„Babcia w sekrecie karmi moją córkę słodyczami. I jeszcze każe jej trzymać to w tajemnicy...”

dziewczynka która objada się słodyczami fot. Adobe Stock
„Moja mama rujnuje moje wysiłki. Daje Natalce codziennie mnóstwo słodyczy. Mówi, że dzieciom wolno więcej. I że nie wolno im wszystkiego odmawiać. A babcie są od rozpieszczania, a nie od wychowywania...”
/ 20.04.2021 10:10
dziewczynka która objada się słodyczami fot. Adobe Stock

Gdy urodziła się Natalka, obiecałam sobie, że zrezygnuję z pracy. Chciałam, żeby córka jak najdłużej miała mamę na co dzień, a nie tylko od święta. Przez pięć lat z radością dotrzymywałam słowa. Mąż zarabiał, ja zajmowałam się domem. Ale niedawno nasza sytuacja finansowa bardzo się pogorszyła. Firma, w której pracował Artur, zakończyła działalność w Polsce.

Mąż na szczęście szybko znalazł nowe zajęcie, ale z pensją prawie o połowę niższą niż wcześniej. Stało się jasne, że z jego zarobków nie damy rady płacić rachunków, rat kredytów i jeszcze żyć.

Chcąc, nie chcąc, musiałam więc wrócić do pracy

Natalką zajęła się moja mama. Kochała wnusię nad życie i była szczęśliwa, że może się nią opiekować. Zwłaszcza że niedawno przeszła na emeryturę i jak sama twierdziła, nie bardzo wiedziała, co zrobić z wolnym czasem. Cieszyłam się z tego. Byłam przekonana, że babcia będzie zdecydowanie lepszą opiekunką niż jakaś obca kobieta. Ale im dłużej córeczka jest z moją mamą, ogarniają mnie tym większe wątpliwości.

Powód niby banalny, ale dla mnie ważny... Chodzi o kwestię jedzenia. Otóż ja uważam, że dziecka od małego trzeba uczyć zdrowego odżywiania się. Przyzwyczajać do regularnych posiłków, nie przekarmiać, nie dawać słodyczy, gazowanych sztucznych napojów, chipsów… Nie to, żebym w ogóle odmawiała Natalce słodkości i przekąsek. Nie jestem potworem. Ale moja córeczka do tej pory dostawała je tylko od czasu do czasu. I nie protestowała.

Gdy była spragniona, piła wodę lub domowej roboty kompot, zaakceptowała fakt, że obiad to warzywa i kawałeczek mięsa, a nie trzy pączki i paczka chrupek. Czasem widywałam maluchy, które robiły sceny w supermarkecie, gdy rodzice odmawiali im kupna ciastek lub batoników. Nie chciałam, żeby moja Natalka była taka sama. I dzięki moim staraniom się udawało.

Niestety, moja mama konsekwentnie niweczy te wysiłki. Odkąd ja jestem w pracy, a ona opiekuje się wnuczką, daje jej mnóstwo słodyczy. Boję się, że córeczka przypłaci to zdrowiem. Oczywiście, zanim powierzyłam mamie opiekę nad Natalką, długo z nią rozmawiałam. Mówiłam o zasadach, jakimi kieruję się przy wychowywaniu córki, uprzejmie i grzecznie prosiłam, żeby się ich trzymała.

– Ależ oczywiście, przecież to twoje dziecko. Ja nie zamierzam niczego zmienić – odparła wtedy.

Byłam więc przekonana, że faktycznie wzięła sobie moje słowa do serca

Okazało się, że nie wszystkie. O tym, że mama pozwala Natalce jeść słodycze, dowiedziałam się przypadkiem. Któregoś dnia wybrałam się z córeczką do osiedlowego sklepiku. Jak zwykle pomagała mi w zakupach, czyli wrzucała do koszyka to, co jej wskazałam. Gdy doszłyśmy do lady, sprzedawczyni uśmiechnęła się do Natalki.

– Na jakie ciasto masz dzisiaj ochotę? Mam świeżutkie pączki i drożdżówki z budyniem – powiedziała.
– Dziękuję, ale moja córka nie jada takich rzeczy – wtrąciłam się.
– Chyba jednak jada, bo jak przychodzi do mnie z taką starszą panią, chyba babcią, to zawsze wybiera sobie coś słodkiego – odparła.

Po powrocie do domu wzięłam natychmiast córkę na spytki. Chciałam wiedzieć, czym karmi ją babcia. Początkowo milczała jak grób, twierdziła, że to tajemnica, ale w końcu się złamała. I przyznała, że moja mama bardzo często kupuje jej słodycze. I pozwala objadać się nimi do woli.

– Ale przecież tłumaczyłam ci, że słodycze są niezdrowe! Nie powiedziałaś tego babci? – zdenerwowałam się.
– Powiedziałam. Ale ona mówi co innego – odburknęła.
– Co takiego?
– Że jestem jeszcze dzieckiem. A dzieciom wolno więcej – odparła.

Czuję się bezsilna, do mamy nic nie dociera

Byłam w szoku. Nie mogłam uwierzyć, że moja mama jest tak nieodpowiedzialna! Nie dość, że łamie jedną z ustalonych przeze mnie zasad, to jeszcze każe dziecku trzymać to w tajemnicy. Gdy więc już trochę ochłonęłam, natychmiast do niej zadzwoniłam z awanturą. Miałam nadzieję, że przeprosi, będzie się kajać, obieca poprawę. A ona co? Powtórzyła to, co usłyszałam już od Natalki. Że moja córeczka to jeszcze dziecko i nie można jej wszystkiego odmawiać. A poza tym babcie są od rozpieszczania, a nie od wychowywania.

Rozłączyłam się, bo bałam się, że powiem o dwa słowa za dużo i potem będę tego żałować. Od tamtego dnia wielokrotnie próbowałam rozmawiać z mamą. Już nie przez telefon, tylko w cztery oczy i na spokojnie, bez nerwów. Nie wspominałam już o łamaniu zasad, bo czułam, że to ją tylko zdenerwuje. Uderzyłam tylko w najczulszy, jak mi się wydawało punkt, czyli zdrowie Natalki.

Tłumaczyłam, że kupując wnuczce słodycze, tylko jej szkodzi, że otyłość wśród dzieci to prawdziwa plaga. I że przez to, co robi, Natalka będzie przez całe życie zmagać się z nadwagą. I różnymi innymi niebezpiecznymi chorobami, które zwykle dopadają osoby otyłe. Niestety, nic do niej nie dociera.

Uparcie powtarza, że Natalka to jeszcze dziecko, ma czas na dbanie o linię, a nawet jak trochę przytyje, to nic się nie stanie. Bo jak będzie nastolatką, to się „wyciągnie”… Serio, w tej sytuacji czuję się kompletnie bezsilna. Wiem, że jeśli szybko nie przekonam mamy do swoich racji, będzie tylko gorzej. Natalka coraz częściej buntuje się przeciwko temu, że nie wolno jej jeść słodyczy w domu.

Prosi, marudzi, a nawet… grozi. Ostatnio, gdy powiedziałam, że nie kupię jej czekolady, oznajmiła, że przeprowadzi się na stałe do babci. Bo ona bardziej ją kocha. Zabolało, nawet nie wiecie jak… Potem przepraszała i płakała, mówiła, że to nieprawda, ale zadra została. Po tym incydencie mąż bardzo się zdenerwował. Stwierdził, że powinnam być stanowcza i postawić mamie ultimatum: albo zrezygnuje z kupowania małej słodyczy, albo my zrezygnujemy z jej usług i zatrudnimy po prostu opiekunkę.

Łatwo mu powiedzieć… Kocham swoją mamę i nie chcę z nią zadzierać. Jestem jej wdzięczna za to, że opiekuje się Natalką. Poza tymi nieszczęsnymi słodyczami nie mam jej niczego więcej do zarzucenia. Zresztą, co tu ukrywać, w tej chwili nie stać nas na nianię. Z powodu pandemii zarobki drastycznie maleją, a nie rosną. Co więc mam robić? 

Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę

Redakcja poleca

REKLAMA