„Łasa na kasę synowa wyciskała z Adama każdy grosz. W końcu zabrała dziecko i zniknęła. Ale to do mnie syn ma pretensje”

Matka, do której syn ma pretensje fot. Adobe Stock, lenblr
„No nie, następna po Marylce. Przecież bogaczka nie dlatego jest wolna, że jest ładna, miła i z pieniędzmi. Musi mieć jakieś przywary, które odstraszają kandydatów. Powiedziałam synowi, że znowu baba kręci nim, jak chce, a on do mnie na żal, że wychowałam go na pantoflarza”.
/ 04.05.2022 06:20
Matka, do której syn ma pretensje fot. Adobe Stock, lenblr

Kochałam mojego jedynego syna bezgranicznie i kochałam być jego matką. Mój mąż był nieco chłodniejszy w okazywaniu uczuć, ale wiedziałam, że Adam jest dla niego całym światem.

Jako maluch syn był grzeczny i słodki, w okresie dojrzewania wpadł w złe towarzystwo. Zaczął pić i palić, w szkole bardzo się pogorszył. Wagarował i repetował. Gdy oskarżono go o napaść, poszłam do kościoła i poleciłam go opiece Najświętszej Panienki. Błagałam, by sprawiła cud i by mój syn zerwał z niebezpiecznym stylem życia. By wrócił na łono kościoła… I tak się stało. Oskarżenie wycofano, syn wrócił z aresztu łagodny jak baranek, choć nieco milczący.

Spytałam go, co będzie robił.

– A co mam robić? Wracam do szkoły, ale nie do mojej. Przeniosę się gdzieś na drugi koniec miasta – powiedział głosem dorosłego człowieka.

Miał już osiemnaście lat. Po zmianie liceum nie nawiązał nowych znajomości, nie wrócił do imprez i hulanek, rzeczywiście skupił się na nauce. Znów był kulturalny i miły.

Jak ja się ucieszyłam, gdy w trakcie matur przyprowadził do domu dziewczynę. Malutka, drobna, o przestraszonych oczach i cienkim głosiku. Marylka miała kłopoty z fizyką i Adam miał jej pomagać w przygotowaniu do egzaminu poprawkowego.

– Lepiej, żeby zadawał się z dziewczynami, niż łobuzował z kolegami. Najgorsze już za nami – stwierdził mąż i sięgnął do barku po koniak. Wypiliśmy po lampce za dobrą przyszłość.

Maryla okazała się przedziwnie nieporadna. Poprawki nie zdała, mimo że Adam twierdził, że nauczył ją wszystkiego. Potem też tkwiła po uszy w szkolnych kłopotach, w jakichś zawiłych relacjach rodzinnych. Dość powiedzieć, że Adam, który zakochał się na zabój, poświęcał jej prawie cały wolny czas. Zaniedbywał przy tym wymarzone studia. Znowu z mężem zaczęliśmy się zamartwiać.

Zerwali ze mną kontakt

Na szczęście nasz syn był tak zdolny, że studiował bez większych wpadek, miał szansę na karierę naukową.

– Zachęć Adama, niech trochę powalczy o asystenturę – poprosiłam Marylkę przy jakiejś okazji.

– Lepiej nie. To żadne pieniądze, a użeranie się ze studentami zabiera mnóstwo czasu. Już lepiej, żeby zrobił kurs spawacza, to jest dochodowy zawód, a nie fizyk teoretyczny – odpowiedziała bezczelnie.

Wtedy pomyślałam, że raczej nasłał ją na nas diabeł niż anioł. Dalszy rozwój wypadków potwierdził to przeczucie! Syn nie miał pracy, a Maryla nawet zawodu (z trudem wymęczyła maturę). Gdy powiedzieli, że chcą wziąć ślub, kategorycznie się nie zgodziliśmy. Doszło do ogromnej awantury między Adamem a jego ojcem. Niewiele brakowało, a skoczyliby do siebie z pięściami. I nagle… mąż dostał zawału. Zmarł po dwóch dniach w szpitalu, nie odzyskując przytomności.

Straciłam męża. Wkrótce po pogrzebie okazało się, że straciłam też syna. Pewnego dnia wyszłam na zakupy do pobliskiego sklepu, a gdy wróciłam, znalazłam zatkniętą w drzwiach kartkę: „Pobieramy się, możesz przyjść do urzędu…” i data. Ceremonia trwała pięć może dziesięć minut. W sali była prawie sama młodzież. Wszystko to było jakieś niepoważne. Ani pan młody, ani panna młoda nie podeszli do mnie. Zrozumiałam, że zawiadomili mnie tylko z poczucia obowiązku. Pewnie Adam chciał mieć czyste sumienie, ale tak naprawdę nie byłam tu mile widziana. Odeszłam ze łzami w oczach.

Przez dłuższy czas wiadomości o Adamie miałam tylko od jego dawnych kolegów i koleżanek. Zwłaszcza jedna była zainteresowana jego losem. Właśnie od tej miłej dziewczyny, na schodach naszej kamienicy dowiedziałam się, że będę miała wnuka. Bardzo się ucieszyłam. Mimo wszystko. Pomyślałam, że narodziny maleństwa będą pretekstem, by poszły w niepamięć wcześniejsze nieporozumienia. Siedząc przed telewizorem, robiłam na drutach niemowlęce sweterki i czekałam na telefon od syna, który podzieli się z matką dobrą nowiną. Ale telefon milczał.

Adam nie zadzwonił. Poczułam, że to koniec: nie mam już dziecka. Ogarnęły mnie czarne myśli. Straciłam sens życia. Nie miałam do kogo otworzyć ust. Mocniej zaangażowałam się w życie kościoła. Codziennie byłam na mszy. Uczestniczyłam w rozmaitych akcjach kościelnych, cały czas modląc się o zmiękczenie zatwardziałego serca syna.

Kiedy pewnego wieczora zobaczyłam go przed drzwiami, pomyślałam, że moje modlitwy zostały wysłuchane. Jednak gdy opowiedział mi o swoim życiu, pojęłam, że to nie moje błagania sprowadziły go na próg domu. Według słów Adama Maryla okazała się jędzą pierwszej wody. Żądała cały czas pieniędzy, coraz więcej pieniędzy, i wydawała je na głupstwa. Żeby zaspokoić chore aspiracje żony, Adam rzucił naukę i poszedł pracować do korporacji jako informatyk. Ponieważ był zdolny, błyskawicznie został kierownikiem, potem dyrektorem. Jednak nawet to nie wystarczało synowej.

Adam nie umiał powściągnąć jej zachcianek, bo we wszystkich sprawach zasłaniała się potrzebami dziecka. Jeśli chciała pojechać w góry, mówiła, że synek musi zaczerpnąć świeżego powietrza dla uodpornienia. Jeśli Adam nie chciał dać jej pieniędzy, nie wpuszczała go do domu., gdy wracał po pracy. Musiał nocować w samochodzie, w garażu. Nie chciała zrozumieć realiów i tego, że przez jej rozrzutność, ledwo im starcza na raty kredytu za dom. Cały czas też szantażowała męża, że jeśli nie podporządkuje się jej woli, straci dostęp do syna.

– Moje życie to piekło – Adam zwiesił głowę nad talerzem.

Z trudem powstrzymałam się, by mu nie powiedzieć: „sam jesteś sobie winny”. Zamiast tego wstałam, wyjęłam z barku butelkę dobrego koniaku i nalałam nam po kieliszeczku.

– Nie martw się. Wszystko z czasem się ułoży – powiedziałam, choć miałam małą wiarę w swoje słowa.

Usłyszałam, że to moja wina

Syn został u mnie. Marylka zadzwoniła po dwóch dniach. Nie wiem, co powiedziała Adamowi, ale rzucił mi tylko, że musi wracać, i poszedł. Jednak od tamtej pory zaczęliśmy się spotykać. Czasem Adam przyprowadzał Kajtka, swego synka – wesołego berbecia. Byłam bardzo szczęśliwa, że mogę poznać wnuka i patrzeć jak rośnie. Martwiłam się tylko, czy Maryla wie o wizytach syna u matki.

– Lepiej się, mamo, nad tym nie zastanawiać – radził mi Adam.

W takiej matni wylądował mój chłopiec! Modliłam się, żeby to piekło się skończyło. Ja, katoliczka, pytałam syna, czemu się nie rozwiedzie…

– Nie zrobię tego. Dziecko musi mieć oboje rodziców – odrzekł.

Ta koszmarna sytuacja trwała latami, aż pewnego dnia niespodziewanie syn zadzwonił do mnie i powiedział dramatycznym głosem: „Marylka chce rozwodu!”, po czym – ku mojemu zdziwieniu – zaczął płakać.

– Adam, weź się w garść! To wcale nie jest takie złe – krzyknęłam.

– Nic nie rozumiesz, nic nie rozumiesz – jęknął i się rozłączył.

Po kilku dniach wpadł do mnie i wyjaśnił, że on nie chce rozwodu, bo woli cierpieć, ale mieć syna przy sobie.

– Nie wiem, na kogo ona go wychowa – martwił się. – Ja jestem naprawdę potrzebny Kajtkowi – przekonywał.

– Nic nie zrobisz, jak matka nie zechce – odparłam spokojnie.

Mój syn płaszczył się przed wstrętną Marylką do ostatniej chwili. Jeszcze w sali sądowej mówił, że chce pojednania, a nie rozwodu. Ale rozpad małżeństwa został orzeczony. W dodatku podział majątku zrujnował syna. Później okazało się, że Marylka dostała spory spadek po wujku z Anglii. Bogata, poczuła się wolna i wyjechała z kraju. Niestety, zabrała Kajtka. Adam, jej koń pociągowy, był jej już niepotrzebny. Syn całkiem się załamał. Został bez dachu nad głową, więc zamieszkał u mnie.

– To wszystko trochę twoja wina – warknął na mnie, gdy próbowałam go pocieszyć. – Od początku nie wierzyłaś w powodzenie tego związku.

– I jak widać miałam rację – mruknęłam urażona.

Latem zapowiedział, że jesienią przeniesie się do domu znajomych pod miastem, bo oni wyjeżdżają i nie ma kto zająć się ich kotami. Lato było piękne, więc nawet mu zazdrościłam, że opuści rozpalone mury miasta i pomieszka w pięknej, zadrzewionej okolicy. Odpocznie, zrelaksuje się.

Jednak już pierwszego wieczora odebrałam dramatyczny telefon.

– Co mam robić? Uchyliłem tylko drzwi na taras i jeden kot mi uciekł!

– Łap go! Co innego możesz zrobić?

– Ale on jest na czubku drzewa, za ogrodzeniem, u kogoś w ogrodzie i strasznie miauczy.

– Jak się zmęczy, zgłodnieje albo zmarznie, to zejdzie – uspokoiłam syna i poszłam spać.

Oczywiście, to zbyt wiele dla wielkiego pana dyrektora, posłuchać starej matki! Następnego dnia wieczorem Adam opowiedział mi więc, jak wszedł na teren sąsiedniej posesji – typowej konstancińskiej zabytkowej rezydencji – i jak po chwili nadjechała ochrona, jak go skuli kajdankami i dali w gębę, bo coś komentował.

Dopiero telefon, jaki ochroniarze wykonali do właścicieli domu, sprawił, że Adama uwolniono.

– A kot wrócił? – zapytałam.

– Wrócił nad ranem.

Koty uciekały cały czas, a Adam ciągle ładował się w kłopoty.

– Ja, mamo, nie nadaję się do tego Konstancina – żartował.

W końcu wakacje dobiegły końca. Czekałam na powrót syna, ale zamiast tego usłyszałam przez telefon niepokojącą informację.

– Zostaję w Konstancinie.

– Jak to?!

Wtedy Adam opowiedział mi historię, jak to koty łaziły za parkan, z czasem do niego zaczęły przychodzić koty z drugiej strony, a w końcu kiedyś o świcie w swoim ogrodzie Adam zastał obcą kobietę w koszuli nocnej. Miłą i ładną. Szukała kota, oczywiście. Kot się znalazł, kobieta wyszła na ulicę (w tej koszuli, co za pokolenie!), a Adam wrócił do domu.

Spodziewał się, że spotka nową znajomą w sklepie czy na spacerze, ale jakby rozpłynęła się we mgle. Potem zrozumiał dlaczego. Otóż to była właścicielka rezydencji położonej na wielkiej działce. Trudno ją było spotkać, bo pracowała od świtu do nocy w jakiejś prywatnej firmie, a dom kupił dla niej ojciec, jeden z najbogatszych Polaków.

Wyglądają na szczęśliwych

Adam i Kaja, bo tak ma na imię, parę razy wypili kawę, pogadali o kotach, a potem padli sobie w objęcia. I teraz mój syn miał się przeprowadzić do pałacyku w Konstancinie.

Byłam załamana. Pierwsza znajomość syna po rozstaniu z koszmarną Marylką i znowu perspektywa kłopotów. Przecież bogaczka nie dlatego jest wolna, że jest ładna, miła i z pieniędzmi. Musi mieć jakieś przywary, które odstraszają kandydatów! Co więcej, przecież ona i tak nie zejdzie się z ubogim rozwodnikiem! Na pewno nie na poważnie.

Biedny Adam. Nie ma on szczęścia…  Jak doszłam do tego wniosku, postanowiłam zrobić to, co trzeba: poszłam się za niego pomodlić. Kolejny raz ofiarowałam go Matce Boskiej Częstochowskiej, a przez telefon przestrzegłam syna.

– Bój się Boga! Co ty wyrabiasz, mało ci jednego nieszczęścia z jedną?

– Ale ja się naprawdę zakochałem, mamo – odparł ten idiota beztrosko.

– Ona cię skrzywdzi! Ona jest nie z twojego świata.

– Jest dobra i mądra – odparł stanowczo. – Kochamy się.

– Chcesz teraz mnie do grobu wpędzić – zaszantażowałam go.

Zamilkł na dłużej. A potem powiedział, że od dawna czekał, kiedy nawiążę do śmierci ojca.

– Teraz właśnie – krzyknęłam. – Żeby cię skłonić do refleksji!

Pożegnaliśmy się w gniewie. Oczywiście Adam zrobił to, co chciał, to znaczy, co chciała kolejna kobieta, która pojawiła się w jego życiu.

Nieoczekiwanie dla mnie dziedziczka pałacu postanowiła wyjść za mąż w białym welonie i mieć dzieci. Podobno wcześniej jako prawniczka i prezeska firm odstraszała konkurentów. Jej ojciec zaś załatwiał psychicznie tych odważniejszych. Teraz jednak Kaja stwierdziła, że przyszedł dla niej czas na szczęście osobiste. Ja byłam sceptyczna.

– Jesteś kaprysem podstarzałej panienki, a może pionkiem w jej rozgrywce z ojcem – ostrzegłam syna.

– Godzę się nawet na tę rolę – odparł.

– Maryla też mogła tobą kręcić! – zauważyłam z goryczą.

– Widocznie wychowałaś mnie na pantoflarza – wzruszył ramionami mój syn. – Jednak jestem pewny, że z Kają będę szczęśliwy.

Od ich ślubu minęły dwa lata. Często ich nie oglądam, bo oboje dużo pracują, w tym Kaja trochę za granicą, a poza tym dużo podróżują. Są dobraną parą – to widać na pierwszy rzut oka; rozumieją się, mają dla siebie dużo czułości… Pomyślałam, że jednak Najświętsza Panienka mnie wysłuchała. A jak Adam powiedział, że spodziewają się dziecka, to już musiałam pobiec na adorację obrazu. I śpiewałam z całym kościołem cztery godziny, aż do zupełnego ochrypnięcia. Był to śpiew radości.

Czytaj także:
„Przyjaciółka najpierw zaciągnęła mojego męża do łóżka, a teraz chciała zniszczyć mi karierę. Za co płacę tak wysoką cenę?”
„Mój chrześniak ma zaraz komunię. Żeby dać mu 200 zł, muszę je odjąć od ust własnemu dziecku, a to i tak mało”
„Narzeczony nie powiedział mi, że ma żonę i dzieci. Gdy ich zobaczyłam razem, wmówił mi, że to jego siostra z potomstwem”

Redakcja poleca

REKLAMA