Mąż z przejęciem wpatrywał się w ekran telewizora.
– Zobacz, pokazują reportaż o tym facecie, który zostawił dziecko w samochodzie w upalny dzień – powiedział. – Nie wiem, jak można zapomnieć o dziecku?!
– Daj spokój, nie oceniaj człowieka, bo go nie znasz, ani jego sytuacji, może miał jakiś problem, był zestresowany? On już i tak poniósł najgorszą możliwą karę. Telewizja jak zwykle szuka sensacji, żeby sobie podnieść oglądalność – tłumaczyłam.
– No, ale jak można być tak bezmyślnym? – gorączkował się Marek. – A pamiętasz, jak zostawiłeś Maksa samego w domu i wyszedłeś do piwnicy po ziemniaki? Maks podstawił krzesełko, wszedł na blat i szukał w szafce ciastek, cud, że nie spadł – przypomniałam mu.
– Nie porównuj, bo to co innego, ja wyszedłem dosłownie na dwie minuty, nigdy więcej takiej głupoty nie zrobiłem – odparł.
„Och! Gdybyś wiedział, jaką ja kiedyś głupotę zrobiłam!” – pomyślałam i na samo wspomnienie serce mi zadrżało.
To wydarzyło się kilka lat temu
Mąż wtedy pracował za granicą, a ja byłam mamą na pełen etat. Nie opłacało nam się wynajmowanie opiekunki, a babcie mieszkały daleko. Wzięłam więc urlop wychowawczy, zajęłam się dziećmi i domem. Nie narzekałam. Powtarzałam sobie, że dzieci za kilka lat podrosną, a wtedy wrócę do pracy.
Największym problemem było to, że wszędzie musiałam zabierać ze sobą maluchy – do sklepu, do urzędów. Gdy starszego synka Maksymiliana odwoziłam do przedszkola, musiałam brać ze sobą młodszego Franka. Czasami niosłam go na rękach albo niosłam w nosidełku, a innym razem, o zgrozo, zostawiałam samego w aucie.
Pewnego dnia przekonałam się jednak, że dzieci nie powinno się zostawiać samych nawet na chwilę. Franek miał wtedy niecałe dwa lata. Tamtego popołudnia zasnął w aucie, w swoim foteliku na przednim siedzeniu. Był zmęczony, bo wcześniej bawił się na placu zabaw. Pojechaliśmy do przedszkola odebrać Maksa. Samochód zaparkowałam na podjeździe sklepu, tuż obok budynku przedszkola.
Pomyślałam, że nic się nie stanie, jeśli zostawię go samego na chwilę w aucie. Nieraz już tak robiłam. Uchyliłam odrobinę szybę, choć dzień nie był upalny. Pobiegłam do przedszkola, żeby ubrać Maksa i zamierzałam szybko wrócić.
– Pani Iwono, trzeba podpisać dokument, że zgadza się pani na wyjazd syna na wycieczkę – powiedziała przedszkolanka.
Podpisałam.
– Maks dostał rolę w przedstawieniu, trzeba poćwiczyć – odezwała się wychowawczyni. – Tu jest tekst – dała mi kartkę.
Zamieniłyśmy jeszcze kilka słów i wyszłam z Maksem na zewnątrz. Gdy doszliśmy do sklepu, stanęłam jak wryta. Nie było mojego samochodu!
„O Jezu, kochany! Gdzie on jest?!” – przestraszyłam się. „Może ktoś go ukradł?! – pomyślałam. „Ale takiego grata?!”. Obok stały nowe, drogie auta. A jeśli nie kradzież, to co?! Weszłam do sklepu i roztrzęsiona wypytywałam klientów, sprzedawczynię.
– Nie ma mojego samochodu! Stał przed wejściem! – tłumaczyłam spanikowana. – Na pewno ktoś ukradł, trzeba dzwonić na policję! – radzili klienci. – W środku był mój synek! – wyznałam i rozpłakałam się, a ze mną Maksymilian, który nie rozumiał, co się stało.
– Zostawiła pani dziecko samo w samochodzie?! – zdziwiła się jakaś kobieta.
– Tylko na chwilę! – tłumaczyłam.
Już wybierałam numer na policję, gdy kierowca z busa dostrzegł, że coś jest w krzakach naprzeciwko parkingu.
– To chyba tył samochodu wystaje z rowu! – krzyknął.
Pobiegliśmy tam.
Rzeczywiście, w krzewach stało moje auto
– Ale… jak on się tu znalazł sam?! – spytałam zdumiona.
– Na pewno nie zaciągnęła pani hamulca ręcznego i samochód się stoczył przez ulicę do rowu – powiedział kierowca.
– Ależ zaciągnęłam – zapewniałam.
Lecz facet popatrzył na mnie i uśmiechnął się z politowaniem.
– W środku jest mój synek, płacze, niech go ktoś wyciągnie! – krzyknęłam.
Kierowca busa przedarł się przez krzaki i z ledwością otworzył drzwi.
– Mały wypadł z fotelika, leży pod siedzeniem, nie mogę go wyjąć – powiedział, postękując z wysiłku.
W końcu się udało. Po kilku minutach trzymałam już Franka na rękach.
– Synku, syneczku! Nic ci się nie stało? – szeptałam, tuląc go do siebie.
Na szczęście mały był tylko przestraszony i miał kilka siniaków.
– Ale miała pani pomysł, żeby samo dziecko zostawić – usłyszałam za plecami.
Nie tłumaczyłam już, że to tylko na chwilę, że już tak robiłam i nic się nie stało. Wiedziałam, że postąpiłam lekkomyślnie i nie ma dla mnie wytłumaczenia. Do dziś nie jestem pewna, czy jednak nie zaciągnęłam wtedy ręcznego, czy może Franek się obudził, odpiął jakimś cudem pasy fotelika i majstrował coś przy tym hamulcu? Nikomu, nawet mężowi nie powiedziałam o tym wydarzeniu.
Obawiałam się, że Maks wygada przez telefon ojcu, ale na szczęście nie bardzo rozumiał całą sytuację, a po kilku tygodniach o wszystkim zapomniał. A ja dziękuję Bogu, że jakiś przejeżdżający samochód nie uderzył w staczające się auto z dzieckiem w środku. Dostałam nauczkę i nigdy więcej nie zostawiałam dzieci samych, nawet na chwilę.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”