– Hej, ty! Wracaj tu natychmiast! – zawołałam do wyrośniętego drugoklasisty ładującego się w ubłoconych butach na schody. – Nie masz kapci na zmianę?
– Mam, ale nie chce mi się ich zakładać! – odkrzyknął bezczelnie i zaczął przeskakiwać po trzy stopnie naraz.
Chwilę potem już go nie było. Było za to sporo błota na umytej przeze mnie przed chwilą posadzce…
Kończyła się właśnie szósta lekcja, więc byłam już bardzo zmęczona. Od ciągłego machania mopem i ścierką bolało mnie prawe ramię, a od schylania się po plastikowe butelki i papierki po batonach trzeszczało mi w krzyżu.
Do tego ten hałas… Ktoś, kto nigdy nie był w gimnazjum w czasie przerwy nie ma pojęcia, jak potrafią się wydzierać nastolatki. Jazgot był taki, że przypuszczalnie zagłuszyłby wjeżdżający z gwizdem na peron pociąg pełen wściekłych pawianów.
– Musisz to tam rzucać? – zwróciłam się do wymalowanej dziewczyny ciskającej w kąt szatni kanapkę zawiniętą w sreberko. – Obok masz kosz.
– A może mi się nie chce do niego chodzić? – zmrużyła wyzywająco oczy. – Sprzątanie to pani praca.
Wyszła, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem, a ja poszłam podnieść rzucony przez nią śmieć.
I tak było codziennie. Ucząca się w naszym gimnazjum młodzież to były w większości dzieci wiecznie zapracowanych rodziców, którzy nie mają czasu na wychowywanie swojego potomstwa czy choćby wpojenie im podstawowych zasad kultury, a swoje obowiązki rodzicielskie ograniczają do dawania dzieciom pieniędzy na zachcianki. Z kolei nauczyciele boją się cokolwiek narzucać tym rozwydrzonym młodzieńcom i aroganckim pannicom, i ograniczają się do przekazywania koniecznej wiedzy z przedmiotów, udając, że nie dostrzegają zuchwałych zachowań uczniów.
Był biedny, dlatego dziewczyny nim gardziły
– Do widzenia – pożegnała się cicho pani Lidia, nauczycielka historii.
Jak zwykle w momencie przekraczania progu szatni wyraz udręczenia na jej twarzy zmienił się w ulgę. Nie dziwiłam się jej. Drobna łagodna kobieta nie miała żadnych szans w konfrontacji z co bardziej bezczelnymi uczniami. A ci bezlitośnie z niej drwili i to niestety nie tylko za jej plecami…
– Oddawaj to! – z zamyślenia wyrwał mnie dziewczęcy wrzask. – Ty łachmaniarzu, oddawaj mój piórnik!
– Stać! – odruchowo zastąpiłam drogę czerwonemu z wysiłku uczniowi biegnącemu korytarzem.
Wyhamował, jadąc kilka metrów na startych podeszwach tenisówek.
– No, mam cię! – chuda dziewczyna o włosach zbyt białych by były naturalne, skoczyła chłopakowi na plecy. – Dziewczyny, mam tego gnojka!
Za chwilę zza rogu korytarza wypadły trzy klony blondynki. Wszystkie były ubrane w wyzywająco obcisłe bluzki, jakieś wzorzyste legginsy i miały wymalowane na ciemno oczy.
Znałam je. W myślach nazywałam je klanem Barbie ze względu na ich identyczne blond fryzury, skąpe, ale drogie ubrania, i ten wiecznie nadęty wyraz umalowanych błyszczykiem ust. Chłopaka też znałam. Miał na imię Jarek i wyróżniał się spośród kumpli odzianych w markowe sportowe bluzy z kapturami i dżinsy kosztujące więcej niż zarabiam przez dwa tygodnie. On nosił rzeczy najwyraźniej z ciucholandów, zapewne i tak z rzadka kupowane przez samotnego ojca, który go wychowywał.
Widziałam tego człowieka, kiedy przychodził na zebrania – pracował gdzieś jako robotnik fizyczny, ale przykładał obsesyjną wręcz wagę do tego, by zawsze wyglądać schludnie i prezentować nienaganną kulturę osobistą. Widać było, że edukacja jedynego dziecka jest dla niego ważna, choć nie miał pieniędzy na to, by Jarek chodził w bluzie za trzysta złotych i miał buty z najnowszej kolekcji Adidasa.
Dzieciaków takich jak Jarek, czyli tych z uboższych rodzin, było w naszej szkole niewiele, ale ja znałam je wszystkie z imienia i nazwiska. To byli ci uczniowie, którzy nigdy nie wyrzucali do śmieci kanapek…
– Ty złodzieju! – naskoczył na Jarka klan Barbie. – Ukradłeś Wiktorii kasę!
– Właśnie! W piórniku miałam sto złotych! Oddawaj je, szmaciarzu!
– Nic nie wiem o żadnych pieniądzach – bronił się chłopak. – To ty zabrałaś zdjęcie mojej mamy! Chciałem je tylko odebrać! Niczego nie ukradłem!
Wywiązała się gwałtowna kłótnia i postanowiłam wysłać całą piątkę do dyrektorki. W jej gabinecie dyskusja trwała dalej. Dziewczyny uparcie twierdziły, że Jarek ukradł sto złotych z piórnika Wiktorii, a chłopiec bronił się, że nawet nie wiedział, co jest w piórniku, dopóki nie otworzono go już przy mnie. Ciągle powtarzał, że Wiktoria złośliwie zabrała mu zdjęcie matki i chciał je jedynie odzyskać. Sprawy jednak z każdą chwilą przybierały coraz gorszy dla niego obrót…
– Chcę zgłosić tę kradzież na policję – wycedziła Wiktoria. – Jak mi zaraz nie odda kasy, dzwonię na 112.
– Ale ja niczego nie ukradłem! – zawył przerażony Jarek, patrząc na mnie błagalnie, jakby oczekiwał pomocy.
– Pani dyrektor – wtrąciłam się, bo wciąż stałam przy drzwiach. – Kiedy ten uczeń wpadł na mnie, piórnik był zamknięty, a wcześniej chyba nie miałby kiedy wyciągnąć banknotu, bo goniły go dziewczynki. Moim zdaniem, on naprawdę niczego nie ukradł.
Przez przypadek podsłuchałam ich rozmowę
Ledwie skończyłam mówić, poraziło mnie lodowate spojrzenie czterech par wymalowanych oczu. Klan Barbie wpatrywał się we mnie z nienawiścią.
– Pani jest tylko sprzątaczką – rzuciła w końcu z wyższością koleżanka Wiktorii, jej przyjaciółki uśmiechnęły się lekceważąco, a ja poczułam, że dawno nikt mnie tak nie upokorzył…
Dyrektorce jakoś udało się załagodzić ten spór i nie wezwano policji, chociaż Wiktoria już machała groźnie swoim nowiutkim smartfonem. Uczniowie wyszli ze szkoły, a ja z ulgą zamknęłam za nimi drzwi na klucz.
Wciąż piekły mnie słowa tej zarozumiałej dziewuchy, że jestem „tylko sprzątaczką”, ale wiedziałam, że jeśli chcę się utrzymać z tej pracy, nie mogę się nimi przejmować. Tak, byłam szkolną woźną, bo warzywniak, który przez dwadzieścia dwa lata prowadziliśmy z mężem splajtował, kiedy obok otwarto hipermarket. Wacław długo nie chciał się pogodzić z faktami i wciąż kupował świeży towar oraz płacił spółdzielni czynsz za kolejne miesiące, aż ocknęliśmy się z długami sięgającymi kilkunastu tysięcy złotych, a nasz mały sklepik i tak w końcu trzeba było zamknąć.
Żeby jakoś sobie poradzić finansowo i spłacić zobowiązania, mąż przyjął posadę parkingowego, a ja zgłosiłam się na woźną do miejscowego gimnazjum. Nie stać mnie było na rzucanie pracy tylko dlatego, że uczniowie są tutaj chamscy, a jakaś smarkula potraktowała mnie z wyższością…
Następnego dnia z samego rana przelewałam w kantorku środki czyszczące do wiadra, kiedy nagle usłyszałam głosy klanu Barbie. Dziewczyny schodziły właśnie ze schodów, obgadując biedną panią Lidię.
– A widziałyście jej cycki? – chichotały złośliwie. – Czy ktoś ma lupę?
– Chyba mikroskop!
Nie widziały mnie, bo drzwi kanciapy były przymknięte, a wewnątrz panował półmrok. Przyłożyłam oko do szpary, czekając aż te wredne potworki o buziach aniołków sobie pójdą. Nie miałam ochoty na kolejne szykany z ich strony. Były w szatni zupełnie same, bo właśnie trwała lekcja, a one najwyraźniej miały jakieś okienko.
– Patrzcie, to szafka tego szmaciarza – wskazała Wiktoria. – Ależ ten kretyn mnie wnerwia! To, że jego stara nie żyje, nie znaczy, że należy mu się ulgowe traktowanie, no nie?
– Właśnie! – zawtórowały jej „damy dworu”. – Co on sobie myśli!
– Ja mojej matki nie widziałam od prawie roku, bo robi dla Niemców, a jakoś nie obnoszę się z jej zdjęciami!
– A moja wraca z pracy, kiedy śpię, i gadałam z nią chyba z miesiąc temu, a też się nad sobą nie użalam!
Nagle zrozumiałam, że za maską arogancji tych dziewczynek kryła się bezmierna samotność i cierpienie na skutek braku miłości rodzicielskiej. Żadna z nich nie miała ciepłego domu, do którego mogłaby wrócić prosto ze szkoły. Na wszystkie czekał tylko paczkowany obiad z zamrażarki i pusty pokój z najnowocześniejszym telewizorem plazmowym mającym zastąpić obecność ich bliskich…
Ale to, oczywiście, w żadnym stopniu nie usprawiedliwiało ich podłości.
– Patrzcie, otworzyłam mu szafkę wsuwką! – przez szparę dojrzałam Wiktorię majstrującą przy szeregu metalowych boksów. – O, no proszę! Ten nędzarz ma tu prawdziwe skarby!
Nie mogłam dostrzec, co znalazły w szafce nieszczęsnego Jarka, ale dobrze słyszałam, co wykluło się w ich wrednych blond główkach.
Zaraz... przecież ja mam klucze do tych szafek
– Wiecie co? Damy mu nauczkę! – zdecydowała Wiktoria, a jej świta wydała aprobujący pisk. – Zostawię tutaj mojego smartfona, a po ostatniej lekcji zgłoszę kradzież. Tym razem ta durna sprzątaczka nie wejdzie mi w paradę i załatwimy tego dziwoląga w sweterku za pięć złotych.
– No, dzisiaj to faktycznie miał sweterek z kozich jąderek! – zachichotała jej przyjaciółka. – Jak go zobaczyłam, to pomyślałam: heloł, czyżby podróże w czasie były możliwe? Przecież to się nosiło jakieś dziesięć lat temu!
Najwyraźniej dowcip je ubawił, bo rechotały piskliwie przez kilka minut.
Kiedy poszły, wiedziałam, że muszę coś zrobić, by uratować dobre imię Jarka. Co jednak mogłam zdziałać? Smartfon Wiktorii już leżał w jego szafce. Gdybym komukolwiek powiedziała, co widziałam, musiałabym stanąć do konfrontacji z klanem Barbie i podważyć ich wersję wydarzeń. Z pewnością zgodnie twierdziłyby, że przez cały dzień nie schodziły do szatni w ciągu lekcji. Cztery wyszczekane pannice kontra zmęczona życiem woźna – czy przekonałabym dyrektorkę, że moja wersja jest prawdziwa? Przecież byłam tylko sprzątaczką…
Ha! I właśnie to był mój największy atut! W kanciapie woźnych leży pęk kluczy do uczniowskich szafek. Korzystamy z nich, kiedy ktoś zgubi swój kluczyk, teoretycznie więc możemy dostać się do każdego boksu.
Znalazłam ten z numerem szafki Jarka i na kolejnej lekcji szybko wyjęłam z niej smartfon Wiktorii. Przez moment kusiło mnie, żeby po prostu go wrzucić do kontenera na śmieci za szkołą, ale przecież ostatecznie nie chodziło mi o to, żeby jej biedna zapracowana matka musiała kupować jej kolejny. Zrobiłam więc coś dużo bardziej wychowawczego.
Po siódmej lekcji w szatni nagle zawrzało. Rozpoznałam głos naszej wicedyrektorki i wychowawczyni klasy klanu Barbie i Jarka, czyli pani Lidii. Nad wszystkim unosiło się histeryczne unisono Wiktorii i jej przyjaciółek.
– Widziałam, jak grzebał mi w plecaku! – krzyczała Wiktoria.
– To prawda! Od dawna chciał ją okraść! – wtórowała jej kumpelka. – Był sam w klasie po trzeciej lekcji i wtedy musiał to zrobić!
– Sam nie ma żadnego telefonu, więc połaszczył się na cudzy!
– To nieprawda! One kłamią! – rozpoznałam nutę paniki w głosie Jarka.
Biedak, musiał przeczuwać, że te wredne bestie nie rzucają słów na wiatr. Niechęć klanu Barbie do niego była wręcz namacalna. Może stało za nią przekonanie, że ktoś biedniejszy nie zasługuje na szacunek, a może po prostu dziewczyny chciały się wyżyć na kimś, kto nie potrafił się dobrze bronić. W każdym razie wszyscy uczniowie klasy III D wiedzieli o wzajemnej antypatii bogatych blondynek i biednego syna robotnika – i teraz postępowali krok w krok za dyrektorką oraz wychowawczynią, chcąc się dowiedzieć, jak skończy się ta cała historia.
To musiały być dla niej ciężkie chwile
– Jarek, otwórz proszę swoją szafkę – poleciła cicho pani Lidia, zerkając z niepokojem na triumfujące oblicze Wiktorii. Ona także czuła, że coś tu jest nie tak. Klan Barbie zbyt nieudolnie krył zwycięskie uśmieszki.
Otworzył szafkę drżącymi rękami.
– Tu nie ma żadnego telefonu – oświadczyła donośnie pani Lidia.
Miny Wiktorii i jej świty były w tym momencie bezcenne, ale to jeszcze nie wszystko, co dla nich przygotowałam.
– Przepraszam, że się wtrącę, ale może telefon po prostu wypadł… – zasugerowałam.
Tym razem zupełnie nie przejęłam się ładunkiem nienawiści, jaki popłynął z oczu Wiktorii. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.
– Chyba najprościej będzie zadzwonić na numer dziewczynki. Może telefon odezwie się z jakiegoś kąta.
Koleżanki gwiazdy prychnęły coś pogardliwie, ale pod zaskakująco twardym spojrzeniem pani Lidii, jedna z nich wyjęła komórkę i ostentacyjnie wybrała numer przyjaciółki. Zebrani wokół niej uczniowie jak na komendę ucichli, niemal wstrzymując oddechy.
„I am addicted to you…” rozległy się dźwięki popularnej piosenki z radia i nawet ja przypomniałam sobie, że to utwór niejakiej Shakiry.
– Co to? Skąd to? – Wiktoria zrobiła kompletnie zdezorientowaną minę.
– Chyba z twojej szafki – powiedział ktoś i rozpoznałam Julkę, korpulentną dziewczynę w okularach, którą klan Barbie również tępił z powodu biedy.
– Otwórz swoją szafkę, Wiktorio – głosem pani Lidii można by zmrozić Saharę. – Czy to nie twój telefon?
– Taaaak… mój – wyjąkała blondynka, wpatrując się osłupiałym wzrokiem we własnego smartfona wygrywającego wesołą melodyjkę i leżącego na jej worku ze strojem do wuefu. – Ale to przecież niemożliwe… Ja na pewno go tutaj nie zostawiłam…
– Nie? – znowu wkroczyłam do akcji. – No to wobec tego, gdzie go zostawiłaś? Masz jakieś wytłumaczenie dla tej całej niemiłej sytuacji?
– Musiałam się pomylić… – wystękała z niemałym wysiłkiem. – Przepraszam za to nieporozumienie.
– Przeproś Jarka – zażądała wychowawczyni. – Teraz, przy wszystkich!
To musiał być ciężki moment dla Wiktorii, bo długo go odchorowywała. Przynajmniej tak sądziłam, kiedy przez kolejne dni nie pojawiała się w szkole. Klan Barbie, pozbawiony przywódczyni, szybko zmienił się w dość żałosny tercet farbowanych blondynek, którym inni uczniowie nie zapomnieli, z kim trzymały wcześniej. Wyraz potulności pojawił się na ich spalonych na solarium twarzach nawet szybciej niż ciemne odrosty na głowach. Ze mną też więcej nie zadzierały. W końcu nie wiadomo, co jeszcze potrafi „zwykła sprzątaczka”, prawda?
Czytaj także:
„Wszyscy myślą, że osiągnąłem sukces w pracy, bo jestem zdolny. Tymczasem ja zawdzięczam go... szkolnemu prześladowcy”
„W szkole byłem popychadłem, a rówieśnicy mi dokuczali. Dziś mam prawie 40 lat i nadal drżę na widok dawnego prześladowcy”
„Od lat sprzątam w domu bogaczy. Myślałam, że jestem tylko służącą, ale okazało się, że mam do odegrania ważną rolę”