„Byłam bliska rozpaczy, gdy zgubiłam cenną rodzinną pamiątkę. Ale dzięki temu znalazłam coś jeszcze cenniejszego”

dziewczyna i chłopak flirtują na ulicy fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Te kolczyki były symbolem miłości moich rodziców. A oni naprawdę bardzo się kochali. Ojciec przepłynąłby dla mamy ocean wpław, ja w wieku trzydziestu trzech lat wciąż nie miałam nikogo, kto by chociaż przeskoczył dla mnie kałużę…”.
/ 02.03.2022 07:41
dziewczyna i chłopak flirtują na ulicy fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Mój ośmioletni ford fiesta był dla mnie czymś więcej niż samochodem. Woziłam w nim całe moje życie! Nadałam mu nawet imię, bo nieraz wydawało mi się, że auto ma duszę. Pieszczotliwie nazywałam go Picusiem, bo kiedyś znajomi śmiali się ze mnie, że to najbardziej odpicowane auto, jakie jeździ po polskich drogach.

Fakt, uwielbiałam go myć, ozdabiać, zafundowałam mu listwy świetlne i kazałam obciągnąć dźwignię skrzyni biegów skórą w kolorze burgunda. A kiedy ktoś przytarł mi na parkingu tylny zderzak, uznałam, że każę go polakierować na kontrastowy kolor. Picuś był więc cały czerwony, ale zderzaki miał jaskrawożółte. Nie było drugiego takiego samochodu!

Niestety, kiedy straciłam pracę, a niedługo potem wynajęte mieszkanie, bo nie było mnie stać na czynsz, zrozumiałam, że nie mogę dłużej utrzymywać auta. Praktycznie przestałam nim jeździć ze względu na koszt benzyny, a przeglądy i ubezpieczenie nadal wyciągały pieniądze z mojej kieszeni. Decyzję o sprzedaży podjęłam ze łzami w oczach. Dobrze pamiętam, że wracałam wtedy od mamy, która strasznie martwiła się moją sytuacją. Żeby mnie poratować, dała mi swoją biżuterię.

– Masz, córcia, sprzedaj ten złoty łańcuszek, na pewno trochę za niego dostaniesz – powiedziała, wręczając mi woreczek ze swoimi skarbami wyciągniętymi z komody. – Ten pierścionek z rubinem też możesz sprzedać. Ale kolczyki… – zawahała się. – To dopiero w ostateczności, dobrze? Tata mi je kupił na pierwszą rocznicę ślubu. Nigdy ich nie nosiłam, bo były ciężkie, ale mam do nich sentyment.

Bardzo chciałam powiedzieć mamie, że nie sprzedam nic z jej biżuterii, ale wiedziałam, że mogę nie dotrzymać obietnicy. Było naprawdę kiepsko. Mieszkałam u znajomych, którzy byli świeżo po ślubie, i chociaż nic nie mówili, widziałam, że bardzo chcieli zostać wreszcie w mieszkaniu sami. Jadłam głównie ryż z sosami z torebki i bałam się, że za chwilę nie będę miała z czego płacić za telefon  i internet, a przecież intensywnie szukałam pracy.

Jechałam więc od mamy, dziękując w duchu Picusiowi, że dociągnął na oparach benzyny do stacji, gdzie dolałam mu dosłownie trzy litry, by dojechać do domu. Woreczek ze złotem mamy leżał pod moją torebką na siedzeniu obok, a ja czułam, że nie dam rady sprzedać łańcuszka, który mama kupiła sobie za pierwszą wypłatę, ani pierścionka, który dziadek przywiózł jej jeszcze z ZSRR.

Jasne, pewnie wystarczyłoby mi wtedy na jakieś porządniejsze jedzenie i mogłabym zapłacić choć trochę za wynajem Marcie i Adamowi, ale przecież to były skarby mamy. Trzymała je w szufladzie przez wiele lat, i nawet jeśli mi wmawiała, że łańcuszek jest brzydki, a pierścionek toporny, to przecież musiała mieć sentyment do wspomnień z nimi związanych.

Kolczyk musiał zostać w aucie

Dlatego podjęłam decyzję, że sprzedam Picusia. Trudno, jeśli dostanę pracę poza miastem, będę wstawać przed świtem i jeździć kolejką. Samochód to luksus, a mnie nie było stać na żadne luksusy.

Żeby nie zmienić zdania, po drodze od razu zadzwoniłam na numer z karteczki o treści „Kupię każdy samochód”, którą ktoś wsunął mi za wycieraczkę. Właściciel firmy skupującej auta umówił się ze mną, obejrzał Picusia, kazał mi posprzątać wnętrze, podpisać dokumenty i oddać mu kluczyki.

Do domu wróciłam z kopertą z gotówką i workiem na śmieci, do którego wrzuciłam szpargały ze schowka i bagażnika. Złoto od mamy wepchnęłam pod stertę swetrów w szafie i modliłam się, żeby ktoś zechciał szybko kupić czerwonego forda z żółtymi zderzakami i ozdabianą na zamówienie dźwignią zmiany biegów.

Chowając pieniądze, wycierałam łzy, mimo że dzięki nim mogłam wreszcie wyprowadzić się od przyjaciół i kupić sobie coś normalnego do jedzenia. Kupiłam też sobie popielaty kostium i szpilki, żeby lepiej się prezentować na rozmowach o pracę. Najwyraźniej ten trick zadziałał, bo pewien prezes zatrudnił mnie jako asystentkę zarządu. Wpłynęła mi na konto pierwsza pensja, podpisałam umowę na stałe i mogłam odetchnąć z ulgą.

Mama wiedziała już, że nie sprzedałam jej złota, i czułam, że jej ulżyło.

– Mamuś, przywiozę całą twoją biżuterię w sobotę – powiedziałam, zastanawiając się, jak ja dojadę do rodzinnej wioski bez samochodu.

– Dobrze, córcia – ucieszyła się. – Wiesz, tak pomyślałam, że założę te kolczyki od taty na ślub Ani w przyszłym tygodniu. To akurat dobra okazja, prawda?

– Bardzo dobra! – zgodziłam się. – Będziesz w nich pięknie wyglądać!

Ania była chrześnicą mamy i wiedziałam, że poważnie podchodziła do tematu ślubu. Chrzestnym przydzielono niezwykle ważne role, mama miała siedzieć w pierwszej ławce w kościele i od kilku miesięcy szyła suknię, szukała butów i zastanawiała się, jak się uczesać na tę uroczystość. Eleganckie, złote kolczyki, które dostała od świętej pamięci męża, faktycznie doskonale pasowały na tę okazję.

Właśnie dlatego o mało nie dostałam zawału, kiedy wzięłam woreczek z biżuterią i zauważyłam, że nie był porządnie zamknięty. Wysypałam złoto na stół i odkryłam, że brakuje jednego kolczyka.

Cholera, musiał wypaść gdzieś w Picusiu! – domyśliłam się i czym prędzej zadzwoniłam do właściciela skupu samochodów. Niestety, facet go nie znalazł, twierdził, że nie zaglądał pod siedzenia wozu. A danych nowego właściciela Picusia nie mógł mi podać ze względu na RODO.

– Niech pan chociaż zadzwoni do tej osoby i przekaże jej mój numer – błagałam. – Odkupię ten kolczyk, to naprawdę ważne.

Potem twierdził, że to zrobił, ale nie doczekałam się żadnego telefonu.

On też nadał mu imię

Mama powiedziała, żebym się nie martwiła, bo i tak nigdy w tych kolczykach nie chodziła, ale widziałam, że było jej ogromnie smutno z powodu zguby. Trzymała na dłoni drugi kolczyk i wyglądała tak, jakby miała się rozpłakać. W życiu nie byłam tak bezradna i zła na siebie jak wtedy.

Minęło kilka miesięcy. Zarabiałam już całkiem satysfakcjonująco i bardzo chciałam odkupić mamie kolczyki. Ona jednak upierała się, że tego nie chce.

– To nie chodzi o złoto – powiedziała. – Wiesz, że ja nawet go nie noszę. Ale tata był taki dumny, kiedy mi je dawał…

Rodzice ogromnie się kochali. Nie sądziłam, by było mi dane kiedyś znaleźć mężczyznę tak oddanego jak mój ojciec mamie. Ojciec przepłynąłby dla niej ocean wpław, ja w wieku trzydziestu trzech lat wciąż nie miałam nikogo, kto by chociaż przeskoczył dla mnie kałużę…

Właśnie kałuża jednak zmieniła moje życie, kiedy któregoś dnia wracałam z pracy. Zeszłam z chodnika na parking, by ominąć wodę, i nagle dostrzegłam znajome kolory. Tam stał Picuś! Tego samochodu nie dało się pomylić z żadnym innym! Wiedziałam, że to musi być znak! I choć była bardzo mała szansa, że nowy właściciel Picusia znalazł kolczyk mamy pod siedzeniem,  musiałam spróbować.

Właścicielem okazał się sympatyczny szatyn z brodą i w okularach. Wyjaśniłam mu, kim jestem, i na co mam nadzieję.

– A wie pani, że znalazłem ten kolczyk? – odpowiedział i aż pisnęłam z radości. – Czułem się jak ten książę, który znalazł pantofelek Kopciuszka. Nawet pani szukałem, ale facet, od którego kupiłem Bronka, powiedział, że RODO i w ogóle…

– Bronka? – zapytałam zaskoczona,  a on się straszliwie zmieszał. – Tak pan mówi na fiestę? Bronek?

– No tak, nadałem mu imię. Tak mi się jakoś kojarzyło, że on musi mieć imię… Wiem, to głupie – uśmiechnął się krzywo. – To pani mu polakierowała zderzaki na żółto? Strasznie mi się to spodobało!

Rafał zaproponował, żebyśmy spotkali się następnego dnia, to przyniesie mi znaleziony kolczyk. Umówiliśmy się na kawę, która rozciągnęła się do pizzy, wina i pudełka lodów, które zjedliśmy, siedząc pod sklepem spożywczym, bo jeszcze nie chcieliśmy się pożegnać. Okazało się, że łączy nas nie tylko fantazja nadawania imion samochodom, ale i cała masa innych rzeczy. Dwa tygodnie później było jasne, że jesteśmy parą.

Dzisiaj szykujemy się do ślubu. Mama tego dnia założy kolczyki od taty… Do kościoła pojedziemy pożyczoną od wuja Rafała piękną wołgą, ale w góry na tydzień miodowy zawiezie nas Picuś-Bronek.

Czytaj także:
„Ludzie myślą, że stewardessa ma życie jak w bajce. A ja biegam po lotniskach, sprzątam i znoszę klepanie po tyłku”
„Zamieniono mi dziecko w szpitalu. Ja od początku czułam, że to nie jest moja córka. Matka to wie i już”
„W domu mąż, który mnie nie zauważa, a na wakacjach - adorator żądny mego ciała. Byłabym głupia, gdybym nie skorzystała”

Redakcja poleca

REKLAMA