Nigdy nie grałam w żadne gry liczbowe, Lotto i tym podobne. Ale tamtego dnia miałam wyjątkowo podły nastrój. Wracałam z pracy, w której zapowiedziano nam, że nie będzie oczekiwanych premii. Nie mogłam w to uwierzyć, bo przecież ja swoją już zagospodarowałam w myślach na nową pralkę, bo stara wydała w tym miesiącu ostatnie tchnienie.
– Będę szczery, to już jest złom! Nowy programator do niej będzie kosztował więcej, niż jest warta cała ta pralka. A nie mam pewności, czy za chwilę nie zepsuje się następny element – powiedział mi serwisant i wiedziałam, że ma rację.
Pralka była bowiem w wieku mojego syna
Czyli prawie piętnastoletnia i sama się dziwiłam, że tak długo pociągnęła. Miałam więc pilny wydatek i premia byłaby jak znalazł! No i co teraz? Kupić pralkę na kredyt? Podczas ostatnich zakupów w markecie przeszłam się po galerii. W sklepie z AGD wielkie plakaty zachęcały do kupienia czegokolwiek na kredyt 0%.
„Chyba będę musiała spróbować” – stwierdziłam, chociaż nie mam zaufania ani do kredytów, ani do promocji.
Patrząc na reklamy, cały czas mam wrażenie, że ktoś mnie próbuje w ten sposób zrobić w konia i chociażby z felietonów z gazety, które uwielbiam czytać, wynika, że czasami, niestety, mam rację. No ale prać w czymś muszę, więc nie pozostało mi nic innego, jak przyjrzenie się kredytowi, albo… Zagranie w lotto! Rozbawiona spojrzałam na wielki napis „Kumulacja!” Z zasady przechodzę obojętnie obok takich rewelacji, ale tym razem kwota pod nim zrobiła na mnie naprawdę wielkie wrażenie – 25 milionów do wygrania!
„Co ja bym zrobiła z taką fortuną, gdyby spotkało mnie to szczęście?” – zastanawiałam się w duchu. – Moja rodzina byłaby ustawiona finansowo na wiele pokoleń do przodu!”.
Skuszona wizją majątku po raz pierwszy w życiu kupiłam los! I wracając do domu autobusem, obładowana ciężkimi siatami, już w myślach widziałam siebie w modnym SUV-ie, wielkim jak gdańska szafa i palącym jak wawelski smok. No, ale jestem pewna, że wtedy nie martwiłyby mnie wcale skaczące ceny benzyny, bo byłoby mnie stać dosłownie na wszystko. Nawet na kupienie sobie całej stacji.
„Jak to jest być tak nieprzyzwoicie bogatą?” – zastanawiałam się potem, w myślach już wydając miliony.
Racjonalnie, a jakże. Na piękny rodzinny dom, bezawaryjny samochód i dalekie podróże. Nosząc w torebce wypełniony kupon, przez jakiś czas prawie czułam się milionerką. No, bo pięknie jest pomarzyć i mieć nadzieję, prawda? To dla niej miliony Polaków wydają trzy razy w tygodniu niemałe pieniądze na losy. Niby tylko trzy złote, ale w sumie robią się przecież z tego ogromne pieniądze. Skądś trzeba brać na te nagrody! Tak sobie ironizowałam w duchu, niby wiedząc, że prawdopodobieństwo wygranej jest równe możliwości znalezienia życia na Księżycu.
A jednak w dniu losowania…
Nastawiłam sobie alarm w telefonie, aby nie przegapić tak ważnej chwili! Byłam akurat u babci, mojej ukochanej 95-letniej staruszki, którą odwiedzam co dwa dni, na zmianę z mamą. Babunia trzyma się dzielnie i za nic nie chce zamieszkać z kimkolwiek z nas. Jest samodzielna, energiczna i swoją żywotnością mogłaby obdarować niejedną młódkę. Nigdy na nic nie narzeka i ciągle powtarza, że kiedy budzi się i coś ją boli, to jest szczęśliwa, bo wie, że żyje. Tamtego dnia upiekłyśmy ciasto i zasiadłyśmy wieczorem do oglądania filmu. Akurat leciała jakaś komedia romantyczna, ale… za nic nie mogłam się skupić na jej treści, tylko ciągle nerwowo spoglądałam na zegarek.
„Te głupie reklamy tak wydłużają filmy, w nieskończoność!” – denerwowałam się w duchu.
A kiedy zabrzmiał sygnał alarmu w mojej komórce, zebrałam się w sobie i zapytałam babcię, czy mogę przełączyć telewizor na inny kanał.
– Tylko na chwilę – poprosiłam.
Nie było z tym problemu do momentu, aż staruszka zobaczyła, o co mi chodzi. Na ekranie zaczęło się losowanie, maszyna losująca poszła w ruch, a ona coraz bardziej bladła. W końcu nie wytrzymała, tylko wzięła do ręki pilota i jednym ruchem… wyłączyła mi telewizor!
– Ależ babciu! – jęknęłam zaskoczona.
– Nie będzie gier losowych w moim domu! To samo zło i dzieło szatana! – stwierdziła staruszka z właściwą sobie stanowczością.
Znałam jej obsesję
Niby się w rodzinie o tym nie mówiło, bo przecież nikt z nas nie jest nałogowym graczem, ale wszyscy wiedzieli, że babcia Felicja nienawidzi takich gier jak lotto i tym podobne. Do tej pory uważałam, że w sumie słusznie i jej sprawa, co tępi. Teraz jednak wydało mi się to śmieszne.
– Oj, babciu… Kupiłam los i chciałabym sobie popatrzeć. Przecież to tylko zabawa, ale… a nuż wygram? – popatrzyłam na nią z filuternym uśmiechem.
Sądziłam, że ją nim rozbroję, bo przecież faktycznie, czym jest takie lotto, jeśli nie zwyczajną zabawą? Ale babcia jeszcze bardziej zbladła, a potem wstała i energicznie podreptała do drugiego pokoju, zabierając przezornie ze sobą pilota od telewizora. Wróciła po dłuższej chwili ze starym albumem z fotografiami pod pachą. Znałam tę lekko już wytartą okładkę. Kryła nasze rodzinne zdjęcia z zamierzchłej przeszłości. Babcia otworzyła go na jednej ze stron i pokazała mi wybraną fotografię. Miała na niej chyba ze czterdzieści lat i wydała mi się taka młoda i beztroska! Z miłością obejmowała młodego mężczyznę, który w jakiś nieuchwytny sposób był bardzo do niej podobny. Wiedziałam, że to jej młodszy brat, Albert. Zmarł w sile wieku, w niewyjaśnionych okolicznościach. To była jedna z naszych rodzinnych tajemnic. Ale dlaczego, tego nie wiedział chyba nikt, bo babcia bardzo nie lubiła o tym mówić. Nikt więc jej o to nie pytał. A teraz czułam, że chce mi o tym wszystkim jednak opowiedzieć i nie pomyliłam się.
– Pewnie kiedyś słyszałaś, że mój brat zmarł – zaczęła. – To był naprawdę kochany człowiek, ale bardzo słabego charakteru. W naszej rodzinie nie było pijaków, a mimo to Albert zaglądał do kieliszka. Jego żona, Marysia, była cierpliwą kobietą i trwała przy mężu, chociaż wiem, że wiele przez niego wycierpiała. Dlatego nie miałam jej ani trochę za złe, gdy w końcu od niego odeszła. Nie widziała już swojej przyszłości u boku alkoholika, który zazwyczaj przepijał pensję, zanim doszedł z nią do domu. A w końcu przez pijaństwo stracił nawet i tę marną robotę, którą miał. Dobrze się stało, że odeszła zabierając dzieci, bo to była dla Alberta terapia szokowa. Mój brat po pewnym czasie intensywnego picia jakby się ocknął. Kochał Marysię, bez dwóch zdań i nie mógł sobie wybaczyć, że wszystko tak zepsuł. Postanowił ją odzyskać, lecz nie zamierzał pójść do niej z pustymi rękami, bo się strasznie wstydził. Chciał się najpierw odbić od dna, pospłacać długi. Ale jak to zrobić, skoro praca marna, dorywcza albo żadna? Brat mieszkał w naszej rodzinnej miejscowości, niewielkiej, w której wszyscy się znali. Wcześniej dał się poznać jako partacz i leser, więc teraz potencjalni pracodawcy woleli postawić na kogoś innego, nie wierząc w przemianę Alberta. Pewnego dnia sąsiad Alberta wygrał w totolotka samochód! Syrenkę!
W mojej rodzinie ktoś już kiedyś wygrał?
– Na ówczesne czasy szczyt marzeń! Obwoził się nią z dumą, aż mój brat popadł w prawdziwą obsesję. Stwierdził, że skoro sąsiad wygrał, to i on może w ten sposób się odkuć. Grając! Kupował losy i z niecierpliwością czekał na każde losowanie. Stawiał zawsze na te same cyfry, na które składały się daty urodzin jego ukochanej żony i dzieci. Nakręcał się miesiącami, wierząc święcie, że wygra, bo przecież już wie, na co wydać te pieniądze. Ma szczytny cel. I… faktycznie! Przyszedł taki dzień, kiedy padły jego szczęśliwe cyfry! Albert usłyszał je w radiu i nie mógł pozbierać się z radości! Poleciał natychmiast po los ukryty bezpiecznie w szufladzie biurka i… Kiedy go wyjął, zorientował się, że nici z wygranej. Bo wprawdzie jak zwykle los wypełnił, ale tym razem go nie złożył w kolekturze. Jak to się stało, tego Albert nie wiedział. Zadzwonił tylko do mnie zrozpaczony i znowu kompletnie pijany, bełkocząc coś o straconej ostatniej szansie. Nie wzięłam jego słów na poważnie, sądząc, że to bredzenie pijaka. Czułam nawet rozczarowanie i obrzydzenie, bo przecież obiecał, że już nie sięgnie po alkohol i naprawi swoje życie, a tymczasem znowu wrócił do butelki. Nie miałam zamiaru do niego jechać i go pocieszać, sądziłam, że pogada sobie i zaraz pójdzie spać, a rano jak wytrzeźwieje, niczego nie będzie pamiętał. Niestety myliłam się. Albert dostał zawału i zmarł – babcia Felicja zamilkła na chwilę.
Ja także nic nie mówiłam, zdjęta zgrozą
A więc to tak! Dlatego moja babcia miała, odkąd ją znam, obsesję gier losowych! Teraz już się jej nie dziwiłam…
– A wiesz, co było w tym wszystkim najgorsze? – podjęła swoją opowieść babcia. – Że kiedy znaleziono i odcięto Alberta, wyjęto mu z zaciśniętej dłoni wypełniony kupon lotto. I okazało się, że wcale nie był wygrany… Mój brat był bowiem, jak byśmy dzisiaj to powiedzieli, dyslektykiem. Myliły mu się litery, cyfry. Nieświadomie często je przestawiał. I na tym kuponie także źle wpisał dzień swoich własnych urodzin. Zamiast 12 marca dał 21. A ta ostatnia liczba nie była wygrana. Trafiłby więc „piątkę”, a nie „szóstkę”. Za „piątkę” nie wypłacają fortuny... Zresztą dla żadnych nie warto popadać w taką obsesję, aby postawić je wyżej od własnego życia – dokończyła babcia.
Byłam wstrząśnięta jej opowieścią. Powoli wróciłam do pokoju z telewizorem, wyciągnęłam kupon lotto ze swojej torebki i… podarłam go. W drobny mak! A potem wyrzuciłam do śmieci i przysięgłam sobie, że już nigdy nie zagram. Bo to faktycznie potrafi wciągnąć i ogłupić człowieka do granic możliwości. Przecież trzymając ten świstek przy sobie, przez dwa dni byłam właściwie pewna, że noszę fortunę, której trzeba strzec jak oka w głowie. Spokojnie więc obejrzałyśmy z babcią do końca film, trzymając się za ręce. A kiedy następnego dnia zobaczyłam w markecie reklamę, że jest kolejna, jeszcze wyższa kumulacja, odwróciłam się i poszłam w swoją stronę. Mnie już to nie dotyczyło.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”