Kasia jest naszym jedynym dzieckiem. Wymarzonym, wyśnionym. Kiedy po wielu latach starań wreszcie pojawiła się na świecie, byliśmy z Wojtkiem tacy szczęśliwi. Urodziła się śliczna i – jak się wydawało – zupełnie zdrowa.
Walczyła dzielnie
Przez pierwsze dwa lata świetnie się rozwijała. Ale potem pojawiły się problemy. Przewracała się bez powodu, przelewała się nam przez ręce. Nie rozumieliśmy, co się dzieje. Lekarz rodzinny początkowo bagatelizował te objawy, ale w końcu skierował nas do neurologa.
Kolejne wizyty, badania i przerażająca diagnoza: zanik mięśni typu drugiego. Specjalista ostrzegł nas, że wcześniej czy później Kasia przestanie chodzić.
Nie chcieliśmy z mężem pogodzić się z chorobą córeczki. Obiecaliśmy sobie, że zrobimy wszystko, by ją ratować przed kalectwem. Bez wahania zrezygnowałam z pracy i poświęciłam się opiece nad Kasią. Woziłam ją po różnych specjalistach, na rehabilitację, sama z nią ćwiczyłam. Walczyła dzielnie.
Mimo to choroba postępowała szybko. Gdy skończyła dziesięć lat, musieliśmy jej kupić wózek inwalidzki. Wiadomo było, że spędzi na nim resztę życia. Mimo ułomności córka nigdy nie skarżyła się na swój los.
Ze spokojem przyjmowała to, co się z nią dzieje. Od małego wszystko rozumiała, bo okazało się, że jest niezwykle inteligentna. W lot uczyła się nowych rzeczy, miała świetną pamięć.
Kiedyś w szpitalu usłyszałam, że dzieci chore na rdzeniowy zanik mięśni są zazwyczaj dużo mądrzejsze i zdolniejsze od rówieśników. Jakby los chciał im wynagrodzić krzywdę, która ich spotkała.
Nie wiem, czy to prawda, ale w przypadku Kasi to się sprawdziło. W podstawówce miała najlepsze oceny w całej klasie. I to nie dlatego, że nauczyciele się nad nią litowali. Po prostu na nie zasługiwała.
Byłam z niej taka dumna
W ostatniej pojawił się problem. Trzeba było wybrać szkołę średnią dla córki. Ze swoim świadectwem i wynikami testu mogła iść do najlepszego liceum w mieście. Marzyła o tym. W przyszłości chciała studiować biologię, a potem zająć się badaniami genetycznymi, żeby ratować takich ludzi jak ona.
Sęk w tym, że nie była to szkoła integracyjna. A Kasia nie miała tyle siły, by samodzielnie przemieszczać się na zwykłym wózku inwalidzkim. W domu dawała jeszcze radę przejechać z pokoju do pokoju. Ale szkoła to co innego. Długie korytarze, wędrówki z klasy do klasy, z piętra na piętro. Dla niepełnosprawnej osoby – prawdziwy horror.
Chcieliśmy z mężem kupić Kasi wózek elektryczny, ale nie było nas na to stać. Wojtek co prawda dobrze zarabiał, ale prywatna rehabilitacja, środki higieniczne, leki pochłaniały mnóstwo pieniędzy. Czasem się zastanawialiśmy, czy wystarczy nam do pierwszego.
Staraliśmy się w bankach o pożyczkę, ale odrzucono nasz wniosek z powodu braku zdolności kredytowej. Próbowaliśmy w kilku fundacjach, ale także odesłano nas z kwitkiem. Dla nich dla odmiany byliśmy zbyt bogaci.
Nasza córka skazana była więc na pomoc innych. A miała być jedynym niepełnosprawnym dzieckiem w całej szkole! Ta myśl mnie przerażała. Bałam się, że rówieśnicy zostawią ją samą, że będą jej dokuczać.
Powinna iść do szkoły integracyjnej
Co prawda dyrektor uspokajał mnie, że nic takiego się nie stanie, że przygotuje młodzież na przybycie Kasi, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. W przeszłości nieraz spotykały ją przykrości. Dlaczego więc teraz miało być inaczej?
Wszelkimi sposobami starałam się więc wybić jej to elitarne licem z głowy. Tłumaczyłam, że to nie dla niej, że w szkole integracyjnej będzie jej łatwiej. Nie słuchała.
Twierdziła, że młodzież wcale nie są taka zła i bezduszna, jak wszyscy myślą, że na pewno znajdzie się ktoś, kto jej pomoże. I że wszystko będzie dobrze.
Ja jednak ciągle miałam wątpliwości. Podzieliłam się nimi z mężem. Byłam przekonana, że stanie po mojej stronie, ale on poparł Kasię. Stwierdził, że nie wolno przeszkadzać dziecku w realizacji marzeń, że jak będzie bardzo źle, to przeniesiemy córkę do liceum integracyjnego.
Tak mnie oboje przekonywali, tak naciskali, że w końcu uległam. We wrześniu po raz pierwszy zawiozłam Kasię do nowej szkoły.
Wyglądało na to, że córka dobrze czuje się w liceum. I że z tą pomocą miała rację. Gdy tylko pojawiałyśmy się przed szkołą, zawsze znalazł się ktoś, kto pomógł jej dostać się do środka. Mimo to ciągle byłam bardzo niespokojna.
Bałam się, że wcześniej czy później to pomaganie po prostu się znudzi młodym ludziom. I Kasia zostanie sama. Zawsze była bardzo ambitna, nie lubiła narzekać. Wiedziałam więc, że w razie czego nawet się nie poskarży. Każdego dnia patrzyłam jej więc prosto w oczy i wypytywałam, co się działo w szkole, czy nikt nie zrobił jej krzywdy.
Nie była tym, delikatnie mówiąc, zachwycona
Zniecierpliwiona odpowiadała, żebym wreszcie przestała się martwić, że wszystko jest w porządku. Ja jednak przez skórę czułam, że któregoś dnia koleżanki i koledzy doprowadzą ją do łez.
To było miesiąc temu. Przyjechałam po Kasię trochę spóźniona, bo na mieście były korki. Zazwyczaj witała mnie z uśmiechem, ale wtedy miała twarz mokrą od łez.
– Boże drogi, co się stało? – zdenerwowałam się natychmiast.
– Niiiic – wychlipała.
– Jak to nic? Przecież widzę! Mów natychmiast, o co chodzi!
– Nie mogę…
– Jak to nie możesz? – zapytałam wzburzona. – Ktoś cię skrzywdził, tak?
– Nieeee…
– Akurat! Od początku mówiłam, że to liceum to zły pomysł. Ale ty się uparłaś. I co? I teraz cierpisz!
– Mamo, to nie tak… Uspokój się…
– Mowy nie ma! Nie pozwolę na to, żeby jacyś gówniarze się nad tobą znęcali. Jutro zaczynam ci szukać nowej szkoły. A teraz idę rozmówić się z dyrektorem. Niech sobie nie myśli, że to tak zostawię. Na policję pójdę, skargę do kuratorium napiszę! Winni muszą zostać ukarani! – krzyknęłam i popędziłam do sekretariatu.
Okazało się, że nikt się nad Kasią nie znęcał
Byłam tak wściekła, że w środku aż się gotowałam. Dyrektor, o dziwo, ucieszył się na mój widok.
– Świetnie, że pani przyszła tak szybko, musimy omówić parę spraw – zaczął z uśmiechem.
– Rzeczywiście musimy – przerwałam mu. – Co to za bydlaki obraziły moją córkę? Rozumiem, że już wezwał pan ich rodziców. I że wylecą ze szkoły!
– Bydlaki? Wylecą? Ale za co? – wpatrywał się we mnie zdumiony.
– No nie! Kasia siedzi przy wyjściu, cała zapłakana, a pan udaje Greka? To już bezczelność! – wrzasnęłam.
– Zaraz, zaraz, a pytała pani córkę, dlaczego płacze?
– Nie musiałam! Nie jestem idiotką, umiem kojarzyć fakty! – warknęłam.
Dyrektor uśmiechnął się pod nosem.
– Nie wątpię, ale tym razem chyba się jednak pani pomyliła. Myślę, że Kasia nie rozpłakała się z żalu, tylko ze wzruszenia. I wcale jej się nie dziwię. Mnie też łezka się w oku zakręciła, gdy okazało się, że mam tak wspaniałą młodzież w szkole.
– Słucham? – wybałuszyłam oczy.
– Wręcz przeciwnie, uczniowie postanowili zebrać dla niej pieniądze na wózek z napędem elektrycznym. Sami do mnie przyszli z tym pomysłem. Stwierdzili, że chcą, by Kasia była bardziej samodzielna i robiła rzeczy, o których teraz może tylko pomarzyć. Nawet plan mi przedstawili. Będą kiermasze, aukcje… – opowiadał dyrektor.
– Naprawdę? – wykrztusiłam.
Mało nie zalałam się łzami ze wstydu i wzruszenia.
Poczułam się jak totalna idiotka
– Oczywiście. Najwspanialsze jest to, że nikt ich do tego nie namawiał. Przegadali sprawę między sobą i doszli do wniosku, że chcą pomóc. Oczywiście się zgodziłem. Poprosiłem nawet Kasię, by ściągnęła panią do mnie, bo trzeba załatwić kilka formalności, żeby wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Ale chyba nie zdążyłyście porozmawiać – spojrzał na mnie rozbawiony.
Nie muszę chyba mówić, jak się poczułam. Jak totalna idiotka. Wymamrotałam więc tylko, że może wpadnę jutro, bo w tej chwili nie jestem w stanie pozbierać myśli, i chyłkiem wycofałam się z gabinetu. Na korytarzu czekała na mnie Kasia.
– Zrobiłaś aferę? – zapytała.
– Zrobiłam… Niestety… Nie mogłaś mnie jakoś powstrzymać? Ze wstydu omal się pod ziemię nie zapadłam – jęknęłam.
– Ciebie? Powstrzymać? Przecież ty zawsze wiesz wszystko najlepiej – Kasia zrobiła niewinną minkę.
– No dobrze, to nieprawda. Przyznaję się. I wiesz co? Bardzo się z tego cieszę – odparłam z uśmiechem.
Czytaj także:
„Bycie nianią jest jak praca sapera. Raz rozbrajasz pełną pieluchę, a raz odpędzasz natrętną babcię pod wpływem alkoholu”
„Chciałem udowodnić ojcu, że nie jestem mięczakiem i wpędziłem się w kozi róg. Straciłem żonę, a syn miał mnie za głupca”
„W szafie wisiała sukienka do trumny, czekałam już tylko na śmierć. W porę zrozumiałam, że starość to nie przekleństwo”