„Bezgranicznie poświęciłam się pracy, przez co straciłam męża i córkę. Dopiero teraz po latach, powoli odkupuję swoje winy”

Kobieta, która zaniedbała rodzinę fot. Adobe Stock, astrosystem
„Na pierwszym planie stawiałam pracę. Zawsze starałam się solidnie wykonywać swoje obowiązki. Tak zostałam wychowana. Jednak przez to zaniedbałam rodzinę… Teraz widzę, ile w tym mojej winy. Dopiero niedawno zrozumiałam, że popełniłam błąd”.
/ 21.03.2022 05:47
Kobieta, która zaniedbała rodzinę fot. Adobe Stock, astrosystem

– Zupełnie tego nie rozumiem. Dlaczego twoja córka nie może zorganizować kogoś do opieki nad Zosią, tylko ty musisz zrezygnować z pracy? Twoje potrzeby się nie liczą? – dziwiła się Barbara, moja koleżanka.

Pracowałyśmy w jednej szkole, tyle że ja zaczynałam pracę prawie 30 lat temu, a ona trochę później. Gdyby nie zmieniły się przepisy, mogłabym już pójść na emeryturę, a tak przysługuje mi jedynie świadczenie kompensacyjne. Zamierzam z niego skorzystać. Dla małej Zosieńki, mojej imienniczki.

– Będziesz miała wnuki, to sama zobaczysz, jak to jest – powiedziałam tylko, bo nie zamierzałam się usprawiedliwiać.

Nie lubię sugerować się niczyim zdaniem, a już na pewno nie zdaniem Barbary, która na pierwszym miejscu stawiała zawsze swoją przyjemność. Inni ją nie obchodzili.

– A tobie też ktoś dzieci bawił? – nie ustępowała. – Uważam, że robisz źle.

– Czas pokaże. Kiedyś było inaczej… – westchnęłam. – Poza tym czuję się zwyczajnie zmęczona. Chyba nie mam już siły na kolejną reformę w oświacie.

Naprawdę tak uważałam. Kto nigdy nie pracował w zawodzie nauczyciela, ten nie wie, jak bardzo można się czuć zmęczonym po trzydziestu latach pracy z dziećmi. Kocham swoją pracę, kocham dzieci, ale doszłam do wniosku, że są pewne priorytety. A najważniejsza jest rodzina. I tak zdecydowanie za późno to zrozumiałam. To właśnie powiedziałam Barbarze.

Trochę sobie to moje życie przewartościowałam

– Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach – zawyrokowała moja koleżanka. – Myślę, że będziesz tego bardzo żałować. Takie siedzenie w domu to nic dobrego. Odsuniesz się od ludzi i nawet nie będziesz miała ochoty ładnie się ubrać czy umalować. Myślisz, że ja nie jestem zmęczona robotą? Ale jakoś się trzymam. Teraz powinnyśmy spokojniutko dopracować do emerytury, żeby potem odpoczywać. Taka jest kolei rzeczy. Niech młodzi sobie radzą.

Kiedyś pewnie przyznałabym jej rację, bo na pierwszym planie stawiałam pracę. Zawsze starałam się solidnie wykonywać swoje obowiązki. Tak zostałam wychowana. Jednak przez to zaniedbałam rodzinę… Teraz widzę, ile w tym mojej winy.

Praca zawodowa pochłonęła mnie całkowicie. Z czasem zaproponowano mi stanowisko wicedyrektora, które piastuję do dziś. Mój mąż odszedł do innej kobiety, gdy Marzena, moja córka, miała 12 lat.

Musiała nagle wydorośleć, ponieważ spadła na nią część obowiązków domowych. Wydawało mi się, że rozumie sytuację. Dopiero dużo później przyznała mi się, jak bardzo cierpiała. W dodatku po prawie sześciu latach od naszego rozstania mój były mąż przeszedł rozległy zawał i zmarł.

Stałyśmy nad grobem we trzy: Marzena, ja i ta nowa kobieta. To było okropne. Trochę sobie wówczas to moje życie przewartościowałam. Było nam ciężko pod względem finansowym. Przeszłam wszystkie szczeble awansu zawodowego, jestem nauczycielem dyplomowanym, ale nie mam nadgodzin, jedynie dodatek za stanowisko wicedyrektora. Żyłyśmy więc z dnia na dzień, od pożyczki do pożyczki.

Najgorzej było, gdy Marzena poszła na studia

Dostawała wprawdzie rentę po ojcu, lecz i tak musiałyśmy zaciskać pasa. Dobrze, że nie od razu po studiach wyszła za mąż, przynajmniej mogłam trochę odłożyć. Byłam z siebie dumna. Ubolewałam tylko, że młodzi nie chcieli ze mną zamieszkać.

– Mamo, nie gniewaj się, ale nic dobrego by z tego nie wyszło – tłumaczyła mi córka. – Może kiedyś rodziny wielopokoleniowe inaczej się dogadywały. Dzisiaj jest dużo lepiej, kiedy młodzi idą na swoje…

Ledwo wiązali koniec z końcem, widziałam to. Marzena natychmiast po urlopie macierzyńskim wróciła do pracy, a Zosieńkę zapisali do żłobka, ale mała bardzo dużo chorowała. Córka musiała zrywać się przed szóstą rano, żeby ją wyszykować, a potem zawieźć do żłobka na drugi koniec miasta. Na nianię oczywiście nie było ich stać.

Nie wiem, czy każda kobieta tak się czuła, pewnie nie, ale ja przeżyłam narodziny wnuczki chyba bardziej niż córki. To niezwykłe uczucie. Podobnie jak Dzień Babci, który obchodziłam pierwszy raz w życiu.  To właśnie wtedy podjęłam decyzję. Wymyśliłam, że przejdę na świadczenie kompensacyjne i zaopiekuję się Zosią.

– Naprawdę, mamo? – Marzena rzuciła mi się na szyję, gdy obwieściłam, co zamierzam zrobić. – Chcesz zostawić pracę?

– Myślę, że teraz nadszedł czas dla rodziny – oznajmiłam jej z uśmiechem.

– Baliśmy się, że mama się na nas gniewa, bo nie chcieliśmy tu mieszkać, a mama mimo to… – plątał się wzruszony zięć.

– No właśnie! Ale powiem ci, że mam w tym swój interes – zażartowałam. – Liczę, że dzięki temu będziecie u mnie częściej.

Czytaj także:
„Jestem w ciąży z synem mojej macochy, ale tylko ja znam prawdę. Będę kłamała, że to dziecko mojego narzeczonego”
„Sąsiad po śmierci żony codziennie miał inną kobietę. Udawał majętnego wdowca, więc leciały do niego jak ćmy do światła”
„Moje zaręczyny miały być jak z bajki, a tu dookoła ruiny, śmieci i chwasty. Jasiek mnie zawiódł jak nigdy dotąd”

Redakcja poleca

REKLAMA