Nigdy nie będę mężatką. Byłam świadoma swojej decyzji i pewna tego, że nie założę rodziny. Chyba wpłynęły na to moje nie najlepsze wspomnienia z dzieciństwa. Nasz tata nie był wzorem ojca. Często wracał do domu pijany, awanturował się o byle drobiazg, a czasem w ogóle bez przyczyny. Krzyczał na mamę, potrafił ją nawet uderzyć. Na mnie i na siostrę też wrzeszczał, bałyśmy się go obie. Potem nagle zniknął, nie wiedziałyśmy, gdzie się przeprowadził.
Ja i siostra byłyśmy jeszcze małe, ale już zdawałyśmy sobie sprawę, że w domu jest spokój, kiedy nie ma taty. Następnie znów się na pewien czas pojawił. Bardzo się z mamą kłócili, w końcu wyrzuciła go z domu. Pamiętam, jak krzyczała, żeby się wynosił do tej swojej ku… Wtedy nie do końca rozumiałam, o co chodzi. Dopiero dużo później dowiedziałam się, że nasz tata ma dzieci ze związku z nową partnerką. Z nami nie utrzymywał żadnych kontaktów.
Drugi mąż mamy też nie był najlepszym męskim wzorcem. Nie pił, nie awanturował się, ale jemu po prostu było wszystko jedno. Głównie spędzał czas leżąc przed telewizorem. Ciągle zmieniał pracę, mniej więcej raz na kilka miesięcy. A to szef był niedobry, a to pensja za niska, a to praca zbyt ciężka. Już wtedy zaczęłam utwierdzać się w przekonaniu, że nie potrzebuję w domu ani awanturnika, ani próżniaka. Nie mam zamiaru nikogo się bać, nie chcę też nikogo utrzymywać. Wolę żyć w spokoju i zarabiać na własne przyjemności.
Nie chciałam być kurą domową
Upewniłam się w swojej decyzji jeszcze bardziej, kiedy moja siostra Gosia zaszła w ciążę jako dziewiętnastolatka i wyszła za mąż zaraz po maturze. Trudno było nazwać jej małżeństwo idealnym, a ja nie nazwałabym go nawet dobrym. Co prawda mój szwagier nie pił i pracował, w sumie jak wielu facetów, ale poza tym nie reprezentował sobą nic. Wyznawał zasadę większości mężczyzn: „ Jeśli zarabiam na rodzinę, nic więcej nie muszę”. Gosia w wieku dwudziestu trzech lat miała już dwoje dzieci i była typową kurą domową – sprzątała, gotowała, zajmowała się maluchami i czekała z obiadem na męża.
Nie chciałam takiego życia, dlatego omijałam chłopaków z daleka. W liceum moi koledzy twierdzili, że się wywyższam i to jeszcze żebym miała powód! Trochę zmieniłam podejście na studiach, gdy nieco dojrzałam. Zrozumiałam, że od czasu do czasu potrzebuję mężczyzny, choćby do towarzystwa. Jednak żadnemu nie pozwoliłam się zanadto zbliżyć, to ja ustalałam zasady. Mogliśmy być kolegami, przyjaciółmi, ale niczym więcej. Studiowałam dwa kierunki, poza tym uczyłam się jeszcze hiszpańskiego. W wolnym czasie, chociaż było go naprawdę niewiele, pracowałam w kawiarni, żeby zarobić trochę dodatkowych pieniędzy.
Właściwie byłam zadowolona ze swojego życia, z tego, że robię to co lubię, że nikt mi nic nie dyktuje. Miałam plany, które powoli i systematycznie realizowałam i sprawiało mi to niemałą satysfakcję. Wszystko byłoby super, gdyby nie cudowne siostrzyczki mojej mamy oraz babcia Jadzia.
Rodzina nie dawała mi spokoju
Kiedy byłam na czwartym roku studiów moje ciotki uznały, że jestem już starą panną i jeśli w najbliższym czasie nie wyjdę za mąż, to już nikt nigdy nie będzie chciał się ze mną ożenić. Bardzo szybko przekonały o tym moją mamę. Babci chyba nie musiały przekonywać, bo odkąd sięgałam pamięcią, zamążpójście było według niej jedyną sprawą, o którą powinna starać się i zabiegać kobieta.
– Musi być żoną, matką i gospodynią – twierdziła zawsze moja babcia.
– A kiedy zdąży być kobietą? – pytałam złośliwie, kiedy byłam już w liceum.
– Nie bądź taka przemądrzała – ucinała. – Żona, matka i gospodyni to też kobieta.
– A kiedy ta kobieta będzie sobą?
– Przez cały czas – dowiedziałam się.
Każde rodzinne spotkanie przebiegało według ustalonego schematu, to znaczy w pewnym momencie rozpoczynała się rozmowa na temat mojego staropanieństwa.
– A jak tam twoje życie osobiste, Alinko? – mówiła zazwyczaj ciocia Basia. Na to pytanie moja mama przybierała natychmiast bardzo zmartwiony wyraz twarzy, a babcia poprawiała się w fotelu.
– Poznałaś może kogoś, kochanie? – pytała babcia, zanim zdążyłam zastanowić się, co powinnam powiedzieć im na temat mojego życia osobistego.
– Znam mnóstwo ciekawych osób babciu, masz kogoś szczególnego na myśli? – próbowałam obracać rozmowę w żart.
– Dobrze wiesz, co mam na myśli. Czy poznałaś jakiegoś ciekawego mężczyznę… – odpowiadała bardzo poważnie babcia.
– Daj spokój, nie znam żadnych ciekawych mężczyzn – rzucałam chłodnym tonem.
I wtedy dopiero się zaczynało. Obie ciotki do spółki z babcią przerzucały się nawzajem argumentami, jak to najwyższa pora, żebym sobie kogoś znalazła. Twierdziły, że jeśli na studiach nie wyjdę za mąż, to na pewno zostanę starą panną, zestarzeję się, zdziwaczeję i nikt mnie już nie zechce. Różnie na to reagowałam. Czasem milczałam, czasem nerwy mi puszczały i zaczynałyśmy się kłócić. Nie chciałam sprawić przykrości Gośce, ale pewnego razu nie wytrzymałam i powiedziałam, że nie mam ochoty żyć jak moja siostra. Na te słowa Gosia się rozpłakała, natomiast mama z babcią ostro zwróciły mi uwagę. Jak mogłam zrobić siostrze coś takiego? A poza tym, co to znaczy „żyć jak siostra”? Niby jak? Gosia jest przecież szczęśliwą żoną i matką. Według nich to było spełnieniem wszystkich obowiązków i pragnień kobiety, o niczym innym nie powinna nawet marzyć.
Po tej aferze stałam się czarną owcą w rodzinie i postanowiłam, że muszę się wyprowadzić. Dopóki studiowałam było to trudne z powodu braku pieniędzy. Gdy jednak zaczęłam pracować na stałe, od razu wynajęłam malutką kawalerkę. Miałam wrażenie, że mama odetchnęła z ulgą, bo szczerze mówiąc ja i ojczym nie lubiliśmy się za bardzo. Natomiast babcia skomentowała moją wyprowadzkę z kwaśnym uśmiechem.
– Alino, pomyślałabyś raczej o założeniu rodziny – powiedziała tylko.
– A co ma jedno z drugim wspólnego?
– Zamiast wydawać pieniądze na wynajmowanie tego mieszkania, zadbałabyś lepiej o siebie – wyjaśniła. Zatkało mnie. Nigdy nie postrzegałam siebie jako zaniedbanej. Czy fakt, że nie nosiłam spódniczek ani butów na wysokim obcasie czyniło ze mnie kobietę zapuszczoną? Aż zapytałam Gośkę, co o tym sądzi, ale moja siostra wybuchła śmiechem. Dzięki Bogu nie obraziła się na mnie po tamtej pamiętnej rozmowie, a później już bardzo pilnowałam się, żeby czegoś podobnego nie powiedzieć.
Teraz śmiała się ze mnie i z mojego pytania.
– Wydawało mi się, że jesteś pewną siebie kobietą, a ty słuchasz komentarzy naszej babci i przejmujesz się nimi?
– Nie przejmuję – zaprotestowałam. – Ale skoro tak mówi…
– Oj, Alinka, Alinka – siostra pokręciła głową. – Tak, jakbyś babci nie znała. Przecież dla niej najważniejsze, żebyś miała męża. Gdybyś była po ślubie, mogłabyś chodzić przez cały dzień w starych kapciach i brudnym szlafroku – dodała.
– No tak – zachichotałam. – Bo wtedy już nie musiałabym polować na chłopa.
– Dokładnie – Gośka kiwnęła ze zrozumieniem głową, ale przyglądała mi się uważnie przez chwilę. Czułam, że coś jej siedzi na wątrobie.
– No co jest? Co się dzieje? – zapytałam ją, a Gosia uśmiechnęła się niepewnie.
– Ty naprawdę nie chcesz wychodzić za mąż? Nie chcesz mieć dzieci? – wydusiła w końcu z zakłopotaniem.
– Nie chcę – pokręciłam głową. – A ty jesteś naprawdę szczęśliwa, obsługując tę swoją gromadkę? – zapytałam.
– Jestem. I naprawdę nie zamieniłabym się z tobą – zapewniła mnie.
– A ja z tobą – odparłam szczerze i w tym samym momencie roześmiałyśmy się.
Dobrze mi się żyło... do czasu
Od kiedy się wyprowadziłam, starałam się jak tylko mogłam omijać wszystkie rodzinne spotkania. Oczywiście nie zawsze się dało, na niektórych po prostu musiałam być. Wtedy starałam się jak najszybciej wyjść. Moje ciocie i babcia zaczęły coraz bardziej przychylać się do stanowiska, że już całkiem zdziwaczałam i nigdy za mąż nie wyjdę. Przypuszczam zresztą, że i mama tak myślała. Fakt, kto by tam chciał taką podstarzałą wariatkę jak ja… A mnie tak naprawdę żyło się coraz lepiej.
Znalazłam dobrą pracę, wzięłam kredyt i już wpłaciłam pierwszą ratę na mieszkanie. Cieszyłam się, że niedługo zamieszkam we własnych czterech ścianach i wszystko sobie urządzę po swojemu, według własnego gustu i upodobań. I kupię sobie kota. Chyba wolałabym psa, ale z kotem nie trzeba wychodzić na spacery. I wtedy poznałam Oskara.
Spieszyłam się do pracy, padał deszcz, a jeden z jadących ulicą samochodów wjechał w ogromną kałużę, z której całe błoto wylądowało na moim nowym płaszczu. Nawet nie potrafię opisać, jak byłam wściekła. Samochód zatrzymał się, kierowca wysiadł i zaczął mnie przepraszać.
– Mogłeś uważać, ofermo! – wrzasnęłam.
– Ty też mogłaś trochę uważać – zrewanżował się, ale zaraz zmienił ton. Ze skruchą przyznał się do winy i obiecał zapłacić za pralnię.
– Nie wiem, czy to da się w ogóle wyprać – skrzywiłam się z niesmakiem.
– W takim razie odkupię ci płaszcz – zdecydował. – A w ramach przeprosin zapraszam na kolację.
Nie ukrywam, podobał mi się. I mimo tego, że byłam na niego zła, zgodziłam się. Tak zaczęliśmy się spotykać. Oskar był informatykiem w dużym banku, dobrze zarabiał, mieszkał sam, ale pochodził z wielodzietnej rodziny. A co śmieszniejsze, miał aż cztery siostry i ani jednego brata!
– No, ten to rzeczywiście nie nadaje się na męża – stwierdziła ze śmiechem moja siostra, kiedy poznała Oskara.
– Niby dlaczego? – zapytałam, chociaż nie planowałam żadnego ślubu.
– Same kobiety wokół niego, tyle sióstr. Wszystko pewnie za niego robiły. Sądzę, że nawet wodę na herbatę potrafi przypalić.
Okazało się jednak, że moja siostrzyczka nie miała racji. Oskar od dawna mieszkał sam i wszystko umiał zrobić. Kiedy zapytałam go, jak to się stało, że przy tylu kobietach nauczył się prać, gotować i sprzątać, roześmiał się.
– Musiałem szybko uciekać z domu, bo ciężko było wytrzymać. Cztery siostry i mama piąta. Ganiały mnie jak burego kota.
– A ja myślałam, że wszystko robiły za ciebie! – oznajmiłam.
– Akurat – skrzywił się lekko.
– A twój tata? – zapytałam.
– To zupełnie inna sprawa. Tata jest ich królem, ja byłem popychadłem. Wiesz, dopóki nie poznałem ciebie, wydawało mi się, że zostanę starym kawalerem.
Zrobiło mi się gorąco na te słowa. Czyżby Oskar miał jakieś plany w związku z naszą przyszłością? Ja nie miałam. Mnie było dobrze tak jak dotychczas. Dzięki Bogu, że mnie nie pytał, co o tym myślę. Miesiąc później siedziałam na brzegu wanny i bezmyślnie gapiłam się w dwie kreski na teście. Jak to możliwe? Przecież brałam tabletki. Może test jest felerny? Niestety, na następnym również były dwie. Jeszcze tego samego dnia pobiegłam do lekarza. Okazało się, że byłam w ciąży. I co teraz?
Przecież miałam być singielką, kobietą samotną z wyboru, ewentualnie wiążącą się z mężczyznami, ale tylko na własnych zasadach. Z płaczem pobiegłam do Gośki, tylko jej mogłam się pożalić. A ta moja kochana siostrzyczka, wredna małpa, po prostu się ucieszyła.
– Alinka, to cudownie – przytuliła mnie.
– Jakie cudownie? – ryczałam. – Ja nie chciałam dziecka. Miałam być sama, chciałam żyć dla siebie, realizować swoje plany i marzenia – wyjąkałam ze łzami w oczach.
– Głupia jesteś – stwierdziła poważnie moja siostra. – Wcale tego nie chciałaś.
– A ty skąd niby wiesz?
– Bo cię znam. Chyba żadna kobieta tego nie chce. Tak ci się tylko wydawało, wmówiłaś sobie. A co na to Oskar?
– Przecież nic nie wie – odparłam.
– Zwariowałaś? No to powiedz mu szybko, na pewno się ucieszy.
– Skąd wiesz? – chlipnęłam.
– Bo zdążyłam go poznać.
Kilka dni zastanawiałam się, czy powiedzieć Oskarowi, że zostanie tatusiem. Nie miałam pojęcia, jak to zrobić, aż w końcu sam zaczął się domyślać, że coś jest nie tak. Rzeczywiście – ciągle wymiotowałam i byłam bardzo blada, przynajmniej tak twierdziły moje koleżanki z pracy.
– Alinka, co ci jest? Źle się czujesz?– zapytał w końcu Oskar.
– Jestem w ciąży! – nie wytrzymałam i po prostu wrzasnęłam, a potem rozbeczałam się jak dziecko. Nie spodziewałam się takiej reakcji. Ten wariat ucieszył się bardziej niż moja siostra.
– Cudownie, wspaniale – szeptał, przytulając mnie mocno do siebie.
– Zwariowałeś? W tym nie ma nic wspaniałego – jęknęłam.
– Jak to nie? Będę tatusiem! Tylko pamiętaj, musisz urodzić syna. Kolejna kobieta w mojej rodzinie to porażka – zażartował.
Sama nie wiem, co się stało. Oskar po prostu zaraził mnie swoją radością, zaczęłam się cieszyć tak samo, jak on. Wkrótce przyjęłam jego oświadczyny i zaczęliśmy planować ślub.
– No, nareszcie – odetchnęła z ulgą moja mama, kiedy powiedziałam jej, że jestem w ciąży i chcemy się pobrać.
– A ja już się bałam, że naprawdę nikt cię nie zechce – pokręciła głową babcia.
Na razie nie szykujemy wesela. Odłożyliśmy je do czasu, kiedy dziecko będzie już na świecie. Na ostatnim badaniu dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli córeczkę. Oskar tylko teatralnie westchnął i wywrócił oczami, a ja się naprawdę ucieszyłam. Oczywiście okazało się, że siostry mojego narzeczonego to świetne dziewczyny. I pewnie najstarsza z nich zostanie matką chrzestną naszej córeczki.
Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mama wymyśliła, że chcę ją oddać do hospicjum, a jej mieszkanie przerobić na burdel
Przez teściową nie mogłam cieszyć się ciążą. Nic jej nie pasowało...
Byliśmy zawsze zgraną rodziną. Potem pokłóciliśmy się o podział majątku