„Brat pouczał mnie w kwestii wychowania dzieci, choć swoich nie miał. Gdy dorobił się potomstwa, całkiem zmienił śpiewkę”

bracia rozmawiają o dzieciach fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Zaczęło się od pieluch. Ileż to razy suszył nam głowę, że tetrowe lepsze niż pampersy. Sam po tygodniu prania skapitulował. Energii na przecieranie ekologicznej marchewki też starczyło mu tylko na tydzień, potem przerzucił się na gotowe dania w słoiczkach”.
/ 08.05.2022 06:10
bracia rozmawiają o dzieciach fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Mój młodszy brat zawsze pełnił w rodzinie rolę mądrali. Może i słusznie, bo to inteligentny chłopak, jako jedyny z nas poszedł na studia. Ale przy tym tak zadzierał nosa, że nie dawało się z nim spokojnie rozmawiać na żaden temat. Zawsze wszystko wiedział lepiej, zawsze służył człowiekowi dobrą radą – czy ten jej potrzebował, czy nie, zawsze chętnie wszystko krytykował. A już do szału mnie doprowadzał, wymądrzając się w sprawach związanych z wychowaniem dzieci.

Odkąd tylko Jagusia i Wojtuś pojawili się na tym świecie, na każdym kroku wytykał nam nasze rodzicielskie błędy. Doradzał w kwestii karmienia („To zwykłe jabłko, nie ekologiczne? Naprawdę nie dbacie o to, co jedzą wasze dzieci?”), higieny („Maluchy mają delikatną skórę, kupcie inne mydło”), edukacji („Słuchanie Mozarta dodatnio wpływa na rozwój inteligencji”).

Normalnie aż mną trzęsło, bo co też on mógł o tym wiedzieć? Sam był jeszcze na studiach i swoich dzieci nie miał. Ba, nie miał nawet dziewczyny, z którą w ewentualnej przyszłości mógłby doczekać się potomstwa! Ale zachowywał się jak męska wersja Mary Poppins.

Uważał, że telewizja ogłupia

Najbardziej denerwował mnie w kwestii bajek w telewizji. Jedną z takich kłótni pamiętam do dziś.

– Sławek, a co twoje dzieci robią? – zapytał zaraz po wejściu do naszego mieszkania.

– Jak to co? Przecież widzisz – odpowiedziałem, bo sprawa wydawała mi się oczywista. Dzieci siedziały przed telewizorem i oglądały kreskówki przed snem.

– No widzę, widzę – przytaknął sarkastycznie – ale własnym oczom nie wierzę.

– Niby czemu? – spytałem, wyczuwając w jego głosie prowokację.

– No jak to? Maluchy siedzą same przed telewizorem?

– Przecież widzisz, że mamy z Olgą mnóstwo roboty. Czymś się muszą zająć.

Nie kłamałem. Żona akurat robiła kolację, a ja byłem w trakcie naprawy drzwi do łazienki, po czym czekało mnie jeszcze rozwieszenie prania. Byliśmy małżeństwem partnerskim, więc staraliśmy się sprawiedliwie dzielić obowiązkami, których nigdy nie brakowało.

– Ja rozumiem, że jesteście zajęci – zgodził się łaskawie. – Ale wiesz, że według badań zostawianie dzieci przed telewizorem powoduje, że wolniej się rozwijają?

– Pewnie amerykańscy naukowcy na to wpadli – zakpiłem. – Oni wszystko już przebadali.

– Śmiej się, śmiej, a potem obudzisz się z ręką w nocniku.

– Jak tak się martwisz, to się z nimi pobaw! – czułem, jak wzbiera we mnie irytacja.

– Ja je bardzo kocham – melodramatycznym gestem położył rękę na sercu – ale to są wasze dzieci. To, że raz was wyręczę, niczego nie zmieni. Nie chodzi o to, że teraz siedzą przed telewizorem, tylko o to, że w ogóle siadają – mądrzył się.

– To co mam zrobić, do cholery jasnej?! – uniosłem się. – Zatrudnić konserwatora i sprzątaczkę?

Obraził się, że „źle interpretuję jego intencje”. Bo przecież on chce tylko naszego dobra! Każdą kłótnię tak kończył i wychodził, zostawiając mnie w stanie białej gorączki.

Jesteśmy braćmi, więc nigdy nie gniewaliśmy się na siebie zbyt długo. Złość szybko nam przechodziła i znowu żyliśmy w zgodzie. Do czasu, oczywiście, następnej awantury. Najwięcej ich było właśnie o telewizor. Mirek stał się w tej kwestii takim radykałem, że sam pozbył się odbiornika ze swojego pokoju. „Nie będę się ogłupiał” – powiedział nam.

W końcu skończył studia, znalazł sobie żonę i zmajstrował z nią własne dzieci. Ależ miałem uciechę, widząc, jak kolejne bastiony świętych zasad mojego brata obracają się w proch i pył!

Zaczęło się od pieluch. Ileż to razy suszył nam głowę, że tetrowe lepsze niż pampersy! Sam po tygodniu prania skapitulował, przekonując wszystkich, że teraz pampersy są inne niż kiedyś, lepsze. Gdy przyszła pora włączyć do niemowlęcej diety coś poza mlekiem, energii na przecieranie ekologicznej marchewki starczyło mu też tylko tydzień – potem przerzucił się na gotowe dania w słoiczkach. Następnie zaczął kupować chińskie zabawki, bo na polskie, ręcznie robione, nie było go stać. I tak dalej, i tak dalej…

Ale największy ubaw miałem, jak Mirek kupił telewizor. Nie powiedział mi o tym. Sam zauważyłem, kiedy wieczorem wpadłem do niego na piwo. Specjalnie przyszedłem o tej porze – popatrzeć sobie, jak nerwowo lata w tę i z powrotem, usiłując jednocześnie wykąpać Madzię, nakarmić Tosię i odpisać na służbowe maile. Ha! Jakoś dalekie to było od perfekcji, którą propagował, gdy to moje dzieci były małe! Z satysfakcją przeszedłem do ofensywy.

Oczywiście puszczał im bajki

– O, masz telewizor?

– No tak, kupiliśmy w końcu! – odkrzyknął z łazienki.

– Ale po co?

– Co?! – wydarł się przez szum wody.

– Pytałem: po co!?

– Wieczorem, jak już dziewczynki pójdą spać, oglądam sobie wiadomości – odparł, wyszedłszy z łazienki z Madzią na ręce.

– Tylko wiadomości? Nic więcej? – drążyłem.

– Nic – zdążył odpowiedzieć, gdy jego młodsza latorośl rozkrzyczała się na całe gardło, wskazując rączką telewizor:

– Tata, baja! Tata, baja!

Myślałem, że pęknę ze śmiechu. Śmiałem się jak szalony, a wraz ze mną dziewczynki, choć nie bardzo wiedziały, z czego. Tylko Mirek się nie śmiał.

Nie odzywał się do mnie cały tydzień – aż się zdziwiłem, że tak go to obeszło. Dlatego gdy w niedzielę spotkaliśmy się u rodziców na obiedzie, postanowiłem rozładować atmosferę i opowiedziałem całą historię, podkreślając akcenty humorystyczne. Rodzice byli rozbawieni, Mirek – przeciwnie. Przez chwilę siedział naburmuszony, nadymając się jak indor, po czym zaczął mnie atakować, że moje dzieciaki i tak więcej oglądają, że go już zaczynam denerwować, że zawsze jestem najmądrzejszy.

W końcu nie wytrzymał tata.

– Dość, dość tego! – wykrzyknął, rozkładając ręce, żeby nas uciszyć.

– Ale to jest skończony bufon! We wszystko się wtrąca! – narzekał brat.

– Ja się wtrącam, ja się wtrącam? To ty zawsze jesteś mądrala – odgryzłem się.

Tata wstał. Wyciągnął z regału trzy kieliszki i butelkę pigwówki.

– Na zgodę! – Wręczył po lufce każdemu z nas, a ponieważ obydwaj się ociągaliśmy, powtórzył:

– Na zgodę i na zdrowie!

Nie było jak odmówić, więc wypiliśmy, a wtedy ojciec spytał:

– Dobre było? Pewnie, że tak, widzę po waszych minach. To ja wam teraz powiem, że obaj jesteście mądrale! Kiedy byliście mali i widzieliście, że pijemy alkohol na jakichś urodzinach czy imieninach, to zaraz robiliście nam wymówki i przekonywaliście, że wy nigdy, przenigdy nie będziecie pić, bo to niezdrowe, niesmaczne i groźne. I co teraz, mądrale, łyso wam?

Popatrzyłem na Mirka i obaj wybuchnęliśmy śmiechem. Tato polał jeszcze po jednym. Potem puściliśmy dzieciom bajki, a sami siedzieliśmy przy stole, wspominając stare, dobre czasy. Dobrze mieć brata!

Czytaj także:
„Łasa na kasę synowa wyciskała z Adama każdy grosz. W końcu zabrała dziecko i zniknęła. Ale to do mnie syn ma pretensje”
„Jako samotna matka wypruwam sobie żyły, by utrzymać córkę. Dzieci bogaczy kpią z niej, bo nie ma markowych ciuchów”
„Kumpela ze wsi liczyła, że złapie miastowego. Zakochała się po uszy w Tadku, ale nie wie jednego. Jej wybranek to rolnik”

Redakcja poleca

REKLAMA