Powoli wychodziłam z cmentarza. Obeszłam wszystkie groby bliższych i dalszych krewnych, sprawdziłam, jak wyglądają przed sezonem wakacyjnym, kiedy to nikt nie ma czasu ich odwiedzać. O niektóre tylko ja dbałam, niestety… Wiedziałam, że kiedy odejdę z tego świata, popadną w ruinę. Młode pokolenie skupione było tak bardzo na życiu doczesnym, że zmarli się dla nich nie liczyli zupełnie, a pamięć o nich była zbędnym balastem. Pomyślałam ze smutkiem, że na moim grobie nie będzie pewnie komu zapalić znicza, kiedy umrę…
Cóż, byłam samotną starą panną
Najstarszą z rodzeństwa, które rozjechało się po świecie. W Polsce został tylko mój najmłodszy brat Paweł, którego jedyna córka Ada miała teraz siedemnaście lat. Nawet i on zaglądał na grób naszych zmarłych rodziców tylko raz w roku. Ada ledwie pamiętała dziadków, już jako dziecko niechętnie chodziła na cmentarz, a Paweł i jego żona Dorota nie dbali o to, by nauczyć ją pamięci o przodkach i szacunku dla ich grobów. Kiedy próbowałam tłumaczyć, jakie to ważne, traktowano mnie jak dziwaczkę. Bardzo mnie to smuciło, ale nie widziałam sposobu, żeby to zmienić. Skoro dla rodziców pamięć o przodkach nie miała znaczenia, czegóż mogłam wymagać od Ady? Dziewczyna otwarcie mówiła, że latanie na groby to obciach, że nie będzie robiła z siebie idiotki i łaziła po całym cmentarzu tylko po to, żeby się ludziom pokazać, jakie to ładne kwiatki i znicze stawia. Uważała, z całą bezwzględnością młodzieńczych sądów, że to parada próżności i szpanu. Niewątpliwie, miała sporo racji, sama to widziałam. Ilu ludzi zjawiało się na grobach bliskich tylko ten jeden raz w roku na święto, żeby się pochwalić, ile wydali na dekorację i pokazać w nowych ubraniach? Ale nie można przecież generalizować i potępiać wszystkich w czambuł! Ada jednak nie chciała słuchać, kiedy jej tłumaczyłam, że pielęgnowanie grobów krewnych to potrzeba serca i obowiązek żywych wobec tych, od których pochodzimy. Nie było sposobu na tę dziewczynę.
W poprzednich latach jakoś udawało się rodzicom zaciągnąć ją na cmentarz, ale spędzała tam tylko chwilę i pokazywała ostentacyjnie minę cierpiętnicy. W tym roku oświadczyła jednak kategorycznie, że na cmentarz nie pójdzie, bo dla niej ważne jest to, co teraz, a nie jakieś stare dziadki, które leżą w grobie. Nie dawała się namówić ani prośbą, ani groźbą, choć nawet jej rodzice stwierdzili, że przesadziła i próbowali na nią wpłynąć, żeby zmieniła zdanie. Ale Ada zaparła się! Ze zmarszczonym gniewnie czołem powtarzała uparcie:
– Nie! Nie pójdę, i już! Dla mnie to nie ma sensu, kropka!
Wróciłam do domu i jak zwykle na parę dni przed wizytą na cmentarzu, sięgnęłam po stare albumy z rodzinnymi zdjęciami. Powoli przekładałam sztywne karty i spoglądałam na twarze, tych, którzy odeszli. Stryj Kazimierz, dziadek Rafał i babcia Katarzyna, prababka Zuzanna… Przy jej zdjęciu, ładnej wyraźnej fotografii portretowej, zatrzymałam się dłużej.
Coś mnie w tej twarzy zaintrygowało
Przyglądałam się prababce uważnie.
„Skąd ja znam tę trójkątną zmarszczkę na czole?” – myślałam.
Doszłam po chwili do wniosku, że przecież często oglądałam to zdjęcie, więc nic dziwnego. Zamknęłam album, a wtedy wysunęła się jedna z fotografii, widać słabo umocowana. Przedstawiała ona także prababkę Zuzannę, ale dużo młodszą, jeszcze dziewczynę. Spojrzałam na zdjęcie i olśniło mnie! Już wiedziałam, skąd znam tę trójkątną, gniewną zmarszczkę, która rysowała się na twarzy nastolatki z ubiegłego wieku, zniecierpliwionej najwyraźniej długim pozowaniem do zwyczajowego portretu.
– Wykapana prababka! – wyszeptałam zdumiona.
Nagle przyszedł mi do głowy pewien plan. Odłożyłam zdjęcie na komodę i postanowiłam działać. Zadzwoniłam do Pawła i zażądałam, żeby Ada przyszła do mnie jutro, bo jest mi koniecznie potrzebna. Nie chciałam słuchać żadnych wymówek. Ada ma przyjść i już! Może poświęcić godzinkę swojej starej ciotce! Koniec końców stanęło na tym, że bratanica przyjdzie do mnie następnego dnia o siedemnastej. Zadowolona upiekłam szarlotkę, wyszukałam jeszcze kilka zdjęć i ułożyłam sobie plan działania. Kiedy przyszła Ada, zaparzyłam wybornej herbatki, podałam ciasto i zapytałam o szkołę i naukę. Po wysłuchaniu gorzkich narzekań na złośliwego matematyka, zagadnęłam niby od niechcenia:
– A wiesz, coś ci pokażę. Może ci to humor poprawi…
Wzięłam jedno z przygotowanych zdjęć i pociągnęłam ją do dużego lustra w przedpokoju. Wcisnęłam jej fotografię do ręki i powiedziałam:
– Popatrz w lustro i popatrz na zdjęcie!
Skrzywiła się i wzruszyła ramionami, ale już za moment zobaczyłam, jak jej oczy robią się ze zdziwienia okrągłe jak spodki.
– Rany! Ciociu! To mój sobowtór?!
Ponownie przyjrzała się uważnie zdjęciu i swojemu odbiciu.
– No, nie! Mogłabym pomyśleć, że to ja, tylko ta fryzura i kiecka… Kto to taki?
– Twoja praprababka Zuzanna! – odparłam. – Jesteś do niej uderzająco podobna, jakbyś jej z oka wypadła. Zresztą nic dziwnego, to w końcu twoja krewna.
Ada zmarszczyła brwi
– O, popatrz! – zawołałam. – Nawet ta trójkątna zmarszczka zupełnie jak u niej! Jakby skóra zdjęta z prababki Zuzi!
Ada raz jeszcze zerknęła w lustro, po czym wróciła do pokoju i siadła przy stole. Podążyłam za nią i postanowiłam kuć żelazo póki gorące. Zaczęłam opowiadać wszystkie anegdoty i historie o prababce Zuzannie, które pamiętałam. Z początku bratanica słuchała niezbyt uważnie, pogrążona w jakichś własnych przemyśleniach, ale kiedy doszłam do tego, jak to prababka, mając siedemnaście lat, odmówiła wyjścia za mąż za upatrzonego przez rodziców kandydata, a potem, nie zważając na protesty i groźbę skandalu, poszła na studia jako pierwsza kobieta w rodzinie, Ada podniosła głowę i słuchała z wypiekami na twarzy. Kiedy skończyłam, zawołała:
– Dobrze zrobiła! Miała świętą rację. Ja bym też tak postąpiła na jej miejscu!
– Nic dziwnego, w końcu jesteś krew z jej krwi i kość z jej kości – rzekłam.
Ada zamyśliła się na chwilę. Wreszcie zerwała się z krzesła i poprosiła:
– Ciociu, daj mi te zdjęcia do domu. Chociaż na parę dni.
Zapakowałam jej zdjęcia i dołożyłam jeszcze dwa albumy. Dwa dni później Ada odniosła mi je i odbyłyśmy długą, poważną rozmowę. Co roku w dniu, w którym sprzątałam groby przed latem, poszłyśmy z bratanicą na grób prababki Zuzanny. Zapadał zmrok. Cmentarz migotał wieloma płomieniami. Ada zapaliła znicz i ustawiła go na grobie. Nagle wyprostowała się gwałtownie i rozejrzała wokoło.
– Popatrz, ciociu! – zatoczyła krąg ręką. – Już rozumiem, po co to wszystko!
Rozejrzałam się po tej powodzi wielobarwnego światła, które nas otaczało. Widok był piękny i jedyny w swoim rodzaju.
– Wiesz, co ja sobie jeszcze myślę, ciociu? – powiedziała, a na jej czole pojawiła się taka sama trójkątna zmarszczka, jak na czole praprababki Zuzanny.
Zamilkła na chwilę, wpatrując się w płonące znicze, ale zaraz dodała:
– Ja sobie myślę, że te światła to nie tylko dla zmarłych płoną, ale i dla nas, żyjących!
– Jak to? Co ty opowiadasz? Dla nas? – spytałam zdumiona, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
– A tak! – potwierdziła stanowczo. – Dla nas właśnie.
I zakończyła powoli:
– Te światła płoną dla nas, żyjących, żebyśmy pamiętali, skąd się wzięliśmy i po co żyjemy.
Spojrzałam na nią wzruszona. Już się nie martwiłam, kto po mojej śmierci zatroszczy się o rodzinne groby…
Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”