Dziś moje dwie córki, 8-letnia Agata i 9-letnia Basia poszły do szkoły. Dziewczynki cieszyły się już od kilku dni. Nie mogły się doczekać powrotu do szkoły po kilkutygodniowej przerwie. Ja zupełnie odwrotnie - najchętniej trzymałabym je w domu tak długo, aż całe to szaleństwo by się skończyło. Tym bardziej, że mam jeszcze jedno małe dziecko - 2-letniego Tomka.
Nie jestem z tych mam, które całymi dniami siedzą w domu. Mam normalną pracę, w której codziennie siedzę po 8 godzin. Podczas kwarantanny w pierwszej połowie roku bywało ciężko. Teraz wolałabym 100 razy bardziej łączyć pracę z nauczaniem dzieci niż przeżywać to, co teraz.
Boję się, że moje dzieci zachorują na koronawirusa
Agata i Basia do szkoły będą chodzić w maseczkach, mają też już przyszykowane przyłbice. Kupiłam też wielki słoik płynu do dezynfekcji rąk. Boję się, że to i tak nic nie da, a wszystko wyląduje na dnie plecaka. Dziewczynki kręcą nosami, że inne dzieci będą się z nich śmiały. I wcale by mnie to nie zdziwiło, bo już sporo słyszałam głosów od innych mam, że pandemia to ściema.
Boję się o swoje dzieci. Szkoła, do której chodzą, zupełnie nie jest moim zdaniem przygotowana na przyjęcia setek dzieciaków jednego dnia. Każda mama wie, że zima to zawsze sezon chorób - gdy wszystkie dzieci spotykają się po takiej przerwie nietrudno o duże ogniska zakażeń, a mróz i duża wilgoć sprzyjają infekcjom i spadkowi odporności. Co będzie, jeśli w tym roku nie będzie to przeziębienie czy grypa, tylko właśnie koronawirus?
U nas w szkole wprowadzono niby dodatkowe zabezpieczenia przeciwko koronawirusowi. Ale co da wietrzenie klas, osobni nauczyciele czy brak kontaktu z innymi grupami, jeśli w jednym pomieszczeniu będzie przebywać dwudziestka dzieciaków, w tym nie wiadomo ile z bezobjawowym zakażeniem? Zero maseczek, zero mierzenia temperatury, jedno wejście i wyjście, przy nim dozownik z płynem do dezynfekcji. Już widzę, jak codziennie się go dolewa... Czasem w szkołach brakuje mydła i papieru, więc nie chce mi się wierzyć, że nie zabraknie środków antybakteryjnych.
Rozmawialiśmy długo z mężem i przez jakiś czas myśleliśmy, żeby w ogóle nie puścić dziewczyn do szkoły. Myślimy, żeby porozmawiać z zaprzyjaźnionym lekarzem, by wystawił Agacie i Basi zwolnienie chociaż na tydzień. Mogłyby się uczyć wtedy z domu, tylko co dalej? Przecież nie spędzą tak całego semestru.
Jestem przerażona. Nie boję się, że sama zachoruję, najbardziej boję się o dzieci i o to, że będą musiały być z dala od rodziny, gdzieś w szpitalu... Moje koleżanki zupełnie nie rozumieją tych obaw, ich dzieci spotykały się ze sobą przez całe ferie, a one same w głębokim poważaniu mają całą epidemię i zalecenia ochrony osobistej... Czy tylko ja przesadzam? A może to świat już oszalał?
Rodzice mówią, że mają dość wykonywania pracy za nauczycieli, że ich dzieci niczego się nie uczą, a dydaktycy to banda nierobów i tylko wyciągaliby ręce po więcej i więcej pieniędzy. A wiecie, co ja myślę? Nimi nie kieruje wcale troska o edukację swoich dzieci, tylko o własny interes. Widzą tylko czubek własnego nosa, a pandemia świetnie to pokazała.
To też może cię zainteresować:
Tyram jak wół, a mój mąż całymi dniami przesiaduje na kanapie. 3 lata temu rzucił pracę, by odnaleźć siebie
Na otwarcie szkół czekałam pół roku. W końcu będę mieć czas na książkę i paznokcie!
Mój mąż nie jest ojcem naszego dziecka. Nie może się o tym dowiedzieć, bo stracę środki do życia