Dziś są moje urodziny. W pracy tradycyjnie był tort i, niestety, dużo świeczek. Odebrałem kilka telefonów, dostałem także parę życzeń mailem i esemesem… Wieczorem wróciłem do pustego mieszkania, nalałem sobie koniaku i pogrążyłem się w niewesołych rozmyślaniach. Nie robiłem specjalnego bilansu, i tak robię go prawie codziennie.
Na własne życzenie siedzę teraz sam, podczas kiedy moja dawna rodzina… no właśnie
Czy pamiętają? Nikt z nich nie zadzwonił, ale szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego. Po raz kolejny myślę o tym, jak niewiele trzeba, żeby całe życie wywróciło się do góry nogami. Jak niewiele trzeba, żeby zburzyć to, co budowało się przez lata. A potem, kiedy zostają tylko zgliszcza, żałuje się do utraty tchu, mając świadomość, że nikt i nic nie potrafi cofnąć czasu.
Wszystko zaczęło się od jednego, głupiego, przypadkowego gestu z mojej strony, o którym do tej pory myślę, zastanawiając się, co mi wtedy strzeliło do głowy. Ale od początku.
Mijał kolejny rok mojej pracy w dużym biurze projektowym
Lubiłem tę robotę, lubiłem też swoich współpracowników. Byliśmy zgraną ekipą, od lat tą samą. Jedną z koleżanek była Anna. W podobnym do mnie wieku, o zbliżonych poglądach na życie i z równie ciętym, co moje, poczuciem humoru. Była rozwiedziona, a jej dorosła córka mieszkała w Norwegii. Jako kobieta niezwykle atrakcyjna, nie narzekała na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej i swobodnie korzystała z wolności. Lubiliśmy w przerwach od pracy wyskoczyć razem na papierosa czy kawę, znaliśmy swoje rodziny i odwiedzaliśmy się czasem. Dopytywaliśmy się o zdrowie siostry po operacji, czy ojca w sanatorium. Byliśmy dobrymi kumplami, ot co.
Jakieś dwa lata temu, po szczególnie ciężkim dniu w pracy, wychodziliśmy z Anną jako ostatni, ledwo żywi ze zmęczenia. Kiedy zjechaliśmy na parter, wpadł mi do głowy pewien pomysł i powiedziałem:
– To był sądny dzień, mam zlasowany mózg. Może skoczymy do kina na najgłupszą komedię, jaką w tej chwili grają?
– A do domu to nie łaska? – odpowiedziała Anna, tłumiąc ziewnięcie.
– Nie bardzo. Jola pojechała wczoraj do naszej córki, wróci od Agaty dopiero jutro. Nie lubię być sam w mieszkaniu ani sam chodzić do kina. Proszę cię, zgódź się. Chyba, że masz inne plany – mrugnąłem.
– Jeśli „pijesz” do Tadeusza, to może zapomniałeś, że pogoniłam go w diabły już parę tygodni temu, a następca jeszcze się nie pojawił.
– Tym lepiej dla mnie. No chodź, ja stawiam bilety.
Sprawdziliśmy w komórce repertuar, wybraliśmy zgodnie coś, co wyglądało na największy chłam i już pół godziny później wchodziliśmy do sali kinowej. Film faktycznie był beznadziejny, co nie przeszkadzało nam śmiać się do rozpuku. Po niecałych dwóch godzinach wyszliśmy na ulicę i zaproponowałem, że odprowadzę Annę do metra. Szliśmy jakieś dziesięć minut, wspominając co głupsze fragmenty i starając się unikać rozmów o pracy.
Kiedy weszliśmy na peron i usłyszeliśmy nadjeżdżający pociąg, złapałem Annę za rękę, powiedziałem coś w stylu: „dzięki, że zgodziłaś się pójść”, a potem, ni z tego, ni z owego, przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem. O wiele za mocno, za namiętnie i za długo, żeby można to pomylić z przyjacielskim buziakiem. Zobaczyłem jej rozszerzone ze zdziwienia oczy, a za chwilę już wskakiwała do wagonu, trzymając dłoń na ustach. Obróciłem się i ruszyłem do wyjścia. Za chwilę już biegłem, powtarzając w myślach: „dureń, dureń, co za dureń”…
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Czy miałem wyrzuty sumienia? Oczywiście!
Pod powiekami na zmianę pojawiała się dobrze znana, kochana twarz Joli i ta druga twarz – Anny, którą po tylu latach kumplowania się widziałem dziś po raz pierwszy z tak bliska. W tym półśnie miała ciągle szeroko otwarte ze zdumienia oczy, a do ust przyciskała dłoń. Obudziłem się zmęczony i zły. Razem z otwarciem oczu natychmiast wróciło do mnie wspomnienie mojego wczorajszego wybryku. Uznałem, że trzeba załatwić sprawę po męsku. Sięgnąłem po telefon i wysłałem do Anny krótkiego esemesa: „Przepraszam za wczoraj, nie wiem, co we mnie wstąpiło. To się więcej nie powtórzy. Do zobaczenia w pracy za godzinę”. Nie doczekałem się odpowiedzi.
Przed wyjściem z domu zadzwoniłem do Joli. Dowiedziałem się, że u nich wszystko w porządku i zobaczymy się po moim powrocie z pracy. Do roboty szedłem z duszą na ramieniu. Było mi głupio i niepokoiłem się brakiem odpowiedzi od Anny. Gniewa się aż tak? Kurczę, przecież znamy się jak łyse konie, nie mogła napisać dwóch słów? Na miejscu okazało się, że nerwy nie były bezpodstawne – biurko Anny stało puste, a po chwili dowiedziałem się, że nie będzie jej dzisiaj. Wzięła urlop na żądanie. Mój niepokój narastał.
Dużo energii włożyłem w to, żeby wyglądać na zajętego – klepałem zaciekle w klawiaturę, wykonywałem mnóstwo telefonów, ustalałem terminy, robiłem notatki. Po jakichś dwóch godzinach wyszedłem na taras zapalić. Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer Anny. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Odczekałem jeszcze chwilę i rozłączyłem się.
Nie zastanawiałem się nad tym, co robię, nie myślałem o konsekwencjach
Niech to szlag! Co to za uniki? Powoli zaczęło mnie to irytować. Przecież nic takiego się nie stało – przekonywałem sam siebie. Ale ten dzień się wlókł… Co chwila zerkałem na zegarek albo na telefon. Przed wyjściem napisałem do Joli: „Będę późno, po robocie muszę jeszcze skoczyć na pocztę wysłać plakaty, tym razem padło na mnie. Całuję i do zobaczenia w domu”.
Po chwili siedziałem już w metrze i jechałem w stronę Bielan, gdzie mieszkała Anna. Nie zastanawiałem się nad tym, co robię. Nie myślałem o konsekwencjach, w ogóle niewiele myślałem. Gdy stanąłem pod jej drzwiami, odchrząknąłem nerwowo i nacisnąłem dzwonek. Po chwili usłyszałem kroki, drzwi się otworzyły i stanęła w nich Anna.
– Co ty tu robisz?– zapytała. – Przyjechałem sprawdzić, czy wszystko w porządku. Nie odpowiadasz na wiadomości, nie odbierasz telefonu. Martwiłem się. Mogę wejść?
Otworzyła drzwi szerzej i wpuściła mnie do środka, gestem zapraszając do salonu. Usiadłem na kanapie, a Anna na fotelu, w bezpiecznej odległości, jak pomyślałem.
– No więc? O co chodzi?– spytałem.
– Źle się czuję – powiedziała i odwróciła wzrok.
– Na tyle źle, żeby nie odpowiedzieć na esemesa ani nie odebrać telefonu?
Cisza.
– Jasna cholera, Anka! Przeprosiłem cię, prawda? Teraz też mogę to zrobić. Przepraszam. Przepraszam. Nie powinienem był. Słyszysz? Przepraszam! – pod koniec już krzyknąłem, bo Anna pozostawała niema.
Siedziała skulona w fotelu i tylko patrzyła na mnie z urazą, – przynajmniej tak mi się wydawało – szeroko otwartymi oczami. Sam nie wiem, kiedy pokonałem te dwa metry, w każdym razie w jednej sekundzie siedziałem na kanapie, a w drugiej byłem już przy Annie, trzymałem jej twarz w swoich dłoniach i miałem zamiar dalej mówić, coś wyjaśnić, może znowu krzyknąć, ale zamiast tego pocałowałem ją, a ona zarzuciła mi ramiona na szyję i oddała pocałunek.
W kolejnej sekundzie byliśmy już w sypialni. To było jak trzęsienie ziemi
Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłem. To był nasz pierwszy raz, to był również pierwszy raz, kiedy zdradziłem żonę. Nigdy wcześniej nie miałem takiej okazji, potrzeby, a poza tym dobrze wiedziałem, że byłby to koniec naszego małżeństwa. Przede mną Jola była już zaręczona, mieli nawet ustaloną datę ślubu. Niestety, narzeczony nie potrafił się oprzeć wdziękom jej koleżanki, a ta nie potrafiła powstrzymać się przed wyznaniem wszystkiego Joli. Ceremonia została odwołana, a rana w sercu Joli goiła się jeszcze długo. Kiedy dwa lata potem zaczęliśmy się spotykać, prawie na samym wstępie uprzedziła, że jest jedna rzecz, której nigdy nie zaakceptuje – zdrada.
Opowiedziała mi swoją historię, a ja półtora roku później, przed ołtarzem, przyrzekłem, że nigdy jej nie zdradzę. Przyrzekłem jej i naszej córce, która za pięć miesięcy miała przyjść na świat. Czy myślałem o tym wszystkim, wracając do domu taksówką? Oczywiście. Myślałem o tym też przez kolejne miesiące, kiedy moje spotkania z Anną stały się regularne. Pamiętałem o tym, a jednak brnąłem w ten romans, będąc święcie przekonanym, że jest on naszą tajemnicą. Każdy zdradzający tak się mami, prawda?
Wszyscy wierzymy złudnie, że najbliższa osoba, która spędziła z nami pół życia, jest ślepa i głucha na wszystkie zmiany w naszym zachowaniu. Tak mocno staramy się wymyślać wiarygodne kłamstwa, że niemal sami zaczynamy w nie wierzyć. Nie wiem, ile trwałaby ta sytuacja, gdyby nie głupi przypadek. Któregoś piątku znowu nałgałem coś o imprezie firmowej i późnym powrocie. Jola nie dociekała, wzruszyła tylko ramionami i popatrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Takie oczy miała coraz częściej, ale ja nie chciałem tego widzieć i wolałem nie roztrząsać przyczyn.
Gdy wracałem, w środku nocy, zauważyłem, że wszystkie okna w mieszkaniu są ciemne. Pomyślałem z ulgą, że Jola już śpi i nie będę musiał kłamać o tym, kto był i co powiedział na tej „imprezie firmowej”. Wszedłem do mieszkania i od razu skierowałem się do łazienki – typowy odruch kogoś, kto chce zmyć z siebie grzech. Potem napiłem się wody, połknąłem aspirynę i po ciemku poszedłem do sypialni. Ale nikogo tam nie było. Zapaliłem światło, żeby się upewnić – po Joli ani śladu, a łóżko posłane.
Obszedłem całe mieszkanie, ale w głębi duszy wiedziałem, że stało się najgorsze. Po chwili na stole w kuchni zauważyłem kartkę. Do dziś pamiętam słowa na niej napisane, i to, jak natychmiast zaczęły mi drżeć ręce, aż kartka z nich wypadła: „Jestem u Agaty. Wracam w poniedziałek, a ciebie ma nie być”. Wciąż trzęsącymi się rękami zapaliłem papierosa i sięgnąłem po telefon. Wybrałem numer żony, ale zamiast niej usłyszałem głos córki.
– Jak mogłeś to zrobić mamie?! – krzyknęła. – Ty draniu, nie chcę cię znać! Mama jest u mnie, a ty masz dwa dni na wyprowadzkę do tej swojej lafiryndy. Jak czegoś nie rozumiesz, to Mariusz ci to chętnie wytłumaczy. Rękami. Aha, może to dobra okazja, żeby cię poinformować, że za pół roku będziesz dziadkiem, ty Casanovo od siedmiu boleści!
Połączenie zostało przerwane. Próbowałem oddzwonić, ale telefon był już wyłączony
Agaty i Mariusza również. Ogarnęła mnie panika. Gorączkowo myślałem, co robić? Jechać tam teraz, w środku nocy? Uznałem, że to nie najlepszy pomysł. Przy takim poziomie emocji to nie miało sensu. Wyciągnąłem z barku butelkę whisky i nalałem sobie sporą porcję. Wypiłem ją jednym haustem, po chwili następną. Tej nocy upiłem się do nieprzytomności. Rano obudziłem się na straszliwym kacu. Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie, gdzie jestem i co się stało.
Kiedy wszystko do mnie dotarło, złapałem za telefon i wybrałem numer Joli. Nie odebrała, ale telefon był włączony, więc wysłałem jej esemesa: „Porozmawiajmy, proszę”. Żeby zająć czymś głowę, zacząłem krzątać się po mieszkaniu. Posłałem łóżko, wrzuciłem brudne ciuchy do pralki, zmyłem naczynia z wczoraj, wypijając przy tym hektolitry płynów. W międzyczasie ignorowałem kolejne połączenia i wiadomości od Anny. Kiedy piłem kolejną kawę, przyszedł esemes od Joli. Cały elaborat:
Nie mamy o czym rozmawiać. Od dawna podejrzewałam, że coś się dzieje, chociaż nigdy nie przypuszczałabym, że zwiążesz się z kimś, kto mnie zna i nieraz bywał w moim domu. Głupio wpadłeś – wczoraj zadzwoniła Krysia od ciebie z pracy, bo twoja komórka była wyłączona. Mówiła, żebyś koniecznie przesłał jakieś dokumenty. Nic nie wiedziała o imprezie. Ani o wyjeździe integracyjnym z zeszłego miesiąca. Była ostrożna, ale w końcu zadziałała kobieca solidarność. Nie chcę cię widzieć i nie chcę z tobą rozmawiać. Miej na tyle przyzwoitości, żeby się wyprowadzić i nie mnożyć trudności, kiedy dostaniesz wniosek rozwodowy.
Nie lubię esemesowych dyskusji, jednak Jola nie odbierała, musiałem więc napisać: „Chcesz zakończyć trzydzieści lat małżeństwa jednym esemesem?”. Jej odpowiedź przyszła natychmiast: „To ty je skończyłeś w momencie, kiedy wskoczyłeś tej podstarzałej dziw** do łóżka. Nie dzwoń, bo naprawdę nie będę z tobą rozmawiać. Pisać też już nie. Pamiętaj – to był twój wybór i twoja decyzja”.
Byłem wściekły. Na nią, za ten dziecinny upór, ale głównie na siebie. Nagle jakby z oczu spadły mi klapki – zobaczyłem siebie takim, jakim widziała mnie ona i moja córka. Co ja najlepszego zrobiłem?! Jak mogłem tak zagmatwać swoje życie i tak bardzo zranić osobę, która niczym na to nie zasłużyła? Nie wiedziałem, co robić. Wszelkie próby połączenia z Jolą, Agatą, a nawet Mariuszem były nieudane, a moje kolejne, coraz bardziej histeryczne wiadomości pozostawały bez odpowiedzi. W końcu wsiadłem w taksówkę i pojechałem do Międzylesia. Na próżno – w domu nikogo nie było, tylko Guzik mnie obszczekiwał. Pokręciłem się jeszcze chwilę i wróciłem jak niepyszny.
W pociągu zalała mnie potężna fala rozpaczy. Czy to naprawdę koniec? Naprawdę mam się wyprowadzić?
Tak po prostu się poddać i z dnia na dzień zostać rozwodnikiem, bez rodziny? Gdy dotarłem do domu, wyciszyłem dzwonek telefonu i natychmiast rzuciłem się na łóżko. Wstałem, kiedy było już ciemno. W telefonie zobaczyłem parę nieodebranych połączeń i wiadomość od Anny:
Zaczynam się poważnie martwić. Masz włączony telefon, ale przez cały dzień nie odbierasz połączeń ode mnie. Chyba przyjadę, sprawdzić, czy wszystko okej.
Zmartwiałem. Nie, tylko nie to! Nie mam teraz siły ani ochoty na spotkanie z Anną. Żeby tego uniknąć, wybrałem jej numer. Rozmowa była krótka i pełna jej krzyków. Powiedziałem, że Jola o wszystkim wie i właśnie mnie zostawiła, każąc się wyprowadzić. Że córka i zięć też nie chcą ze mną rozmawiać. Że to naprawdę poważna sprawa i proszę, żeby do mnie nie dzwoniła, bo moje życie właśnie legło w gruzach, a ja chcę się skupić nad tym, jak je posklejać. Anna płakała. Ona też nazwała mnie draniem.
Bilans był przerażający – już trzy kobiety zostały przeze mnie zranione. Następne dni pamiętam jak przez mgłę. Próbowałem skontaktować się z rodziną, ale bezskutecznie. Nie pojechałem więcej do Międzylesia, bo wiedziałem, że to na nic. W internecie znalazłem najtańszy hostel i wynająłem pokój na dwa tygodnie. Pomyślałem, że to chyba dość czasu, żeby największe emocje opadły. Jola nie chce mnie widzieć ani ze mną rozmawiać, ale może kiedy zobaczy, że zrobiłem wszystko co chciała, po paru dniach zmieni zdanie?
Nie zmieniła do dzisiaj. Następnym razem zobaczyłem ją kilka miesięcy później na korytarzu Sądu Rejonowego. Była z nią Agata, z mocno widocznym już brzuszkiem, i mój zięć. Cała trójka patrzyła na mnie jak na najgorszą kanalię.
Kiedy zobaczyłem ich wzrok, wreszcie zrozumiałem, że to się dzieje naprawdę
Pierwsza rozprawa była ostatnią. Jola wnioskowała o rozwód bez orzekania o winie, ale również bez rozprawy pojednawczej. Była doskonale przygotowana i zimna jak głaz, a jej młoda prawniczka – ostra jak żyletka – potrzebowała kwadransa, żeby uzmysłowić sędziemu, jakim jestem człowiekiem i jak potraktowałem najbliższą mi osobę. Po miesiącu na adres mojej wynajmowanej kawalerki przyszedł wyrok sądu.
Byłem rozwiedziony. Od tego czasu minęło prawie półtora roku. Nasze dawne mieszkanie zostało sprzedane, a za moją połowę pieniędzy kupiłem klitkę w kiepskiej dzielnicy, daleko od pracy. Z tego co wiem, Jola wciąż mieszka w Międzylesiu, z córką, zięciem i wnukiem. Ale nie wiem na pewno, bo do tej pory rodzina uparcie odmawia kontaktu. Jedyne wieści o nich mam od wspólnych znajomych, którzy czasem się nade mną zlitują i rzucą mi strzęp informacji. Nie poznałem Adasia. Tak ma na imię mój wnuczek, który niedawno skończył rok.
Ja dalej pracuję w tej samej firmie projektowej. Anna nie, poprosiła o przeniesienie. Przeniosła się do Poznania i niedawno się zaręczyła. Zostałem sam. Niemal codziennie myślę o tym, jak wyglądałoby moje życie, gdyby nie ten jeden wieczór, który zapoczątkował lawinę, której nie potrafiłem, a może nawet nie chciałem zatrzymać. Gdzie siedziałbym teraz, w swoje pięćdziesiąte piąte urodziny, gdybym tamtego wieczoru nie poszedł na tę idiotyczną komedię, tylko wrócił do domu?
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć