„Byłam głupia, że wzięłam od przyjaciółki kasę na biznes. Teraz ta pijawka uważa się za szefową i żeruje na mojej pracy”

Przyjaciółka żeruje na mojej pracy fot. Adobe Stock, Monkey Business
„– Wstałam rano i poczułam się taka zmęczona, że stwierdziłam, iż nie pójdę dziś do pracy! – wyznała moja przyjaciółka. – Ale dlaczego nikogo o tym nie zawiadomiłaś? – byłam wstrząśnięta. – To moja firma i nie muszę się przed nikim tłumaczyć! – usłyszałam na to tak bezczelne stwierdzenie, że aż mnie zatkało”.
/ 06.04.2023 20:30
Przyjaciółka żeruje na mojej pracy fot. Adobe Stock, Monkey Business

Bożenę poznałam w szpitalu, kiedy rodziłyśmy dzieci – ja Martynkę, ona Łukasza. Leżałyśmy na jednej sali poporodowej i tak nam się świetnie rozmawiało, że postanowiłyśmy nie zrywać kontaktu po wyjściu ze szpitala. Zresztą mieszkałyśmy niedaleko siebie, więc na spacery z wózkami chodziłyśmy do tego samego parku. Zżyłyśmy się bardzo, miałam z nią lepszy kontakt niż ze swoją siostrą, która mieszka w innym mieście i widujemy się dwa, no może trzy razy do roku. Doszło do tego, że Bożenka wiedziała o mnie chyba wszystko. A już na pewno jej pierwszej powiedziałam o tym, że się rozwodzę. Uważała, iż podejmuję słuszną, chociaż trudną decyzję.

Mój mąż jako kierownik zarabiał sporo

Na nim praktycznie spoczywał obowiązek utrzymania rodziny. Ja w porównaniu z Pawłem przynosiłam do domu nędzne grosze. Niestety, mąż uważał, że może robić, co mu się żywnie podoba, a ja mam to cierpliwie znosić. Przegiął ze zdradami i arogancją. Złożyłam papiery rozwodowe w sądzie z pełną świadomością tego, że będzie mi ciężko.

„No cóż, lepsze to niż ciągłe upokorzenia” – uważałam.

Nie dostałam alimentów na siebie, bo nie zadbałam o dowody na to, że mąż mnie zdradza. Płacił więc tylko na Martynkę, ale i to nie była astronomiczna suma. Usiłowałam jakoś gospodarować tymi pieniędzmi oraz moją niedużą urzędniczą pensją i przez długi czas mi się udawało. Aż pewnego roku mój urząd przeszedł reorganizację i nagle zwolniono jedną trzecią zatrudnionych. W tym i mnie. Dostałam odprawę, trzymiesięczne wypowiedzenie i krzyżyk na drogę. Pierwszy miesiąc cały przepłakałam, ale w następnym postanowiłam wziąć się w garść! Poszłam do urzędu pracy dowiedzieć się, jakie mam możliwości. I tam miła urzędniczka powiedziałam mi, że mogę dostać dotację z Unii Europejskiej na otworzenie własnej działalności gospodarczej.

„Wszystko ładnie, pięknie, tylko co ja miałabym robić?” – zastanawiałam się.

– Mamo, przecież ty jesteś z zawodu kosmetyczką! Dlaczego do tego nie wrócisz? – zapytała mnie piętnastoletnia córka.

Miała rację! W pierwszym momencie trochę się przestraszyłam tej perspektywy, nie pracowałam przecież w tym zawodzie od kilkunastu lat.

„Czy ja w ogóle pamiętam cokolwiek ze szkoły kosmetycznej?” – pytałam samą siebie. „No i teraz w każdym gabinecie jest tyle różnych zabiegów. Masaż taki, masaż siaki, rozmaite nowe kosmetyki...”.

Ale im więcej o tym myślałam, tym bardziej przekonywałam się, że to w sumie całkiem niegłupi pomysł.

„Masaż jak masaż. No i co za różnica, jaką maseczkę się nakłada, ważne, żeby klientka wyszła z gabinetu zadowolona i zrelaksowana. A zresztą od czego są kursy robione przez różne firmy produkujące kosmetyki. Jeśli zadeklaruję chęć pracy z ich preparatami, zrobią mi szkolenie za darmo!”.

W miesiąc zorientowałam się w sytuacji rynkowej, w dwa znalazłam całkiem niezły lokal. Wymagał wprawdzie remontu, ale zakasałam rękawy i wzięłam się do roboty.

Pomagały mi córka i przyjaciółka

We czworo uwinęliśmy się z malowaniem w dwa weekendy. A kiedy już lokal wyglądał naprawdę przyzwoicie, Bożena stwierdziła:

A może ja bym weszła z tobą w spółkę? Mam odłożone pieniądze ze spadku po rodzicach, przynajmniej nie musiałabyś brać żadnego kredytu.

Myślałam wtedy, że się jej rzucę na szyję z radości! Taka gratka spadła mi z nieba. Wiedziałam bowiem, że dotacja z urzędu pracy nie wystarczy mi na urządzenie gabinetu i musiałabym pożyczać od banku pieniądze, a bałam się tego jak ognia. Teraz wydawało mi się, że zacznę prowadzić własny interes w idealnych warunkach – nie dość, że bez pożyczek, to jeszcze z przyjaciółką, która będzie mnie wspierała we wszystkim. Oczywiście, na początku jakoś nie bardzo było wiadomo, co Bożenka będzie robiła, bowiem do tej pory pracowała jako sekretarka i nie miała pojęcia o kosmetyce. Kręciła się więc po gabinecie jako wspólniczka, przyjmowała telefony, pilnowała, czy się nie kończą akurat papierowe ręczniki i papier toaletowy. A także zabawiała mnie i klientki konwersacją. Po jakimś czasie jednak doszła do wniosku, że mogłaby zająć się się czymś pożytecznym i poszła na kurs dla manikiurzystek. Odetchnęłam, bo trochę mnie to już zaczęło irytować, że się tak snuje, nic nie robiąc i przeszkadza mi w pracy. A jej bezustanna paplanina sprawiała, że klientki nie mogły się zrelaksować podczas masażu. Kiedy Bożenka zyskała nowy zawód, sądziłam, że wszystko zacznie się układać. Tym bardziej, że wynajęta firma zrobiła nam świetną stronę internetową i ulotki, które dzieciaki poroznosiły po osiedlu. Akcja przyniosła nam sporo nowych klientek.

Miałam pełne ręce roboty!

Bożenka też, ale jej to wcale nie cieszyło. Kiedy ja liczyłam z radością każdy zarobiony grosz, ona narzekała, że nie ma chwili wytchnienia i przez pół dnia nie może nawet napić się kawy. Nie rozumiałam tego, przecież zależało nam na zarobku. Miałyśmy w planach kupienie nowoczesnej aparatury, rozwinięcie zakresu usług na przykład o laser. A na to wszystko potrzebne były kosmiczne pieniądze! Niestety, Bożenka zaczęła się zachowywać tak, jakby praca przestała ją bawić. Siedziała znużona, odstraszając klientki swoją miną. W dodatku zaczęła partolić robotę! Kiedy przyszła pierwsza niezadowolona klientka z odklejonym tipsem, myślałam, że to przypadek. Ale kiedy pojawiły się kolejne reklamacje, zrozumiałam, że nie chodzi o pechowe wpadki. Bożenka zwyczajnie odwalała chałturę, psując opinię nie tylko sobie, jako manikiurzystce, ale i całemu gabinetowi. Klientki zaczęły odchodzić, a nasze dochody gwałtownie spadać i w pewnym momencie już nie dało się tego nie zauważyć. Podjęłam wtedy jeszcze jedną rozpaczliwą próbę pozyskania klientek i weszłam we współpracę z portalem prowadzącym zakupy grupowe.

Dałam naprawdę dobrą cenę na zabiegi odmładzające w gabinecie i stylizację paznokci, i w ciągu doby sprzedałam dwieście masaży oraz… ponad sto zabiegów przyklejania tipsów. I to był mój największy błąd! Bożena do tej pory nie miała zbyt wiele klientek. Bywało, niestety, i tak, że przez cały dzień przyjęła tylko jedną panią, a potem snuła się po gabinecie znudzona. A teraz nagle miała klientkę za klientką i zamiast się z tego cieszyć, zaczęła rozpaczać, że jest przemęczona!

– Ja już nie daję rady! – powtarzała tak głośno, że ją wszyscy słyszeli, także panie czekające na zabiegi.

Tworzyło to w salonie fatalną atmosferę

Zaciskałam usta, myśląc tylko o tym, aby nie wybuchnąć! No bo co miałam zrobić? Byłam jak w potrzasku, bo z jednej strony trudno dyscyplinować wspólniczkę, która wniosła tak znaczący wkład finansowy, a z drugiej szlag mnie trafiał, że ja tutaj dwoję się i troję, a ona wręcz sabotuje moje działania. Pewnego dnia postanowiłam poważnie rozmówić się z Bożeną, bo czułam, że dalej tak się nie da prowadzić biznesu. Przyszłam więc rano do gabinetu, a Bożeny ani widu, ani słychu! Recepcjonistka powiedziała mi, że pierwsza klientka, która przyszła na manicure, nie doczekała się Bożeny i obrażona wyszła. A za chwilę ma się pojawić druga. Spanikowana zaczęłam dzwonić do swojej przyjaciółki na komórkę, ale nie odbierała! Coś się stało, byłam tego pewna. Poprosiłam recepcjonistkę, aby zadzwoniła do reszty klientek i przełożyła ich wizyty, a tę, co już przyszła, udobruchałam sowitą zniżką na kolejny zabieg.

Do Bożeny nie dodzwoniłam się do końca dnia, więc po pracy, nieprzytomna z niepokoju, pojechałam do niej do domu. Różnych rzeczy się spodziewałam, łącznie z tym, że moja przyjaciółka wylądowała niespodziewanie w szpitalu. Ale nie tego, że otworzy mi drzwi zupełnie zdrowa i w dobrym humorze! A na pytanie, co się stało, dostanę odpowiedź, która mnie zwali z nóg!

– Wstałam rano i poczułam się taka zmęczona, że stwierdziłam, iż nie pójdę dziś do pracy! – wyznała moja przyjaciółka.

– Ale dlaczego nikogo o tym nie zawiadomiłaś? – byłam wstrząśnięta.

– To moja firma i nie muszę się przed nikim tłumaczyć! – usłyszałam na to tak bezczelne stwierdzenie, że aż mnie zatkało.

Tak mnie zaskoczyła, że kiwnęłam tylko głową, odwróciłam się na pięcie i poszłam do domu. Tam zażyłam tabletki uspokajające i zaczęłam się zastanawiać, co dalej robić.

Nie miałam pojęcia!

Czułam, że sytuacja zaczęła mnie przerastać! Harowałam jak wół od dziewiątej rano, czasami i do dwudziestej drugiej, bo wiele klientek miało czas dopiero wieczorami. Przez to nie miałam czasu dla własnego dziecka! Tłumaczyłam córce, że tak musi być, bo na początku trzeba się poświęcić firmie, a jak się interes rozkręci będzie już lżej. Tymczasem to była guzik prawda, bo robiło się coraz trudniej! Przez Bożenę, która nie raczyła brać się do roboty. Czułam, że muszę natychmiast coś mądrego postanowić, bo inaczej salon upadnie, a wraz z nim na marne pójdą dwa lata mojej ciężkiej pracy. Najpierw usiłowałam rozmówić się z Bożeną jak z przyjaciółką, którą w końcu przecież była. Zastanawiałam się, czy są jakieś rozsądne powody jej lenistwa i lekceważenia wspólnego biznesu.

Może jednak dusi coś w sobie i w końcu mi wyzna prawdziwą przyczynę swojego braku zaangażowania. Nie wiem, czego się spodziewałam. Kłopotów z synem, mężem? Ale odpowiedź Bożeny przyprawiła mnie prawie o zawał serca!

To tobie zależy na pieniądzach, bo jesteś sama! Ja nie muszę tak dziko na nie harować, dlatego że mój mąż całkiem nieźle zarabia – usłyszałam od przyjaciółki.

– To po co wchodziłaś w spółkę? Sądziłaś, że to będzie zabawa? Coś w rodzaju hobby? – spytałam, dusząc w sobie złość. Bożena się zapowietrzyła.

– Nazywaj to, jak chcesz! A ja chcę mieć więcej wolnego czasu dla rodziny!

– No dobrze, ale co z klientkami? Masz już umówione terminy! – nakazałam sobie spokój, apelując do rozsądku Bożeny.

– No, nie wiem… To może na ten czas wynajmiemy jakąś manikiurzystkę? Albo przeszkolę ciebie i mnie zastąpisz? – zaproponowała tymczasem Bożena.

– Mam jednoczenie robić paznokcie i kosmetykę? Przecież ja mam swoje klientki, nie rozerwę się! – puściły mi nerwy.

– No, to pozostaje nam wynajęcie kogoś – Bożena beztrosko wzruszyła ramionami.

– A kto za to zapłaci? – zapytałam, dusząc się wprost z wściekłości. – Ledwo wyrabiamy się z czynszem! Nie ma mowy o żadnych inwestycjach, a ty chcesz jeszcze wyprowadzić pieniądze z kasy?

Na pewno sobie z tym jakoś poradzisz – usłyszałam na to.

Wróciłam do domu jak w amoku. Czułam się gorzej niż po wyrzuceniu z urzędu. Tam zwolnili mnie obcy ludzie, tutaj wystrychnęła mnie na dudka przyjaciółka!

– Nie wiem, co robić… – zadzwoniłam do siostry po radę, bo zawsze ceniłam sobie jej rozsądek i trzeźwą ocenę sytuacji.

– Musisz to przerwać jak najszybciej, bo im dłużej będziesz to ciągnęła, tym gorzej! – powiedziała Martyna.

Poszłam więc do prawnika

Ten pokiwał głową, po czym stwierdził, że takich sytuacji miał na pęczki.

– Zakładając, że pani wspólniczce faktycznie nie zależy na funkcjonowaniu zakładu, powinna pani jej zaproponować oddanie włożonych przez nią pieniędzy. I poprowadzić salon sama.

– Ale skąd ja mam wziąć taką sumę? – wykrzyknęłam.

– Z banku. Sądząc po dokumentacji firmy, nie jest pani znowu w tak złej kondycji finansowej. Proszę to zrobić, dopóki jeszcze nie jest za późno. Z każdym miesiącem może być trudniej…

Znowu musiałam wziąć tabletki uspokajające, żeby rozmówić się z Bożeną. Prosto z mostu zaproponowałam jej rozstanie. Początkowo zareagowała oburzeniem, krzycząc, że to ona budowała tę firmę, może nawet bardziej niż ja. Argumentowałam jednak, że widzę, iż nie ma serca do salonu.

– Pomyślałam, że skoro mijamy się w naszych planach dotyczących jego rozwoju, to lepiej będzie, jeśli się rozstaniemy.

Wtedy Bożena zażądała oddania nie tylko wkładu, ale jeszcze z procentem za dwa lata, jak za pożyczkę z banku!

– Skoro mnie potraktowałaś jak bank, to teraz płać! – oświadczyła.

Może bym się i nawet ugięła dla świętego spokoju, ale przecież nie miałam takich pieniędzy!

„Nie dam jej zniszczyć tej firmy!” – postanowiłam twardo.

I w porozumieniu z prawnikiem wyłuszczyłam Bożenie, co zrobię, jeśli nie odejdzie z firmy.

Pójdę na długotrwałe zwolnienie lekarskie. Salon zostawiony samemu sobie upadnie i wtedy nie dostaniesz ani złotówki ze swojego wkładu. Wybieraj!

Bożena musiała wyczuć w moim głosie desperację, bo przystała na propozycję. Oczywiście, zwymyślała mnie od pijawek czerpiących korzyści z cudzego kapitału. Trudno. Zrozumiałam, że żadna z niej przyjaciółka, skoro postąpiła tak, jak postąpiła. To nie ja żerowałam na niej, tylko ona na mnie, sądząc, że skoro jestem samotna, biedniejsza i zdesperowana, to będę zasuwała za nas obie, a ona będzie tylko czerpała profity. Nie ma tak! Skończyło się!

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA