„Byłam pewna, że nasza czwórka spłonie żywcem. Dzieciom dałam ręczniki zwilżone wodą i wtuliłam się w męża”

Rdozina cudem ocalała w pożarze fot. Adobe Stock
„Na klatce schodowej bowiem było wprost sino, a w dodatku w odległości zaledwie kilkunastu metrów od naszych drzwi szalał ogień. >>To koniec!<<– pomyślałam. Mieliśmy odciętą drogę ucieczki, a mieszkamy przecież na ostatnim, czwartym piętrze”.
/ 25.03.2021 10:09
Rdozina cudem ocalała w pożarze fot. Adobe Stock

Podobno zawsze śnimy, tylko rano nie pamiętamy o czym. Ja także po przebudzeniu nie potrafię sobie przypomnieć swoich snów, ale tamtej nocy było inaczej – sen był tak realistyczny, że aż namacalny.

Przypaliłam ciasto w piekarniku, swąd rozszedł się po całym mieszkaniu. „I co teraz, przecież Michał tak lubi to ciasto” – pomyślałam zmartwiona. Ale zupełnie nie spodziewałam się, że z tego powodu zacznie mnie tak strasznie szarpać! Tarmosił mnie za ramię, aż bolało.

– Przestań! – wymamrotałam, budząc się i jeszcze do końca nie wiedząc, czy to jawa czy sen.

– Wstawaj! Błagam, obudź się! Coś mnie zastanowiło w głosie mojego męża. On był przerażony! A ja nie bardzo mogłam złapać oddech.

– Pali się – wymamrotałam. – Piekarnik! – otworzyłam gwałtownie oczy, w które natychmiast wdarł się gryzący dym.

– Ciasto się przypala!

– Jakie ciasto? – Michał był zdumiony. – To leci z korytarza!

Na te słowa zerwałam się na równe nogi i z miejsca zakręciło mi się w głowie. Nic dziwnego, pokój wypełniał śmierdzący siwy dym. Zakaszlałam. I poczułam, że się duszę.

– Powietrza! – wymamrotałam. A zaraz potem ogarnęło mnie przerażenie. Dzieci!!! Nasze dzieci, pięcioletnia Basia i trzyletni Krzyś, zajmowały pokój na końcu przedpokoju. Musiałam teraz do nich dotrzeć! Wzięłam z łóżka poduszkę i przyłożyłam ją sobie do twarzy. Miałam nadzieję, że jak filtr ochroni mnie przed zaczadzeniem. Nie pomyliłam się, było lepiej, ale mimo wszystko czułam spaleniznę. Wdzierała się dosłownie każdym porem mojej skóry. Potykając się o własne nogi, dotarłam do pokoju dzieci. Spały. 

Obudzone wystraszyły się, ale nawet nie zapłakały. Kiedy wstały z łóżek, wzięłam je za ręce i wtedy zorientowałam się, że w pokoju jest obok mnie także mąż.

– Musimy wydostać się z mieszkania – powiedział, biorąc córkę na ręce.

– Poczekaj! – zatrzymałam go. Zaraz obok pokoju dzieci była łazienka. Wpadłam do niej, złapałam za ręczniki i zmoczyłam je w wodzie. Dla każdego po jednym. Uznałam, że będą znacznie lepszą ochroną przed dymem niż jakakolwiek poduszka. Wróciłam do mojej rodziny, wzięłam synka na ręce i przykazałam mu trzymać mokry ręcznik przy buzi. Mąż zrobił to samo z córką i oboje ruszyliśmy do drzwi mieszkania. Synek ciążył mi bardzo przytrzymywany jedną ręką, bo drugą starałam się trzymać ręcznik przy swojej twarzy.

W końcu dotarliśmy do drzwi, ale...

Zamknęliśmy je gwałtownie z powrotem. Na klatce schodowej bowiem było wprost sino, a w dodatku w odległości zaledwie kilkunastu metrów od naszych drzwi szalał ogień. „No to koniec!” – pomyślałam. Mieliśmy odciętą drogę ucieczki, a mieszkamy przecież na ostatnim, czwartym piętrze. Nad nami jest już tylko strych. Zrobiłam krok, aby cofnąć się do mieszkania, ale mąż krzyknął:

– Czekaj! – Na co? – nie miałam zamiaru go słuchać, lecz Michał nagle zarządził.

– Idziemy wyżej! – Na strych? Ale po co? Przecież tam już nas nic nie uratuje! Kiedy ogień do nas dotrze, spłoniemy. Nawet jeśli dojedzie do naszej kamienicy straż pożarna, to także nas nie uratuje, bo na strychu jest tylko jedno dachowe okienko, lufcik, przez który nawet mysz się nie przeciśnie. Jednak posłuchałam Michała. Może dlatego, że w obliczu niebezpieczeństwa nie chciałam się z nim rozstać?

Mimo wszystko przy mężu czułam się bezpieczna. Weszliśmy na strych. Tutaj także zaczynało już brakować powietrza, mimo że lufcik był otwarty. Poczułam się jak w pułapce i nie mogłam zrozumieć, czego szuka mój mąż. Bo wyraźnie czegoś szukał.

Postawił córkę na podłodze, mała natychmiast przywarła do moich nóg. A sam rozglądał się na boki. W pewnym momencie ruszył pod przeciwległą ścianę i coś z niej zdjął. To był nieduży bosak! Nawet nie pamiętałam, że tam wisi, dawno nie byłam na strychu. Ktoś go tutaj powiesił na wypadek pożaru, nie wiem dlaczego. Może kiedyś nakazywały to przepisy? Tylko co Michał chciał z nim zrobić?

Nie miałam pojęcia, ale aż otworzyłam buzię ze zdumienia, kiedy mąż… uderzył ostrzem w ścianę oddzielającą naszą kamienicę od następnej w rzędzie. Stara cegła, o dziwo, łatwo ustąpiła. Jeden zamach, drugi i w murze zrobiła się dziura, a ja zrozumiałam, na jaki pomysł wpadł Michał. „On jest genialny!” – przebiegło mi przez myśl, a kilka minut później przeszliśmy razem z dziećmi na strych w sąsiedniej kamienicy.

„Oby tylko drzwi na klatkę schodową nie były zamknięte!” – pomyślałam. Nie były. Zeszliśmy schodami na dół i wyszliśmy na ulicę, na której zebrali się sąsiedzi. Właśnie podjeżdżała straż pożarna, ale my już byliśmy bezpieczni. Razem z dziećmi tuliłam się do Michała, który zachował zimną krew, co pewnie uratowało nam życie.

Potem dowiedzieliśmy się, że to u sąsiadów mieszkających dwa piętra pod nami wybuchł pożar z powodu zwarcia w piecyku elektrycznym, którym się dogrzewali. Cudem udało im się uciec, chociaż oboje na długo wylądowali w szpitalu z powodu oparzeń.

Więcej prawdziwych historii:
„Mój mąż raz w życiu powiedział mi, że mnie kocha. Gdybym umarła, pewnie nawet nie uroniłby ani jednej łzy”
„Przez starania o dziecko prawie rozpadło się moje małżeństwo. Nic nie było dla mnie ważniejsze, nawet miłość męża”
„Nie chciałam zostawić męża i rodziny, by uciec z kochankiem. Straciłam za to ich wszystkich…”

Redakcja poleca

REKLAMA