„Bratowa zawsze traktowała mnie jak z pogardą. Miarka się przebrała, gdy zbojkotowała mój ślub i odcięła od rodziny”

Moja przyjaciółka została moją szefową fot. Adobe Stock, gallofilm
„Jurek wystąpił o rozwód. Wszyscy go z tego rozgrzeszyli, także rodzice Gośki i Norberta, którzy mnie bardzo lubią i w życiu by im nie przyszło do głowy, aby mnie szykanować z jakiegokolwiek powodu. Gośka po rozwodzie robiła mojemu bratu świństwa, utrudniając mu widzenia z ukochanymi dziećmi, co ogromnie przeżył. Zachowywała się naprawdę okropnie”.
/ 04.06.2023 17:15
Moja przyjaciółka została moją szefową fot. Adobe Stock, gallofilm

Miałam nigdy nie wyjść za mąż, nie mieć dzieci i nie być samodzielna. A wszystko przez to, że urodziłam się za wcześnie i w dodatku, kiedy leżałam w inkubatorze, coś w nim zaczęło szwankować. Zanim pielęgniarki się zorientowały, doszło u mnie do wielu schorzeń. Od małego rodzice wręcz chuchali na mnie. Do tego uważali, że mój starszy brat Jurek jest po to, aby się mną opiekować.

Kiedy się urodziłam, miał dziewięć lat. Mama i tata wpoili mu, że troska o młodszą siostrę jest jego obowiązkiem. To były czasy głębokiej komuny, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o czyś takim, jak odszkodowanie od szpitala za spowodowanie lub spotęgowanie choroby, a państwowa służba zdrowia działała tak, że pożal się Boże!

Dlatego rodzice naprawdę musieli się napracować, abym mogła chodzić na rehabilitację nogi, ćwiczyć słuch i mowę. Gdyby nie ich troska i pomoc Jurka, pewnie bym dzisiaj bełkotała coś niewyraźnie, albo i to nie, bo bardzo chętnie pogrążałam się w swoim własnym świecie, ignorując „szum” dochodzący z zewnątrz. A skoro nie słuchałam, co mówią do mnie ludzie, to i nie znałam wielu słów i nie potrafiłam prowadzić rozmowy.

Rodzice mnie do niej zmuszali

Przez całe dzieciństwo słyszałam nakazy: słuchaj! Wywalczyli także, abym poszła do normalnej szkoły, a nie takiej dla osób opóźnionych w rozwoju, chociaż na początku wydawało się to złym pomysłem. Dzieciaki mi dokuczały, wrzeszczały jak opętane, co powodowało sprzężenia i potworne piski w moim aparacie słuchowym, więc go wyłączałam na przerwie i czasami zapominałam włączyć na lekcji. Generalnie, uważano mnie za dziwaka.

Tym, który „kupił” mi przyjaciół, był Jurek. Kiedy poszłam do podstawówki, on był w pierwszej klasie liceum, które mieściło się w budynku obok. Nie, nie uderzył nikogo z moich prześladowców, nie odpłacił im pięknym za nadobne. On po prostu stał się i dla nich świetnym starszym bratem, rewelacyjnym kumplem, który grał z nimi w piłkę, nauczył jak się odbija piłeczkę o ścianę w tenisie i nawet pomagał im w lekcjach. I tak w naszym domu zaroiło się od dzieciaków w moim wieku, wreszcie miałam się z kim bawić, zaczęłam rozmawiać z nowymi przyjaciółmi, moja wymowa się poprawiła i okazało się nawet, że jestem lubiana! Mimo to moi rodzice bardzo martwili się o moją przyszłość.

Przez całą podstawówkę „jechałam” na trójkach i nie byłam uważana za ładną. Od początku było wiadomo, że kiedyś dostanie mi się mieszkanie po babci, bo sama przecież na nic nie zarobię, no i, że obowiązkiem Jurka będzie mi do końca życia pomagać. Gośce, z którą mój brat ożenił się tuż po studiach, gdy ja miałam szesnaście lat, od początku niezbyt się to podobało. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Jerzy, mimo iż ma już swoją rodzinę i dziecko w drodze, nadal jeździ do rodzinnego domu pomagać mi w lekcjach. A w ogóle, po jakiego diabła ja poszłam do liceum?

Mówiła otwarcie, że moi rodzice mają pokręcone we łbie, bo nie chcą się przyznać, że jestem chora, a to dlatego, że boją się, co ludzie powiedzą. Mój brat jest człowiekiem spokojnym, więc puszczał to mimo uszu, bo Gośkę bardzo kochał i nie chciał w domu kłótni. Z czasem zaczął się trochę ukrywać z tym, że mi pomaga w lekcjach, umawiał się ze mną na przykład gdzieś na mieście albo w mieszkaniu babci, położonym bliżej jego pracy. Ku zdumieniu Gośki i nawet moich rodziców dzięki Jurkowi zdałam maturę!

To prawda, że ledwo, ledwo, ale zawsze

Mogłam się pochwalić wykształceniem średnim i mamie udało się zdobyć dla mnie pracę w sekretariacie na jednej z uczelni wyższych. W tym samym czasie okazało się, że moją nogę będzie można poprawić operacyjnie, a nawet trzeba to zrobić, bo od tego utykania krzywi mi się kręgosłup. Lekarz kwalifikując mnie do operacji, śmiał się, że podobno Marylin Monroe ucinała sobie jeden z obcasów o pięć milimetrów, aby seksownie utykać, a ja mając taką „nierówność” jako dar natury chcę to poprawiać.

Nie wiem, ile jest prawdy w historii o tej gwieździe, ale ja miałam już dosyć podklejanych przez szewca podeszew i tego, że nie dla mnie były buty na wysokich obcasach. Marylin pewnie nie chodziła po nierównych chodnikach i nie podbiegała do autobusu. Operacja się udała, na nodze pozostały mi nieznacznie blizny, ale musiałam przejść dość długą rehabilitację, na którą oczywiście woził mnie Jurek.

Tata już wtedy nie prowadził z powodu wieku, mama nigdy nie miała prawa jazdy. Siłą rzeczy ten obowiązek spadł więc na mojego brata. Jego żona była wściekła! W domu było już przecież dwoje dzieci, a jej zdaniem Jurek ganiał nie wiadomo gdzie i po co, zamiast zająć się swoją własną rodziną.

Chyba właśnie wtedy mój brat po raz pierwszy nie wytrzymał i próbował przemówić żonie do rozsądku, twierdząc, że on sobie nie wyobraża, aby ich syn nie pomógł kiedyś siostrze, gdy ta będzie w potrzebie i odwrotnie. Gośkę ponoć zatkało, ale szybko się pozbierała i wypaliła, że opieka nad dziećmi (a ja nadal, mimo cudem zdanej matury, jestem mentalnie dzieckiem) jest obowiązkiem rodziców! Nie lubiłam, kiedy kłócili się z mojego powodu, bo czułam się strasznie winna. Starałam się jak najmniej korzystać z pomocy Jurka, co w efekcie wychodziło mi tylko na dobre. Zmuszona w ten sposób do większej samodzielności faktycznie stawałam się coraz bardziej niezależna.

Okazało się, że praca w sekretariacie uczelni, kontakt ze studentami także dużo mi dają. Nikt mnie tam nie traktował jak gorszą, dostawałam różne zadania, czasami wcale niełatwe i musiałam je rozwiązywać. W tym samym czasie w Warszawie przeprowadzono pierwszą przełomową operację mojego schorzenia, o czym na mojej medycznej uczelni szeroko rozprawiano. Jeden z wykładowców spytał mnie, czy chciałabym przejść testy sprawdzające moje predyspozycje. Oczywiście, że chciałam! Na testy do Warszawy pojechałam sama, po raz pierwszy w życiu kupując sobie bilet i wsiadając do pociągu.

Może to brzmi śmiesznie, ale dla mnie to był ważne wydarzenie, że dojechałam do tamtej stołecznej kliniki samodzielnie, bez problemów. Nie wiem, jak udało mi się ukryć przed rodzicami tę podróż. Faktem jest, że powiedziałam im o wszystkim, dopiero gdy już byłam zakwalifikowana do operacji.

Byli w szoku, ale bardzo się ucieszyli

Rok później słyszałam już dużo lepiej. Czekała mnie rehabilitacja, czyli „uczenie się” odbierania dźwięków za pomocą implantu, ale byłam dobrej myśli. Rodzice i Jurek byli pod wrażeniem tego, że tak świetne sobie radzę. Ja za to wiedziałam, że zawdzięczam to im. Poświęcali mi uwagę i czas, dlatego teraz mogłam żyć w zasadzie normalnie, jak zupełnie zdrowy człowiek.

Zaczęłam się nawet umawiać z chłopakami! Nie było to nic poważnego, raczej zwykłe koleżeństwo i flirtowanie, ale faktem jest, że chodziłam na randki. Nie spieszyłam się z nazywaniem tych znajomości miłością, bo jej nie czułam i nie sądziłam, aby ci faceci mnie kochali. Ot, lubiliśmy się i miło spędzaliśmy czas. Miałam jeszcze zbyt wiele kompleksów, aby uważać, że ktoś się może we mnie zakochać. A miłość przyszła niespodziewanie i totalnie mnie zaskoczyła...

Moja bratanica szła do pierwszej komunii świętej. Nie ukrywam, że przygotowałam się starannie na tę uroczystość, bo chciałam zrobić wrażenie na rodzinie. Kupiłam sobie pierwsze w swoim życiu buty na wysokich obcasach i sukienkę wykończoną zwiewnymi falbanami, w nieco hiszpańskim stylu.

Jestem brunetką, więc wyglądałam w niej naprawdę dobrze. Kiedy stałam przed kościołem, poczułam, że ktoś mi się przygląda. Spojrzałam w tamtym kierunku i w facecie kryjącym się w cieniu drzewa rozpoznałam młodszego brata Gośki. Poznaliśmy się na ślubie naszego rodzeństwa, potem widzieliśmy się na chrztach dzieci Gośki i Jurka, skinęłam mu więc głową. A on się dziwnie speszył! Potem wyznał, że mnie po prostu nie poznał.

– Wyglądasz fantastycznie! – zachwycił się, gdy się potem witaliśmy.

– I tak się czuję! – przyznałam z zadowoleniem.

Przez całe przyjęcie komunijne brat Gośki nie odstępował mnie na krok! Nawet jeśli nie stał akurat przy mnie, to ścigał mnie wzrokiem, co nie uszło uwadze jego siostry. Była z tego powodu wściekła i wcale tego nie ukrywała. Ale ja miałam to w nosie! Norbert najwyraźniej także, bo pod koniec przyjęcia poprosił mnie o numer telefonu i obiecał, że się odezwie.

Zadzwonił następnego dnia i umówiliśmy się na spotkanie. Od razu oboje wiedzieliśmy, że to nasza pierwsza, ale na pewno nie ostatnia randka. Zaczęliśmy się spotykać i – to wspaniałe! – wreszcie poczułam, jak cudownie jest kochać i być kochaną! Norbert nie mógł wyjść z podziwu, jak bardzo się zmieniałam przez ostatnie lata.

– Nie żebyś wtedy nie była świetną dziewczyną... – tłumaczył się zabawnie – Ale teraz jesteś taka… ekscytująca! – mówił, patrząc mi głęboko w oczy.

O naszym związku wiedzieli moi rodzice

Nawet jeśli przewidywali jakiekolwiek kłopoty, to nie dzielili się ze mną swoimi obawami. Po kilku miesiącach znajomości z Norbertem wyznałam im, że zastanawiam się, czy nie poprosić go, aby ze mną zamieszkał, na razie bez ślubu. Nie mieli nic przeciwko temu, twierdząc że to moja miłość i moje mieszkanie. Norbert był szczęśliwy, a z jego wynajmowanej kawalerki przeprowadził go do mnie… mój brat. Jurek ma duży samochód, a kiedy zwróciliśmy się do niego po pomoc, stwierdził, że to dla niego żaden problem. Ale zdecydowanie problem z całą tą sytuacją miała jego żona!

Kiedy do niej dotarło, że jej młodszy brat przeprowadził się do mnie, co jest najlepszym dowodem na to, że łączą nas intymne stosunki, dostała szału! Rozpętała w domu piekło, wyzywając Jurka od alfonsów, którzy pomagają swojej siostrze złapać porządnego, normalnego chłopaka „na mieszkanie”, bo przecież jej brat nie mógł się do mnie wprowadzić z innego powodu, jak tylko z chęci zaoszczędzenia na wynajmie lokum. Na mnie także, oczywiście, nie pozostawiła suchej nitki, dowodząc, że takie nieporadne dziewczyny powinny siedzieć z rodzicami, a nie podrywać porządnych chłopaków.

Nie czuję się winna rozpadu małżeństwa mojego brata, bo sądzę, że nie byłam jego przyczyną. Może zaledwie katalizatorem tego, co się potem stało. W ich związku musiało się bowiem dziać już źle od dłuższego czasu i to na wielu płaszczyznach. Faktem jednak jest, że kiedy Gośka oficjalnie zbojkotowała mój ślub i Norberta, nie pozwalając także przyjść na niego moim bratankom, Jurek wystąpił o rozwód. Wszyscy go z tego rozgrzeszyli, także rodzice Gośki i Norberta, którzy mnie bardzo lubią i w życiu by im nie przyszło do głowy, aby mnie szykanować z jakiegokolwiek powodu. Gośka po rozwodzie robiła

Jurkowi mnóstwo świństw, utrudniając mu widzenia z ukochanymi dziećmi. Patrzyłam, jak mój brat cierpi i serce mi się krajało. Norbert wiele razy próbował rozmawiać z siostrą, ale była głucha na wszelkie argumenty. Powiedziała mu nawet, że od ślubu ze mną przestał być jej bratem i ona nie życzy sobie kontaktów także z nim. 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA