„Anka to bezlitosna złodziejka mężów. Poczuła zew młodości i bez skrupułów przejęła małżeńskie łoże naszej przyjaciółki”

zakochana kobieta fot. Adobe Stock, prostooleh
„O mało nie wypchnęłam szyby nosem. Cholera jasna! Wszystko się we mnie gotowało. Było mi przykro i źle, w ustach czułam gorycz porażki. Luśka miała rację, to, co zobaczyłam nie zostawiało miejsca na domysły. Czułam się tak, jakbym to ja została zdradzona. Tyle lat pięknej przyjaźni! Jak Anka mogła?!”.
/ 21.01.2023 11:15
zakochana kobieta fot. Adobe Stock, prostooleh

– Będziesz we wtorek? – spytała Luśka, co było zresztą pytaniem retorycznym.

Zawsze obdzwaniała dziewczyny, żeby mieć pewność, że żadna nie zapomniała o spotkaniu, które należało do naszych stałych zwyczajów. Luśka lubiła dyrygować ludźmi, wydawać polecenia, egzekwować ich wykonanie. Czuła się wtedy niezastąpiona i potrzebna, a my nauczyłyśmy się jej to wybaczać. Chociaż, muszę przyznać, nie zawsze to łatwo przychodziło.

– Czy ona nie może zająć się własnymi sprawami? – nieraz zgrzytała zębami Jola. – Nie rozumiem tej kobiety. Ma mnóstwo własnych zajęć, ciągle jeszcze pracuje, chociaż tylko na zlecenie, ale dobre i to. Nie nudzi się na emeryturze, a mimo to wtyka nos w nie swoje sprawy.

Jola często żaliła się na przyjaciółkę, kiedy ta zręcznie podpytawszy ją o rodzinę, zaczynała pouczać, jak powinna postępować z mężem i dorosłymi dziećmi. Rady Luśki pochodziły z serca, ale były nietaktowne i podawane z siłą wojskowego rozkazu. Ma być tak i tak. Wykonać. Spocznij. Nic dziwnego, że Jolę zalewała krew.

– Wie wszystko najlepiej, w teorii oczywiście, bo przecież nigdy nie miała męża i dzieci – prychała.

Ona jedna nie potrafiła postawić bariery

Z natury miękka i uległa, była łatwym łupem dla wszystkowiedzącej, chętnej do zaglądania w cudze życie przyjaciółki. Było nas pięć: Luśka, Jola, Ania, Majka i ja, koleżanki z jednego podwórka i szkolnej ławki. Znałyśmy się od zawsze. Długo mieszkałyśmy obok siebie, chodziłyśmy do tej samej podstawówki. Potem nasze drogi rozeszły się na kilka lat.

Liceum, studia, pierwsza praca. Czasem spotykałyśmy się, kiedy wracałyśmy na stare śmieci, by odwiedzić rodziców, odebrać zakatarzone dziecko podrzucone do mamy. To Majka wpadła na pomysł, by znowu zebrać nas do kupy, powspominać stare dzieje.

Tamto spotkanie było tak udane, że postanowiłyśmy je powtórzyć. Zanurzone w nowym, dorosłym, fascynującym życiu spotykałyśmy nowych ludzi, nawiązywałyśmy znajomości i przyjaźnie, ale okazało się, że nie ma to jak stara koleżanka. Czułyśmy się we własnym gronie jak cudem odnalezione siostry, nie musiałyśmy udawać lepszych i fajniejszych, bo jedna akceptowała drugą taką, jaką była. Tak to chyba działało. Dlatego trzymałyśmy się razem.

Wyjazd Majki do dalekiej Australii okrył nas prawdziwą żałobą i uświadomił, jak wiele dla siebie znaczymy. Zbliżyłyśmy się jeszcze bardziej, ta przyjaźń była dla nas bardzo ważna. Ale nie zawsze jadłyśmy sobie z dziubków, o nie! Szczególnie odkąd wyjechała Majka, która miała naturalną umiejętność negocjacji i potrafiła trzymać nas razem, mimo różnych zapatrywań na świat i jakże licznych kwestii spornych rodzących się w czasie rozmowy.

Każda z nas chlubiła się niepowtarzalnymi cechami charakteru i nie dawała sobie wytłumaczyć, że powinna odpuścić. Jak choćby „ciotka Dobra Rada” Luśka. Wkurzała nas wszystkie. A Jola? Mogłaby być mniej potulna, przydałaby się jej odrobina asertywności. O mnie dziewczyny mówiły „sufrażystka”. Podobno prezentowałam nieprzejednaną postawę w kwestii prawa kobiety do traktowania jej jak człowieka.

Maja wyjechała, zostałyśmy cztery

Ania? O! To była prawdziwa gwiazda towarzystwa, wszystkie lubiłyśmy ją bez zastrzeżeń, chociaż uczciwie informowała nas, że widzimy tylko jasną stronę jej osobowości. Myślałyśmy wtedy, że żartuje. Zawsze przypisywałyśmy jej dobre intencje, nawet wtedy, gdy jej zachowanie temu zdecydowanie przeczyło.
Łapałam się czasem na myśli, że wcale nie znamy Anki, nie wiemy, do czego jest zdolna… i zaraz ganiłam się za to. Lubiłam ją, chyba najbardziej ze wszystkich dziewczyn.

Nasza przyjaźń nie była łatwa, przetrwała ponad 30 lat chyba tylko dlatego, że znałyśmy się jak łyse konie i traktowałyśmy, jakbyśmy były rodziną. A siostrze wiele można wybaczyć. Jest, jaka jest, trzeba ją kochać ze wszystkimi wadami. Nie wiadomo kiedy minęła młodość, trudny wiek średni i nagle okazało się, że zostałyśmy wyrzucone na boczny tor, czy jak kto woli, przeszłyśmy na zasłużoną emeryturę.
Gdyby nie przyjaciółki, nie wiem, jakbym się pozbierała.

– Powiedzcie mi, dlaczego muszę ze wszystkiego zrezygnować? – prawie płakałam w kawę na naszym wtorkowym spotkaniu.

Dziewczyny rozumiały mnie jak nikt. Ich życie też zmieniło się z dnia na dzień. Żadna z nas, może poza Jolą, nie miała specjalnego nabożeństwa do gospodarstwa domowego i nie spełniała się w prowadzeniu domu. To były czynności, które należało wykonać, i tyle. Wszystkie pracowałyśmy – ja na uniwerku, Luśka w księgowości, Ania w wielkim wydawnictwie. Tylko Jola, zajęta wychowaniem trojga niesfornych dzieci, zrezygnowała w pewnym momencie z ambicji i osiadła w domu. Potomstwo dorosło, ale nasza koleżanka nie kwapiła się do pracy.

– Tylu młodych ludzi szuka pracy, przy nich nie mam żadnych szans – tłumaczyła nam. – Poza tym jestem kobietą domową, lubię dbać o męża, gotuję obiady dzieciakom, jestem przy nich, wiedzą, że mogą na mnie liczyć. Czuję się potrzebna, co oni zrobiliby beze mnie?

Przyznawałyśmy jej rację, bo tego potrzebowała, ale trudno było nam, osobom czynnym zawodowo i lubiącym swoją pracę, zrozumieć, że ktoś może dobrowolnie zamknąć się w domu i czerpać z tego satysfakcję.

Tylko Jola nigdy nie pracowała

– Drogie panie! Szanowne emerytki! Wznieśmy toast za nowy, ekscytujący rozdział życia – Ania przyniosła z kuchni butelkę wina i rozglądała się za otwieraczem.

– Daj, bo jak cię znam, wepchniesz korek do środka – Luśka, specjalistka od wszystkiego, wyrwała jej butelkę i obejrzała nalepkę, mrużąc oczy i wyciągąjąc rękę najdalej jak się dało. Z miną konesera i skupionym wyrazem twarzy próbowała odczytać notkę producenta o trunku.

– Anka, daj jej lupę, bo ma za krótkie ramię – zachichotałam, zapominając na chwilę o tym, że weszłyśmy właśnie w smugę cienia.

Może i tak, ale przekroczyłyśmy ją razem. Nie czułam się osamotniona.

– Starość nie radość – wytłumaczyła Luśka, wyjmując okulary do czytania.

Zaśmiałam się jeszcze głośniej, bo sentencja zabrzmiała jak żart w ustach tej zadbanej, szczupłej kobiety o modnie przystrzyżonej fryzurce. Zrobiło mi się lżej na duszy. Wygląd nie jest najważniejszy, ale przyjemnie było popatrzeć na przyjaciółki. Nieźle się prezentowały, naprawdę. Tylko ja miałam odwieczną nadwagę, ale nikt nie pamiętał, żeby było inaczej, więc to się nie liczyło. Luśka rozlała wino do kieliszków, pilnując, by było sprawiedliwie.

– Jak nastolatka na imprezie – rzuciłam, parskając śmiechem.

Momentalnie zaraziłam głupawką pozostałe dziewczyny, w tym Luśkę.

– Rozleję! Przez was! – zwijała się ze śmiechu, walcząc jednocześnie o stabilność nalewającej trunek ręki.

– Proszę – wskazała napełnione kieliszki – bierzcie, chociaż nie zasługujecie na tak szlachetne wino. Wariatki.

Wypiłyśmy za nas, za przyjaźń, za interesujące życie na emeryturze. A potem wróciłyśmy do pracy.

– Jesteśmy doświadczone, dużo umiemy, ze świecą szukać takiego pracownika – powiedziała Ania na kolejnym wtorkowym spotkaniu, które tym razem odbyło się u Joli. – Niepotrzebnie się martwiłyśmy. Zleceń nam raczej nie zabraknie, będziemy miały co robić do końca swoich dni.

– Nie wolałybyście odpocząć? Zupełnie was nie rozumiem – Jolka postawiła na stole kolejną paterę; tym razem z ptysiami domowej roboty.

Rzuciłyśmy się na ciastka, jakbyśmy od wieków nic w ustach nie miały.

– Jakbyście się u mnie poduczyły, mogłybyście tak jeść na co dzień!

Przyjaciółka rzadko wymawiała nam brak zainteresowania gospodarstwem domowym, ale tym razem nie wytrzymała naszych dumnych opowieści o życiu zawodowym.

– Fantastycznie pieczesz – pochwaliłam ją z pełnymi ustami – a ja lubię pracować. Pięknie się różnimy i dlatego trzymamy się razem.

– To już tyle lat… – rozrzewniła się Jola, popijając małymi łykami wino.

Po alkoholu zawsze robiła się strasznie sentymentalna. Pod koniec wieczoru zajrzał do nas mąż Joli, zgłaszając chęć odwiezienia pięknych, jak się szarmancko wyraził, pań do domu. Jan był uroczym człowiekiem, nie tylko nauczył się nie przeszkadzać nam w babskich pogaduszkach, ale rozumiał, że nawet najbardziej niezależna kobieta lubi komplementy i docenia troskę o bezpieczny powrót. Bardzo go lubiłam. Ledwie dotarłam do domu, zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran smartfona. Luśka.

– Nie zdążyłyście się jeszcze nagadać? – zgłosił zastrzeżenie mąż, który wyraźnie miał do mnie jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę.

Odpędziłam go gestem. Robert podniósł brwi, ale zostawił mnie samą. Przesłałam mu w powietrzu buziaka.

– Co tam? – odebrałam połączenie.

– Zuza, musimy pogadać – Luśka wionęła konspiracyjnym szeptem.

Usiadłam wygodnie w fotelu. To mogło potrwać.

– Uważam, że Anka nie jest lojalna wobec Joli – oznajmiła. – Usłyszałam coś, co mi się nie spodobało. Wiesz, że mam intuicję.

Westchnęłam. Luśka uwielbiała plotki, ale jeszcze nigdy żadnej z nas otwarcie o nic nie oskarżała.

Rany, jak ja nie znoszę plotek

– Nie za dużo wina wypiłaś? – spytałam troskliwie. – Bo chyba gadasz od rzeczy, Lusieńko.

– Wiedziałam, że nie zrozumiesz – o dziwo głos Luśki brzmiał rozsądnie, chociaż czuło się w nim napięcie.

Poczułam przypływ adrenaliny. Czyżbym coś przegapiła?

– Wysiadłaś z samochodu pierwsza, potem ja. W tej kolejności Jan odwoził nas do domu. Prawda?

Kiwnęłam głową, zapominając, że przyjaciółka nie może mnie zobaczyć.

– Wysiadłam, ale zanim zamknęłam drzwi, wróciłam do środka po parasolkę, którą zostawiłam na siedzeniu. I wtedy ich usłyszałam.

Prawie przestałam oddychać. Albo Luśce coś się pokręciło, albo…

– Jesteś tam, Zuzia? – zdenerwowała się. – Bo nic nie mówisz.

– Zaraz się uduszę. Albo ciebie – ostrzegłam lojalnie. – Bo coś mi się zdaje, że próbujesz oczernić naszą przyjaciółkę i Jana.

– Zadzwoniłam do ciebie, bo myślałam, że zrozumiesz. Zawsze stałaś po stronie skrzywdzonych kobiet. I nie lubisz mężczyzn – obraziła się Luśka.

– Słucham? – zdumiałam się, patrząc na mojego ślubnego, z którym przeżyłam 35 lat. – Luśka, nie posługuj się wyświechtanym stereotypem. Sufrażystka to nie to, co myślisz.

– Oj, dobra – wycofała się przyjaciółka – nie o to chodzi. Chcę ci powiedzieć, że mam poważne podejrzenia, że Anka i Jan… No wiesz…

– Nie, nie wiem – powiedziałam lodowatym tonem.

Nasi mężowie, to znaczy mój i Joli, zawsze z atencją traktowali koleżanki pozbawione męskiego ramienia. Lubili podkreślać, jak świetnie się czują w otoczeniu tak atrakcyjnych kobiet, i jednocześnie wiedzeni instynktem samozachowawczym, unikali ich jak ognia. Luśce musiało się coś pokręcić.

– Zamienili tylko kilka słów, ale takim tonem, jakby znali się bliżej, niż powinni – Luśka próbowała opisać mi swoje odczucia.

– Twierdzisz, że mają romans?

– Oj, ty od razu z grubej rury! Anka jest bardzo atrakcyjna, nie sądzisz? – pozornie zmieniła temat.

– Owszem, co przecież nie znaczy, że próbuje rozbić małżeństwo przyjaciółki – próbowałam Luśce wybić z głowy podejrzenia.

Przestraszyłam się, że opowie wszystko Joli i narobi zamętu.

– Zawsze ją lubiłaś, ale ja jej nie ufam. Oni nie rozmawiali, tylko się porozumiewali. Szybko i półsłówkami. Szkoda, że tego nie słyszałaś, nie miałabyś wątpliwości.

O mało nie wypchnęłam szyby nosem

W końcu udało mi się ubłagać Luśkę, żeby zatrzymała nieuzasadnione podejrzenia dla siebie. Obiecałam jej na odczepnego, że będę miała oczy szeroko otwarte i jakby co, nie pozwolę skrzywdzić Joli. Z westchnieniem ulgi odłożyłam telefon i zajęłam się mężem, który całkiem stracił cierpliwość i prawie tupał, domagając się mojej uwagi.

Kilka dni później wracałam do domu zatłoczonym autobusem. Udało mi się zdobyć miejsce siedzące, więc zadowolona patrzyłam na przesuwające się za oknem oświetlone ulice. Czułam się młodo, ale moje nogi czasem o tym zapominały, odrobina komfortu po pracowitym dniu była bardzo pożądana.

Nagle w tłumie, który wylał się z metra, dostrzegłam znajome sylwetki. Anka i Jan. Przetarłam rękawiczką zaparowaną szybę. Miałam szczęście, bo autobus utknął w korku, mogłam zatem obserwować do woli. Szli obok siebie.

„Pewnie spotkali się przypadkiem, niepotrzebnie zaraziłam się podejrzeniami od Luśki” – pomyślałam. I w tej chwili Jan nachylił się do Ani, ona podniosła twarz, roześmieli się. Objął ją za ramiona, jakby mieli po dwadzieścia lat, i zniknęli w tłumie.

Cholera jasna! Wszystko się we mnie gotowało. Było mi przykro i źle, w ustach czułam gorycz porażki. Luśka miała rację, to, co zobaczyłam nie zostawiało miejsca na domysły. Czułam się tak, jakbym to ja została zdradzona. Tyle lat pięknej przyjaźni! Jak Anka mogła?!

Zaraz jednak przyszła refleksja, że nie tylko Anka miała w tym swój udział. Nie ona obiecywała żonie miłość i wierność aż po grób. Do zdrady trzeba dwojga. Zanim doszłam do domu, zdążyłam się naprawdę zezłościć. Po bezsilnym żalu nie zostało śladu. Potrzebowałam konfrontacji. Wyciągnęłam telefon.

– Teraz nie mogę rozmawiać, zadzwonię później – zaszczebiotała Anka w słuchawkę.

– Wiem, że jesteś zajęta. Zadzwoń, jak pożegnasz Jana! – powiedziałam krótko i zaraz tego pożałowałam.

Naprawdę ją lubiłam. Nie chciałam, żeby zerwała ze mną znajomość, co niewątpliwie nastąpi, jeżeli powiem to, co zamierzam.

Milczenie jest złotem? Cholera…

Miotana obawami czekałam, aż Anka się odezwie. Zadzwoniła szybciej, niż się spodziewałam.

– Skąd wiesz? – spytała od razu.

– To chyba najmniej ważne. Nie czujesz, że robisz świństwo Joli? Naszej przyjaciółce?

– Zależy, jak na to spojrzeć – głos Anki brzmiał obco, nie poznawałam jej. – Nie przyszło ci do głowy, że mnie też należy się odrobina szczęścia?

– Tylko dlaczego kosztem Joli?

– Zawsze ktoś płaci…

Prawie widziałam, jak Anka wzrusza ramionami. Przypomniałam sobie, jak mówiła o swojej „ciemnej stronie”. Czyżby była aż tak bezwzględna? Spytałam ją o to.

– Wydaje mi się, że pchasz nos w moje prywatne sprawy – Anka wyraźnie chciała zakończyć rozmowę.

– Nie spodziewałam się tego po tobie. Myślałam, że jesteś nowocześniejsza.

– Nade wszystko cenię sobie uczciwość – powiedziałam. – Jeżeli to według ciebie przejaw zacofania, to trudno. Romans z mężem przyjaciółki nie mieści się w moich standardach. Dziwię ci się, w końcu nie jesteśmy młódkami. Skończona sześćdziesiątka do czegoś zobowiązuje.

– Dobrze, że o tym wspomniałaś. To ostatni moment, żeby postarać się o partnera. Mam dość samotnego życia. Nie wiesz, jak to jest, zawsze byłaś z Robertem.
Zamilkłam zszokowana. Mowa wróciła mi dopiero po kilku minutach. Razem z wściekłością.

– Zaraz! – krzyknęłam. – Chcesz powiedzieć, że planujesz przyszłość z Janem? Planujesz żyć z mężem najbliższej przyjaciółki?!

– Kto wie? – odparła szczerze Anka. – Jeszcze nie jesteśmy na tym etapie. Ale dopuszczam taką myśl, bo to naprawdę fajny facet.

– Jola też tak uważa – nie wytrzymałam, musiałam to powiedzieć.

– Wiem i nie jestem dumna z tego, co robię. Tak po prostu wyszło, zbliżyliśmy się z Janem do siebie, dobrze nam razem, i tyle. Spójrz na to od innej strony, dzieci mają już dorosłe, nikogo nie krzywdzę.

– Z wyjątkiem Joli – zasyczałam, bo nie mogłam słuchać wywodów Anki.

Ona w ogóle nie miała wyrzutów sumienia!

– Dlaczego mi to wszystko mówisz? – nagle zalęgło się we mnie podejrzenie, że Anka powierza mi tajemnicę, żeby wplątać mnie w tę aferę.

– Bo wiem, że nikomu nie powiesz. Znam cię, Zuziu. Zadbasz o to, żeby Jola nie dowiedziała się, w obawie o jej szczęście i całość małżeństwa. I będziesz miała rację. Milczenie jest złotem, nie warto rozpowszechniać plotek. Będzie, jak ma być, nie ma co uprzedzać faktów.

Tu mnie miała. Też tak sądziłam. Owszem, mogłam poinformować przyjaciółkę, że mąż zdradza ją z najlepszą koleżanką, tylko co by to dało? Czy Jola umiałaby zatrzymać Jana, gdyby zechciał odejść? Było mi jej strasznie żal, ale nie widziałam dobrego rozwiązania.

– Masz rację – Anka bezbłędnie zinterpretowała moje milczenie, w końcu znałyśmy się od dziecka. – Zostawmy wszystko tak, jak jest. Następne wtorkowe spotkanie u mnie. Oczywiście będziesz, Zuzanko?

Poszłam, choć chętnie zaszyłabym się w domu. Wiedziałam jednak, że moja nieobecność wzbudziłaby podejrzenia. Siedziałam i patrzyłam na koleżanki, dojrzałe panie, w których ciągle tlił się ogień młodości.

Kto by pomyślał, że nawet po sześćdziesiątce nie będziemy wolne od problemów sercowych? Bałam się o nasz siostrzany związek i modliłam, by prawda nigdy nie wyszła na jaw.  

Czytaj także:
„Moja przyjaciółka desperacko chce wyjść za mąż i zawsze udaje przed facetami kogoś, kim nie jest. Nic dziwnego, że ją rzucają”
„Nie zauważyłam, że moja przyjaciółka jest poważnie chora. Przez moje zaniedbanie mogła umrzeć”
„Mój przyszły mąż zostawił dla mnie narzeczoną. Przez 2 lata nie wiedziałam, że była nią moja przyjaciółka”

Redakcja poleca

REKLAMA