Szkoda chłopa… Tyle lat był burmistrzem, miasto dzięki niemu kwitło. Postanowiliśmy go jakoś upamiętnić. Tylko czemu nie wszystkim podobał się ten pomysł?
Zginął przez przypadek
Nasze miasteczko liczy kilka tysięcy mieszkańców. Wszyscy się tu znają.
Jeśli zaczepisz na ulicy obcą osobę, zaraz doszukasz się wspólnych krewnych. W takiej społeczności zasługi liczą się bardziej, ale winy są pamiętane dłużej. Burmistrz N. pełnił swoją funkcję przez trzy i pół kadencji, w sumie kilkanaście lat. Był jeszcze młody i w świetnej formie. Mógł spokojnie rządzić miastem przez lata, stąd jego bezsensowna śmierć była dla wszystkich szokiem.
Jak się dowiedzieliśmy, nasz burmistrz postanowił usunąć stare drzewo, które rosło tuż przed oknem jego domu i zabierało światło. Dostał zgodę na tę wycinkę, postanowił jednak zaoszczędzić na specjalistycznej ekipie i zrobić użytek z własnej piły. Niestety, nie umiał podciąć grubego pnia prawidłowo. Drzewo runęło wprost na niego. Zanim przyjechała straż i pogotowie, już nie żył.
Na pogrzebie N. był tłum ludzi – zmarły miał kolosalne zasługi. To on ściągnął do miasta kilka zakładów pracy, w których wielu mieszkańców znalazło zatrudnienie. To dzięki niemu mieliśmy ukończoną sieć kanalizacji, świetny ośrodek zdrowia, nowoczesne boisko i połączenie autobusowe z powiatem. Nie mówiąc o remoncie rynku i głównych ulic…
Jako radny byłem jedną z osób, które głosowały za upamiętnieniem postaci burmistrza N.. Nikt nie zrobił tyle dla naszego miasta. Byliśmy absolutnie zgodni w sprawie ufundowania tablicy pamiątkowej. Ktoś sugerował, że godniejszą formą będzie pomnik z figurą burmistrza, ale to już uznano za przesadę. Zdecydowaliśmy, że na skwerze przed ratuszem stanie niewielkie popiersie na cokole.
Taka inwestycja sporo kosztuje, ale ktoś wpadł na genialny pomysł, żeby na święto miasta zorganizować sprzedaż cegiełek, a podczas balu zebrać pieniądze do skarbonki. Pan Stefan, właściciel warsztatu szklarskiego, podjął się przygotowania szklanej skarbonki. W miesięczniku wydawanym przez urząd ogłoszono zaś konkurs na projekt rzeźby.
Nie rozumiałem jej słów
To właśnie tego dnia, kiedy ukazało się ów anons, wpadła do nas kuzynka żony Basia, która była kosmetyczką. Siedziały w kuchni, kiedy wróciłem z pracy. Basia chciała się od razu pożegnać, ale zauważyłem miejski miesięcznik otwarty na stronie z ogłoszeniem. Żartem zapytałem, czy chce spróbować swoich sił w konkursie…
Basia machnęła ręką i powiedziała:
– Już bym chyba wolała pomnik dla mojego kota. Kosmetyczka dużo wie…
Nie zrozumiałem, co Basia ma na myśli, ale przyzwyczaiłem się do tego, że zwykle nie rozumiem kobiet. Już w drzwiach Basia odwróciła się i spojrzała na mnie poważnie.
– Różne rzeczy ludzie mówią o N.. Z tym pomnikiem to bym uważała. Takie coś pewnie dużo kosztuje. Żeby potem nie było wstydu…
To mówiąc, zniknęła za drzwiami i nie zdążyłem już o nic zapytać. Zresztą to tylko głupie babskie gadanie! N. znałem osobiście. Nigdy nie brał łapówek, nie zatrudniał szwagrów, był pracowity i wiedział, co jest dobre dla miasta. Nikt mi nie wmówi, że było inaczej! Owszem, jego żona pracowała „w ratuszu”, ale to nie była żadna protekcja. Na terenie urzędu znajdowała się agencja Poczty Polskiej prowadzona przez żonę i szwagierkę N. Obie instytucje miały wspólne wejście i hol, ale to wszystko.
Szybko zapomniałem o tej rozmowie. Dwa miesiące później konkurs na projekt popiersia został rozstrzygnięty, a rzeźbiarz czekał na hasło do rozpoczęcia pracy. Na tydzień przed świętem miasta w holu urzędu stanęła szklana skarbonka, do której niektórzy wrzucali wykupione w kasie cegiełki, a inni po prostu pieniądze.
Dużo ludzi złożyło się na dar
Coroczna impreza miejska rozpoczęła się przemówieniem zastępcy burmistrza, który zachęcał wszystkich zgromadzonych do wrzucania datków. Zabawa była bardzo udana, a goście hojni. Do północy szklana skarbonka zapełniła się prawie po brzegi.
Po zakończeniu zabawy, po północy, czyli już w niedzielę, dwóch urzędników ratusza przeniosło skarbonkę do urzędu i pozostawiło w holu, schowaną za ladą recepcji. Miała za duże wymiary, żeby ją zamknąć w sejfie, ale nie było takiej potrzeby – urząd jest starannie zamykany na noc i chroniony nowoczesnym systemem alarmowym. Karty magnetyczne do drzwi wejściowych ma tylko kilkoro upoważnionych pracowników.
Sensacja wybuchła w poniedziałek rano, parę minut po ósmej. Kiedy księgowa z urzędu w towarzystwie kolegi ze śrubokrętem zeszła na parter, żeby wyjąć pieniądze ze skarbonki, zastała tylko rozbite szkło na wykładzinie i garść papierowych cegiełek z herbem miasta. Pieniędzy nie było. Zostały skradzione!
Oczywiście natychmiast zawiadomiono policję, a mundurowi błyskawicznie pojawili się w urzędzie. Ale sprawa była bardzo dziwna. Nie znaleziono śladów włamania do budynku, firma od systemu alarmowego nie odebrała żadnych podejrzanych sygnałów. Tak jakby pieniądze ukradł ktoś z pracowników urzędu – jedna z sześciu osób, które miały karty do wejścia i z racji pełnionych obowiązków przychodziły do pracy przed oficjalnym otwarciem urzędu.
Jedną była wdowa po burmistrzu, pani N.. W innej sytuacji byłaby najbardziej podejrzana. To właśnie jej byłoby najłatwiej ukraść pieniądze, bo przychodziła zawsze pierwsza, koło siódmej trzydzieści, żeby posortować przesyłki. No, ale w tym przypadku można ją było od razu wykluczyć. Przecież nie ukradłaby pieniędzy przeznaczonych na pomnik własnego męża…
Policjanci z miejscowej komendy nie mieli szans na prokuratorski nakaz rewizji, ale zaproponowali to na zasadzie dobrowolności. Nikt nie odważył się wyłamać. Każdy pracownik urzędu pokazywał swoją torbę, aktówkę, torebkę albo kieszenie marynarki. Jednocześnie policjant przeszukiwał jego pokój – szafy, biurka, kosze na śmieci… Bez efektu. U nikogo nie odnaleziono pieniędzy, które mogłyby pochodzić ze zbiórki.
Policjanci nie mieli odwagi zaproponować rewizji wdowie po burmistrzu, ale sama nalegała. Rzecz jasna niczego nie znaleziono. Przesłuchano wszystkich, ale nikt niczego nie widział ani nie słyszał.
Śledztwo wkrótce umorzono
Przez kilka dni krążyła plotka, że pieniądze ukradli ci dwaj urzędnicy, którzy odnosili skarbonkę do urzędu. Plotka wzięła się stąd, że jednego z nich widziano na dyskotece w sąsiednim mieście, jak bez opamiętania stawiał drinki dziewczynom. Szybko jednak wyszło na jaw, że robi to zawsze w kilka dni po wypłacie, a potem przed końcem miesiąca, pożycza pieniądze od kolegów.
Miasteczko żyło tą kradzieżą jeszcze przez jakieś dwa tygodnie, a potem naturalną koleją rzeczy pojawiły się inne sprawy. Śledztwo umorzono. Na posiedzeniu rady miasta musieliśmy zawiesić prace nad upamiętnieniem burmistrza do momentu znalezienia środków w budżecie, czyli zapewne na święty nigdy. Dobrze, że choć pieniędzy ze sprzedanych cegiełek było dość na skromną tablicę pamiątkową w holu urzędu.
Sprawa była zamknięta, ale ja nie mogłem zapomnieć dziwnych słów kuzynki mojej żony. Któregoś dnia zajrzałem do gabinetu kosmetycznego Basi. Akurat miała przerwę, więc mogłem porozmawiać bez świadków.
– Basiu, to dziwny zbieg okoliczności, nie sądzisz? Pamiętam twoje słowa o pomniku. Potem ta kradzież…
– Ja tych pieniędzy nie ukradłam – uśmiechnęła się Basia, spokojnie układając w szafce ręczniki. – No wiesz, nie miałam pojęcia, jak się włamać do tego urzędu…
Natychmiast się zmitygowałem.
– Przepraszam cię, głupio zabrzmiało. Nie to miałem na myśli. Po prostu odnoszę wrażenie, że wiesz coś, czego nie wiem ani ja, ani nikt z rady miasta. Coś o N. Byłaś przeciwna budowaniu mu pomnika, a teraz ktoś to bardzo skutecznie uniemożliwił. Mam przeczucie, że to nie jest przypadek…
– Dajże spokój – Basia wzruszyła ramionami. – Wszyscy wiedzieli o zbiórce, skarbonka była przezroczysta, kupa forsy w środku… Normalna kradzież. A że policja nie umie znaleźć złodzieja? No, nie pierwszy raz i nie ostatni…
Basia mówiła to wszystko pogodnym tonem, a jednak zauważyłem, że się denerwuje. Zamiast zamknąć już szafkę z ręcznikami, ciągle próbowała wygładzić ich krawędzie. Spróbowałem jeszcze raz.
– Baśka, co wiesz o N.? Dlaczego nie powinien mieć pomnika? Dlaczego się ucieszyłaś, że ukradziono pieniądze i nie będzie go za co postawić?
Basia trzasnęła drzwiami szafki. Już nie była uśmiechnięta.
– Niczego się ode mnie nie dowiesz. Tak, ucieszyłam się i niech Bóg błogosławi temu, który ukradł, modlę się za niego. A o N. nic ci nie powiem. Umarł. Gdzie indziej będzie odpowiadał za swoje czyny…
W drzwiach gabinetu stanęła klientka i Basia natychmiast się ze mną pożegnała. Szedłem więc ulicą i próbowałem ułożyć sobie to w głowie. Jeżeli Basia miała rację… Tak. Wtedy wszystko do siebie pasowało!
Bardzo chciałem się dowiedzieć
Nowak miał drugą twarz. Inną niż ta, którą znaliśmy. Musiało chodzić o sprawy prywatne, o rodzinę. Tę złą prawdę musiała znać jego żona. A to ona jako jedyna mogła ukraść pieniądze bez kłopotu. Przyszła jak zwykle pierwsza do urzędu. Spokojnie rozbiła skarbonkę i zebrała pieniądze. Ich ukrycie też nie było problemem. Wystarczyło je czymś owinąć, zapakować w kopertę z bąbelkami, zaadresować, nakleić znaczki, ostemplować, umieścić między prawdziwymi przesyłkami. Doskonała kryjówka. Nawet z nakazem rewizji otwarcie przesyłki pocztowej nie jest oczywiste…
Ale dlaczego wolała ukraść pieniądze, niż jawnie zaprotestować przeciwko budowie pomnika? Czego nie chciała zdradzić? Nie dokończyłem swoich rozważań, bo z przeciwka pojawił się Maciek, kolega z rady miasta. Wyglądał na bardzo poruszonego.
– Słyszałeś już?! – spytał. – Nie uwierzysz… Godzinę temu do ratusza przyszedł niejaki S. Bezrobotny, pięcioro dzieci, chora żona – no, straszna bieda. Przyniósł reklamówkę z pieniędzmi! Znalazł ją na klamce swoich drzwi. Kupa forsy. Przyniósł, bo między banknotami była cegiełka na budowę pomnika N. Wyciągnął wniosek, że to pieniądze ze skarbonki, więc nie przyjął prezentu i odniósł do nas. Cały urząd aż się trzęsie…
Mnie też przeszedł dreszcz. Moja teoria się sprawdziła! Wdowa po burmistrzu nie była złodziejką. Nie chciała tych pieniędzy – oddała je potrzebującym. Tylko że przez pomyłkę zostawiła w torbie tę nieszczęsną cegiełkę. No i nie mogła przewidzieć, że obdarowany człowiek, choć w skrajnej potrzebie, okaże się aż tak honorowy…
Łatwo zgadnąć, co wydarzyło się potem. Zwołano pilnie posiedzenie rady miasta, żeby odwołać ostatnią uchwałę w sprawie pomnika i przywrócić pierwotną sytuację. Pieniądze policzono, zaksięgowano, a rzeźbiarz miał niezwłocznie otrzymać zaliczkę.
Nie miałem żadnych podstaw, by zaprotestować. Nie mogłem przecież opowiadać radnym o tajemniczych aluzjach Basi! Zgłosiłem więc tylko postulat, żeby część odzyskanych pieniędzy przeznaczyć na pomoc dla tego S. – trochę jako znaleźne, a trochę jako nagrodę za wybitnie uczciwą obywatelską postawę.
Nie chciała się na to zgodzić
Niestety, zostałem przegłosowany. Moi koledzy z rady uważali, że całość kwoty musi zostać przeznaczona na prace przy pomniku. Posiedzenie dobiegało już końca i przewodniczący referował jakieś sprawy porządkowe, kiedy nagle otworzyły się drzwi i stanęła w nich pani Teresa – wdowa po burmistrzu. Zdecydowanym krokiem wyszła na środek sali.
– Musicie państwo mnie wysłuchać…
Miała taką minę, że momentalnie zrobiło się cicho.
– To ja. To ja rozbiłam skarbonkę, ukradłam pieniądze i oddałam tamtej rodzinie. Żeby ten pomnik nigdy nie powstał. Żebyście nigdy nie postawili mu pomnika… Tak, był świetnym burmistrzem, robił dużo dla miasta. Ale w domu był katem… Nie poszłam na policję, do sądu, bo bałam się, że nikt mi nie uwierzy. Przez dwadzieścia lat znęcał się nade mną i dziećmi. Kiedy wchodził do domu, nasze życie stawało się koszmarem…
Oszczędzę wam szczegółów, które potem usłyszeliśmy. Były straszne. Kiedy N. skończyła i wyszła z sali, przez dłuższą chwilę panowało milczenie. Ja odezwałem się pierwszy. Zaproponowałem, żebyśmy nie robili popiersia, a zamiast tego ustanowili fundusz pomocowy imienia burmistrza N. – przeznaczony dla najbardziej potrzebujących mieszkańców naszego miasteczka. I żeby całą tegoroczną zbiórkę przekazać rodzinie S. Tym razem nikt się nie sprzeciwił…
Dotknięta przez los rodzina otrzymała z powrotem pieniądze z reklamówki znalezionej na klamce – już jako oficjalną pomoc rady miasta. W miejscu, gdzie miało stanąć popiersie, dalej rośnie forsycja i oby rosła tam zawsze. A nowy burmistrz też okazał się dobrym gospodarzem i miasto ma szanse na dalszy rozwój. Ale jeśli kiedyś jeszcze przyjdzie nam ochota postawić jakiś pomnik – wybierzemy postać z bajki.
Czytaj także:
„Córka chce prosić przyjaciółkę, by urodziła jej dziecko. Jestem pewna, że zięć maczał w tym palce”
„Przepisałam dom na syna, a on potraktował mnie jak stary mebel. Wyrzucił mnie na bruk i wymienił zamki w drzwiach”
„Siostra jako pielęgniarka zajęła się moim chorym mężem. Jej usługa zawierała też brykanie z nim w mojej sypialni”