„Bolało mnie smutne spojrzenie mojego dziecka, bo tatuś znowu nie przyjechał. Dla drania praca była ważniejsza niż syn”

Matka kochała tylko mojego brata fot. Adobe Stock, vejaa
„Pamiętam z tamtego czasu zawiedzioną minę synka, który liczył na to, że tata przynajmniej wpadnie złożyć mu życzenia. Ale Michał tylko zadzwonił i obiecał małemu, że następne urodziny spędzą razem. Słowa nie dotrzymał… Musiał poświęcić się pracy i zrobił to bez namysłu. Zapłakanemu Jasiowi obiecał, że za rok to już na sto procent i na mur beton”.
/ 30.04.2023 18:30
Matka kochała tylko mojego brata fot. Adobe Stock, vejaa

Wychodziłam za mąż za sympatycznego chłopaka, zakochanego we mnie na zabój. Michał twierdził, że zawsze będzie mnie nosił na rękach, chociaż mnie by wystarczyło, aby tylko kroczył przy mnie przez całe życie. Ramię w ramię. I przez jakiś czas tak było. Wydawało mi się, że stanowimy udane małżeństwo. Świetnie się rozumieliśmy, nigdy nie nudziliśmy się ze sobą, na wiele tematów mieliśmy podobne zdanie, a gdy urodził się nasz syn – oboje zakochaliśmy się w nim do szaleństwa. Co więc się stało, że tak nagle wszystko się posypało...? Dlaczego w pewnym momencie zaczęłam odnosić wrażenie, że to nie ja i syn jesteśmy dla Michała rodziną, tylko jego praca? Kiedy stała się ona dla niego najważniejsza?

Mąż nigdy specjalnie nie stawiał na karierę

Miał dobrą pracę, ale zwyczajną, jako inżynier w dobrze prosperującym przedsiębiorstwie. Jednak w pewnym momencie jego firma rozpoczęła współpracę z Węgrami. Niby jakoś dogadywano się z nimi po angielsku, lecz w sumie powstał problem, bo Węgrzy nie za dobrze mówili w tym języku, a z naszej strony nikt nie znał węgierskiego. Nikt, z wyjątkiem Michała, który ma matkę Węgierkę… Kiedy dyrektor się o tym dowiedział, wprost oszalał z radości. Zaczął z miejsca nazywać Michała „swoim skarbem”, bo nie dość, że zna się doskonale na wszelkich tajnikach produkcji, to jeszcze mówi w tym dziwnie bełkotliwym języku. I tak mój mąż dostał awans i podwyżkę… Powinnam być z tego powodu szczęśliwa. I byłam. Przez pierwsze kilka miesięcy. A potem zaczęłam rozumieć, że na nasz dom spadło prawdziwe nieszczęście! Michał bowiem prawie przestał w nim bywać. Ciągle pracował, stale był zajęty, bo albo doglądał produkcji na Węgrzech, albo wdrażał w naszym kraju jakieś węgiersko–polskie projekty. Cztery lata temu podarowałam mu na gwiazdkę śpiwór, żeby mógł sobie sypiać w swoim biurze. Sądziłam naiwnie, że taki prezent podziała na mojego męża jak kubeł zimnej wody, a tymczasem on po prostu się obraził. Stwierdził, że nie doceniam jego poświęcenia, a on to wszystko przecież robi dla nas. Dla mnie i naszego wówczas czteroletniego syna.

– Wolałabym, żeby było w tobie mniej tego poświęcenia, a więcej uwagi poświęcanej rodzinie – odparowałam.

W naszym domu zaczęły się ciche dni, które trwały, i trwały, i trwały... Nie wytrzymałam. Po kilku miesiącach wystąpiłam o rozwód. Urodziny synka spędziliśmy osobno. Pamiętam z tamtego czasu zawiedzioną minę synka, który liczył na to, że tata przynajmniej wpadnie złożyć mu życzenia. Ale Michał tylko zadzwonił i obiecał małemu, że następne urodziny spędzą razem, we dwóch. Oczywiście, słowa nie dotrzymał…

Podobno nie miał czasu, bo firma przeżywała kryzys

Musiał poświęcić się pracy i zrobił to bez namysłu. Zapłakanemu Jasiowi obiecał, że za rok to już na sto procent i na mur beton.

– Wyjedziemy na narty, chcesz? Sam wybierzesz pensjonat. Pamiętaj tylko, żeby był z basenem! – opowiadał sześciolatkowi.

Na miesiąc przed urodzinami Michał zaczął dziecku przysyłać mailem zdjęcia fajnych, jego zdaniem, miejsc. Jaś szalał z radości. W zerówce opowiedział wszystkim, że wyjeżdża z tatą na narty. Wybrał luksusowy pensjonat w Zakopanem, z widokiem na skocznię narciarską.

– Drogo tam… – usiłowałam protestować, ale mój były mąż zbył mnie słowami, że dla jego syna wszystko, co najlepsze!

– Poza tym zrobiłem już rezerwację! – uświadomił mi z uśmiechem, a mnie coś ścisnęło za serce.

Jakieś niedobre przeczucie…

„Oby tylko na tej rezerwacji się nie skończyło” – pomyślałam.

Na dzień przed wyjazdem rzeczy synka do wielkiej walizki. Łącznie z kolorowym narciarskim kombinezonem, który kupił mu tata. Narty mieli wypożyczyć na miejscu, ale i tak Jaś miał mnóstwo frajdy z przymierzania kasku. Michał miał przyjechać po syna rano. Jaś nie spał już od szóstej, tylko czekał w oknie na tatę.

– Już jest! – rozległ się nagle jego tak radosny okrzyk, że aż wyjrzałam przez okno.

I coś mnie tknęło: Michał miał na sobie garnitur, a nie sportowy strój.

„W czymś takim chyba nie wybiera się na narty?” – przebiegło mi przez głowę.

Oczywiście, miałam rację. Mój były mąż wcale nie przyjechał po dziecko, tylko oznajmić Jasiowi, że… musi natychmiast lecieć na Węgry!

– Kochanie, tatuś ma poważne obowiązki, musisz mnie zrozumieć – zaczął tłumaczyć maluchowi, który stał przed nim jak słup soli. – Tam się zepsuła maszyna, którą szybko trzeba naprawić – zaczął się wdawać w techniczne szczegóły, ale kiedy zauważył, że dziecko i tak nic z tego nie rozumie, tylko w oczach ma łzy, zwrócił się do mnie: – Olu, wyjaśnisz to Jasiowi do końca, prawda? – i spojrzał na mnie z nadzieją.

Poczułam narastający gniew

– Nie, nie wytłumaczę, bo sama tego nie rozumiem, jak możesz przedkładać jakąś maszynę ponad własnego syna! Czy ty jesteś naprawdę tak niezastąpiony w tej swojej fabryce, czy tylko to sobie wmawiasz, żeby poczuć się ważniejszym? Ja już dawno przekonałam się, że w przeciwieństwie do twojej dyrekcji, nie mogę na tobie polegać, a teraz boleśnie przekonuje się o tym twoje własne dziecko. Znowu złamałeś dane mu słowo!

– Możecie jechać w góry we dwoje, zatrzymałem pokój! – odparł na to Michał, jakby nie słyszał moich zarzutów.

– Żartujesz? Co mi po twoim luksusowym pensjonacie? – prychnęłam. – Poza tym i tak nie jeżdżę na nartach, więc co mamy tam robić z Jasiem? Nudzić się?

– Jak chcesz… – westchnął Michał, po czym rzucił do Jasia: – Tutaj masz swój prezent. Zadzwonię do ciebie jeszcze z lotniska!

Włożył oniemiałemu dziecku w rękę jakąś paczkę i tyle go widzieliśmy. Jaś przez chwilę trzymał pudełko, po czym położył je na podłodze, obszedł dookoła i zamknął się w swoim pokoju.

„Cudownie! No i teraz będzie rozpacz!” – westchnęłam, zastanawiając się, gdzie mój były mąż zgubił serce.

Bo z pewnością go nie miał, jeśli robił takie rzeczy… Wkrótce zaczęłam się szykować do wyjścia. Urodziny mojego synka wypadają w Wigilię. Miałam zamiar spędzić ten czas rodziną i byłam pewna, że nie zdziwią się, gdy pojawię się u nich z synkiem. Znali przecież Michała... Kiedy jednak zawołałam Jasia, ten przyszedł z wypogodzoną buzią i zapytał, czy możemy spędzić te święta w domu, tylko we dwoje.

– Ale ja nawet nie mam kupionego karpia! – wykrzyknęłam.

– Może jeszcze zdążysz? – skierował na mnie pełne ufności spojrzenie.

Nie miałam serca mu odmówić

Biegiem ruszyłam po zakupy. Sama nie przygotowałam prawie niczego, ani uszek, ani barszczu, bo kto niby miał to zjeść? Teraz więc liczyłam na promocje w markecie. Nigdy do tej pory na moim wigilijnym stole nie było kupnych rzeczy, wszystko domowe, ale uznałam, że sytuacja jest wyjątkowa. Może nie byłam gotowa z wieczerzą wraz z pierwszą gwiazdką, ale mój synek mi to wybaczył. Złożyliśmy sobie życzenia i usiedliśmy do kolacji. Kiedy patrzyłam na mojego chłopca, z jakim apetytem pałaszuje kupne uszka, myślałam o Michale, że jest skończonym durniem, skoro woli spędzać święta z jakąś zimną maszyną, zamiast z własnym dzieckiem. A on nawet nie zadzwonił z lotniska, chociaż obiecał… Zajadaliśmy się właśnie z Jasiem świątecznym piernikiem, kiedy rozległ się dzwonek. Popatrzyłam zaskoczona na synka, a ten zeskoczył z krzesła i z głośnym okrzykiem:

– Tatuś! – rzucił się do drzwi.

„Tatuś? Michał jest ostatnią osobą, którą spodziewam się zobaczyć” – przebiegło mi przez głowę. „To pewnie jacyś kolędnicy, może kominiarz z życzeniami? Jasio znowu się rozczaruje…” – bałam się.

Ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, na progu faktycznie stanął Michał, trzymając w ramionach szczęśliwego syna. Oniemiałam na jego widok i nie mogłam wykrztusić z siebie słowa. A Jasio z radością stwierdził:

– Wiedziałem! Wiedziałem, że tata nigdzie nie poleci!

„Niesamowita jest wiara dziecka…” – pomyślałam.

Tymczasem Michał zapytał syna:

– Skąd wiedziałeś?

– Bo w telewizji mówili, że nadciąga śnieżyca i lotnisko będzie zamknięte – oświadczył rezolutnie Jasio.

A więc to dlatego mój syn nie chciał iść na wigilię do mojej rodziny, tylko uparł się, żeby zostać w domu! Michał niepewnie postawił dziecko na podłodze i zawahał się, co zrobić.

Mam barszcz, wprawdzie z kartonika, ale nie jest zły. Zjesz? – zaproponowałam spontanicznie.

Skinął głową. To były dziwne święta… Po raz pierwszy od lat we troje rozpakowaliśmy prezenty leżące pod choinką, ale Jasio mniej był zainteresowany zabawkami, które dostał, a bardziej nami, swoimi rodzicami. Jakby to, że jesteśmy razem było dla niego najpiękniejszym prezentem.

– To co? Samolot ci nie odleciał? I co ty teraz zrobisz, biedaku? – zapytałam Michała nieco ironicznie, kiedy już syn poszedł spać, a my sączyliśmy jeszcze butelkę wina, które stało dotąd zapomniane gdzieś tam w kredensie.

Uświadomiłam sobie, że kupiliśmy je kiedyś razem..

– Odleciał – wyznał niespodziewanie Michał. – Tylko że ja nie wsiadłem na jego pokład.

– Jak to? – spytałam zaskoczona. – Nie rozumiem.

– Ja także nie – uśmiechną się mój były mąż. – Po prostu na tym lotnisku, kiedy wstrzymano wyloty, poczułem, że dzieje się coś dziwnego. Tylko ja złoszczę się, że nie mogę dotrzeć do pracy, podczas kiedy wszyscy wokoło rozpaczają, że nie zdążą na wigilię z bliskimi. I zrozumiałem, że jestem idiotą, bo ja z takiej wigilii dobrowolnie zrezygnowałem. Wziąłem więc taksówkę i przyjechałem do domu.

– Do domu? – uniosłam wysoko brew.

Wprawdzie nie miałam innego partnera, ale przecież byliśmy już szmat czasu po rozwodzie!

– Tak, wiem, że to nie jest już mój dom – speszył się Michał. – Ale bardzo bym chciał, żeby znowu był! – dodał od razu.

Nie powiedziałam wtedy „tak”, ale i nie powiedziałam „nie”. Stwierdziłam, że dam mojemu byłemu mężowi jeszcze jedną szansę, bo... kto wie, może faktycznie nastąpiła w nim jakaś diametralna zmiana? A jeśli tak, to ja odzyskam mężczyznę, na którym mi zawsze zależało, a mój syn ukochanego ojca... Od tamtej pory minęły cztery miesiące. Powoli, bardzo powoli odbudowujemy z Michałem nasze relacje. Wielkanoc spędziliśmy razem, a Michał właśnie zabiera dziecko na majówkę. I tym razem wierzę, że do wyjazdu może dojść...

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA