„Babcia wierzyła w świętą moc kapliczki i tego samego wymagała od rodziny. Nawet po swojej śmierci nie dała za wygraną”

modląca się kobieta fot. Getty Images, PhotoAlto/Frederic Cirou
„– Stoję nad grobem, a wy nadal lekceważycie moje słowa – narzekała. – To sprowadzi karę na całą naszą rodzinę... Kiedyś przypomnicie sobie moje słowa! – groziła”.
/ 12.03.2024 14:30
modląca się kobieta fot. Getty Images, PhotoAlto/Frederic Cirou

Babcia zmusiła nas do pewnego zobowiązania, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, aby je wypełnić. Raz padał śnieg czy deszcz, innym razem zdarzało się coś nieprzewidzianego. Mijały miesiące, a potem lata, a kapliczka wciąż była w żałosnym stanie. Jednak babcia po śmierci wycięła nam taki numer, że do końca życia zapamiętam, że nie można ignorować tradycji. A już z pewnością tego, co mówi babcia.

Ta kapliczka jest wyjątkowa

Moja babcia była osobą o silnym charakterze. Ojciec niekiedy żartował, że jego matka powinna przejąć ster rządów w naszym kraju, gdyż potrafiła sprawić, że wszyscy jej słuchali. Co więcej, nielicznym udaje się tak skutecznie egzekwować swoje decyzje, jak jej...

Vis-a-vis naszego domu stoi kapliczka. Znajduje się na przeciwległym boku drogi, na zakończeniu alei brzóz, nieopodal naszego pola. Wiejskie opowieści mówią, że powstała w XIX stuleciu rękami mieszkańców, którzy pragnęli w ten sposób wyrazić wdzięczność za to, że wieś ominęła epidemia, która zdziesiątkowała okoliczne miejscowości. Babcia opowiadała mi historię, którą usłyszała od swojej matki, jakoby w okolicy wiele osób zmarło, a w naszej wsi nie zanotowano żadnego przypadku choroby.

– I dlatego musimy szczególnie dbać o tę kapliczkę – mawiała. – A skoro stoi na naszej ziemi, to ten obowiązek spoczywa na barkach naszej rodziny.

Od najmłodszych lat pamiętam ten obraz: nasza ziemia, która leży naprzeciwko naszego domu, z tyłu złote kłosy żyta, które zginają się pod ciężarem ziaren, a na pierwszym planie mała murowana kapliczka z biało–niebieskim wizerunkiem Matki Boskiej...

We wsi, w której mieszkamy, znajdują się trzy kapliczki. Jedna w środku wsi, nasza, i dwie na obrzeżach. Zgodnie z lokalnym zwyczajem, dekoruje się je na święta. Gdy ktoś z naszej społeczności umiera, podczas procesji pogrzebowej wszyscy zatrzymują się przy kapliczce, która jest po drodze do kościoła, nawet jeśli to oznacza zmianę trasy konduktu. Mimo że te kapliczki formalnie należą do wszystkich mieszkańców wsi, to de facto opiekują się nimi ci, którzy mieszkają najbliżej.

To był rodzinny obowiązek

Babcia zawsze zarzucała tacie, że ten nie poświęca wystarczająco dużo czasu na odnowienie kapliczki. Figurę Matki Boskiej powinien był odmalować już rok temu.

– Mój drogi, twój ojciec na pewno przewraca się w grobie – mówiła, rzucając mu spojrzenie pełne goryczy. – Gdyby to zobaczył, ze wstydu zamknąłby oczy. Popatrz tylko, jak prezentuje się kapliczka. Farba się łuszczy. Wszystko jest pokryte kurzem. To po prostu wstyd!

– Mamo, przecież razem z tatą ją remontowaliśmy – tata starał się bronić.

– Kiedy to było? Władek nie żyje już od dziesięciu lat, a co tam robiliście wcześniej, to tylko Bóg wie! Nie masz boga w sercu!

– Proszę cię, mamo, nie mów tak – uspokajał tata, który mimo swoich niemal sześćdziesięciu lat, wciąż bał się swojej matki.

– Czyli mam milczeć, bo prawda jest dla ciebie niewygodna?! – narzekała babcia. – To jest nasz obowiązek, przecież to jest hańba dla całej wsi. A i Bóg na pewno nas za to potępi.

– Kiedy ja mam to zrobić? – mój ojciec próbował unikać odpowiedzialności. – Gdy nie jestem na polu, to jestem w oborze. Dzięki pomocy Szymka ledwo daję radę.

– No właśnie, Szymek, to jest nasza jedyna szansa – babcia zwróciła się do mnie, a ja żałowałem, że nie zniknąłem wcześniej. – Obiecaj mi, wnusiu, że naprawisz tę kapliczkę!

– Mogę obiecać babciu, ale zacznę, gdy skończą się pracę w polu – skapitulowałem.

Babcia zmusiła nas do pewnego zobowiązania, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, aby je wypełnić. Raz padał śnieg czy deszcz, innym razem zdarzało się coś nieprzewidzianego. Mijały miesiące, a potem lata, a kapliczka wciąż była w żałosnym stanie. Troszczyłem się jedynie o otoczenie, kosząc trawę i przycinając krzewy.

Jednak babcia nie ustępowała

– Stoję nad grobem, a wy nadal lekceważycie moje słowa – narzekała. – To sprowadzi karę na całą naszą rodzinę... Kiedyś przypomnicie sobie moje słowa! – groziła.

W końcu dla świętego spokoju postanowiłem zająć się tą kapliczką. Rzeczywiście, drewniana konstrukcja była w fatalnym stanie. Usunąłem pozostałości farby, kupiłem nową, w odcieniu starego złota, który babcia sama wybrała z katalogu, i przemalowałem kapliczkę.

– Ale patrz na samą figurę! – uporczywie zwracała mi uwagę babcia. – Spójrz, jak ona teraz wygląda! Jeszcze gorzej, bo kontrastuje z resztą kaplicy.

– Zajmiemy się tym po zbiorach – zdecydował się zakończyć rozmowę mój ojciec. – Chyba że mama woli, abyśmy to zrobili w niedzielę?

– O, nie, na pewno nie! – od razu zrobiła znak krzyża. – Wolę poczekać. Ale trzymam was za słowo!

Znów mieliśmy coś innego do roboty i zdecydowaliśmy się przeciągnąć renowacje na okres zimowy. Babcia nieustannie suszyła nam głowę, więc zabraliśmy figurkę do naszego domu, aby ją odrestaurować, a kapliczka przez ten czas była pusta... Tylko babcia zwracała na to uwagę, ale już bardziej prosiła, niż krzyczała, ponieważ była z dnia na dzień słabsza. W końcu skończyła już osiemdziesiąt siedem lat, nic dziwnego, że czuła się słaba. Liczyliśmy na to, że na wiosnę jej stan zdrowia się poprawi, ale gdy nadeszły roztopy, babcia zaczęła się czuć gorzej. Tata wezwał lekarza.

– Starość to choroba nieuleczalna – powiedział, machając rękoma, gdy w kuchni prosiliśmy go o szczerą diagnozę. – Pani Leokadia jest przeziębiona, żołądek też jest w kiepskim stanie, a i serce...

– A co jeśli pojechalibyśmy do szpitala, może podłączą do kroplówki, dadzą coś na wzmocnienie? – zapytałem.

– Możliwe. Na pewno by to pomogło, ale na jak długo? – uśmiechnął się do mnie ze smutkiem.

– Rozumiem, że chcecie zrobić wszystko, co w swojej mocy, ale czy warto męczyć panią Leokadię? Dla niej najważniejsze jest być z wami, w domu. Teraz najbardziej potrzebuje spokoju.

Babcia nawet nie chciała słyszeć o szpitalu. Przez cały dzień leżała w łóżku, nie chciała jeść, tylko patrzyła przez okno i się modliła. Jedynym, co ją naprawdę obchodziło, była mała kaplica.

– Obiecaliście, że odnowicie figurkę – pewnego dnia szeptem powiedziała do mnie i do mojego ojca.

– Babciu, tak, ale najpierw musisz się dobrze poczuć, to jest teraz najważniejsze – odpowiedziałem, delikatnie głaszcząc jej dłoń.

– Kaplica musi być cała odnowiona – odparła, kręcąc głową. – A ty, musisz mi obiecać, że po mojej śmierci nadal będziesz się o nią troszczył.

Obiecałem oczywiście, bo co innego mogłem zrobić? Był moment, kiedy zaczęliśmy wierzyć, że babcia może się jeszcze wykurować, powrócić do zdrowia. Widać było pewne znaki poprawy i nawet poprosiła o rosół z kluskami lanymi. Jednak następnego dnia już nie zdołała wstać, a rano odeszła...

Nie było jak wynieść trumny z domu

We wsi jest taka tradycja, że ciała zmarłych pozostają w domu, skąd następnie są przewożone do kościoła. Muszą zatrzymać się na chwilę przy małym kościele. Wiedzieliśmy, że nasza babcia była bardzo przywiązana do tradycji, więc było oczywiste, że tak trzeba zrobić. Zamówiliśmy więc trumnę i rozpoczęliśmy przygotowania do pogrzebu.

Tego dnia wszystko było gotowe. Trumna dotarła i sprawdziliśmy, czy zmieści się przez drzwi – bez problemu się mieściła, nawet z pewnym zapasem. Powiadomiliśmy rodzinę, a moja matka i żona przez dwa dni stały w kuchni, przygotowując posiłki. Wiadomo, że niektórzy członkowie rodziny dojadą na pogrzeb z daleka i trzeba im zapewnić odpowiednie przyjęcie. Wyglądało na to, że wszystko jest przygotowane... A jednak. Mimo że babcia już zmarła, to pokazała nam, co potrafi. Po modlitwie tata wraz z sąsiadami podnieśli trumnę, chcąc wynieść ją na dwór. Wtedy okazało się, że nie przejdzie przez drzwi.

– Ale przecież ją zmierzyliśmy! – mama wyraźnie się zdenerwowała.

– Wygląda na to, że pani Leokadia nie chce opuścić domu – zauważył sąsiad, kiwając głową.

– Nic dziwnego – dołożyła sąsiadka. – Trzeba by do kaplicy pójść, zatrzymać się przed nią, a tu nie ma figury.

Ojciec i ja spojrzeliśmy na siebie. Figurka, która powinna znajdować się w kapliczce, stała odłożona w drewutni. Pomalowaliśmy ją dwa miesiące temu, ale z powodu choroby babci zapomnieliśmy jej tam postawić! Bez słowa obróciłem się na pięcie i ruszyłem na zewnątrz, a następnie do drewutni. Zdmuchnąłem kurz z figurki i ruszyłem, aby umieścić ją z powrotem w kapliczce. Kiedy wróciłem do domu, wszyscy dyskutowali, co zrobić z trumną.

– W dawnych czasach wynosili ją przez okno – powiedział pan Józef, najstarszy mieszkaniec naszej wsi. – Tak powinniśmy zrobić i teraz.

– Przez okno? – mama spojrzała na niego zaskoczona. – To jakoś niezbyt elegancko.

– Aaa tam – pan Józef machnął ręką – to jest zgodne z tradycją.

Mama nie do końca była pewna. Przy oknach naszego domu były przecież zamontowane szafki, które trzeba by było zdjąć...

– Może jeszcze raz spróbujecie przez drzwi? Możliwe, że nie trzymaliście jej prosto? – zasugerowała mama.

Nieco niepewnie podnieśli ją ponownie – i tym razem przeszła bez problemów!

– Mówiłam przecież, że Leokadia nie pójdzie do kościoła bez odnowionej figury – powiedziała nasza sąsiadka. – Zawsze bardzo dbała o tę kapliczkę.

Nie miałem pojęcia, jak to skomentować. Kontynuacja ceremonii pogrzebowej przebiegła już bez żadnych przeszkód. Ja natomiast, w ramach obietnicy złożonej mojej babci, co dwa lata dokonuję renowacji kapliczki. Planuję również nauczyć tego mojego syna, który już teraz mi asystuje.

Czytaj także:
„Urabiał sobie ręce po łokcie, ale koledzy na niego narzekali. Gdy poznałem jego tajemnicę, zbierałem szczękę z podłogi”
„Mąż zdradził mnie z byłą i przypadkiem zrobił jej dziecko. Wyrzucił mnie ze swojego życia jak zepsutą zabawkę”
„Znalazłam portfel pełen pieniędzy. Już miałam plan na tę kasę, ale sumienie dało mi po łapach”

Redakcja poleca

REKLAMA