Lombard zawsze kojarzył mi się ze stratą. Ale po tym, co mnie niedawno spotkało, muszę zmienić zdanie. Tamtego dnia – pamiętam, że była połowa kwietnia, po południu – usłyszałam za oknem sygnał karetki pogotowia. Wyjrzałam – sanitariusze wyciągali nosze i wbiegali do naszej klatki. Po chwili zrobił się rumor w naszym korytarzu na klatce. Kiedy wyjrzałam, wchodzili do mieszkania Marysi, sąsiadki i mojej przyjaciółki.
Drzwi zostawili otwarte, więc zajrzałam. Rysiek, szesnastoletni syn Marysi, leżał na podłodze i miał drgawki. W końcu ratownicy ułożyli go na noszach i zabrali do szpitala.
– Jak mogę ci pomóc? – spytałam ją, gdy zbierała się, by pojechać za nimi. Popatrzyła na mnie z rozpaczą w oczach.
– On przeżyje, wiem to. Ale żeby mieć na dopalacze, sprzedał aparat Tadeusza. Nigdy mu tego nie wybaczę.
– Sprzedał? – zdziwiłam się.
– Wziął go rano. Zamknij drzwi, kochana. I zgaś ogień pod zupą.
I już jej nie było.
Aparat zmarłego męża Marysi to była lustrzanka z 1937 roku. Tadeusz robił nim najcenniejsze dla nich zdjęcia i sam wywoływał je w ciemni urządzonej w łazience. Wiedziałam, że choć aparat technicznie jest już archaiczny, to dla Marysi był bezcenny.
Zgasiłam gaz, zamknęłam drzwi na klucz, który wisiał przy drzwiach, i wróciłam do domu. Zastanawiałam się: Rysiek nie sprzedałby tak szybko aparatu. Jedyne, co mógł zrobić, to zastawić go w lombardzie.
Na tę myśl zrobiło mi się niedobrze. Nienawidziłam lombardów. Ale nie miałam wyboru. Musiałam pomóc przyjaciółce. Przecież tyle razy ona dawała mi wsparcie. Uznałam, że chłopak poszedł do najbliższego lombardu, dawnego komisu, który znajdował się dwie ulice dalej. I jak dookoła zmieniały się sklepy, tak ten istniał niezmiennie. I ciągle należał do tej samej rodziny.
Od dziecka wyobrażałam ich sobie jako rodzinę wampirów, żywiącą się ludzkimi nieszczęściami. Jako dorosła kobieta nigdy nie przestąpiłam jego progu. Ale tego dnia musiałam. Zebrałam się w sobie i pchnęłam drzwi.
Pamiętałam go jako nastolatka
Pomieszczenie było spore, pod ścianami stały szafy i otwarte półki wypełnione przedmiotami, które ludzie zastawiali „na jakiś czas”, by przetrwać. Radia, narty, pierścionki, obrączki. Kryształy, obrazy. Widziałam kilka innych lombardów, w centrum miasta, więcej w nich teraz bezdusznego sprzętu elektronicznego. Ale tu… tu ludzie zastawiali swoje serca.
Za ladą lombardu siedział mężczyzna w średnim wieku. Może trochę starszy niż ja, bliżej pięćdziesiątki. Z lekko posiwiałymi skroniami i dużymi rogowymi okularami na nosie, które całkiem dobrze ozdabiały jego szczupłą twarz. Włosy miał troszkę przydługie z tyłu, ale pasowało mu to. Pamiętałam, że nosił takie jako nastolatek.
Gdy na mnie spojrzał, podniósł się. Poczułam chęć ucieczki. Ale się powstrzymałam. Przecież to, że ja go pamiętam, nie znaczy, że on skojarzy mnie. Ale cała się usztywniłam.
– Dzień dobry – powiedział miłym głosem. – Czym mogę służyć?
– Dzień dobry. Syn mojej przyjaciółki zastawił wczoraj stary aparat fotograficzny. Przyszłam go odkupić. Niestety nie mam rachunku. Chłopak jest w szpitalu. Za pieniądze ze sprzedaży kupił dopalacze, napalił się i teraz walczy o życie.
Mężczyzna, Antoni – jak widniało na plakietce na ladzie – przechylił głowę na bok.
– Współczuję. Ale mam wrażenie, że to mnie pani oskarża o kłopoty syna pani przyjaciółki.
– Znikąd więcej nie dostałby pieniędzy – odparłam. – Zastawił niezwykle cenną pamiątkę…
– Ale nie u mnie.
– Pana lombard jest najbliższy, na pewno tu przyszedł.
– Owszem, ale nie wziąłem aparatu.
– Dlaczego? To cenna rzecz.
Facet tylko westchnął i wyjaśnił cierpliwie.
– Domyśliłem się, że wziął nie swoją własność. Po pierwsze nie jestem paserem. A po drugie, chłopak był nieletni. Mam pewne zasady.
Prychnęłam. Nie umiałam ukryć zniecierpliwienia. Tak byłam nabuzowana niechęcią i złością. Po części dlatego, że teraz nie wiedziałam, co robić dalej. Gdzie ten głupi młokos mógł zastawić aparat?
– Ale jeśli pani sobie życzy, mogę pomóc go namierzyć…
W pierwszej chwili chciałam burknąć, że nie trzeba, obejdzie się. Jednak, jak radziła mi kiedyś Marysia, najpierw odetchnęłam głęboko, by oczyścić myśli ze złych emocji. Pomogło.
– Byłabym wdzięczna – odparłam.
Na ustach mężczyzny pojawił się lekki uśmiech. Zamknął sklep i zaczął obdzwaniać inne lombardy, pytając o aparat. A ja oglądałam rzeczy, które zastawiają ludzie. I serce mi się krajało. Wiele z nich to jedyne pamiątki po drogich nam ludziach, lepszych czasach. Oddawać je za pieniądze… to boli. Wiedziałam to z własnego doświadczenia.
Trzymał go trzydzieści dwa lata
Kiedy tu weszłam, jakby wróciła przeszłość. Jakbym znów była dzieckiem, które stoi między figurkami, dębowymi krzesłami i fikuśnymi lampami, i patrzy, jak jego matka powoli pozbywa się swojego serca, kawałek po kawałku. Zastawia biżuterię, kosztowne flakony od Lalique’a, srebrne puzderka, jedwabne szale i cenne stare koronki.
Zastawiała je za grosze, w porównaniu z prawdziwą wartością przedmiotów, ale i tak nigdy potem nie było na tyle dużo pieniędzy, by je wykupić. Może dlatego jest we mnie taka finansowa chytrość, która każe trzy razy obejrzeć grosz, zanim go wydam. Bo jeśli nadejdą ciężkie czasy, nie chcę pozbywać się tych rzeczy, na których mi najbardziej zależy.
Tyle że dziś nie posiadam ani jednego przedmiotu, cennej pamiątki, której oddanie wyrwałoby ze mnie kawałek duszy. Już nie.
– Znalazłem – usłyszałam głos właściciela lombardu. – Kolega obiecał, że wstrzyma się ze sprzedażą, dopóki pani przyjaciółka nie przyniesie czterystu złotych. Odda za sumę, jaką dał. Zrozumiał, że popełnił błąd, biorąc towar od tego chłopaka. I nie chce mieć więcej kłopotów.
– Ale przecież jest jakiś czas na wykup? – zdziwiłam się.
– Zazwyczaj tak, ale bywa, że ludzie, żeby dostać nieco więcej, właściwie sprzedają przedmiot. Bez prawa pierwokupu za ustaloną sumę. Tak zrobił ten chłopak.
„Głupi smarkacz pozbawiony uczuć wyższych” – pomyślałam.
– Jaki jest u pana czas wykupu?
Rozejrzał się po półkach i gablotach.
– Zależy. Od tygodnia do wieczności – odrzekł po namyśle.
– Słucham? – zdziwiłam się.
– Są przedmioty, których nie mam serca sprzedać. Więc tak długo czekają na swoich właścicieli, aż oni w końcu po nie przyjdą. Rok, pięć lat… – zrobił przerwę i spojrzał na mnie. – Trzydzieści dwa lata.
– Trzydzieści dwa lata?
Naprawdę mnie zaintrygował. Od rozstania z mężem upłynęło już siedem lat, a ja wciąż miałam uraz do mężczyzn. Ale coraz częściej czułam się samotna i moja córka studentka już zaczynała ciosać mi kołki na głowie, żebym się przestała boczyć. Przekonywała, że „nie każdy jest takim egoistycznym pajacem jak ojciec”.
Usiadłam na krześle przed ladą i spojrzałam wyczekująco. Właściciel lombardu wyszedł na chwilę na zaplecze, a potem wrócił z niewielkim pudełkiem.
– Dawno temu, gdy miałem kilkanaście lat, do lombardu ojca weszła stała klientka. Oddawała w zastaw cenne rzeczy i nigdy ich nie wykupywała. Często przychodziła z córką. Czasami ta mała patrzyła na mnie, a w jej oczach lśniło światło. Chciałem się do niej odezwać, ale… cóż. Nie miałem śmiałości – uśmiechnął się smutno.
– Niech pan mówi dalej… – poprosiłam cicho.
– Tamtego dnia, kiedy jej matka podała tacie kolejny przedmiot, dziewczynka rozpłakała się – ciągnął. – Zaczęła błagać matkę, by nie oddawała jej jedynej pamiątki po babci. Mówiła, że kiedyś pójdzie do pracy i zarobi na wykupienie tej pamiątki. Serce mi się krajało. Ale jej mama chyba była pod ścianą. Ojciec wziął medalion, zapłacił uczciwie. Wychodząc ze sklepu, dziewczynka spojrzała na mnie i miałem wrażenie, jakby w niej to światło zgasło. Jeszcze tego samego dnia schowałem medalion. Chciałem oddać go dziewczynce w tajemnicy, ale ona już nigdy więcej nie przyszła. Przez lata wyobrażałem sobie, że pewnego dnia przyjdzie do lombardu, a ja po prostu jej go zwrócę. I w jej oczach znów pojawi się światło.
Antoni otworzył pudełko, a w środku leżał medalion mojej babci.
– Myślałam, że już dawno został sprzedany – nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć, bo wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. Doskonale pamiętałam tamten dzień i ból, i rozpacz.
– Wiem – powiedział cicho.
Założył mi medalion na szyję.
– Co chcesz w zamian? – spytałam i spojrzałam mu w oczy.
Uśmiechnął się.
– Widzę to światło. To wystarczy… Ale są oczywiście odsetki. Kolacja?
Cóż, długi trzeba spłacać, prawda?
Czytaj także:
„Mąż zmusił mnie do adopcji dziecka z patologicznej rodziny. Przez 23 lata dawałam córce odczuć, że jest niechciana”
„Mój facet twierdzi, że karmię go byle czym i powinnam brać produkty z górnej półki. Tyle, że ja zarabiam mniej niż on”
„Kiedyś byłem cenionym artystą, dziś jestem bezdomny. Co gorsza, straciłem kobietę swojego życia”