„Babcia ma gołębie serce i bawi się w dobrego samarytanina. Boję się o nią, bo wpuszcza do domu obcych ludzi z marginesu”

staruszka pomaga fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Babcia Stasia do dzisiaj sobie wyrzuca, że może coś przegapiła. Oskarża się o ślepotę i nieuwagę, bo przecież mogła wcześniej dostrzec, że Basi coś jest, że jest słabiutka, bez humoru, inna niż zwykle… Mówi, że prosiła Pana Boga, żeby to ją zabrał, ale nie posłuchał!”.
/ 21.12.2022 14:30
staruszka pomaga fot. Adobe Stock, Halfpoint

– Wstaję o piątej rano – mówi babcia Stasia. – Odmawiam różaniec na siedząco, potem myję się, szybciutko ubieram i lecę do kościoła na mszę świętą.

– Codziennie? – pytam zdziwiona.

– Raczej tak, chyba że bardzo pada albo wieje… Ale wolę iść, bo jak nie pójdę, to cały dzień mam rozmazany. Tylko ślizgawica mnie zatrzymuje. Nie chcę się połamać. Kto by wtedy przy mnie chodził?

– Co później?

– Kupuję bułeczki, czasem jakiś serek albo parę plasterków wędlinki i zanoszę Czesi. Ma prawie osiemdziesiątkę, nigdzie nie wychodzi, taka jest schorowana.

– Za własne pieniądze pani kupuje?

Oj, no przecież to grosiki są! Czesia ma skromną emeryturkę, ja przy niej jestem bogaczka, bo dostaję świadczenia po mężu. To co mam żałować?!

Babcia Stasia jest siwiuteńka, ma wesołe niebieskie oczy, ubiera się w kolorowe bluzki, najchętniej w drobne kwiatki, i maluje usta różową pomadką.

– Zostało mi z dawnych lat – śmieje się. – Kiedyś byłam elegantka! Nie chwaląc się, wyglądałam lepiej niż niejedna nauczycielka, chociaż pracowałam tylko w szkolnej kuchni! Ale jak się wysztafirowałam, wyczesałam, założyłam but na obcasie, to wszyscy się za mną oglądali!

– Mąż lubił, jak pani ładnie wyglądała?

Świata poza mną nie widział! Naprawdę! Zresztą ja też go kochałam jednakowo mocno przez całe życie. Kiedy umarł miejsca sobie znaleźć nie mogłam.

– Wtedy zaczęła pani pomagać innym?

– To już wcześniej było, tylko potem miałam więcej czasu. I tak zostało…

Kuchnia babci Stasi jest duża, widna, przerobiona z największego pokoju w jej M-3. Stoi tam duży stół z nieheblowanych desek, taki, co go trzeba szorować ryżówką co drugi dzień, bo zawsze coś się komuś wychlapie albo rozleje. Przy tym stole siadają ludzie, których babcia Stasia karmi obiadami z dwóch dań. Zawsze jest też kompot. Zupę można zabierać do termosu, jak zostaną ziemniaki albo kasza, też. Ale rzadko zostają.

Za obiady trzeba zapłacić po dwa złote

– Chyba niedużo? – pyta babcia Stasia i dodaje: – Ziarnko do ziarnka i przy dobrym gospodarowaniu zawsze się coś smacznego i pożywnego upichci. Mięso też jest, trzy razy w tygodniu. Ale lubią kluski z sosem, placki kartoflane, a za pierogami to się zabijają. Nie mogę nastarczyć!

Na półkach, piecu, szafkach stoją lśniące garnki, cedzaki, miski tak wypucowane, że można się w nich przeglądać. Babcia Stasia sama zmywa. Mówi, że ma swoją metodę. Trochę kiepsko wychodzi na rachunkach za wodę, lecz czasami ktoś z obiadowiczów się dorzuci, i jakoś jest. W piątki piecze drożdżówkę. Trzy blachy, bo aż się trzęsą do tego ciasta. Jest pulchne, maślane, a słodziutka kruszonka smakuje jak u mamy! To jest na deser. Raz w tygodniu taki luksus!

– Kto do pani przychodzi na te posiłki? – pytam. – Znajomi?

– Skąd! Każdy, kto głodny. Mam tylko jeden warunek. Pijanych albo śmierdzących piwskiem nie wpuszczam. I muszą być czyści. Biedy nie trzeba się wstydzić, niechlujstwa – tak!

– Nie boi się pani, że to niebezpieczne, tak otwierać drzwi każdemu z ulicy?

– Pani redaktor, każdy z nas musi umrzeć – babcia Stasia kiwa głową. – Co mi pisane, to się stanie. Ale ja tu mieszkam pięćdziesiąt lat, wszyscy mnie znają, wiedzą, że nie mam majątku, a że gotuję dla ludzi, to przecież za to mi krzywdy nie zrobią. Więc się niczego nie boję!

– Dzieci też przychodzą?

– Jeszcze ile! Zawsze muszę mieć dla nich jakiś owoc albo cukierka. Czasami dostaję paczkę z parafii, są też takie z ubraniami. Niektóre przerabiam, bo ja umiem szyć, i kto potrzebujący, to sobie bierze.

– Żadna instytucja pani nie pomaga?

– Gdzie tam! Tylko kiedyś na mnie Sanepid nasłali, ale widzi pani, że u mnie brudów nie ma, więc poszli jak zmyci!

– Kto nasłał?

– Nie wiem, nie obchodzi mnie. Może ktoś myślał, że ja kokosy jakieś z tego mam, a tu tylko robota i robota… Teraz podobno też poszedł donos do skarbówki, że nielegalną działalność prowadzę. Niech pani sama powie, jaka to działalność? Zwykła pomoc ludzka to jest. W Ewangelii napisane: „Głodnego nakarmić…”.

– A, co pani zrobi, jeśli się jednak okaże, że faktycznie nie wolno?

– Co się będę teraz martwić na zapas! Coś wymyślę. Mój mąż zawsze mówił, że pomyślunek to ja mam…

Pytam, kiedy to pomaganie się zaczęło

Babcia Stasia mówi, że w latach osiemdziesiątych pracowała w stołówce szkolnej. Była kucharką, ale też wydawała obiady i sprzątała po dzieciach, chociaż każde miało po sobie odnosić talerze do okienka. Kiedyś zauważyła, że po jadalni kręci się szczupła blondyneczka z warkoczykami. Kiedy ona odnosiła naczynia, każde było jakby wylizane, do czysta! Dzieci na ogół nie dojadają, więc babcia Stasia zaczęła zerkać na tę małą…

Zbierała resztki do torebek! Kucharka myślała, że może dla pieska albo kotka, ale kiedy zapytała, dziewczynka zrobiła się czerwona jak piwonia i uciekła. Więc babcia Stasia poszła do nauczycielki. I dowiedziała się, że w domu tej małej bieda aż piszczy! Ojciec siedział za rozboje, matka sobie nie radziła z czworgiem drobiazgu, więc Basia (bo tak miała na imię) pomagała, jak umiała.

Podobno nawet z koszy na śmieci wyciągała nadgryzione kanapki i bułki! Za jedzenie odrabiała lekcje za innych, podpowiadała, pilnowała teczek i toreb, kiedy koledzy i koleżanki szaleli na przerwach. Te okruchy ze stołów bogatszych od siebie zanosiła do własnego gniazda. Babcia Stasia ociera oczy, bo się wzruszyła. Mówi, że jej się ta dziewuszka skojarzyła z ptaszkiem karmiącym pisklęta.

No więc sama wzięła tę rodzinę pod swoje skrzydła! To byli pierwsi, którymi się zaopiekowała. Wywalczyła zapomogi dla dzieciaków, poruszyła parafię, chociaż nikt z nich nie chodził do kościoła, obszyła, oprała, wysprzątała, postawiła wszystko z głowy na nogi.

Znowu popłakuje…

Opowiada, że młodsi wyszli na ludzi. Pokończyli szkoły, do dzisiaj ją odwiedzają i wspierają. Trzymają się razem, bo tego też ich nauczyła, że rodzina to rodzina! Tylko Basi już nie ma! Zabrała ją paskudna choroba. Zawsze była chudziutka i blada, ale myśleli, że taka jej uroda. Dopiero kiedy się zaczęła pokładać, skarżyć, że ją wszystko swędzi, że się poci w nocy, a jej matka powiedziała, że Basia gorączkuje nie wiadomo dlaczego, szkolny lekarz zabrał ją na badania.

Babcia Stasia do dzisiaj sobie wyrzuca, że może coś przegapiła. Oskarża się o ślepotę i nieuwagę, bo przecież mogła wcześniej dostrzec, że Basi coś jest, że jest słabiutka, bez humoru, inna niż zwykle… Mówi, że prosiła Pana Boga, żeby to ją zabrał, ale nie posłuchał!

– Więc pomyślałam sobie… – mówi, ocierając oczy rąbkiem fartucha – że widocznie coś mam jeszcze zrobić na tej ziemi. Do czegoś jestem potrzebna. Nie na darmo zostałam…

Od tamtej pory gotuje dla wszystkich, którzy potrzebują pomocy. Czuje czasami, że Basia jej pomaga. Kiedy się bardzo zmęczy, rano bolą kości i nie chce się jej zwlec z łóżka, przypomina sobie tę jasnowłosą dziewczynkę i od razu siły wracają.

– Jeśli można zapytać, ile pani ma lat?

– Siedemdziesiąt osiem mi stuknęło. Niedawno miałam urodziny i wie pani, co dostałam od moich stołowników?

– Co?

– Wielkie serce z piernika… Piękne, z czerwonym lukrem i cukrowymi różami. Chciałam powiesić na ścianie, ale dzieciaki mi je zjadły. Dlatego nie mogę pokazać.

Wstaje i trochę się krzywi, bo plecy bolą, w kolanach strzyka, zdrowie już nie to… Ale zaraz się uśmiecha i stawia przed sobą kosz z ziemniakami.

– Czas na obieranie – tłumaczy. – Dzisiaj kotleciki mielone z surówką. Kapustę sama kiszę, z marchewką i dębowym liściem. Tak jest taniej, a wychodzi, że palce lizać! Chce pani spróbować?

Czytaj także:
„Weszliśmy w układ z babcią: przepisze nam dom w zamian za opiekę nad nią. Daliśmy się wpuścić w maliny”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mój dziadek całe życie kochał inną kobietę. Z babcią ożenił się z przymusu, bo nikt inny jej nie chciał”

Redakcja poleca

REKLAMA