„Kto nie ma korzeni, temu nie wyrosną skrzydła”– często mówiła moja babcia. Wydawało się, że starała się, bym je dobrze zapamiętał. Rodzice wpadali wtedy w zakłopotanie i natychmiast zmieniali temat. Wyglądało na to, że byli na babcię nieco zdenerwowani.
Miałem szczęśliwe dzieciństwo
– Aj, mamo – mówili. – Nie mieszaj dzieciakowi w głowie. Twoje powiedzenia były aktualne w XIX wieku. Teraz żyjemy w innym świecie.
Jednak babcia nie pozwalała się zbyć.
– Każda osoba powinna znać swoje pochodzenie. Zatajanie takiej prawdy to wielki grzech.
Moja babcia jest gorliwą katoliczką, więc na pewno w skrytości konfesjonału omówiła tę kwestię ze swoim duchownym doradcą i była nieugięta:
– Choć świerk jest duży i masywny, to wiatr łatwiej go przewróci niż giętką brzozę, ponieważ brzoza ma korzenie głęboko umocowane i rozszerzone... Natomiast świerk jest płytko i niezbyt obszernie przytwierdzony do ziemi.
Słuchałem tych rozmów i przekomarzanek, nie zdając sobie sprawy, że są o mnie. Zastanawiałem się tylko, dlaczego te dyskusje na temat drzew wywołują tak silne emocje u moich rodziców, że moja mama ma twarz czerwoną jak róża i łyka tabletki na nerwy, a tata idzie na balkon zapalić, co robił tylko w sytuacjach, kiedy był mocno zdenerwowany.
Miałem wszystko, co potrzebne dzieciom do szczęścia. Cierpliwą miłość, harmonię, przytulny dom, sympatyczną i życzliwą rodzinę, która obdarowywała mnie zabawkami w ilościach znacznie przekraczających moje potrzeby, często bez żadnej okazji. Byłem zdrowym, zwinnym, radosnym i niezwykle uroczym dzieckiem. Patrząc na zdjęcia z mojego dzieciństwa, widzę delikatną, jasnowłosą mamę oraz tatę, również z blond kosmykami. Ten dzieciak o ciemnych włosach, który jest obiektem ich miłości, wygląda jak mały kruk wśród białych mewek. Zupełnie do nich nie pasuje.
W tamtym czasie tego nie dostrzegałem. Mama miała piękne niebieskie oczy, które mi się podobały, ale moje, czarne jak smoła, też były urocze. Współczułem rodzicom, kiedy opalali się na czerwono i paliła ich, na co dzień biała i delikatna skóra, bo ja miałem cerę jak brązowa czekolada, którą słońce najwyżej przekształcało z mlecznej na gorzką. Oboje zawsze mieli problemy ze zębami, ciągle narzekali i często odwiedzali dentystę. Tymczasem ja miałem zęby jak z kości słoniowej i porcelany – równe, duże, zdrowe... I tak jest do dzisiaj.
Myślę, że to przez te kłopoty z zębami zacząłem zastanawiać się, czy coś ze mną nie gra. I babcia tylko podsyciła te moje niepewności. A może to wszystko zaczęło się o wiele wcześniej? Tak czy inaczej, starałem się odganiać takie myśli, nawet jeśli znowu przychodziły mi do głowy.
Zacząłem drążyć temat
Fizyczne różnice pomiędzy mną a moimi rodzicami były coraz bardziej widoczne, więc nie mogłem ich zignorować. Kilka razy zadałem pytanie:
– Mamo, dlaczego moje nogi są takie długie? Tata jest niski i krępy, ty też nie jesteś wysoka, masz zaledwie metr sześćdziesiąt, a ja ciągle rosnę... A ona zawsze potrafiła zgrabnie zmienić temat.
– To źle?! – rzuciła, odpowiadając pytaniem na pytanie. – To fajnie, że będziesz wysoki. Może wezmą cię do jakiejś drużyny koszykówki? Może nawet wyjedziesz do USA?!
Często mówiła w taki sposób, jakby próbowała zapobiec moim narzekaniom.
– Chyba musiałam spojrzeć na jakiegoś kominiarza, bo jesteś taki ciemny, synu... My z tatą jesteśmy jak białe pieczywo, a ty jak ciemna bułka.
Nigdy nie odpowiadała mi bezpośrednio, zawsze w jakiś sposób omijała temat i starannie odciągała moją uwagę. Była prawdziwą specjalistką w tej dziedzinie. Potrafiła nawet reagować na pytania, które jeszcze nie zdążyłem zadać.
– Popatrz, to jest twoj wujek Janek – mówiła, pokazując mi stare fotografie. – Miał niezwykły talent muzyczny, potrafił grać na wszystkim, co wpadło mu w rękę i miał piękny głos. Może po nim odziedziczyłeś taki głos i słuch...
Nie mam pojęcia, jak długo by to trwało i czy wreszcie dowiedziałbym się prawdy o sobie, gdyby nie palec opatrzności, wobec którego człowiek nie ma kontroli. Zupełnie niespodziewanie, na spodzie mojej prawej stopy pojawiła się mała, czarna plamka. Nie była większa od ziarenka pieprzu. Tak wyglądała przez chwilę, zanim nie zaczęła nagle rosnąć i się rozlewać. Już nie przypominała pieprzu, lecz raczej ugotowaną na miękko fasolkę z nierównymi krawędziami. Nie odczuwałem żadnego bólu, więc prawdopodobnie, gdyby nie ten gorący dzień spędzony na działce, jeszcze przez długi czas nikt by o niczym nie wiedział.
Rozsiadłem się na leżaku i oparłem swoje bose stopy o gładki i przyjazny pień brzozy. Moja mama krzątała się wokół – zawiązywała róże, przynosiła różne napoje, jak zawsze była zajęta i gadatliwa. Niemniej jednak, nie mogła nie zauważyć plamki na mojej stopie, do której ja nie przywiązywałem wagi, ponieważ w żaden sposób mi nie dokuczała.
– Co to jest na twojej nodze, synku? – spytała zaniepokojona. – Od kiedy to masz? Byłeś z tym u lekarza? Czy to cię boli, piecze, szczypie? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
A potem głośno zawołała:
– Ryszard, przyjdź tu szybko i sprawdź, co to jest? Załóż okulary. I natychmiast zadzwoń do Wieśka – to wprawdzie ginekolog, ale na pewno ma jakieś pojęcie o ogólnej medycynie.
To był mój ostatni moment spokoju w dotychczasowym życiu. Wszystko obróciło się o 180 stopni, kiedy mama spostrzegła niepokojącą plamkę na mojej stopie. Mama mówi, że wtedy poczuła nagłe ukłucie w sercu i lęk, który niemal ją sparaliżował. Twierdzi, że pociemniało jej w oczach i osłabła na tyle, że musiała na chwilę usiąść. Ale szybko zebrała myśli, bo zrodziła się w niej pewność, że musi być niezwykle silna, bo przed nią trudne i ważne chwile.
Następnego dnia zmusiła mnie do poddania się specjalistycznym badaniom i od tej chwili towarzyszyła mi w najtrudniejszych momentach. Nigdy bym nie przypuszczał, jaką ma w sobie siłę i wytrzymałość. Nawet kiedy nie było już żadnych wątpliwości co do mojego stanu i niewielkich szans na powrót do zdrowia, nie uroniła ani jednej łzy... Gdyby nie ona i wsparcie mojego taty, nie zdołałbym poradzić sobie z tym wszystkim.
Obydwoje niesamowicie mnie kochali
Dopiero wtedy dostrzegłem, jak ogromne i bezgraniczne jest to uczucie, pomimo faktu, że nie jestem ich biologicznym dzieckiem. Nie było już żadnych wątpliwości – wszystkie przeprowadzone na mnie badania jednoznacznie to potwierdziły i nie dało się tego już dłużej taić. Poczułem się naprawdę źle, ale kiedy tylko miałem na tyle sił i możliwość, zaczynałem nalegać, domagać się, narzekać, aby mi ujawnili, kim są moi prawdziwi rodzice i skąd właściwie się wywodzę?
Ktoś został przez nich wyznaczony do wykonania tego zadania, sądząc, że poradzi sobie z nim najlepiej. Babcia usiadła obok mnie na łóżku i jak zawsze zaczęła opowiadać swoją historię o drzewach.
– Słuchaj, kochanie – zaczęła, trzymając mnie za rękę przez cały czas swojej opowieści. – Każde małe drzewo posiada dwa systemy korzeni: jeden jest w środku, to dzięki niemu drzewo utrzymuje się pionowo i rośnie, natomiast drugi, który jest na zewnątrz, dostarcza mu pokarm, wodę, witaminy i potrzebne minerały, a także chroni przed silnym wiatrem. Ten drugi system korzeni rozwija się niczym kotwiczne liny, co sprawia, że drzewo jest bezpieczne i może rosnąć. Jak sądzisz, który z tych systemów jest bardziej istotny i potrzebny?
– Babciu, co masz przez to na myśli?
– Na pewno wiesz, o co mi chodzi. Kochanie, nie znam twoich centralnych korzeni, ale świetnie znam te obwodowe. To twój tata i moja synowa, twoja mama. Nadszedł czas, abyś w końcu dowiedział się prawdy o nich i o sobie.
Babcia wiele mi opowiedziała, a reszty się domyśliłem, bo dobrze znam moich rodziców, więc mogę sobie tylko dośpiewać, jak to wyglądało. To była szczególnie sroga i śnieżna zima, a moja biologiczna matka, a może jakaś zupełnie inna pani, siedziała na schodach kościoła trzymając w objęciach brudne zawiniątko. Podobno najgłośniej piszczałem i płakałem, kiedy zaczynały i kończyły się msze święte. Wtedy ludzie byli najbardziej szczodrzy, więc jest szansa, że celowo prowokowano mnie do rozpaczliwego lamentu, aby poruszyć serca modlących się ludzi opuszczających kościół.
Z całą pewnością mogę powiedzieć, że w przypadku mojej przybranej matki to zadziałało. Tata opowiadał mi, jak nieustannie biegała po nocy od jednego okna do drugiego, sprawdzając temperaturę na dworze.
– Mój Boże – mówiła. – Jutro na pewno będzie strasznie zimno, a od rana mają padać śniegi... Ta malutka istota na pewno zmarznie. Jakie nieszczęście zmusza matkę, aby wyprowadzić dziecko w takie mrozy?!
Dali mi prawdziwy dom
W momencie, kiedy dowiedzieli się, że nie mogą mieć dzieci, moja mama z pewnością stała się bardziej wrażliwa na niesprawiedliwość dotykającą wszystkie pociechy. A według niej, ja byłem bardzo krzywdzony. Nie mogła na to dłużej bezczynnie patrzeć, więc postanowiła zrobić coś, aby to zmienić.
Zawsze była kreatywna i miała bujną wyobraźnię – niektórzy twierdzili, że powinna tworzyć scenariusze do polskich seriali, ponieważ dzięki temu byłyby one bardziej intrygujące. Więc teraz wymyśliła i zrealizowała plan, który po wykonaniu zmienił mnie w ich legalne dziecko – zarówno zgodnie z prawem boskim, jak i ludzkim.
Moja matka mówi, że tamta kobieta, co mnie sprzedała, nie była moją biologiczną mamą i że byłem dla niej tylko narzędziem do wyłudzania kasy od innych. Ale czy to prawda? Kto tak naprawdę może to wiedzieć. Teraz rozumiem, że kiedy moja mama poczuła pragnienie i podjęła decyzję, że stanę się jej synem, nie istniała dla niej żadna bariera, która mogłaby ją zatrzymać przed osiągnięciem tego celu. Patrzę na nią, jak obecnie walczy o mnie podczas choroby, więc domyślam się, jakie cuda wtedy dokonywała i jak umiała uciszyć wszystkich, którzy mieli choćby odrobinę niepewności, czy jestem jej synem.
Bądź co bądź, na pewno jestem ciut starszy, niż wynika to z oficjalnych zapisów w metrykach kościelnych i urzędowych. Niemniej jednak, różnica ta nie jest znacząca. Moja mama opowiedziała mi, że kiedy po raz pierwszy rozłożyła moje ubranka, które były sztywne od zabrudzeń, ujrzała maleńkiego, uroczego bobasa, który zaledwie przestał być noworodkiem.
Kiedy mnie przygarnęła, już wiedziała, że nie odda swojego malucha nikomu.
Robiła wszystko, bym czuł się otoczony miłością i opieką. Nie pozwoliła, aby ktoś zasiał w moim sercu ziarno niepewności, że nie jestem ich dzieckiem. Trzykrotnie zmieniali miejsce zamieszkania. Dziś wiem, że robili to po to, bo tak chciała moja mama. Porzuciła dobrze płatną pracę, aby stale mieć mnie na oku i wymusiła na tacie, aby rzucił palenie, bo priorytetem było świeże powietrze w domu i pieniądze na moje potrzeby.
Nauczyła się szycia, szydełkowania, robienia na drutach. Wszystko to robiła specjalnie dla mnie. Całe swoje życie podporządkowała moim potrzebom, a tata chętnie jej w tym pomagał. Byli bardzo szczęśliwi, bo w końcu mieli swojego tak długo wyczekiwanego i wymarzonego syna.
Dopiero wtedy, gdy leżałem na szpitalnym łóżku, walcząc z chorobą razem z moimi rodzicami, naprawdę to zrozumiałem. Wygraliśmy tę walkę. Nie jestem pewien, na jak długo. Remisje mają to do siebie, że trudno okreśłić czas ich trwania. Ja i moi rodzice żyjemy w ciągłym lęku, że choroba może powrócić w każdej chwili. Ale na ten moment, wszystko jest w porządku.
No i babcia miała rację. Od momentu, kiedy odkryłem swoje pochodzenie, zaczęły mi wyrastać skrzydła, bo podjąłem decyzję o tworzeniu muzyki. Na razie małe utwory, ale to, czym się zajmuję, podoba się wszystkim, nawet tym, którzy są obeznani w muzyce. Więc, kto wie, może faktycznie coś z tego wyjdzie?
Na prezent świąteczny dla moich rodziców wybrałem piękne drzewko bonsai. Jego kształt przypomina jakieś skrzydlate stworzenie – anioła czy może ptaka? Nie sposób przegapić również korzeni, masywnych i mocnych, jakby wyrzeźbionych w kamieniu, ale też tych subtelnych, cieniutkich jak jedwabne nici. Każdy z nas dobrze wiedział, dlaczego to właśnie taki prezent trafił do moich rodziców... Najlepiej jednak zrozumiała to nasza kochana babcia.
Czytaj także:
„W obskurnym hotelu uwiodłem stażystkę. Nie wiedziałem, że ta siusiumajtka to córka prezesa”
„W głowie mojej synowej słychać tylko echo. Dlaczego mój syn był tak głupi i związał się z tym pustakiem?”
„Czekałam na dziecko jak na zbawienie, a teraz czuję się nieszczęśliwa. Nie chcę już być matką, to nie dla mnie”