To było dziwne spotkanie. Do dziś nie jestem pewna, kim była kobieta, która żebrała pod sklepem, a nawet czy w ogóle tam była…? Od niedawna mieszkam w dużym mieście, chociaż wcale tego nie chciałam. Ma to swoje plusy, jak na przykład dobra komunikacja miejska, czy supermarkety, w których można kupić wszystko tanio i w jednym miejscu. Ale ma i minusy. Jednym z nich jest to, że pomimo tłumu ludzi dookoła, człowiek zawsze czuje się tu samotny. Wszyscy biegną, wiecznie gdzieś spóźnieni, albo snują się wpatrzeni w swoje komórki, nikt nie dostrzega bliźniego, nikt nie patrzy, co się wokół dzieje.
– Przepraszam, bierze pani ten wózek czy nie? – ktoś ponaglił mnie zniecierpliwionym tonem, kiedy szukałam w portmonetce dwuzłotówki.
Uśmiechnęłam się przepraszająco
Wyszłam spod wiaty, bo miałam same monety groszowe. „Muszę rozmienić pięćdziesiąt złotych w informacji” – pomyślałam z niechęcią i podreptałam w stronę rozsuwanych, oszklonych drzwi. A ta, która tak się niecierpliwiła w kolejce po wózek, właśnie przez nie przechodziła, niemal galopując na swoich wysokich obcasach. Nim weszłam do sklepu, zauważyłam kobietę z dzieckiem, która podchodziła na parkingu do osób wypakowujących siatki z wózków wprost do bagażników samochodów.
Prosiła o dwa złote. Jak widziałam, w większości przypadków, bez pozytywnego rezultatu. Dziecko nie było małe, mogło mieć ze cztery lata, tyle, co mój najmłodszy wnuk, którego widziałam raz w życiu, bo córka i zięć mieszkają w Anglii. Przyjrzałam się chłopczykowi i zrobiło mi się go żal. „Co to za życie dla dziecka, takie żebranie z matką przez cały dzień? Powinien się bawić” – myślałam. Ale nie sądziłam, by temu maluchowi kiedykolwiek podarowano jakąś zabawkę… To też mnie uderzyło w dużym mieście: tylu żebraków i bezdomnych. U nas, na prowincji, ludzie żyli skromnie, ale każdy miał dach nad głową. Nie widziało się matek z niemowlętami siedzących na betonie i błagających o parę groszy.
Bolały mnie takie widoki, ale co mogłam zrobić? Czasami coś im dawałam, lecz przecież sama całego świata nie uratuję. Je też żyłam ze skromnej emerytury, ledwie wystarczało mi na leki i opłaty. Na jedzenie już nie zawsze. Dobrze, że chociaż za mieszkanie, którego „pilnowałam”, płaciła córka, ta z Anglii. Nie byłoby mnie stać na zapłatę czynszu. Któregoś razu znowu poszłam do supermarketu i jak poprzednio, zauważyłam tę żebrzącą kobietę. Ktoś właśnie na nią krzyczał.
– Do roboty idź! – wydzierała się kobieta w eleganckim, wiosennym płaszczyku.
Jej siatki niemal pękały od drogich produktów.
– Edek, idź po ochronę, niech zrobią z tym porządek! Co to jest, żeby klienci byli nagabywani na parkingu przez jakąś hołotę? A ty zabieraj tego bachora, no już! Edek, pakuj te torby, zanim on coś ukradnie!
Elegantka stanęła w rozkroku, osłaniając własnym ciałem siatki, wokół których kręcił się chłopczyk. Nawet z daleka widziałam, że z jednej z nich wystaje czekolada w jasnofioletowym opakowaniu.
To ona tak fascynowała malca
Kobieta w płaszczu też to widziała i wyglądała na gotową nawet uderzyć dziecko, gdyby zanadto zbliżyło się do jej słodyczy. Poczułam, że podnosi mi się ciśnienie. Bardzo chciałam powiedzieć coś do słuchu tej wrzaskliwej paniusi, ale jednocześnie opanowała mnie dziwna niemoc. Wstydziłabym się tak podejść do obcych ludzi i udzielić im reprymendy. No bo co miałabym im powiedzieć?
Że jedna czekolada ich nie zuboży, skoro do bagażnika mercedesa wsadzili już sześć siatek z zakupami? A jakie miałam prawo pouczać innych, co mają robić ze swoją własnością? Koniec końców nie zrobiłam nic. Po prostu odwróciłam wzrok i weszłam do sklepu, nawet nie biorąc wózka. Zresztą, tym razem też, tak jak w poprzednim tygodniu, miałam całe pięćdziesiąt złotych. Ale do wydania tylko czterdzieści jeden, bo za dziewięć musiałam kupić w aptece lek na ryczałt. W supermarkecie szalał większy niż zwykle tłum. Szybko zrozumiałam, skąd tam tyle ludzi. Otóż były „urodziny sklepu”.
Z głośników słychać było właśnie komunikat, że każdy paragon powyżej pięćdziesięciu złotych weźmie udział w losowaniu wspaniałych nagród, w tym bonów na zakupy oraz samochodu. Ale ja nie zamierzałam tyle wydać. Miałam krótką listę zakupów i musiałam się jej trzymać, żeby nie przekroczyć budżetu.
– Zapraszam do degustacji. Dzisiaj czekolady w promocji, trzy w cenie dwóch – kusiła hostessa z tacką wyłożoną słodkimi kostkami.
– Czy próbowała już pani naszych jogurtów owocowych? – zapytała inna dziewczyna, rozdająca przechodzącym klientom jednorazowe kubeczki.
Pomyślałam, że to wielka szkoda, że nie ma tu dziecka kobiety z parkingu. Malec mógłby za darmo najeść się słodyczy i popić zdrowym jogurtem. Tyle że nigdy nie widziałam, żeby jego matka odważyła się wejść za próg rozsuwanych drzwi. Pewnie bała się, że ochrona od razu ją wyrzuci. A może już kiedyś tak się stało, skoro żebraczka przeszkadzała klientom nawet na parkingu? Na lawirowaniu w tłumie zeszło mi dobre półtorej godziny, ale w końcu stanęłam w kolejce do kasy.
– Czterdzieści cztery złote i pięćdziesiąt siedem groszy – powiedziała kasjerka.
Westchnęłam
Za dużo. Coś musiałam zostawić.
– Może pani coś jeszcze weźmie? – kasjerka miała inny pomysł. – Z paragonem powyżej pięćdziesięciu złotych może pani wygrać w naszej urodzinowej loterii.
Już miałam odpowiedzieć, że nie, kiedy zauważyłam przy kasie czekolady, te z promocji, trzy w cenie dwóch. Od razu przypomniał mi się synek żebrzącej kobiety, jak wpatrywał się w siatkę elegantki, dostając niemalże ślinotoku na widok czekolady. Wtedy nic nie zrobiłam. Uciekłam, żeby nie patrzyć, jak tamta bogata para traktuje chłopca i jego mamę niczym bezpańskie psy, od których trzeba oganiać się kijem.
– Wezmę jeszcze te czekolady – rzuciłam pod wpływem impulsu, dokładając słodycze na taśmę.
– Pięćdziesiąt złotych i pięć groszy – podsumowała kasjerka, a ja zapłaciłam i spakowałam zakupy.
Wszystkie, poza trzema tabliczkami czekolady. Zanim wyszłam, jedna z hostess doskoczyła do mnie, postawiła na moim paragonie pieczątkę i w zamian wydała mi kolorowy kupon. Wypełniłam go pospiesznie i wrzuciłam do urny. Nigdy w życiu nic nie wygrałam, naprawdę nie liczyłam na samochód ani „dziesięć razy po dwieście złotych na zakupy i pięć razy po pięćset”.
Synek żebraczki aż rozdziawił buzię z zachwytu, kiedy ukucnęłam przy nim i wręczyłam mu trzy tabliczki czekolady. Jego matka patrzyła na mnie wyraźnie zaskoczona, mamrocząc podziękowania z wyraźnie wschodnim akcentem. Jeszcze zanim odeszłam, chłopiec pospiesznie rozerwał opakowanie i wsadził sobie do ust kilka kostek czekolady.
Na jego buzi pojawił się wyraz błogości
Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Dopiero gdy przechodziłam obok apteki, zrobiło mi się mniej wesoło. Nie miałam za co wykupić leku… Na szczęście w szufladzie znalazłam jeszcze blister tego medykamentu z poprzednich zakupów. Musiałam jednak uważać z finansami. Przez kolejne dwa tygodnie „czyściłam lodówkę”, jak nazywałam wyjadanie wszystkiego do końca, nawet dżemu otwartego pół roku wcześniej. A potem dostałam telefon.
– Pani Danuta? – zapytał miły, kobiecy głos. – Dzwonię z supermarketu „X”. Miło mi poinformować, że wygrała pani nagrodę w naszej urodzinowej loterii.
– Wygrałam? – aż usiadłam z wrażenia.
Czyżby to miał być najszczęśliwszy dzień w moim życiu? Nie, nie wygrałam auta. Mój kupon okazał się jednak wart pięćset złotych! Tego samego dnia pani w dziale obsługi klienta wydała mi pięć kuponów na zakupy, każdy po sto złotych. Mogłam przez miesiąc płacić tylko nimi za sprawunki! Nagle przypomniałam sobie, jakim sposobem wygrałam. Otóż tylko dlatego, że kupiłam te czekolady dla biednego dziecka. Inaczej mój paragon nie osiągnąłby wymaganej kwoty i nie wziąłby udziału w loterii. Pomyślałam więc, że to prawda, iż każdy dobry uczynek wraca do nas pomnożony. A potem poszłam szukać żebraczki i jej dziecka. Chciałam dać jej jeden z moich kuponów.
Uważałam, że tak należy
A może to była dobra wróżka z bajki? Nie spotkałam jej jednak. Co więcej, ochroniarze, którzy całe dnie spędzają na obserwowaniu parkingu i wejścia do sklepu, nie wiedzieli, o kogo pytam.
– Nie było tu żadnej kobiety z dzieckiem – oświadczył mi rosły facet w granatowym uniformie. – Zresztą, nawet jakby była, to byśmy ją wyprosili z terenu. Nie wolno żebrać pod marketem, bo to zniechęca klientów.
– Ależ ona tu była… Siedziała tam! – wskazałam miejscówkę żebraczki między bankomatem a wiatą na wózki. – I na parkingu prosiła o dwa złote z wózków klientów, sama widziałam!
– Niemożliwe! – zaperzył się ochroniarz. – U nas nie ma żebractwa! Szef by nas pogonił, jakbyśmy do tego dopuścili.
Wracałam do domu skołowana. Przecież sama widziałam, jak bogata kobieta i jej mąż odganiali głodne dziecko od siatek ze słodyczami. I sama potem temu dziecku dałam czekolady. A dzięki temu, że je kupiłam, wygrałam pięćset złotych na zakupy! W domu czekała na mnie kolejna niespodzianka. Córka zadzwoniła z Anglii i dała mi porozmawiać z dzieciakami. Z radością zaczęłam wypytywać Michalinkę, moją sześcioletnią wnuczkę, co u niej i dowiedziałam się, że ma nową ulubioną bajkę.
– A o czym? – chciałam wiedzieć.
– O tym, jak dobra wróżka zmieniła się w biedną kobietę i prosiła ludzi o pomoc – wyjaśniła z przejęciem Michalinka. – No i wszyscy jej odmawiali, aż w końcu jedna dziewczynka dała jej ostatnią bułeczkę i za to potem dostała nagrodę! Znalazła skarb i wyszła za księcia!
Cóż, ja już swojego księcia spotkałam dawno temu, a moim skarbem były dzieci i wnuki, ale coś w tej opowieści wydało mi się dziwnie znajome. Nie, nie wierzę, że żebraczka spod supermarketu była wróżką czy aniołem w przebraniu, ale jestem pewna, że jest w tej historii coś zagadkowego. Coś, co wymyka się rozumowi i zmysłom. No, bo jak wyjaśnić to, że kilka dni później zobaczyłam znajomą paniusię w eleganckim płaszczyku i jej potulnego męża, Edzia, jak na kolanach zbierali swoje zakupy, które powypadały im z rozerwanych siatek wprost w ogromne, błotniste kałuże na parkingu? Jakie w ogóle jest prawdopodobieństwo, że rozerwie się sześć foliowych siatek naraz? Dziwne, prawda…?
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”