„Bałam się, że znajdę faceta takiego, jak ojciec. Drania, który zwyczajnie się zmyje, jak mu się znudzi zabawa w rodzinę”

Podrzucił mi narkotyki na wakacjach fot. Adobe Stock, Siam
„Mama zawsze była chłodna, żeby nie powiedzieć lodowata. Nie rozczulała się nad sobą ani nad nikim. Kochałam ją, a ona mnie, ale nie zwykła tego okazywać. Była twarda, bo musiała. Dziesięć lat temu ojciec wyjechał do Anglii zarobić i tyle go widzieliśmy. Matka została sama z trójką dzieci. Na jej miejscu chyba bym się załamała, ale nie ona”.
/ 11.05.2023 13:15
Podrzucił mi narkotyki na wakacjach fot. Adobe Stock, Siam

Trzy miesiące w wielkim mieście. I nic, wciąż czułam się jak prowincjuszka. Świat wokół przytłaczał mnie – ciągły gwar, smog, karetki na sygnale, korki, tłoczący się wszędzie ludzie i pośpiech, wieczny pośpiech. Nie umiałam się przestawić. Dwadzieścia lat żyłam w sennym miasteczku, gdzie każdy każdego zna, a koty wylegują się w słońcu na środku chodnika. Czemu się stamtąd wyniosłam? Koleżanka mnie namówiła.

– W dużym mieście łatwiej znajdziemy pracę. Bo tu co? Dwie knajpy na krzyż, parę sklepów. Tam jest życie i przyszłość, tam są faceci, kluby, tam jest przygoda.

– No, nie wiem… – wahałam się. – Gdzie będziemy mieszkać?

– Wynajmiemy coś, na dwie wyjdzie taniej. Poza tym przyznaj się, nie marzysz o jakimś cudownym facecie? Tu takiego nie znajdziesz. Co lepsi już przyszpileni, a reszta… – machnęła ręką.

– Ale co mama powie?

Wciąż miałam wątpliwości

– Że ci się w głowie poprzewracało, ale jak chcesz, to jedź, będzie o jedną gębę mniej do wyżywienia. 

Magda doskonale naśladowała ton i mimikę mojej matki. Uśmiechnęłam się. Mama istotnie była surowa. Przy tym niecierpliwa i prędka w rękach, jak to się mówi. Nie rozczulała się nad sobą ani nad nikim. Kochałam ją, a ona mnie, ale nie zwykła tego okazywać. Była twarda, bo musiała. Dziesięć lat temu ojciec wyjechał do Anglii zarobić i tyle go widzieliśmy. Matka została sama z trójką dzieci. Na jej miejscu chyba bym się załamała, ale nie ona. Już wcześniej dorabiała szyciem; po wyjeździe ojca harowała od świtu do nocy, żeby nas utrzymać. Otworzyła zakład krawiecki, z czasem została najlepszą krawcową w okolicy. Jak nikt inny zasługiwała na podziw i szacunek; szanowałam ją, ale od dźwięku maszyny do szycia dostawałam nieprzyjemnych dreszczy.

Magda szukała przygody, lepszego życia, bogatego męża, porzucała nudę i szarość. Ja uciekałam od szpilek, wykrojów, korowodu klientek i ciągłych przymiarek. Wiedziałam, że jak nie wyjadę, mój los będzie przesądzony. Zostanę krawcową jak matka. Niby żadna praca nie hańbi, ale przecież w życiu trzeba robić coś, co się kocha, a nie traktuje jak przekleństwo. Niemniej bałam się, co mama powie. Nie odważyłabym się wyjechać bez jej zgody. Cóż, zareagowała dokładnie tak, jak przewidziała Magda.

– Chcesz, to jedź, choć wszędzie jest tak samo ciężko. A bez pracy nie ma kołaczy.

Kiedy już spakowana usiadłam na chwilę przed podróżą, przysiadła obok i podała mi paczkę.

Masz, upiekłam placek i zrobiłam kanapki. Żebyś w drodze nie zasłabła. Grunt to pełny brzuch. I praca w ciepłym.

Spojrzałam na nią z wdzięcznością. Boże, jak ja sobie bez niej poradzę? Poczułam łzy pod powiekami.

– Odprowadzisz mnie na stację? – spytałam przez ściśnięte gardło.

– Nie mam czasu – burknęła. – A ty się nie roztkliwiaj, tylko już idź, bo się jeszcze na pociąg spóźnisz.

– Będę pisać, często, codziennie! – obiecałam, łapiąc ją za spracowaną rękę.

– Po co pieniądze na znaczki tracić? Pisz, jak będzie o czym. Tylko mi wstydu nie przynieś. Szanuj się i pilnuj, nie daj się uwieść pierwszemu lepszemu.

– No co ty, mama! – oburzyłam się.

– Już dobrze, dobrze… Wiem, że rozsądna z ciebie dziewczyna. Porządnie cię wychowałam. Ale jakby co… – spojrzała na mnie przeciągle – pamiętaj, tu jest twój dom. Jakby co, masz gdzie wrócić.

To były jedne z cieplejszych słów, jakie od niej usłyszałam.

Wzruszenie złapało mnie za gardło

Pochyliłam się i pocałowałam ją w rękę. Milczałyśmy przez chwilę, potem matka uczyniła kciukiem znak krzyża na moim czole i powiedziała już swoim typowym, zrzędliwym tonem:

– No, już idź, bo naprawdę się spóźnisz. Z Bogiem, dziecko.

Mając błogosławieństwo matki, uwierzyłam, że mi się uda. Początkowo szło dobrze. Magda miała kilka adresów i telefonów. Szybko zainstalowała nas u znajomej swojej ciotki, która wynajmowała pokoje tylko miłym dziewczętom. Widać sprawiałyśmy miłe wrażenie. Magda jeszcze tego samego tygodnia dostała posadę ekspedientki, a ja… Tu zaczęły się schody. Miałam trochę oszczędności, zarobionych przy zbiorze truskawek, ale wystarczyły tylko na miesiąc. Pracy nie mogłam znaleźć. Byłam zbyt nieśmiała, zupełnie nieprzebojowa. A z nadmiarem jednego, przy niedoborze drugiego – w wielkim mieście nie ma czego szukać. Marzyło mi się fryzjerstwo. Nawet mama uważała, że tylko ja umiem uczesać ją jak należy. Ale tutaj? Widząc eleganckie zakłady fryzjerskie, wstydziłam się wejść i zapytać o pracę; sądziłam, że bez papieru i doświadczenia nawet nie warto próbować. Robiłam się coraz bardziej markotna i zagubiona. Zastanawiałam się nad powrotem. Lepiej wrócić z podkulonym ogonem, pomóc mamie w pracowni, niż siedzieć w obcym mieście, w cudzym mieszkaniu i gapić się w ścianę. Magdzie pobyt w metropolii sprzyjał – kwitła, zawierała znajomości; ja nie miałam ani ochoty, ani pieniędzy na dyskoteki i życie nocne. Przyjaciółka namawiała mnie na wspólne wypady, twierdziła, że zawsze znajdzie się palant, który zafunduje drinka, ale jakoś nie wierzyłam, że nie zażąda niczego w zamian. Poza tym wątpiłam, bym właśnie tam spotkała mężczyznę swojego życia. Bo miałam swój ideał, choć nie przyznawałam się do tego. W głębi serca tęskniłam za dobrym, lojalnym chłopakiem; nawet niespecjalnie przystojnym, byle wysokim, parę lat starszym ode mnie i… z długimi włosami. Zawsze podobali mi się faceci z długimi włosami, spiętymi w koński ogon.

Może odzywała się we mnie dusza fryzjerki

Może obejrzałam za dużo amerykańskich filmów, ale właśnie tacy mężczyźni budzili we mnie żywsze bicie serca. Tylko co z tego, skoro nawet nie próbowałam takiego szukać. Widać nie ufałam mężczyznom, zupełnie tak samo jak mama. Ojca też uważałam kiedyś za dobrego i porządnego człowieka, a potem… szkoda gadać. W końcu ulitowała się nade mną nasza gospodyni. Jej brat miał firmę produkującą stroje robocze i wciąż szukał nowych chałupniczek. Uciekłam od szczęku nożyczek i terkotu maszyny, by trafić dokładnie w ten sam kierat. Ale nie mogłam wybrzydzać. Zgodziłam się i znowu towarzyszyły mi strzępki materiału, igły, nitki, hałas pracującej maszyny… Miałam wprawę, mogłam szyć i rozmyślać jednocześnie. Tyle że smutne to były rozmyślania. Wykańczałam właśnie kolejną partię spodni, gdy w moje smętne myśli wdarły się trzy energiczne dzwonki. Nikt inny, prócz listonosza, nie dzwonił w tak specyficzny sposób.

Dlatego otwierałam drzwi bez oporów. Z reguły nie podchodziłam nawet do wizjera. Prócz Magdy, gospodyni i jej brata nikogo tu nie znałam. A szybko nauczyłam się, że inaczej niż w naszym miasteczku ludzie chodzili po domach nie z odwiedzinami, ale żeby coś sprzedać albo wyżebrać. Nawet listonosz był tutaj inny niż w moich rodzinnych stronach.

Poważny, oficjalny; bez czapki i munduru pewnie nawet bym go nie rozpoznała na ulicy. Znany mi od dzieciństwa pocztylion nazywał się pan Antoni i kochał swoją pracę. Wszyscy go lubili i rozpoznawali, nawet w cywilu. Zawsze znał najświeższe plotki i dzielił się nimi chętnie, przy kawie albo herbatce. W wielkim mieście nie było na to miejsca.

Ludzie wciąż się spieszyli i nie ufali sobie nawzajem. Znowu ogarnęła mnie tęsknota za rodziną i moim miasteczkiem. Bo co to za świat, w którym człowiek nie zna imienia swojego listonosza… Trzy dzwonki zabrzmiały ponownie. Pocztylion się niecierpliwił. Jeszcze pomyśli, że nikogo nie ma i pójdzie. Pospieszyłam do drzwi.

– Dzień dobry – powiedział sztywno.

Zerknęłam na niego spod rzęs; jak zwykle oficjalny, ale też chyba trochę poirytowany, pewnie dlatego, że musiał czekać.

– Dzień dobry – uśmiechnęłam się nieśmiało, żeby go trochę udobruchać.

Spuścił oczy, jakby mój uśmiech go rozdrażnił.

Momentalnie posmutniałam

Byłam w takim psychicznym dole, że niechęć listonosza zdołowała mnie jeszcze bardziej, niemal doprowadzając do łez.

– Paczka dla pani, proszę pokwitować.

– Pa…czka? – wydukałam. – Jaka paczka? Na pewno dla mnie?

Adres się zgadza, panna Krystyna to pani, prawda?

Przytaknęłam.

– A pani Antonina to…

– Mama! To od mojej mamy… – wyjaśniłam i drżącą dłonią podpisałam pokwitowanie. – Proszę mi ją dać… – szepnęłam i wyciągnęłam ręce.

Patrzyłam na niego błagalnie szeroko otwartymi oczami, jakbym naprawdę się bała, że mógłby mi nie oddać paczki.

– Proszę… – powtórzyłam; teraz nawet głos mi drżał.

Wiedziałam, że zachowuję się idiotycznie, irracjonalnie. Nawet nie byłam zdziwiona, gdy listonosz znowu umknął wzrokiem w bok, a jego twarz wykrzywił dziwny grymas – ni to litości, ni zażenowania. Tak, byłam żałosna. Kiedy zaś wzięłam od niego paczkę, do reszty się rozkleiłam. Poczułam zapach domu. Paczka przeszła przez tyle rąk, przebyła wiele kilometrów, niemożliwe, żeby…

A jednak czułam zapach pasty do podłóg, wykrochmalonych firanek i ciasta drożdżowego. Zapach mamy. Domyśliłam się, co jest w paczce. Placek z wiśniami, mój ulubiony. Mama przysłała mi ciasto, żebym tu nie zmarniała, żebym pamiętała, że zawsze mam gdzie wrócić. Boże, jak bardzo chciałam być w tej chwili w domu! Przytuliłam twarz do paczki i rozpłakałam się. Łzy płynęły strugą na biały papier, rozmazywały adres...

– Przecież nie może być aż tak źle? – nie zauważyłam, kiedy listonosz zamknął za sobą drzwi, podszedł do mnie i wyciągnął rękę z białą płócienną chustką, starannie wyprasowaną i złożoną.

Powinnam się wystraszyć

Sama z obcym mężczyzną… ale jakoś nie bałam się. Może to przez tę chustkę; moja mama też nie uznawała papierowych chusteczek. A może przekonała mnie delikatność i troska, jaką usłyszałam w głosie listonosza.

Myślałam, że pan mnie nie lubi – powiedziałam, biorąc chustkę.

– Co też pani mówi? Jest dokładnie na odwrót. Jeżeli unikałem pani wzroku, to dlatego, że nie wypada, by urzędnik pocztowy umawiał się na służbie.

– Żartuje pan sobie ze mnie… – wymruczałam w chustkę, ale zrobiło mi się raźniej na duszy.

Uniosłam głowę i dokładnie się mu przyjrzałam. Był kilka lat starszy od mnie, sporo wyższy, pochylił się, bym nie musiała zadzierać głowy do góry. To świadczyło, jak wrażliwym jest człowiekiem. Najważniejsza jednak była jego twarz, biła z niej szczerość i uczciwość. Nie powiedziałabym, że jest przystojny, ale to akurat się dla mnie nie liczyło. Mój ojciec był przystojny i niegodziwy zarazem. A tego mężczyznę mogłabym przedstawić mamie. Uśmiechnęłam się.

– Może napije się pan kawy i poczęstuje plackiem mojej mamy? – zaprosiłam go.

– Chętnie, właśnie kończę służbę – powiedział i zdjął czapkę.

Miał bardzo krótko ostrzyżone włosy. Roześmiałam się cicho. Uniósł brwi w niemym zapytaniu.

Nie można mieć wszystkiego – wyjaśniłam.

– Nie rozumiem…

– Kiedyś to panu wytłumaczę, ale teraz trochę się… wstydzę – zarumieniłam się.

– W takim razie nie będę nalegał.

Skłonił się kurtuazyjnie

– I bardzo się cieszę na to „kiedyś”, bo oznacza, że mam u pani jakieś szanse.

Znowu oblałam się rumieńcem. A potem, już przy kawie i placku, opowiedziałam mu o swoich zmartwieniach. Nie wiem, skąd nagle u mnie ta śmiałość. Magdzie nawet nie próbowałam się zwierzać, nie zrozumiałaby. Byłyśmy tak różne.

– Widzę, że trafiłem idealnie z tą paczką – podsumował moje wynurzenia. – Gdyby wróciła pani do domu, to jakby wyglądało nasze „kiedyś”?

– W ogóle by nie wyglądało – przyznałam i znów zrobiło mi się smutno.

Oto spotkałam ideał (z wyjątkiem włosów), ale nie wiedziałam, czy nawet dla niego wytrzymam w mieście.

– A przecież rozwiązanie jest w zasięgu ręki – pocieszył mnie natychmiast. – Parę ulic dalej jest zakład fryzjerski. Dostarczałem im dzisiaj pocztę i zauważyłem na szybie ogłoszenie, że poszukują kogoś do przyuczenia. Z początku nie zarabiałaby pani wiele, ale z czasem…

– To nie może być takie proste?! – wykrzyknęłam zdumiona.

– Ale jest, wystarczy, że się zdecydujesz – gładko przeszedł na ty.

– Pójdziesz ze mną?

– Choćby zaraz.

I tak właśnie się wszystko się zaczęło… 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA