„Byłam 4 razy w ciąży, w sumie chodziłam z brzuchem ponad 2 lata. Niezły wynik, jak na żonę… niepłodnego faceta”

kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, BGStock72
„Cieszyłam się i martwiłam jednocześnie. Bałam się, że Adam pomyśli to, co w pierwszej chwili lekarka. Że go zdradziłam... I że to za wcześnie na kolejne dziecko. Co ludzie powiedzą? Jakaś patologia, „co rok to prorok”. I czy ja sobie poradzę z dwójką takich maluchów?”.
/ 04.02.2023 09:15
kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, BGStock72

Kiedy zaczynam opowiadać o moich dzieciach, każdy rozmówca w końcu przerywa mi i próbuje uściślić: zaraz, ale to ile ty ich masz? No, pięcioro. I nie, nie jestem wojującą z antykoncepcją katoliczką, nie hołduję zasadzie: „co Bóg da”. Tak po prostu jakoś wyszło.

W dzieciństwie obiecywałam sobie, że jak będę mieć dziecko, to nigdy nie zafunduję mu koszmaru w postaci rodzeństwa. Mam dwie młodsze siostry i jak byłam mała, uważałam, że zjawiły się na tym świecie tylko po to, żeby mnie dręczyć. Dziś mamy świetny kontakt. Z Adą spotykamy się w kółko, z Kamą tylko przez Skype’a – razem ze swoim mężem Eduardo i bliźniakami mieszka w Maladze. Mój mąż jest jedynakiem. Bardzo mu to kiedyś doskwierało. Od początku upierał się przy trójce dzieciaków. Ja nie mówiłam nie, ale po cichu liczyłam na to, że po drugim sam powie „dość”. 

Wiadomo, jak to jest z planami. One sobie, życie sobie. O dziecku zaczęliśmy z Adamem rozmawiać rok po ślubie. Miałam 27 lat i uważałam, że najwyższa pora. Próbowaliśmy rok, zanim poszliśmy do lekarza. Okazało się, że problem jest po stronie męża.

– Lekarz powiedział, że mam mało wojowników i do tego są bardzo leniwi – Adam próbował żartować, ale wiedziałam, że go to zdołowało.

Jak to możliwe? Przecież my nie możemy...

Od tej pory ojcostwo stało się dla niego jeszcze ważniejsze. Jedyną szansą dla nas było zapłodnienie in vitro. Pierwsza próba pochłonęła wszystkie nasze oszczędności. Kiedy okazało się, że się nie udało, płakałam trzy dni. Nie tylko nie było nas stać na kolejną próbę, ja po prostu nie miałam siły jeszcze raz przez to przychodzić.

I wtedy do akcji wkroczyły nasze rodziny. Moi rodzice i siostry, a także mama Adama – wszyscy skrzyknęli się za naszymi plecami. Kiedy okazało się, że zebrali pieniądze, nie mogłam się mazgaić.

Zaraz po zabiegu czułam, że będzie dobrze. I było. Pamiętam moment, kiedy powiedziałam Adamowi, że się udało. Zatkało go. A potem zaczął szaleć. Byliśmy pewni, że Bartek zostanie jedynakiem. Nie stać nas było na kolejne zabiegi. Pogodziliśmy się z tym – lepszy jeden niż wcale. Pół roku później wróciłam do pracy. Bartkiem w ciągu dnia zajmowali się niania i Adam. Mój mąż jest informatykiem – mógł pracować z domu.

Bartek miał dziesięć miesięcy, gdy w czasie rutynowej kontroli moja lekarka oznajmiła mi, że jestem w ciąży.

– Niemożliwe, pani doktor, przecież my nie możemy – odpowiedziałam.

– Pani Marto, to pani mąż nie może – sprostowała pani doktor.

Zapadła cisza. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co ma na myśli lekarka.

– Zaraz, zaraz. Pani doktor. Ja naprawdę jestem w ciąży?

Potwierdziła. I czekała na wyjaśnienia.

Zapewniłam ją, że nie zdradziłam męża. Na szczęście uwierzyła.

– Pani Marto. Pan Adam nie jest bezpłodny, przecież Bartek jest jego biologicznym synem. To wcale nie jest takie rzadkie, że jak już pary dzięki in vitro doczekają się potomka, to potem mają kolejne dzieci, poczęte naturalnie. Znika stres, facet się wyluzowuje i to wystarcza. Gratuluję!

Cieszyłam się i martwiłam jednocześnie. Bałam się, że Adam pomyśli to, co w pierwszej chwili lekarka. I że to za wcześnie na kolejne dziecko. Co ludzie powiedzą? Jakaś patologia, „co rok to prorok”. I czy ja sobie poradzę z dwójką takich maluchów?

Nie doceniłam mojego męża. Jeżeli nawet przemknęło mu przez myśl, że go zdradziłam, to nie dał tego po sobie poznać. Jak już zrozumiał, co do niego mówię, to zaczął się śmiać. – Naprawdę? Czyli nie jestem wcale taki do niczego? Adam obśmiał też moje lęki, że będą z nas szydzić. I zapewnił, że damy radę.

– Zatrudnimy panią Krysię na cały etat. Rodzice pomogą. Nie jesteśmy sami na tym świecie – powtarzał.

Myśl o trzecim dziecku wydała mi się przerażająca 

Ja zaś zaczęłam się martwić, co powiedzą w pracy. Z poinformowaniem szefa, że znowu jestem w ciąży zwlekałam prawie do ostatniej chwili. Całe biuro chyba już plotkowało o moim brzuchu. Szef był wyrozumiały, ale wiedziałam, że nie jest zadowolony.

– Ten projekt będzie musiał dokończyć ktoś inny, nie możemy czekać, aż pani wróci. Zresztą, czy pani wróci? Dwójka takich małych dzieci… Ale co tam. Gratuluję. Proszę się nie martwić pracą – dodał takim tonem, że zaczęłam się martwić na serio.

Basia przyszła na świat szybciej, niż było w planach. Spędziłam z nią w szpitalu kilka tygodni. Kiedy Adam przywiózł nas w końcu do domu, okazało się, że rządzi w nim moja mama.

– Tak, wiem, nie chcesz robić ze mnie darmowej siły roboczej, już to słyszałam. I doceniam. Ale tydzień temu przeszłam na emeryturę. I teraz zamierzam rozpieszczać moje wnuki, czy ci się to podoba, czy nie. Dawaj mi tu tego bobasa i idź się wyspać – mama złapała Basię na ręce i zaczęła do niej szczebiotać.

Rozejrzałam się dookoła. Mieszkanie lśniło. Bartuś spał w kojcu. Na kuchence perkotał rosół.

– No tak, nie mówiłem ci, ale twoja mama przejęła dom. Wiesz, że z nią nikt nie wygra – Adam rozłożył ręce i się uśmiechnął. – A teraz idź spać.

Moja mama to rzeczywiście trudny zawodnik. Z zawodu jest księgową. Ścisły umysł. To zawsze ona rządziła w domu, choć udawała, że to tata ma ostatnie słowo. Wiedziałam, że skoro mama postanowiła, że zostanie babcią na cały etat – to nie ma co z nią dyskutować.

Po urlopie macierzyńskim wróciłam do pracy. W domu była mama, do pomocy miała panią Krysię i Adama – a moja pensja była w naszym gospodarstwie bardzo potrzebna.

– Wiesz, jak się udało z Basią, to może uda się jeszcze raz? Co powiesz? – oświadczył nagle Adam, gdy zaczęłam z nim rozmawiać o antykoncepcji. – Kiedyś planowaliśmy trójkę, pamiętasz? Może tam u mnie otworzyło się jakieś „okno pogodowe” i trzeba skorzystać?

Z początku myśl o trzecim dziecku wydała mi się przerażająca. Pomimo pomocy mamy, niani i męża bywały dni, że padałam wieczorem jak mucha. O życiu towarzyskim czy kulturalnym mogłam zapomnieć. A Adam ot tak sobie planuje jeszcze jednego małego potwora? Zwariował? Ale powoli zaczęłam się oswajać z tą myślą. Ustaliliśmy, że po prostu zobaczymy, co przyniesie los.

Los przyniósł nam Maćka – urodził się 18 miesięcy po Basi. Gdy powiedziałam szefowi o kolejnej ciąży, już tylko przewrócił oczami. Kiedy znowu wróciłam do pracy po zakończeniu kolejnego urlopu macierzyńskiego, dość długo nie dostawałam długoterminowych projektów. Szef ciągle mi się przyglądał i zastanawiał, czy znowu nie jestem w ciąży. Starałam się tym nie przejmować.

Przez kolejnych kilkanaście lat byliśmy rodziną pięcioosobową. Okazało się, że tak małe różnice wieku między dziećmi mają też zalety. Cała trójka umiała się ze sobą bawić i sobą zajmować. Dość szybko wszyscy chodzili do jednej szkoły, tuż za rogiem, więc nie było problemu z rozwożeniem ich po całym mieście. W domu bardzo pomagała mi mama. Dzięki niej moje dzieci mają taką prawdziwą babcię. Wprawdzie mama nie ma siwego koczka i okularów, ale jej naleśniki, szarlotki czy racuszki w niczym nie ustępują tym, które dla mnie szykowała moja babcia.

Spodziewałam się raczej menopauzy, a tu…

Mama Adama to zupełnie inna bajka. Pani Joanna zawsze była niezależna. Z ojcem Adama nie miała ślubu. Nie poznałam go, zmarł, kiedy Adam miał 20 lat. Gdy skończył studia i się usamodzielnił, pani Joanna rzuciła pracę w szkole. Zamieszkała w małej wiosce na Podhalu, hoduje owce i dorabia korepetycjami z matematyki. Latem chodzi po górach, zimą jeździ na nartach. Co roku dzieciaki spędzały u niej część wakacji.

Teściowa pozwalała im prawie na wszystko. Moja mama trzęsła się ze strachu, gdy na placu zabaw Maciek wchodził na drabinkę, zaś u babci Asi można było skakać ze strychu na siano, biegać po dachu czy próbować ujeżdżać owcę. Kończyło się to oczywiście siniakami, ranami i zwichniętymi kostkami…

– Marta, nie martw się, nigdy nie spadłaś z trzepaka czy z drzewa? Niech chociaż tam mają prawdziwe dzieciństwo – uspokajał mnie Adam, gdy czasem zaczynałam panikować.

Bartek poszedł do liceum, Basia i Maciek uczyli się w gimnazjum. Wszyscy byli bardzo samodzielni. Już od kilku lat zdarzało nam się zostawiać ich w domu samych. Mogliśmy chodzić na imprezy, do kina, czasem po prostu wyskakiwaliśmy na piwo. Nasi znajomi, którzy ciągle mieli w domu kilkulatki, bardzo nam zazdrościli.

Kiedy skończyły mi się plastry antykoncepcyjne, nie poszłam po nową receptę. Zaraz miałam skończyć 45 lat, uważałam, że już mi bliżej do menopauzy niż do macierzyństwa. Moja lekarka myślała podobnie. Kiedy jej powiedziałam, że od dwóch miesięcy nie miałam miesiączki, uśmiechnęła się łagodnie i powiedziała:

– Pani Marto, no taka jest kolej losu. Musi się pani z tym pogodzić.

Dlatego wystraszyłam się, gdy w czasie badania nagle zamilkła i spoważniała. Guz. Nowotwór! – to była moja pierwsza myśl.

– Pani Marto, wygląda na to, że trochę się pospieszyłam z diagnozą. Bo teraz widzę, że jest pani w ciąży!

– W czym? – zapytałam niebyt mądrze, pewna, że się przesłyszałam.

Okazało się, że nie. Byłam w drugim miesiącu ciąży. Do domu jechałam bardzo wolno. Jak ja to powiem Adamowi? Tacy byliśmy dumni, że pieluchy, zupki i naukę jazdy na rowerkach dawno mamy za sobą. Jak mamy teraz do tego wrócić? A co powiedzą dzieci? Jezus Maria.

Adam rzeczywiście nie nosił mnie z radości na rękach. Dość długo nic nie mówił. W końcu uśmiechnął się, a po chwili zaczął się śmiać.

– Wiesz, to naprawdę niezła ironia losu. Zaczynałem jako niepłodny, skończę jako dzieciorób. I pomyśl, jaki ubaw będą mieć nasi przyjaciele! Myślę, że będą z nas drzeć łaszka w nieskończoność! Ale numer!

– Adam. Przestań i powiedz, co tak naprawdę o tym myślisz?

– Jak to co? Super jest! Już się stary czułem z tymi dorosłymi dziećmi. A przed nami powtórka z rozrywki!

No cóż. Zawsze wiedziałam, że mój mąż nie jest do końca normalny. Teraz miałam na to kolejny dowód. Ale jego entuzjazm zaczął mi się udzielać. Tego dnia zasypiałam szczęśliwa.

Zamieniliśmy mieszkanie na domek pod miastem

Dzieci okazały mniej entuzjazmu niż ich ojciec.

– Jezu, o prezerwatywach nie słyszeliście? – Bartek przewrócił oczami i prychnął. 

Ja mu nie będę zmieniać pieluch – zastrzegła od razu Basia.

– I żeby nie próbował dotykać moich klocków – Maciek wprawdzie był matematycznym geniuszem, ale ciągle lubił bawić się swoimi Lego.

Po chwili Bartek warknął jeszcze:

– I pamiętajcie. Ja nie zamierzam dzielić pokoju z Maćkiem. Musicie to małe trzymać w swojej sypialni.

No tak. Bartek miał rację. Nasze mieszkanie już trzeszczało w szwach. Bartek miał swój pokój, Basia i Maciek zajmowali największą sypialnię, podzieloną szafą i regałem na pół. Ja z Adamem spaliśmy na kanapie w salonie, który robił też za gabinet do pracy. Gdzie my tu jeszcze zmieścimy łóżeczko?

A miesiąc później okazało się, że łóżeczka trzeba będzie zmieścić dwa!

– Bliźniaki? Jak to bliźniaki? No, nie rób sobie jaj – Adam tym razem stracił zimną krew.

Tak naprawdę to powinniśmy się byli z tym liczyć. Moja babcia miała brata bliźniaka. Pięć lat temu moja siostra Kama urodziła dwóch chłopców. A teraz padło na nas. Ustaliliśmy, że dzieciom na razie nie powiemy. Najpierw musimy znaleźć nowe mieszkanie…

Na szczęście zaczęły się wakacje. Wysłaliśmy całą trójkę do babci Asi. Nasze 60 metrów kwadratowych w centrum miasta udało nam się zamienić na szeregowiec na przedmieściach. Brakującą kasę pożyczyli rodzice, więc obyło się bez kredytu. Wierzyliśmy, że wszyscy będą zadowoleni. Bartek dostanie pokój na stryszku, Basia i Maciek – osobne sypialnie. A do tego nieduży ogródek i huśtawka. A naszym asem w rękawie miał być wielki telewizor w salonie na dole – w naszym starym mieszkaniu odbiornika nie było wcale.

Dzieci jednak nie doceniły zmiany.

– Przecież tu nie jeździ żaden autobus! Jak ja pojadę na trening? Na imprezę? Za jakie grzechy mamy tu mieszkać? – Bartek prawie krzyczał.

– Nie ma bata, wprowadzam się do dziadków – Basia zaczęła płakać, że już nigdy nie spotka przyjaciółek. A Maciek zapytał, czy w wiejskich szkołach są kółka matematyczne, bo jak nie, to on też wyprowadza się do dziadków. Fajnie…

Teraz bardzo często płaczę. Ze szczęścia…

To nie był dobry moment, żeby powiedzieć im o bliźniakach. Ale uznałam, że najwyższa pora.

– Kochani, wiem, że nie jesteście zadowoleni. Ale muszę wam coś powiedzieć. Za kilka miesięcy będziecie mieć aż dwójkę rodzeństwa. Siostrę i braciszka. Wspaniale, prawda? – próbowałam tryskać optymizmem, ale wiedziałam, że mi się nie udało.

Bartek zerwał się z krzesła i poszedł na górę, trzaskając drzwiami. Basia rozszlochała się na dobre. Maciek po prostu patrzył w ścianę. Wielka, szczęśliwa rodzina.

– Ja to już pewnie nawet szkoły nie skończę, będę jak ten Kopciuszek siedzieć w domu i niańczyć dzieci – dramatyzowała Basia.

Jesienią wszyscy zaczęli się przyzwyczajać. Bartek czasem po treningu albo imprezie rzeczywiście nocował u dziadków. Basię i Maćka woziliśmy do ich starej szkoły. Zrozumiałam, że będzie dobrze, gdy Bartek kiedyś wieczorem, ot tak, przyłożył mi ucho do brzucha i zaczął przemawiać:

– Hej, maluchy. Tu wasz starszy brat. Wiecie, że będziecie musieli mnie słuchać? Tak? No to, jak to już mamy ustalone to jakoś się dogadamy.

Kilka tygodni później, kiedy po szkole wpadliśmy do moich rodziców, Basia gdzieś zniknęła. – Patrz, mamuś, nie mogłam się powstrzymać – oznajmiła po powrocie i wręczyła mi pudełko.

W środku były dwie pary malutkich adidasków – z niebieskimi i różowymi paskami.  A Maćka przyłapałam na segregowaniu jego zbiorów Lego. Powiedział:

– Tymi się już nie bawię, to będą dla maluchów. Te jeszcze zachowam…

Jaś i Zosia chyba docenili starania rodzeństwa. To są najgrzeczniejsze dzieci, jakie w życiu widziałam. Wystarczyło, żeby leżeli koło siebie i nie było mowy o płaczu. A gdy tylko ktoś pojawiał się w zasięgu ich wzroku, urządzali sobie konkurs na słodszy uśmiech. Nie dało się ich nie kochać.

Dziś bliźniaki mają po trzy lata. Nigdy nie prosiłam dzieci, żeby z nimi zostawały. Uważam, że to byłoby nie fair. Ale Basia sama często w weekend proponuje:

– Hej, dziś siedzę w domu. Może wpadną koleżanki. Ale one uwielbiają bliźniaki. To spoko, możecie gdzieś iść.

Czasem oczywiście korzystamy.

Bartek od roku studiuje w Londynie. Ma 190 centymetrow wzrostu i posturę pływaka. I jest idolem Jasia i Zosi. Pierwszą rzeczą, jaką robi, gdy przyjeżdża do domu, jest przerzucenie sobie dzieciaków przez ramię. One piszczą, a on paraduje z tym balastem dumny jak paw. A jak już opadnie z nimi na kanapę, to zaraz lądują na niej Basia i Maciek. Zaczynają się łaskotki i śmiechy. A ja wtedy ledwie powstrzymuję się od płaczu. W końcu uciekam do kuchni, żeby poszlochać sobie w samotności. A gdy nakryje mnie tam Adam, głaszcze mnie po głowie i szepcze:

– Prawdziwa z ciebie mama kwoczka.

Czytaj także:
„Mój mąż nie mógł mieć dzieci. Po jego śmierci dowiedziałam się, że na własne życzenie...”
„Mąż jest bezpłodny, więc chce adopcji, ale ja nie umiem się zdecydować. Przecież to on nie może mieć dzieci, ja mogę...”
„Długo nie mogliśmy mieć dzieci, więc zaadoptowaliśmy dwójkę. Rok później okazało się, że urodzę bliźniaki”

Redakcja poleca

REKLAMA