Jeszcze kilka sekund, a nie zdążyłabym na autobus i spóźniła się do pracy. To wszystko przez Bartka… Prawie nie spałam, bo znowu nie wrócił na noc. Telefon miał wyłączony albo był poza zasięgiem. Sama już nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Martwiłam się o niego – jak zawsze, gdy wracał późno, tłumacząc się nawałem obowiązków w firmie. Ale dobrze wiedziałam, że nie spędza tych godzin w pracy, bo czuć było od niego alkohol. I humorek mu dopisywał.
Kiedy mu to wyrzucałam, mówił, że do jego obowiązków należą spotkania z klientami: służbowe obiady i kolacje, i żebym się nie obrażała, bo nie ma o co. Przecież jestem jego najukochańszym skarbem i on kocha mnie ponad życie.
Całował mnie wtedy i tulił tak, że szybko dawałam się udobruchać. Puszczałam w niepamięć godziny przy telefonie i nieprzespane noce. I tak było, odkąd pamiętam. A mnie naprawdę zależało na Bartku… Kochałam go i on dobrze wiedział, że na wiele może sobie pozwolić. Łudziłam się, że z czasem się zmieni, pod moim wpływem oczywiście.
Teraz jednak przesadził: znowu spędził noc poza domem. Żeby chociaż zadzwonił, wytłumaczył się, przeprosił! Przecież wiedział, że czekałam z kolacją… Specjalnie przyrządziłam jego ulubiony gulasz po węgiersku.
Do pracy dojeżdżałam prawie czterdzieści minut, rano zawsze były korki, gdy więc w pewnej chwili zwolniło się miejsce, z przyjemnością usiadłam. Zamyślona gapiłam się na widok miasta późną wiosną za szybą i chcąc nie chcąc, łowiłam uchem rozmowę jakichś dwóch facetów, którzy siedzieli za mną.
Ot, mądrości bardzo wczorajszych kolesiów
Byli ewidentnie „wczorajsi”: zalatywał od nich nieprzyjemny zapaszek przetrawionego alkoholu i nikotyny. Mówili podniesionymi głosami, trochę rozwlekle, wybuchając głośnym rechotem. Dwóch panów wracających do domu po nocy przepitej gdzieś pod krzakiem kwitnącej akacji.
– Stara będzie znowu nadawać – skarżył się jeden drugiemu. – No zajazgocze mnie ta moja baba na całego…
– A bo ty tak się jej dajesz! – odparł drugi. – Nie wiesz, że z kobitkami to trzeba ostro, nie pozwolić sobie dać wejść na głowę? Bo jak raz się takiej uda, to już przepadłeś na amen. Szkoda gadać.
– Dobrze ci mówić, może twoja jest inna – westchnął ten pierwszy. – Ale moja to, mówię ci, najpierw się rozjazgocze, potem mi nawymyśla, a na koniec to chlipać tak zacznie, że mi serce od razu pęka, a ty wiesz, że ja mam miękkie serce i wrażliwy jestem na babskie łzy… – miał taki głos, jakby za chwilę sam się miał rozpłakać.
Uśmiechnęłam się mimo woli na te ich wynurzenia. Przyszło do głowy, że może mój ukochany też wraca do domu, skarżąc się jakiemuś kumplowi, jak ja go przyjmę, gdy tylko wrócę z pracy…
– Bo wiesz, stary, ja to mam taki sposób na swoją babę, że mucha nie siada – usłyszałam w głosie drugiego mężczyzny ton przechwałki. – Jak tylko zaczyna nadawać, to ja minę pokorną zrobię zaraz, uśmiechnę się tak czule do niej, że kamień by się wzruszył, i tylko dwa słowa jej powiem… – w tym momencie facetowi się odbiło i zamilkł.
– Jakie? – zaciekawił się kompan.
– Ano powiem jej, że ją kocham! To zawsze działa, mówię ci – usłyszałam. – Popatrzę jej głęboko i czule w oczy i powiem „Kocham cię, Mania”…
– I co? To pomoże? – ten drugi miał mimo wszystko wątpliwości.
– Stary, na każdą kobitkę działa! Rękę dam sobie uciąć, że i na twoją też – z entuzjazmem przekonywał go kolega.
Gdy wysiadałam na swoim przystanku, obejrzałam się, ciekawa wyglądu kolesiów. Zobaczyłam dwóch zmiętoszonych facetów w średnim wieku, z nieświeżymi twarzami, kilkuniowym zarostem, czarnymi kręgami pod oczyma, w potarganych ubraniach. Słowem – niechluje straszne. Dziw, że w ogóle jakieś kobiety takich chciały… Jakie głupie musiały być, że na to ich „kocham” dawały się nabrać! Ja bym od razy takiego za klapy wzięła i z domu wyrzuciła…
W firmie miałam huk roboty, jak to zawsze w sezonie. Do domu wróciłam na ostatnich nogach. Marzyłam tylko o ciepłej kąpieli i łóżku. Miałam nadzieję, że Bartek był już w domu i pomyślał
o kolacji. A w najgorszym razie mieliśmy jeszcze wczorajszy gulasz – może nie zjadł wszystkiego i dla mnie też wystarczy, bo głodna byłam jak wilk.
Zaraz, zaraz, już gdzieś słyszałam te słowa
Jednak gdy tylko weszłam do domu, od razu zrozumiałam, że cały gulasz mogę zjeść sobie sama. Rondelek stał nadal w lodówce, bo skacowany Bartek nie wyglądał na takiego, który by przełknął chociaż łyżkę czegokolwiek.
– No pięknie – rzuciłam z sarkazmem, stając w progu pokoju z telewizorem. – Mogę wiedzieć, gdzieś ty się włóczył przez całą noc? Oka nie zmrużyłam, a przecież nie mam jak ty nienormowanego czasu pracy – tu podniosłam głos, bo naprawdę złość mnie na niego wzięła.
– Tesia, nie jazgocz tak, bo głowa mi pęka! – jęknął Bartek, patrząc na mnie oczami przekrwionymi z przepicia.
– Że co?! – tym razem to już naprawdę wrzasnęłam. – A ty to co?! Myślisz, że ci wszystko wolno?! Chyba jakieś zasady cię obowiązują, w związku jesteśmy, więc… – urwałam, bo Bartek podniósł się z fotela i, krzywiąc się straszliwie, podszedł do mnie.
Aż się cofnęłam, bo buchnęło od niego niczym z gorzelni.
– Przecież ja cię kocham – próbował mnie objąć. – Zapomniałaś o tym?
Aż zdrętwiałam z wrażenia… Przypomniałam sobie słowa tego kolesia z porannego autobusu. Mój facet używał dokładnie tych samych słów, jakimi tamten zwykł łagodzić gniew swojej żony!
Więcej: uświadomiłam sobie, że Bartek mówił tak zawsze, gdy mi podpadł…
A ja się zawsze dawałam nabrać, wybaczałam mu i jeszcze przykładałam kompresy na jego bolącą głowę… Ależ idiotka ze mnie! Taka sama, jak kobieta, z której śmiałam się w duchu dziś rano…
Nie mogłem dłużej pozwolić, żeby Bartek mnie tak traktował!
Spojrzałam w przekrwione oczy mojego ukochanego, jego twarz skrzywioną w fałszywym uśmiechu, i pomyślałam: „Jak to dobrze, że los postawił na mojej drodze tych dwóch opojów… Dali mi dobrą lekcję, a teraz ja ją odpowiednio wykorzystam”.
– Naprawdę mnie kochasz? – uśmiechnęłam się czule do Bartka. – To wiesz co, kochaj ty mnie nadal, ale z daleka, bo jakoś tak toksycznie na mnie działasz.
– Co ty gadasz? – wytrzeszczył oczy.
– Że wyprowadzasz się z powrotem do rodziców, a ja się zastanowię, czy pozwolę ci wrócić – powiedziałam. – Jeżeli w ogóle pozwolę. A wiesz dlaczego? Bo kocham siebie bardziej niż ty mnie…
Szkoda życia na związek, który człowieka zabija. Warto było nie przespać tej nocy, żeby zobaczyć teraz minę mojego ukochanego. Wiedziałam, że już nigdy nie dam się nabrać na te dwa słowa rzucane przez niego na wiatr.
Bo dla niego znaczyły one o wiele mniej niż dla mnie – o ile w ogóle coś znaczyły… Dzięki lekcji, której mi udzielili ci pijaczkowie z autobusu, wyzwoliłam się z toksycznego związku. Zamiast dodawać mi skrzydeł, ten układ mi je podcinał. Nie wiem, czy mamy jeszcze szansę z Bartkiem być ze sobą. Być może nie. Jestem na to gotowa.
Czytaj także:
„Rozstałam się z Pawłem, bo wstydziłam się ciągłych biegunek. Załamałam się, gdy poznałam diagnozę”
„Żona całe życie mnie ubierała, zaplanowała ścieżkę kariery. Po jej śmierci odczułem pustkę i... ulgę”
„Mąż nie chciał mieć dzieci. Rozstaliśmy się, choć się kochaliśmy. Po latach zmienił zdanie, ale... ja miałam już córkę”