Niezauważalnie i delikatnie ciało daje znać, że warto nieco zwolnić, może pora coś ze sobą zrobić, żeby dotrwać do setki w znośnej kondycji. Ale są to sygnały tak nieśmiałe, tak subtelne, że łatwo je przeoczyć. Naprawdę życie zacina się po pięćdziesiątce; i to zacina się ze sporym zgrzytem. Tak jak u mnie.
Zaczęło mnie boleć biodro
Nic poważnego, żaden dramat niby, ale biodro boli. Jak pochodzę trochę – boli, jak za długo siedzę za biurkiem – też boli, jak się położę, żeby nie bolało – boli jeszcze bardziej. Nic nikomu nie mówiłem, żeby nie wyjść na hipochondryka, tylko łaziłem z tym bolącym biodrem i posykiwałem cicho. Brałem proszki przeciwbólowe, zaciskałem zęby i trwałem w bólu.
Gdy po kilku tygodniach do bólu biodra dołączył ból kolana, zmartwiłem się jeszcze bardziej. Potem jednak uświadomiłem sobie, ile mam lat, i doszedłem do wniosku, że to choroba zwana PESEL-em. Czyli każdego dopadnie wcześniej czy później. W dodatku na początku zimy przypałętała mi się jakaś drobna infekcja, która nie chciała przejść, więc ciągle kaszlałem.
Potem mi się przypomniało, że na pięćdziesiąte urodziny dostałem od jednego z kolegów zaproszenie. Nie takie trywialne do kina, teatru czy na pokaz garnków. Kolega jest lekarzem, otworzył parę miesięcy wcześniej własną klinikę i zaprosił mnie na kompleksowe badania wydolnościowe i jakieś tam. Bo to klinika dla sportowców. Trochę mi tym schlebił i obiecałem, że na pewno kiedyś go odwiedzę.
Trzy lata minęły, ale jakoś się nie złożyło. Dopiero kiedy zaczęło mnie boleć biodro, a potem kolano, pomyślałem, że może jednak skorzystam z zaproszenia. Wziąłem kilka dni wolnego i zameldowałem się w klinice.
Nie powiem – fajny obiekt, miłe dziewczyny w recepcji, pojedyncze pokoje, a sprzęt jak na filmach. Ale już pierwszego dnia pomyślałem, że jednak popełniłem błąd.
Pokłuli mi obie ręce, pobrali tyle krwi, że mało nie zemdlałem, zważyli mnie, zmierzyli mi ciśnienie i – nie dali kolacji. To znaczy dostałem dwa liście sałaty i dwie suche grzanki, czego absolutnie za posiłek uznać się nie da. Nie sądziłem, że tak słabo tu karmią.
„No nic, może jakoś wytrzymam przez parę dni – postanowiłem. – Zacisnę zęby albo znajdę jakiś sklepik”. Sklepiku nie znalazłem. Natomiast na drugi dzień już wiedziałem na sto procent, że moja obecność w klinice kumpla to wielkie nieporozumienie.
Wzięli mnie na salę gimnastyczną, kazali skakać, biegać na bieżni, oddychać przez rurkę i pić jakąś ciecz, w smaku przypominającą wywar z zielska. I tak mnie ganiali aż do obiadu. A na obiad dali zupę warzywną bez soli i kompot bez smaku.
Stary, nie żartuj. Jest aż tak źle?
Na trzeci dzień trafiłem przed oblicze kolegi. Siedział za zwykłym lekarskim biurkiem i gapił się w stertę wydruków. Kiedy ciężko klapnąłem na krzesło, spojrzał na mnie badawczo.
– No to gdzie cię boli? – zapytał bez żadnych wstępów.
– No… Biodro trochę i w kolanie coś mi strzyka. A wczoraj tak mnie zmęczyli na tej waszej sali tortur, że mało nie umarłem – uśmiechnąłem się z kwaśną miną.
– Ile lat się znamy? – rzucił.
– Biorąc pod uwagę fakt, że ramię w ramię sikaliśmy do piaskownicy, to jakieś pięćdziesiąt.
– Gites. Czyli możemy sobie szczerze porozmawiać.
– No raczej…
Zabębnił palcami w blat.
– Masz ochotę na seks? – wypalił.
Zbaraniałem. Lubiłem go, ale już bez przesady. Widząc moją minę, zarechotał.
– Nie bój się, idioto, nie podrywam cię – wykrztusił, jak już przestał się śmiać. – Tak ogólnie pytam.
– Hm, coby ci tu powiedzieć, żeby nie skłamać…
Staszek przerwał mi zniecierpliwionym gestem ręki.
– Czyli nie masz.
– Nie rób ze mnie impotenta! – żachnąłem się oburzony.
– Rany! Nie pytam, czy możesz, czy nie, tylko czy ci się chce – odparował.
Pomilczałem przez chwilę.
– Szczerze mówiąc, to ostatnio tak jakby… Wiesz, wolę inne rozrywki.
– A jakie? – zainteresował się.
– Posiedzieć przed telewizorem, zapalić, wypić zimne piwo…
– …i zjeść dwie paczki czipsów – dokończył za mnie, więc tylko skinąłem głową, bo akurat miał rację.
Palcem pokazał na wydruki.
– I to wszystko widać w twoich wynikach – stwierdził nagle bardzo poważnym tonem; żarty się skończyły. – Nie jest dobrze. Cholesterol dwa razy ponad normę, wysokie ciśnienie, pewna nadwaga, fatalna wydolność oddechowa, podwyższone białko, obniżona hemoglobina…
– Czyli co? Po ludzku mów – zażądałem, już lekko spękany.
– Jeśli nie zmienisz trybu życia, w ciągu pięciu, może ośmiu lat dorobisz się pierwszego zawału – powiedział wprost. – Stres w pracy, brak ruchu plus nieodpowiednia dieta, papierosy. To wszystko widać tutaj jak na dłoni – postukał palcem w wydruki.
– Staszek, nie wygłupiaj się.
Autentycznie mnie przestraszył
– Przecież mnie tylko trochę boli biodro… i kolano.
– To są tak naprawdę drobiazgi – machnął ręką. – Bardziej powinieneś się martwić tym, czego nie widać i co cię nie boli. Jeszcze cię nie boli – zastrzegł szybko. – Bo niedługo zacznie, a jak zacznie, to już może być po ptakach. Dlatego musisz diametralnie zmienić tryb życia. Sport dwa razy w tygodniu, dieta, mniej stresu, więcej radości z życia. Od teraz.
– Mam pięćdziesiąt trzy lata! – jęknąłem. – W tym wieku mam zacząć biegać? Zwariowałeś?
– Ze względu na niską zawartość kolagenu w stawach i nadwagę bieganie odpada. Rozwalisz stawy i skończysz na sali operacyjnej. Albo rower, albo basen, sam wybierz, co wolisz. Ale nie zwlekaj za długo.
Jednak trochę zwlekałem. Wieczorem, już w domu, żona zapytała, czemu jestem taki markotny.
– Nie jestem markotny – burknąłem. – Jestem stary.
No dobra, pora podjąć jakieś kroki
Opowiedziałem jej wszystko jak na spowiedzi. Przyznałem się do tego cholernego biodra, pokazałem wyniki badań, zrelacjonowałem to, co powiedział Staszek, i smutno zwiesiłem głowę. Przytuliła mnie, a potem spróbowała po kobiecemu pocieszyć.
Niestety, okazało się, że już nie tylko nie zawsze mi się chce, ale też czasami po prostu nie mogę. No i z całego tego pocieszania wyszło jeszcze większe nieszczęście.
Kiedy Ola zasnęła, siadłem przy komputerze. Otworzyłem historię swojego rachunku bankowego i wykonałem mały bilans. Z wykształcenia jestem ekonomistą, pracuję jako dyrektor finansowy w jednym z banków. Kocham liczby i w kontakcie z nimi zawsze się uspokajam. Odreagowuję stresy, robiąc zestawienia wydatków, kosztów, tworząc tabelki, arkusze kalkulacyjne, te rzeczy. Niestety, nawet ten niezawodny dotąd sposób tym razem nie zadziałał. Nie dał ukojenia.
Wręcz przeciwnie. Kilka miesięcy temu w kiosku koło naszego sklepu pojawiła się możliwość płacenia kartą. Zawsze w drodze z pracy kupuję tam papierosy, więc się ucieszyłem, że nie będę już musiał obciążać kieszeni drobniakami. Radość mi przeszła, gdy wyliczyłem, iż kwota wydana na papierosy w kiosku przekroczyła pięćset złotych w trzech kolejnych miesiącach.
Nie chodzi o kasę, zarabiam naprawdę nieźle. Ale… rany, pięć stów miesięcznie na fajki? Kopciłem jak smok! Sam sobie kopałem grób. Wydawałem sześć tysięcy rocznie na truciznę niszczącą moje, już i tak nie najlepsze, zdrowie. To odkrycie porządnie mną wstrząsnęło.
Gdybym wydawał tyle na podratowanie własnej kondycji, dociągnąłbym do setki jak nic. I zapewne bym nie kaszlał. Bo ten paskudny kaszel mógł być od papierosów, co wreszcie sam przed sobą przyznałem, choć z dużymi oporami.
Rano Ola poprosiła mnie, żebym zawiózł ją do kosmetyczki. Pojechaliśmy do centrum, gdzie mieścił się salon odnowy biologicznej i masażu. Małżonka poleciła mi, żebym na nią zaczekał godzinkę, więc siadłem sobie cichutko w kąciku przestronnej poczekalni. Z nudów zacząłem przeglądać leżące na stoliku magazyny. Klasyczne czasopisma dla pań, jakie widywałem także na stoliku nocnym mojej żony.
Wziąłem do ręki jeden tytuł i już po kwadransie doszedłem do wniosku, że kobiety mają w zasadzie trzy problemy w życiu: jak schudnąć, jak dobrze wyglądać, i jak mieć orgazm. Każdy artykuł w mniejszym lub większym stopniu dotyczył jednego z tych trzech problemów.
Dieta paryskich modelek, gimnastyka w domu i na siłowni, moda na każdą porę roku i seks bez zobowiązań, za to z przyjemnością. Z początku czytałem to wszystko nieco bezmyślnie, ale stopniowo ogarniała mnie coraz większa ciekawość. Kiedy trafiłem na fascynujący artykuł o tym, jak rzucić palenie w jeden dzień – szczęka mi opadła.
Rada była w zasadzie bardzo prosta: skoro nie chcesz palić, trzeba przestać i więcej nie wracać do tego zgubnego nałogu. A czemu nie należy palić? Bo od papierosów psuje się cera, żółkną zęby i śmierdzą włosy, więc paląc, fundujesz sobie fatalny wygląd, przez co twoje szanse na udany seks maleją do zera i żadna dieta nie pomoże. W sumie logiczne, ale dla mnie jako faceta mało przekonujące. Może na kobiety taki argument działa skuteczniej.
To pożegnalny obiad, kochanie
Kiedy wróciliśmy do domu, żona zajęła się swoimi sobotnimi sprawami, a ja kontynuowałem lekturę magazynu, który bezczelnie zwinąłem z poczekalni salonu. Nie miałem wyrzutów sumienia, bo czasopismo było sprzed roku, a ja bardzo chciałem doczytać kilka artykułów – na przykład ten o chodzeniu na siłownię, w którym radzono, by wybierać przystojnych instruktorów, bo to daje większą motywację. I o masażu relaksacyjno-limfatycznym. I jeszcze o dobroczynnym wpływie spożywania jarmużu. No po prostu same ważne rzeczy.
Po południu zabrałem żonę na obiad do naszej ulubionej restauracji.
Kiedy już zamówiliśmy befsztyk z frytkami, powiedziałem śmiertelnie poważnym tonem:
– To jest nasz pożegnalny obiad.
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
– Wyjeżdżasz gdzieś?
– Nie. Postanowiłem zmienić swoje życie i dieta jest jednym z elementów, które muszą ulec zmianie.
– A jakie są inne?
– Tryb życia, tak ogólnie. Zaraz zdradzę ci swój plan, ale najpierw muszę cię o coś zapytać.
Ola westchnęła ciężko.
– Pytaj.
– Czy wytrzymasz jeszcze dwa lata ze starym mężem, żeby potem zacząć nowe życie z mężem odświeżonym?
Roześmiała się. Jakby z ulgą
– Tak, ale tylko pod warunkiem, że ja też będę brała aktywny udział w tej odnowie. Chyba nie myślisz, że będę stała z boku, tylko patrząc, jak ty się świetnie bawisz. Zapomnij!
Na początek udzieliłem nam pożyczki z funduszy odłożonych na wakacje. Czyli podjąłem z naszego wspólnego konta dwanaście tysięcy, bo wyszło mi, że jak rzucę palenie, to sam sobie tę pożyczkę spłacę w dwa lata. Tak, skończyłem z papierosami, chociaż przez pierwsze dni, a nawet tygodnie, było ciężko. Ale jak przestałem kaszleć, to uznałem, że warto było pocierpieć.
Kupiliśmy dwa rowery i stroje sportowe na różne okazje. Potem jeszcze karnety na siłownię i na basen. Na siłownię chodziłem sam, bo małżonka stwierdziła, że to jednak nie dla niej. I bardzo dobrze, bo dzięki temu mogłem skorzystać z magazynowej porady.
Znalazłem instruktorkę, przy której każdy normalny facet mimowolnie wciągał brzuch, więc miałem supermotywację. Siłownia dwa razy w tygodniu, żadnych ekstrawagancji, „robienia bicków”, nic z tych rzeczy. Trochę ćwiczeń ogólnych, rozciągających, wytrzymałościowych. No dobra – sztanga wyciskana na ławeczce też, ale to na mięśnie klatki piersiowej. Bo jest dobrze, jak pierś idzie przed brzuchem, nie na odwrót.
Na basen też zaczęliśmy chodzić. Dwa razy w tygodniu. Przy czym żona trochę więcej siedziała w saunie i jacuzzi, a ja pływałem. Za pierwszym razem dałem radę zrobić raptem dziesięć basenów w czterdzieści pięć minut, odpoczywając po każdej długości parę minut w wodzie. Po miesiącu doszedłem do dwudziestu basenów, a plan zakładał czterdzieści basenów z przerwą po połowie. Dam radę, tym bardziej że efekty już po miesiącu zaczęły być widoczne.
Najważniejsza sprawa to dieta
Wybrałem dla siebie dietę paryskich modelek z małą modyfikacją. Modyfikacja dotyczyła dwóch elementów. Po pierwsze, w niedziele jemy normalnie, jak do tej pory. Po drugie, zwiększyłem sobie trzykrotnie objętość zalecanych porcji.
W końcu nie zamierzałem na stare lata zostać paryską modelką; chciałem tylko zdrowo się odżywiać i nie chodzić głodny do pracy. Do tego doszedł masaż raz w tygodniu. Poznałem bardzo sympatyczną Chinkę, która przez godzinę potrafi rozbić mnie jak kotlet i poskładać z powrotem do kupy. Czuję, jak z każdym takim masażem ubywa mi lat i kilogramów. Aha, jeszcze jedna sprawa. Ostatnia, co nie znaczy, że najmniej ważna. Dżentelmen zachowuje dyskrecję w kwestiach damsko-męskich, więc nie będę się szczegółowo rozwodził.
Powiem tylko, że na szczęście od jakiegoś czasu nie boli mnie już ani biodro, ani kolano – inaczej nie dałbym rady sprostać swoim potrzebom, o dziwo rosnącym wraz z wiekiem oraz liczbą i intensywnością innych ćwiczeń fizycznych. Małżonka nie narzeka. Wygląda na zadowoloną.
Czytaj także:
„Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, jak w filmie. Zobaczyłam go na ulicy i wiedziałam, że będzie moim mężem”
„Zaprosiłem Justynę na randkę, a ona spytała, czy to z litości. Nie mogła uwierzyć, że zakochałem się w niej jak wariat”
„Zakochałem się w dziewczynie poznanej na plaży. Robiłem wszystko, żeby się z nią umówić, ale ona skrywała tajemnicę"