Od tygodni czekałam na ten dzień - dzień rozpoczęcia nowego semestru. I nie zrozumcie mnie źle, kocham swoje dzieci i nie przeczę, że te kilka miesięcy we wspólnym zamknięciu mocno przyczyniły się do zacieśnienia rodzinnych więzów. Każdy rodzic chyba przyzna mi rację - nauka zdalna była znacznie bardziej absorbująca od tej stacjonarnej także i dla nas, rodziców.
Mój mąż jest policjantem, dlatego podczas kwarantanny tylko ja pracuję zdalnie. Dlatego też oprócz swojej pracy, obowiązków domowych spadł na mnie także i... obowiązek pilnowania dwójki naszych dzieci przy nauce - 10-letniej Ani i 9-letniego Kuby. Zagonienie ich do książek czy komputera na lekcje on-line w ciągu dnia nie było jeszcze tragiczne - wystarczyło raz na jakiś czas rzucić okiem. Prawdziwy koszmar zaczynał się podczas odrabiania pracy domowej i nauki do sprawdzianów...
Niech idą już do szkoły!
Od marca do czerwca nie miałam ani chwili dla siebie, a później, na jesień, miałam powtórkę z rozrywki. Ciągle tylko - mamo, pomóż, mamo, a co to, mamo, przyroda, praca na plastykę, szlaczek w zeszycie... Oczywiście, cierpliwie znosiłam to jak każda matka, ale chyba przyznacie, że w takich warunkach można oszaleć. Myślałam sobie - zaraz ferie, ja też sobie zrobię wolne. I faktycznie, było lepiej. Ale tylko jak dzieci były u dziadków, a i to nie zdarzało się często. Tak wieczorem zamiast wyjść z koleżankami czy rozsiąść się przed ulubionych serialem czekały mnie gry planszowe, sporty i mnóstwo innych rzeczy, na które już... nie miałam siły.
A w końcu każda z nas potrzebuje też chwili na relaks. Maseczka, paznokcie, ulubiona książka i kieliszek wina... Jak to zrobić, gdy jest się jednocześnie księgową, kurą domową i nauczycielką? Gdy zaczęły się pogłoski o zdalnej nauce aż do marca czy kwietnia, byłam przerażona.
Do tej pory mam mocno mieszane uczucia - zdecydowanie nie jestem z tych, co bagatelizują pandemię, ale nauka zdalna była dla mnie piekłem. Może i według niektórych trochę przesadzam, ale mam nadzieję, że ona nigdy nie wróci - a przynajmniej nie na tak długo.
Na szczęście w ostatnich tygodniach jest coraz mniej zachorowań, nie boję się więc aż tak puścić swoich dzieci do szkoły. Wręcz przeciwnie, sama je zapakuję i podwiozę z ogromną przyjemnością. Niech już idą do tej szkoły, niech zadręczają milionem pytań swoich nauczycieli. Ja zaś mam już doskonały plan na przyszłe tygodnie. Wieczorami, gdy zostaną im już tylko lekcje, ja nadrobią książkowe i serialowe zaległości, wysprzątam swoją szafę i oddam się błogiemu lenistwu w towarzystwie maseczki i odrobiny winka.
Od kilku dni słyszę już jojczenie dzieciaków, bo nie chce im się iść do szkoły - w końcu przez ostatnie tygodnie wstawały maksymalnie pół godziny przed rozpoczęciem lekcji. Trochę udaję, że im współczuję. W głębi duszy jednak tańczę ze szczęścia. Mam przez to niemałe wyrzuty sumienia. Czy któraś mama ma może podobne odczucia?
To też może cię zainteresować:
Mam 36 lat i właśnie zostałem ojcem. Mam już serdecznie dość nieprzespanych nocy
Mój mąż to straszny sknera! W życiu nic mi nie kupił, a gromadzenie pieniędzy jest jego życiowym celem
Przez 20 lat nie wiedziałem, że mam córkę. Nie zdążyłem jej poznać, bo zmarła