„Brak akceptacji rodziców powoli mnie wykańczał. Wolałam spać po piwnicach, niż wysłuchiwać, że jestem niewystarczająca”

Kobieta, której rodzice zniszczyli życie fot. Adobe Stock, thebigland45
„Byłam zalęknionym, cichym dzieckiem, potem pełną kompleksów nastolatką. Nie miałam miłości, bo rodzice nigdy nie otrząsnęli się po śmierci mojego młodszego braciszka, który zmarł, zanim ja się urodziłam. Porównywanie mnie do niego, było ciosy prosto w serce”.
/ 16.03.2023 06:34
Kobieta, której rodzice zniszczyli życie fot. Adobe Stock, thebigland45

Uderzenie było potężne i zmieniło nieduży samochód w masę poskręcanego żelastwa. Wyczołgałam się na zewnątrz. Mogłam wstać i chodzić, chociaż kręciło mi się w głowie. Obok mnie wyczołgiwali się z auta przyjaciele, ledwie widoczni w ciemnościach.

– Wszyscy żyją? Jesteście cali? – spytałam drewnianym głosem.

Ktoś usiłował mi odpowiedzieć, ktoś tylko jęknął. Chwilę zajęło nam ustalanie, że jednak dwie osoby jeszcze zostały we wraku. Nie byliśmy w stanie ich wyciągnąć, więc do przyjazdu karetki i straży pożarnej modliłam się, aby nic im nie było. Na próżno: jeden kolega nie żył, a drugi był poważnie ranny i trafił od razu na salę operacyjną.

– Nie wiadomo, czy przeżyje, ale na pewno nie będzie mógł chodzić – dowiedziałam się po kilku godzinach podczas składania zeznań w komendzie policji.

Wszystko docierało do mnie jak przez gęstą mgłę. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało, bo przecież nie jechałam szybko. I w przeciwieństwie do przyjaciół byłam zupełnie trzeźwa. Tego dnia na imprezie nie wypiłam ani kropli alkoholu. Tak bardzo jednak czułam się winna…

I chociaż badania policyjne szybko wykazały, że faktycznie nie mogłam zapobiec wypadkowi – bo jego przyczyną była pęknięta opona, która wystrzeliła pod autem i sprawiła, że straciłam nad nim kontrolę – to i tak pogrążyłam się w czarnych myślach.

Nie po raz pierwszy znalazłam w skrajnej rozpaczy. A już sądziłam, że tamten rozdział mojego życia jest zamknięty! Niestety, okazało się, że nie na zawsze – i minione wydarzenia powróciły do mnie z siłą tsunami.

Okradałam sklepy i bezbronne staruszki

Kiedyś byłam zalęknionym, cichym dzieckiem, potem pełną kompleksów nastolatką. Nie czułam się dobrze ani w swojej grupie rówieśniczej, ani w domu. Rodzice nigdy nie otrząsnęli się po śmierci mojego młodszego braciszka, który zmarł, zanim ja się urodziłam.

Zawsze miałam poczucie, że mimowolnie porównują mnie z Kubusiem. Najpierw patrząc, co on zrobił lepiej ode mnie. Potem, kiedy minął krytyczny punkt siedmiu lat (wtedy zabrakło go na tym świecie), zastanawiając się, co zrobiłby lepiej ode mnie, gdyby nadal żył.

W moim domu panował swoisty kult śmierci, nic więc dziwnego, że pogrążyłam się w tych mrocznych klimatach. Ciągnęło mnie do zdeprawowanej młodzieży z osiedlowego gangu.

Moi rodzice byli zszokowani, że wyrosłam na kogoś takiego. A kiedy po raz tysięczny usłyszałam, że nie jestem podobna do Kubusia, który na pewno takich rzeczy by nie zrobił – w nocy spakowałam do plecaka kilka swoich rzeczy i uciekłam.

Miałam wtedy tylko szesnaście lat. Mimo to nawet zapluta piwnica, w której nocowałam, wydawała mi się lepszym miejscem od rodzinnego domu i miękkiego łóżka. Tam przynajmniej nikt mnie nie porównywał do trupa.

W głębi serca wciąż pragnęłam miłości

Na tym pierwszym gigancie na długo określiłam to, kim jestem. Wtedy po raz pierwszy zaatakowałam człowieka, kiedy nie chciał mi dać tego, czego od niego zażądałam. Zrobiłam sobie kilka tatuaży. Nosiłam także kolczyk w wardze, żeby nikt mnie nie całował.

– Jak ty wyglądasz?! Przynosisz nam wstyd! – to były pierwsze słowa, które usłyszałam od matki, kiedy po kilku miesiącach policja przywiozła mnie do domu.

Nic dziwnego, że kilka tygodni później znów uciekłam. Wolałam żyć pod mostem niż z nimi. Zabijał mnie ten brak akceptacji…  Do osiemnastego roku życia uciekałam jeszcze wiele razy. I zawsze trafiałam do jakiejś speluny. Kiedy czułam głód, kradłam. Gdy chciało mi się pić – piłam.

Już w wieku siedemnastu lat uzależniłam się od alkoholu, a potem mój nałóg tylko się pogłębiał. Próbowałam być twarda, ale gdzieś w głębi serca nadal byłam spragniona miłości. Kiedy więc taki jeden facet zaproponował mi wspólne mieszkanie, zgodziłam się.

Muszę powiedzieć, że przez kilka kolejnych miesięcy czułam się tam naprawdę szczęśliwa. Akceptowano mnie taką, jaką byłam, i miałam swoją namiastkę domu. Tymczasem zbliżały się moje osiemnaste urodziny i w mojej grupce zaczęli mówić o tym, że powinnam przejść inicjację, aby stać się jego pełnoprawnym członkiem.

Na próżno jednak usiłowałam dowiedzieć się, na czym będzie ten test polegać. Wiedziałam tylko, że będę musiała się okaleczyć (jedna z dziewczyn pokazała mi paskudną bliznę na ręce po ranie, którą sobie sama zadała nożem). Traktowałam to jak nieśmieszny żart.

– Masz pokazać, że jesteś odporna na ból, i że potrafisz się poświęcić dla grupy – usłyszałam.

Ból i poświęcenie… Dotarło do mnie, że skończyło się moje dzieciństwo. Wraz z pierwszym krokiem w dorosłość wkroczę także na drogę prawdziwego przestępstwa…

Nadarzyła się okazja, ja z niej skorzystałam

Tak się stało podczas pewnej akcji, w której ja nie brałam udziału. Doszło do szarpaniny, standardowo poszło o alkohol, jeden z policjantów został ranny, a członek naszego gangu zginął. Szef wpadł do kryjówki i kazał nam natychmiast się zwijać.

– Musicie zniknąć na kilka tygodni, tutaj jesteście spalone – powiedział do mnie i koleżanki, więc rozbiegłyśmy się w panice, każda w inną stronę.

O dziwo, nie czułam wtedy lęku, tylko ulgę. Oto pojawiła się szansa, aby zerwać z przeszłością i zacząć nowe życie. Miałam bowiem skończone osiemnaście lat i… nosiłam pod sercem dziecko.
Nieważne, kim był jego ojciec. Należał do mojej paczki i prawdopodobnie tamtej nocy, podobnie jak inni, został aresztowany.

Nie czułam się z nim związana uczuciowo, tyle tylko, że był dla mnie milszy niż reszta. Ale nie chciałam, aby dziecko miało takiego ojca jak on. Było więc tylko moje. Nie zamierzałam jeszcze wracać do domu. Poszłam zatem do przytułku dla samotnych matek. Tam urodził się Norbert, tam pomogli mi stanąć na nogi.

Zaczęłam pracować, wynajęłam skromny pokoik i znalazłam sobie przyjaciół, którzy nie pili tylko okazjonalnie. Minęło kilka lat; wydawało się, że moje życie wróciło na normalne tory… Wszystko zmienił ten wypadek. Niby zostałam oczyszczona z wszelkich zarzutów, lecz w sercu nadal miałam otwartą ranę.

– Pani powinna poddać się terapii – usłyszałam od życzliwej policjantki i po raz pierwszy pomyślałam, że ona ma rację.

Czasem to podróż tylko w jedną stronę

Jako sprawczyni wypadku ze skutkiem śmiertelnym i jego ofiara dostałam się do świetnej terapeutki, ale i jej trochę zajęło dotarcie do mojej psychiki. Z jednej strony bowiem chciałam mówić o przeszłości, a z drugiej wzbraniałam się przed tym, aby ktoś babrał się w tych brudach, jakimi splamiłam moją duszę. Terapia jednak zaczęła powoli dawać efekty i wreszcie, po kilku miesiącach, wiosną poczułam się gotowa na spotkanie z rodzicami.

Było wiele łez, wiele wzruszeń. Jako matka 6-letniego już synka nareszcie wiedziałam, co musieli czuć moi rodzice, kiedy zniknęłam bez słowa. To jakby przeszli śmierć drugiego dziecka… Ale ja zmartwychwstałam. I zrozumiałam, że rodzina naprawdę może dać człowiekowi siłę.

Moi rodzice zaczęli mnie wspierać i to dzięki nim zdecydowałam się na powrót do szkoły. Zdałam maturę, a potem pomyślałam, że mogę zrobić więcej: pójść na studia. Do głowy przyszła mi resocjalizacja.

– Powinnaś spróbować, bo masz talent – poparł mnie mój przyjaciel i wychowawca jednej z grup wsparcia młodzieży.

Bo ja się bardzo zaangażowałam w pracę z dziećmi, które mają rozmaite problemy. Kto, jeśli nie ktoś taki jak ja, może im pomóc? Przecież przeszłam wszystkie etapy staczania się na dno.

Teraz mój syn ma już 15 lat i jest wspaniałym człowiekiem, świadomym swojej wartości. Kocham go bardzo i mam nadzieję, że on także kiedyś będzie dumny ze swojej matki. Mnie udało się wrócić. Ale czasami jest to podróż z biletem tylko w jedną stronę…

Czytaj także:
„Dla córki zrezygnowałam z własnego życia. Dawałam jej wszystko. Efekt? Wychowałam egoistkę i na starość zostałam sama”
„Zauroczyła mnie, ale obchodziły ją tylko moje pieniądze. Prawdziwej miłości długo nie zauważałem”
„Mąż był okropnym nudziarzem, a ja chciałam wrażeń. Dopiero groźny wypadek ocucił mnie z letargu głupoty”

Redakcja poleca

REKLAMA