„Bolało mnie, że bratanica wychowuje się u głęboko wierzącej ciotki, która tylko ją musztruje. Wystarczająco wycierpiała”

Koleżanka prześladowała moje dziecko fot. Adobe Stock, sommersby
„Po śmierci mojego brata i jego żony, Kasia trafiła do drugiej ciotki. Wiedzieliśmy, że dbają o siostrzenicę, ale ich podejście do wychowania było dla mnie szokujące. Co zrobić, gdy małe dziecko pyta, czy to prawda, że trafi do piekła, bo nie słuchała mamy? Jak można ganiać do kościoła i opowiadać maluchom takie rzeczy?”.
/ 03.03.2023 19:15
Koleżanka prześladowała moje dziecko fot. Adobe Stock, sommersby

Od kiedy pamiętam, mój młodszy o trzy lata brat twardo stąpał po ziemi. Lubił mieć pozałatwiane sprawy. Gdy otwierał konto w banku albo wyrabiał nową kartę – zawsze upoważniał swoją żonę. I ją zmuszał do tego samego, mimo że Ola – przeciwnie niż on, wieczna optymistka – zawsze protestowała.

– Przestań, Marek, jesteśmy młodzi, mamy czas na testamenty i upoważnienia – marudziła.

Marek spisał testament, gdy tylko urodziła się Kasia. Dla porządku. Wszystko zapisał żonie i córce.

Wydawało mu się, że wszystko przewidział

Nie przyszło mu do głowy, że zginie razem z żoną. W jednej minucie. Pamiętam chodzenie po bankach kilka dni po jego śmierci.

Tylko pani Aleksandra ma dostęp do konta pani brata. Niech ona przyjdzie – strofowały mnie urzędniczki.

Milkły zawstydzone, gdy tłumaczyłam, że ona też nie żyje. To był początek stycznia. Marek i Ola z Kasią i psem wracali do Wrocławia po świątecznym urlopie u naszych rodziców, spod Olsztynka. Siedzieli u nich przez ponad dwa tygodnie, w końcu pora była wracać do domu. Nikt nie wie, co się stało. Nie było świadków. Samochód wyleciał z drogi, dachował i rozbił się o drzewo na łące. Była mgła, ktoś zauważył wrak dopiero po kilkunastu minutach. Gdy strażacy w końcu dostali się do środka, Marek i Ola nie żyli. Potem lekarze powiedzieli nam, że zginęli na miejscu, od uderzenia. Na tylnym siedzeniu w foteliku wisiała przerażona Kasia. Miała wtedy 12 miesięcy. Już chodziła, ale mówiła tylko pojedyncze słowa. Nigdy nie dowiemy się, co sobie myślała sama w rozbitym aucie, przygnieciona przez wykrwawiającego się psa. Gdy do szpitala dotarli moi rodzice, mała powtarzała w kółko: „Ma, ta” – i co chwila zanosiła się konwulsyjnym płaczem. Szczęście w nieszczęściu było takie, że dzięki dwutygodniowemu pobytowi u dziadków – Kasia ich zapamiętała. W ciągu roku do rodziców Marek jeździł z rodziną raz na parę miesięcy. Gdyby nie ten urlop – Kasia by ich na pewno nie poznała. Pogrzeb przetrwałam na lekach. Moja mama też. To się nie powinno było zdarzyć. To był nasz Mareczek, najmłodszy w rodzinie, maskotka. I jego śliczna, zawsze uśmiechnięta Ola. Znali się od liceum… A teraz na środku kościoła stały koło siebie dwie sosnowe trumny. Siostra Oli siedziała nieruchomo, trzymając za rączki dwójkę swoich dzieci. Gdy organista zaintonował „Anielski orszak” – nie było w kościele osoby, która by nie płakała. Tylko ja miałam suche oczy.

Nie wierzyłam w to, co się stało

Popłakałam się dopiero przy grobie. Kiedy ksiądz mówił, że on też, jak my wszyscy zastanawia się, jaki plan miał Bóg, zabierając do siebie tych dwoje młodych ludzi, i czemu zabrał rodziców małej Kasi – ta, jakby wiedząc, że właśnie o niej mowa, nagle rozpłakała się głośno. Spojrzałam na mojego syna, który trzymał Kasię rękach i próbował uspokoić… I wtedy coś we mnie pękło. Podbiegłam, objęłam ich i płakałam razem z synem i bratanicą. Przez pierwsze tygodnie po pogrzebie mieliśmy pełne ręce roboty. Kasia była u moich rodziców, a my z Bogną, siostrą mojej bratowej, porządkowałyśmy sprawy Marka i Oli. Pakując i sortując ich rzeczy, raz się śmiałyśmy, raz płakałyśmy.

– Spójrz na to zdjęcie, pamiętasz wuja Zenona? W tym błyszczącym garniturze? Próbował tańczyć mambo – chichotałyśmy nad zdjęciami z wesela naszych bliskich.

Mieszkanie we Wrocławiu zostało wystawione na sprzedaż. Zlikwidowałyśmy konta, wszystkie oszczędności trafiły na jedno, otworzone dla Kasi. Musiałyśmy wracać do domu. Przed nami była najważniejsza i najtrudniejsza decyzja – co z Kasią. Opcje był trzy: zostaje z moimi rodzicami, bierze ją Bogna albo ja. Choć moja mama nalegała, wiedziałam, że na dłuższą metę dla niej i taty stała opieka nad małym dzieckiem to za duży wysiłek. Rodzice właśnie przeszli na emeryturę, ale tata miał kłopoty z nogami, mama z sercem.

Zostałyśmy ja i Bogna

Obie mieszkamy w Warszawie. Obie mamy rodziny i dzieci, dobre zarobki, duże mieszkania. Obie bardzo chciałyśmy wziąć Kasię do siebie. Mój syn Łukasz – maturzysta – bardzo lubił małą siostrzyczkę. Aż dziwne, że chłopak w jego wieku miał tyle cierpliwości. Bawił się z nią, woził na barana, czytał książeczki. Ale jesienią miał iść na studia, chciał wyjechać do Krakowa. Bogna miała czteroletnią córeczkę i synka starszego od Kasi o niecały rok. Jej dom był pełen zabawek, innych dzieci. Kilku psychologów, u których byłam po radę – wszyscy mówili, że z punktu widzenia dziecka – lepsza jest rodzina Bogny. Że to u niej powinna zamieszkać Kasia. Nie mogłam się z tym pogodzić. Tak samo Łukasz.

– Mamo, u nas Kasia będzie księżniczką, a tam tylko najmłodszym z trójki rodzeństwa. Nie możemy jej oddać! – przekonywał.

Miał rację. Tylko że właśnie to był argument za rodziną Bogny. My moglibyśmy wychować ją rzeczywiście na księżniczkę – cała nasza trójka byłaby na każde jej zawołanie. To nie byłoby dobre dla małej. I gdy już wydawało się, że wszystko jest ustalone – Bogna wypaliła:

– Rozmawiałam z mężem i doszliśmy do wniosku, że Kasia powinna myśleć, że jest naszą córką. Mieć normalne dzieciństwo. Prawdę powiemy jej, jak będzie dorosła.

Przez chwilę pomysł wydawał mi się dobry. Kasia już prawie nie pamiętała rodziców, już nie pytała w kółko: „mami, tati?”. Może lepiej, żeby wychowała się, myśląc, że Bogna i jej mąż to jej rodzice, a Olek i Julka – rodzeństwo? I wtedy dotarło do mnie, co to oznacza…

– Bogna. Zaraz, ale co wtedy ze mną? Moimi rodzicami, moim mężem i Łukaszem? Gdy wymarzesz z życia Kasi Marka – to i nas wymażesz. Nie możesz tego zrobić mojej mamie, mojemu tacie! Dla nich Kasia to jedyne, co im zostało po synu. A Łukasz? On tak kocha Kasię… Po prostu nie możesz…

Spojrzałam na Bognę, ale miała kamienną twarz.

– Gdy adoptujemy Kasię, będziemy mieli pełne prawo powiedzieć jej, co uważamy. I nic z tym nie zrobisz – oświadczyła oschle i wyszła.

Siedziałam sparaliżowana na kanapie aż do powrotu męża. Kiedy wszedł, po prostu się rozpłakałam.

– Heniu, Bogna chce nas wymazać z życia Kasi… – wykrztusiłam w końcu. – Co myśmy narobili? Co myśmy narobili? Mama tego nie wytrzyma – szlochałam w ramię męża. – Nie możemy do tego dopuścić. Nie możemy, moja biedna mama…

Następnego dnia pozbierałam się. Płacz na kanapie niczego nie zmieni. Umówiłam się z kolegą prawnikiem. Żeby wiedzieć, na czym stoję.

– Marta, to nie jest tak, że szwagierka twojego brata może zrobić, co zechce. Na rozprawie o ustalenie opieki nad Kasią możecie przedstawić swoje warunki. To trochę jak przy rozwodzie. Możecie się domagać, żeby sąd przyznał wam prawa odwiedzin, spędzania wspólnie czasu w wakacje. Moim zdaniem każdy sędzia zgodzi się, że Kasia potrzebuje kontaktu z rodziną także ze strony ojca. Oczywiście najlepiej, żebyście się dogadały przez rozprawą. Może Bogna da się przekonać.

Próbowałam rozmawiać

W końcu o wszystkim opowiedziałam rodzicom. Moja mama przyjechała specjalnie do Warszawy. Bogna nie pozwoliła jej nawet zobaczyć Kasi. Mama płakała, prosiła, tłumaczyła. Także krzyczała. Bogna upierała się przy swoim.

– To dla jej dobra, kiedyś mi pani podziękuję – powtarzała. – Tak mi doradził psycholog z poradni rodzinnej przy naszej parafii.

Tego wieczoru nie wytrzymałam i wygarnęłam Bognie przez telefon, co myślę na jej temat:

– To, co robisz, jest okrutne. Wobec moich rodziców i mojej rodziny. Ale także nie służy Kasi. Gdy kiedyś powiesz jej prawdę – zobaczysz, będzie jej jeszcze trudniej. Szczególnie że nie ma mowy, aby Kasia nie wyczuła, że coś jest nie tak. Będzie dorastać i ciągle się zastanawiać. Jeżeli od początku będzie wiedzieć, że miała innych rodziców – to nie oznacza, że was pokocha mniej. Wy będziecie jej rodziną. Ale jeżeli będzie mieć pytania – to my będziemy jej opowiadać o Marku i Oli. O tym, jak na nią czekali, jak bardzo ją kochali…

Do Bogny nic nie docierało. Wiedziała swoje.

– W takim razie nie mamy innego wyjścia. Spotkamy się w sądzie – wycedziłam na koniec.

W sądzie mój adwokat postawił sprawę jasno

Godzimy się, żeby to Bogna i jej mąż zostali rodziną zastępczą Kasi, pod warunkiem że będziemy mieć prawo do spotykania się z nią, zabierania na wakacje, decydowania o jej wychowaniu, wyborze szkoły. W przeciwnym razie – będziemy walczyć o przyznanie nam pełnej opieki. Sprawa toczyła się kilka miesięcy. Na szczęście sąd od razu zdecydował, że do czasu rozstrzygnięcia Bogna ma obowiązek pozwalać nam zabierać Kasię na co drugi weekend. Gdy pojechałam po nią po raz pierwszy po długiej przerwie, przez chwilę bałam się, że już mnie nie pamięta. Na szczęście po chwili wyciągnęła do mnie ręce i rzuciła mi się na szyję.

– Ciacia! Ciacia! – zawołała.

W domu czekała cała moja rodzina. Mama nie chciała jej wypuścić z rąk. Łukasz przez cały weekend nie wyszedł spotkać się z dziewczyną ani kolegami – cały czas bawił się z Kasią.

– Jak ta Bogna może chcieć ją tego pozbawić? Nie rozumiem tej kobiety – wymruczał mój tata, patrząc na bawiące się na dywanie wnuki. – Nie rozumiem.

Na szczęście sąd przychylił się do naszego wniosku. Chcąc nie chcąc, Bogna musiała się zgodzić, że nasza rodzina będzie obecna w życiu Kasi. Ale przez te wszystkie lata – była konsekwentna. To ja i mama opowiadałyśmy Kasi nie tylko o jej tacie, ale i mamie. Pokazywałyśmy zdjęcia, filmy. Kasia przez lata na dobranoc prosiła o opowieść, jak Marek oświadczył się Oli, śpiewając pod jej oknem serenadę w środku nocy. A jak w końcu otworzyła okno, wrzucił jej do pokoju woreczek z pierścionkiem zaręczynowym. Tymczasem Bogna zbywała Kasię, zawsze mówiąc, że jest za mała i że kiedyś porozmawiają…

Tylko dzięki nam wiedziała coś o swoich rodzicach

Wiem, że Kasia miała szczęśliwe dzieciństwo. Bogna i jej mąż są dobrymi rodzicami, nic im nie można zarzucić. Choć… pewnie jestem przewrażliwiona, ale czasem miałam wrażenie, że Bogna traktuje Kasię surowiej niż własne dzieci. A może chciała nam zrobić na złość? Zawsze, gdy moi rodzice byli w Warszawie i szli do nich na obiad, mama piekła ulubioną szarlotkę Kasi. I za każdym razem się okazywało, że Kasia ma akurat karę, i nie wolno jej jeść słodyczy. Zawsze akurat ona, nigdy Arek czy Julka. Mama prosiła wtedy, żeby Bogna zrobiła wyjątek, że to domowe ciasto, że specjalnie upiekła, ale nigdy nic nie wskórała. Po kolejnym takim obiedzie nie wytrzymałam i zapytałam przez telefon:

– Jakie straszne rzeczy może robić ta mała dziewczynka, że ma w kółko jakąś karę? Kradnie, pije, bije?

– To są nasze sprawy. Nie wtrącaj się – ucięła Bogna i skończyła rozmowę.

Za to gdy Kasia spędzała weekend z nami – mogła jeść tyle szarlotki, ile chciała. Czasem żywiła się tylko nią. Zdrowe jedzenie miała na co dzień. To prawda, rozpuszczaliśmy Kasię. Łukasz nieraz nam wypominał, że dla niego byliśmy jednak surowsi. Ale uznaliśmy, że po żelaznej dyscyplinie w domu Bogny – trochę szaleństwa Kasi nie popsuje. W końcu trzeba mieć jakieś korzyści z tego, że ma się dwie rodziny! Gdy Kasia miała iść do szkoły, znowu o mało nie skończyliśmy w sądzie. Bogna chciała posłać Kasię do katolickiej szkoły dla dziewcząt. Ja nie chciałam się na to zgodzić.

– Pamiętaj, według sądu mamy w tej sprawie coś do powiedzenia. Dogadajmy się, nie upieraj się.

Udało się. Kasia poszła do szkoły społecznej, ale świeckiej. Pokrywaliśmy z mężem połowę kosztów. Dużo z nią rozmawiamy – o demokracji, prawach człowieka, szacunku dla innych ludzi. Wiem, że czasem mieszamy jej w głowie, ale co zrobić, gdy dziecko pyta, czy jeśli nie słucha mamy to znaczy, że skończy w piekle? Nie mamy wpływu na to, co słyszy w domu. Ale możemy jej mówić to, w co sami wierzymy. Żeby miała wybór. W wakacje przez lata zabieraliśmy Kasię pod namiot, na spływy kajakowe, wycieczki po górach. Bogna i jej mąż woleli wczasy all inclusive w Egipcie lub w Tunezji. Okazało się, że wakacje takie jak z nami to w dzisiejszych czasach powód do dumy. Po powrocie do szkoły w trzeciej klasie Kasia opowiedziała podekscytowana Łukaszowi:

– Wiesz, dziś dzieci opowiadały w szkole o wakacjach. Wszyscy mi zazdrościli, że mogłam spać w namiocie. Oni wszyscy byli w takich hotelach, jak jeżdżę z mamą i tatą. I nigdy nie spali w namiocie! Wyobrażasz sobie? Nigdy!

Mama i tata. No tak

Nie protestowałam, gdy Kasia zaczęła tak nazywać Bognę i jej męża. Wiedziałam, że sama chciała. Nawet kiedyś przed snem zapytała, czy mnie i babci będzie smutno, że do nich tak mówi.

Ale wszystkie dzieci mają mamę i tatę… – wyszeptała; oczywiście powiedziałam jej, że jak najbardziej, że Bogna jest teraz jej mamą.

A mami i tati – patrzą na nią z góry i na pewno też nie mają nic przeciwko… I tak zostało: mama i tata to Bogna i jej mąż, mami i tati – Ola i Marek. Za chwilę idziemy na przyjęcie urodzinowe. Przyjechali moi rodzice. Tata jest bardzo schorowany, ale humor ciągle mu dopisuje. Mama upiekła tort szarlotkowy. Taki jej wynalazek. Przyjedzie Łukasz z Krakowa z Marysią i bliźniakami: Tolkiem i Poldkiem. Będą szaleć z Kasią jak zawsze, gdy się widzą. Kasia jest normalną nastolatką. Wesołą, ciekawą świata, otwartą. Dorastanie bez rodziców na pewno zostawiło w niej ślad – tego się nie da uniknąć. Ale choć początki były trudne – chyba się nam wszystkim udało ich zastąpić, na tyle, ile można. Nawet Bogna parę miesięcy temu przyznała, że miałam rację, gdy się uparłam, żeby Kasia wiedziała od początku, że jej rodzice nie żyją.

– Aż mnie ciarki przechodzą, gdy pomyślę, że miałabym jej dopiero teraz powiedzieć prawdę. Teraz wiem, że nie ma dobrego momentu na takie rewelacje. Dziękuję – zaskoczyła mnie tym wyznaniem, gdy po obiedzie u nich zmywałyśmy naczynia.

Przytuliłam ją i odpowiedziałam:

– Też ci dziękuję. Myślę, że Marek i Ola są z nas dumni. I z Kasi. 

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA