„Będąc małym chłopcem, zakochałem się w pewnej dziewczynie. Dziś jestem mężem jej córki”

piękna kobieta o rudych włosach fot. Adobe Stock
„Po rozwodzie wyprowadziłem się z naszego mieszkania, zostawiłem wszystko byłej żonie i naszym dwóm córkom. Nie wiedziałem, jak ułożyć sobie życie. A wtedy... spotkałem córkę swojej pierwszej miłości”.
/ 19.10.2021 16:48
piękna kobieta o rudych włosach fot. Adobe Stock

Z ulgą wyszedłem z budynku firmy. Tydzień był ciężki, dobrze, że już się kończył. I chociaż nie uśmiechało mi się wracać do pustego domu, to jednak z przyjemnością wyszedłem na ulicę. Wciągnąłem w płuca świeże majowe powietrze i uśmiechnąłem się do siebie. Godzinę temu przeszła nad miastem pierwsza wiosenna burza i wokół wciąż jeszcze roznosił się zapach ozonu, deszczu parującego z chodników i coraz bardziej zielonych skwerów. Uwielbiałem to.

Po rozwodzie moje życie całkiem się zmieniło

Powoli szedłem w kierunku przystanku autobusowego. Czekało mnie czterdzieści minut drogi powrotnej do domu… O ile ten mały pokoik wynajmowany od starszej pani, pragnącej dorobić sobie do emerytury, można było nazwać domem. Po rozwodzie wyprowadziłem się z naszego mieszkania, zostawiłem wszystko byłej żonie i naszym dwóm córkom. Starałem się urządzić sobie życie na nowo. Ale prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiedziałem jak. Nie byłem specjalnie towarzyskim człowiekiem, nie ciągnęło mnie do pubów i knajpek, gdzie – jak twierdzili moi kumple – mógłbym poderwać jakąś kobietę. Śmiali się, że przecież coś mi się jeszcze od życia należy, do emerytury miałem jeszcze daleko.

Łatwo było im mówić! Tylko że ja po tych wszystkich miłosnych przejściach zakończonych rozwodem ceniłem sobie przede wszystkim spokój i ciszę. I tysiąc razy bardziej wolałem przeczytać dobrą książkę, niż wysiadywać przy piwie. Wreszcie mogłem nadrobić zaległości w lekturze i odnalazłem przy tym dawną pasję. Dlatego czytałem nawet w autobusie, wracając po pracy do domu. Choć o tej porze był zawsze porządnie zatłoczony, wyciągałem z plecaka książkę. Na następne czterdzieści minut odrywałem się całkowicie od szarej rzeczywistości i ludzi gniotących się w środku.

Tym razem jednak nie mogłem się wyłączyć. Wśród stojących w ścisku pasażerów panowała wyjątkowo nerwowa atmosfera, może z powodu kolejnej burzy, która nieoczekiwanie nadciągnęła nad miasto. Ludzie popychali się, niecierpliwili i poganiali tych, którzy ruszali się opieszale. Siedziałem prawie przy samych drzwiach, więc chcąc nie chcąc słyszałem wszystkie, czasem dość niewybredne odzywki. W takiej atmosferze raczej nie mogło być mowy o spokojnej lekturze. Schowałem więc książkę i trochę bezmyślnie wpatrywałem się w okno, obserwując ludzi stojących na przystankach. Właśnie dojechaliśmy do nowo wybudowanego osiedla, gdzie wysiadała większość pasażerów. Odetchnąłem z ulgą. No, wreszcie będzie trochę spokoju!

Spojrzałem w okno i nieoczekiwanie mój wzrok przyciągnęła wysoka, rudowłosa dziewczyna. Kuliła się przed deszczem, bo jej parasolka rozłożona była nad dziecięcym wózkiem, który przed nią stał. Widziałem, jak po ognistych kosmykach włosów dziewczyny spływały krople wody, jak zlepione pasma nad czołem zasłaniały jej oczy…

Wyglądała uroczo. Uniosła rękę i niecierpliwym gestem dłoni odsunęła z twarzy włosy, na moment uniosła głowę i wtedy zobaczyłem na jej policzkach dwa śliczne dołeczki i oczy tak zielone, że aż wydawało się to niemożliwe… Serce zabiło mi mocniej. Dawno temu, przed wieloma laty znałem dziewczynę z takimi samymi dołeczkami. Też miała rude włosy i oczy zielone jak kot. I ten jej zadarty nosek…

Byłem wtedy jeszcze smarkaczem, a ona już dorosłą panną, więc nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi. Zresztą wszyscy chłopcy w szkole kochali się w niej, ale w ogóle jej to nie obchodziło. Kurczę, czemu akurat ona przyszła mi teraz do głowy? Przecież nie widziałem tej dziewczyny od wielu lat i nawet nie pamiętałem już, jak miała na imię. A teraz inna rudowłosa piękność znalazła się w zasięgu mojego wzroku. Wprawdzie stał przed nią wózek z dzieckiem, ale mimo woli pomyślałem, że gdybym był chociaż dziesięć lat młodszy, a ona wolna, to ten wózek by mi nie przeszkadzał. Prawie natychmiast sam siebie skarciłem w myślach. Że też takie rzeczy przychodzą mi do głowy! To pewnie przez tę samotność. Od czasu rozwodu bardzo brakowało mi bratniej duszy, kogoś, z kim mógłbym porozmawiać i kogo przytulić.

Obserwowałem, jak rudowłosa usiłuje wejść do autobusu

 Nie żebym przyglądał się jej w jakiś nachalny sposób, po prostu patrzyłem. Nie mogła sobie z tym poradzić. Wózek miał chyba zbyt niskie zawieszenie, a autobus stanął niefortunnie, zbyt daleko od krawężnika. Dlatego koła wózka zaklinowały się pomiędzy krawężnikiem a progiem autobusu. W pewnej chwili dostrzegłem, że dziewczyna zupełnie nie może ruszyć ani w przód, ani w tył, i tylko się szamocze. Słyszałem zniecierpliwione głosy ludzi stojących za nią, którzy chcieli wsiąść do środka. A deszcz padał coraz większy. Kobieta zaczęła szarpać się z wózkiem, lecz ten ani drgnął: jego przednia część była w środku, reszta poza autobusem.

Ludzie sarkali, lecz najwyraźniej nikt nie zamierzał jej pomóc. A ona była już wyraźnie przestraszona. Widziałem jej oczy, pełne niepokoju i bezradności. Nie zastanawiając się więc dłużej, poderwałem się ze swojego wygodnego miejsca.
– Panie kierowco, proszę podnieść stopień – zawołałem głośno, odwracając głowę w kierunku czoła autobusu. – Zaklinował się wózek z dzieckiem…
– Tu jest automatyczne podnoszenie i opuszczanie – kierowca wyjrzał ze swojego stanowiska. – Dopiero jak zamknę drzwi i ruszę, autobus podniesie stopień.
– Ale ja nie mogę wjechać! – krzyknęła dziewczyna, patrząc na mnie błagalnie.
Jej oczy na tle bladej, piegowatej twarzy wyglądały jak dwa zielone jeziora. Mimo woli mój wzrok na ułamek sekundy zatrzymał się na jej ślicznych dołeczkach…
– Niech się pani nie boi, ja pomogę – uśmiechnąłem się do niej.
– Koła są przyciśnięte, a krawężnik nie pozwala mi się cofnąć! – pisnęła już niemal nieprzytomna ze zdenerwowania, wciąż szarpiąc wózkiem.
Niech pani wyjmie dziecko – poleciłem jej, wychodząc na deszcz.

Zrobiła to. Pochwyciła dziecko w objęcia, mocno przytuliła do siebie i wciąż przestraszona wycofała się na chodnik. Szybko podałem jej parasolkę z wózka, bo ona w swym przerażeniu chyba nie czuła, że pada jej na głowę. Pochyliłem się, chcąc wyszarpnąć ze szczeliny kółka wózka, ale one nawet nie drgnęły. Kierowca próbował w tym czasie zrobić kilkucentymetrowe ruchy autobusem w przód i w tył. Wszystko nadaremnie. Jakby ktoś ten wózek zaczarował.

Zebrany tłumek pasażerów poganiał go, pokrzykując. W końcu kierowca, też już porządnie zdenerwowany, wysiadł z autobusu i podszedł do mnie. Pochylił się nad wózkiem, szarpnął go raz i drugi, a potem popatrzył niechętnie na rudowłosą.
– No i jak pani tu wjechała? – parsknął.
– Tak jak umiała – dopiero teraz się wkurzyłem. – Ale to pan źle stanął, w niewłaściwej odległości od krawężnika! I proszę nie zwalać winy na tę panią!

Dziewczyna nie odezwała się ani słowem. Patrzyła tylko na nas przestraszonym wzrokiem, tuląc do piersi dzieciaka, który nagle zaczął krzyczeć jak opętany.
– Niech pan skręci kołami i ruszy minimalnie do przodu – zaproponowałem.

Kierowca popatrzył na mnie nieprzyjaźnie, jednak zrobił tak, jak mu podpowiedziałem. I wtedy jedno z kółek wózka wreszcie uwolniło się na tyle, że mogłem je wyszarpnąć. Za nim wyszło ze szczeliny i drugie, ale, niestety, po manewrach kierowcy plastikowe obręcze kół popękały. Wózek nie nadawał się już do użytku. Gdy uniosłem głowę i popatrzyłem na dziewczynę, dostrzegłem łzy w jej oczach. Patrzyła na te koła tak żałośnie…
– Niech pani spisze numer boczny autobusu i numer kierowcy – poradziłem jej, chcąc ją pocieszyć, jednak ona opacznie zrozumiała moje słowa.
– Nie trzeba, przecież to nie jest wina kierowcy – potrząsnęła głową. – Ma pani rację, ale przedsiębiorstwo jest ubezpieczone na taką ewentualność i zwróci pani za naprawę wózka lub zakup nowego – wytłumaczyłem jej.
– Naprawdę dziękuję, nie chcę nikomu sprawiać kłopotu – wciąż potrząsała głową, speszona całą tą sytuacją.

Autobus odjechał, a ja zostałem sam na przystanku z rudowłosą młodą mamą, moknąc w strugach deszczu. Ale co tam… Teraz dopiero mogłem się jej dokładnie przyjrzeć. Była piękna i naprawdę bardzo przypominała tamtą moją pierwszą, szczeniacką, platoniczną miłość. Gdy uśmiechnęła się nieśmiało, jej dołeczki w policzkach znowu przyprawiły mnie o mocniejsze bicie serca. I znowu przyszła mi do głowy myśl, że gdybym miał kilka lat mniej… Jednak nie czas teraz na takie głupoty. Trzeba kobiecie pomóc.

– Ten wózek na razie chyba na nic więcej się nie przyda – stwierdziłem, patrząc na rozklekotane koła. – Pomogę pani. Może być ciężko przedrzeć się przez tę ulewę z dzieckiem na ręku. Bo synek raczej sam nie dojdzie – roześmiałem się, chcąc jakoś rozproszyć jej smutek.
– Bardzo dziękuję, jest pan taki miły – odwzajemniła uśmiech, a dołeczki znowu pojawiły się w jej policzkach. – To jest dziewczynka, ma na imię Karolina.
– Zatem chodźmy – powiedziałem.

Moja propozycja pomocy nie była podszyta żadnymi podtekstami. Nie śmiałem nawet myśleć, że ta przypadkowa znajomość mogłaby się jakoś rozwinąć – byłem całkowicie przekonany, że w domu na rudowłosą ślicznotkę czeka ukochany mąż. Jak się okazało, nie czekał. Gdy podeszliśmy pod blok, w którym mieszkała, spojrzała na mnie swym zielonym spojrzeniem i znów uśmiechnęła się nieśmiało.

– Chciałabym jakoś się panu odwdzięczyć i podziękować za pana uprzejmość – powiedziała. – Może napiłby się pan kawy?
– A małżonek nie będzie miał nic przeciwko temu? – spytałem dla pewności.
– Nie mam nikogo – szepnęła. – Mieszkam tylko z mamą. Zapraszam.

Obrót wydarzeń bardzo mnie zaskoczył

Po drodze usłyszałem, że ojciec małej nigdy nie poczuwał się do odpowiedzialności, i Julia, bo tak miała na imię dziewczyna, sama wychowywała córeczkę. Kiedy mi o tym mówiła, speszona, bardzo się ucieszyłem. Może jestem nieczułym draniem, bo przecież powinienem jej współczuć – jednak dojrzałem w tej sytuacji szansę dla siebie. Drzwi otworzyła nam inna rudowłosa piękność, tyle że sporo starsza. Moja nowa znajoma i jej rodzicielka były do siebie podobne jak dwie krople wody...

Wtoczyłem wózek do pokoju.
– Woli pan kawę czy herbatę? – spytała z uśmiechem matka Julii.
– Jeżeli panie nie mają nic przeciwko temu, to może skorzystam z zaproszenia dzisiaj wieczorem – powiedziałem, bo prawdę powiedziawszy, po całym dniu spędzonym w firmie chciałem trochę odpocząć. – Przyniosę narzędzia, może uda mi się naprawić te koła, żeby Karolinka mogła jutro pojechać na spacer. Po burzy zawsze jest ładna pogoda…

Pożegnałem się z paniami, lecz wróciłem po dwóch godzinach. Naprawiłem koła, wypiłem herbatę i nawet zjadłem dwa gołąbki z sosem grzybowym. W pewnym momencie rozmowa zeszła na okres szkolny i okazało się, że mama Julii i ja chodziliśmy do tej samej podstawówki. I to w tym samym czasie! Tyle że ona była w ostatniej klasie, gdy ja w pierwszej. I nagle mnie olśniło. Te rude włosy, zielone oczy… To przecież była ta sama dziewczyna, w której podkochiwałem się jako smarkacz!

Kto by się spodziewał, że los któregoś dnia postawi mi na drodze córkę mojej pierwszej miłości! Wiele lat temu ona nawet mnie nie zauważała, byłem za smarkaty, lecz teraz swoim uśmiechem obdarzała mnie jej równie piękna córka. A ja czułem się tak, jakbym odmłodniał o dobrych kilkanaście lat.

„Właściwie to nie jestem taki znowu stary. Nie mam nawet czterdziestki, a ile to rudowłose dziewczę może mieć lat? Dwadzieścia pięć? Dwadzieścia sześć? Nie takie różnice wieku się spotyka...” – pomyślałem z nadzieją.

Umówiłem się z Julią następnego dnia. Zaprosiłem ją do kina

Początkowo próbowała wymyślić jakąś wymówkę, ale w końcu się zgodziła, a ja wykorzystałem to i po kinie poszliśmy na kolację. Przyniosłem jej tego wieczoru kwiaty i prezenty. Pluszowego misia dla Karoliny i formularz zgłoszenia szkody z przedsiębiorstwa komunikacyjnego.

– Tak jak myślałem, nie będzie większych problemów z wypłatą odszkodowania – powiedziałem, wręczając jej formularz. – Musisz tylko wypełnić dane, a nowy wózek ci się przyda.
– Pomyślałeś o wszystkim – Julia uśmiechnęła się do mnie. – Dziękuję ci…

Z wdzięcznością pomyślałem o tamtym kierowcy. Przecież gdyby wtedy stanął kilka centymetrów bliżej krawężnika, to nie poznałbym Julii. „Na razie jesteśmy tylko znajomymi, ale przecież wszystko jest możliwe, a te kilkanaście lat różnicy to nie tak wiele, żeby nie można było zbudować nowego szczęścia” – uznałem. Miałem rację.

Od tamtych wydarzeń minęło już prawie pięć lat. Ślub wzięliśmy trzy lata temu, a od roku Karolinka ma małego braciszka. Człowiek nigdy nie wie, kiedy i w jaki sposób jego marzenie się spełni. Będąc małym chłopcem, zakochałem się w pewnej dziewczynie. Dziś jestem szczęśliwy z jej córką. Czy to nie zabawne?

Zobacz więcej prawdziwych historii:
Tomek mnie oszukał. Był striptizerem
Spadek po babci prawie doprowadził mnie do ruiny
Wdałam się w romans z kolegą z pracy
Ojciec zostawił nas, gdy miałam 3 lata
Grzegorz udawał miłość, aby zmusić mnie do prostytucji

Redakcja poleca

REKLAMA