Rany, co za głupie bydlę! Beemka to jednak nie jest marka auta, tylko stan umysłu – jak można startować spod bloku setką? I nawet się nie obejrzał. Co mu tam, mistrzowi szos, pieszy, ochlapany błotem po białka oczu? Szczęście w nieszczęściu, że byłem już prawie pod swoją klatką.
Kiedy szukałem klucza, kątem oka zarejestrowałem ruch pod ławeczką. Tylko, kurna, nie szczur, pomyślałem. Postanowiłem nie drążyć tematu – byłem już wystarczająco przytłoczony tym, że uziemiłem się kredytem po to, by tu zamieszkać. I to wszystko dla Idy, która zostawiła mnie dla jakiegoś niewydarzonego artysty, ledwo podpisałem umowę w banku!
Gdzie ten cholerny klucz?! Zniecierpliwiony wywróciłem kieszeń i wypadł mi wprost w kałużę przed progiem. Schyliłem się i zobaczyłem przy nodze kota. Zwykły, biało-bury, zmarznięty i przemoczony do suchej nitki; najwyraźniej czekał pod klatką, aż mu otworzę.
– To zabronione, chłopie – burknąłem, przekręcając klucz w zamku. – Wspólnota mieszkaniowa jest bezlitosna.
– Miau? – spojrzał z niedowierzaniem i otarł się o moje spodnie. – Miau?
Odezwała się moja komórka. Ida?
Rozejrzałem się wokół: niby nikogo, ale, jak znam życie, zawsze czyjeś oczy patrzą. Ostatnio na zebraniu gość zaklinał się, że jego sąsiad wyniósł na śmietnik stary magnetofon o drugiej w nocy.
Wziąłem kota i postawiłem na ławeczce:
– Sorry, młody.
Już na schodach zacząłem mieć wątpliwości – może kot należy do kogoś z mojej klatki? Do staruszków z dołu, którzy budzą się o czwartej rano i włączają telewizję, albo żeńskiego wcielenia Paganiniego z drugiego, które co wieczór rzępoli na skrzypcach? Wróciłem i otworzyłem drzwi, a kot, jakby tylko na to czekał – hyc i już maszerował obok mnie po schodach z ogonem zadartym do góry. Najgorsze, że potem zatrzymał się pod moimi drzwiami.
– Miau – spojrzał z pretensją.
– Bez jaj, kolego – odpowiedziałem, wchodząc i zostawiając go na zewnątrz.
Rozpakowałem zakupy, wstawiłem czajnik z wodą na gaz, a ledwo zaczął gwizdać, natychmiast odezwała się moja komórka. Ida? Jezu, mało jeszcze narobiła mi zamieszania w życiu?
– Cześć – odebrałem. – Nie chcę być niemiły, ale czekam na ważny telefon, więc się streszczaj – skłamałem. – O co chodzi?
– Chciałam tylko zapytać, jak sobie radzisz – powiedziała. – Podobno twoja mama wyjechała na stałe do Niemiec i zostałeś sam. Po prostu się martwię.
– Właśnie za to szlachetne serce cię kochałem, złotko – odparłem i zalałem sobie herbatę. – Kiedy będą cię beatyfikować, możesz liczyć na moją wiarygodną relację – dodałem, zgrzytając zębami.
– A ja z powodu tej ironii wybrałam kogoś innego – odgryzła się. – Kuba, nie musimy być wrogami. Jakbyś czegoś potrzebował, zawsze możesz na mnie liczyć.
– Kiedy ja już nie jestem samotny, mam kota – puściłem wodze fantazji. – Chyba.
– Nie bierz żadnego kota! – natychmiast wypadła z roli słodkiej psiapsióły. – Roznoszą choroby i pasożyty. Bąblowica, toksokaroza, toksoplazmoza…
Zaprawdę, buras za drzwiami, o ile wciąż tam tkwił, nie mógł mieć lepszego adwokata. Otworzyłem, żeby sprawdzić – leżał zwinięty na mojej wycieraczce w bezradny, mokry kłębuszek.
– Wchodzisz, koleś – zaprosiłem go. – Razem z bąblowicą i z kim tam jeszcze przyszedłeś.
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać – jak na taką bidę szybki był niczym błyskawica. W kuchni znalazł się przede mną i, siedząc na taborecie, wymownie spoglądał na lodówkę. Odgrzałem wczorajszego kurczaka w mikrofali i zjedliśmy, a potem kot pomaszerował do pokoju i uwalił się na fotelu. Miałem nadzieję, że jak poje i się zagrzeje, to pójdzie w siną dal, ale fakty przeczyły tym optymistycznym prognozom.
Tuż przed szóstą poszedłem do sklepu i kupiłem żwirek i kocie żarcie. Przecież dziada nie wyrzucę po chamsku, przynajmniej dopóki pogoda podła. W sumie, nawet mi się zaczęło podobać – w końcu miałem do kogo gębę otworzyć. Przed snem dostałem jeszcze esemesa od Idy z przypomnieniem, bym nie brał przybłędy pod dach, w odpowiedzi wysłałem zdjęcie Kolesia i zablokowałem jej numer.
W końcu te kilka miesięcy temu powiedziała, że z nami definitywny koniec, nie? Samotny też już nie byłem, nawet spać miałem z kim, gdy okazało się, że kot akceptuje moje kawalerskie łoże. Trochę, co prawda, drapał, ale przynajmniej nie miał zwyczaju w nocy kraść kołdry.
Na razie Koleś się zamelinował na dobre
Na drugi dzień w drodze z roboty wstąpiłem do weterynarza, kupiłem kropelki przeciwpchelne i Koleś nawet pozwolił sobie je zaaplikować. Zaczynało robić się fajnie, gdy po dwóch dniach nagle usłyszałem głośne miauczenie z przedpokoju. Stał pod drzwiami i wyraźnie gdzieś się wybierał.
– Kpisz? – zapytałem. – Teraz, gdy tyle zainwestowałem w nasz związek?
Po dwóch godzinach kocich wrzasków wymiękłem i wypuściłem go. W końcu to żywe stworzenie, co za życie taki ma w klatce, nawet złotej? Trochę byłem rozżalony, nie powiem, ale roboty miałem sporo, więc szybko się pocieszyłem. Koleś wrócił po dwóch dniach. Po prostu czekał na mnie pod klatką. W dobrej formie, bynajmniej nie wychudzony, z różową obróżką na szyi.
– Co za kretyn ci to założył? – zapytałem Kolesia, ale tylko zadarł ogon w górę. – Kupię ci ładniejszą – obiecałem i zdjąłem różowe paskudztwo.
Nazajutrz kupiłem mu odblaskową, a weterynarz potwierdził moje podejrzenia, że tamta była przeciwpchelna. Kiedy Koleś znów postanowił wyjść, do jego obróżki przyczepiłem zwinięty liścik: „Koleś jest zakropiony Fipreksem, nie ma pcheł i obróżka nie jest mu potrzebna. Do tego różowa!”.
„A cóż to za średniowieczne kolorystyczne przesądy? – przeczytałem dzień później.– A pchły miał”.
„Akurat! Chyba że u ciebie złapał – odpisałem wściekły. – Podobnie jak zapach tandetnych perfum”.
„Znawca się znalazł – brzmiała odpowiedź. – Gdy wraca od ciebie, wali mu z pyska śledziem”.
„Bo lubi” – nie wysiliłem się na dłuższy komentarz. Co będę dyskutował z kimś, kto nie odróżnia pospolitego śledzia od pstrągów, na które wydałem pół tygodniówki?
Nabrałem zwyczaju wyglądania przez okno, gdy Koleś akurat znikał. Przy okazji obserwowałem sąsiadów i zastanawiałem się, z którym z nich dzielę przyjaciela. Obstawiałem sąsiednią klatkę, bo przyuważyłem raz, że kot z niej wychodził. Na parterze mieszkało starsze małżeństwo i dziadek chodzący o kulach, na pierwszym baba, która wciąż wisiała na poduszce wyłożonej na parapecie i jakaś rodzina, chyba spora, sądząc po ilości prania suszącego się na balkonie. Na drugim piętrze chyba mięśniak z beemki – niedawno znów go widziałem. Zajechał pod blok, wysadził młodą dziewczynę z dzieckiem, obładował ich siatami z marketu, a sam zajął się zdmuchiwaniem pyłków ze swojej bryki.
Pozostawało tylko mieć nadzieję, że Koleś nie zadawałby się z takim typem, chociaż… Nie, to na pewno nie mięśniak. Nie zniósłbym myśli, że śpimy z tym samym kotem, są jakieś granice tolerancji. Na razie Koleś się zamelinował na dobre – może już znudziły mu się wędrówki? Trochę szkoda, przywykłem już do wymiany liścików i nawet trochę mi ich brakowało. Na wszelki wypadek odpisałem na zapas, co sądzę o imieniu Antonio, które padło w ostatnim liście, tudzież o życzeniu, by nie mącić zwierzakowi w głowie plebejskimi wymysłami. Dobrze zrobiłem, bo kot dał dyla bez uprzedzenia, korzystając z odwiedzin listonosza.
Dziewczyna, która mieszka nade mną?
Odpowiedź przyniesiona przez Kolesia następnego dnia doprowadziła mnie do szewskiej pasji:
„Nigdy nie podejrzewałabym właściciela bmw o taką inteligentną ripostę – zwracam honor”.
„Jak w ogóle można było pomylić mnie z tym bucem?! – odpisałem. – Nawet używanie tandetnych perfum nie usprawiedliwia takiej ignorancji. O szesnastej wyjdę przed klatkę. Wyzywam cię, nędzna kreaturo. Pokaż się!”.
Wsunąłem liścik pod obrożę i wywaliłem kota za drzwi. Potem zrobiło mi się trochę głupio – ostatnio widziałem, jak do drugiej klatki wchodzi ładna dziewczyna… Nikt, nikt nie będzie bezkarnie mylił mnie z mięśniakiem z bmw, powiedziałem sobie jednak twardo i dwie przed szesnastą zarzuciłem kurtkę i wyszedłem przed blok.
Patrzyłem na okna mieszkań w drugiej klatce i nic, nul. Nawet babę na poduszce wymiotło. Jak zwykle wszyscy mocni w gębie, wzruszyłem ramionami i miałem już wracać, gdy z góry dobiegło mnie gwizdanie. Skrzypaczka?! Dziewczyna, która mieszka nade mną? Stała w otwartym oknie, trzymając Kolesia na rękach. Po prostu mnie zatkało, stałem i gapiłem się na nią z procesorem w kompletnej zawieszce. Gdyby nie zaproponowała kawy, pewnie wciąż był tam tkwił jak idiota.
Czytaj także:
„Chciałam zrobić mężowi niespodziankę na urodziny. Tak dobrze ją ukrywałam, że Jacek uznał, że... mam na boku kochanka”
„Jestem matką chrzestną dziecka mojej przyjaciółki i... jego przybraną babcią. Nie sądziłam, że kochanka odnajdę w jego dziadku”
„Gdy ja przymierzałam welon, narzeczony zdradzał mnie z 3 kochankami jednocześnie. Wycofałam się, nie chcę męża lowelasa"