„Ani się obejrzałam, a zaokrągliłam się tu i ówdzie. Koleżanki ze mnie szydziły, ale ja byłam najszczęśliwsza”

Szczęśliwa kobieta fot. iStock by GettyImages, FG Trade
„Wypadek i złamana noga unieruchomiły mnie w domu. Brak ruchu i łasuchowanie sprawiły, że nieco przytyłam. Mąż wolał mnie okrąglejszą, a ja i tak katowałam się dietami, jak głupia”.
/ 05.09.2023 09:45
Szczęśliwa kobieta fot. iStock by GettyImages, FG Trade

Ale przytyłaś! – wykrzyknęła Joanna, gdy tylko otworzyłam jej drzwi. Należała do tych osób, które najpierw mówią, a potem myślą. Czasem bywało to bolesne, za to zawsze szczere. – Na moje oko co najmniej XL – kontynuowała, a mnie gorąco się zrobiło na samą myśl, że aż tak się zmieniłam.

Poczęstowałam koleżankę kawą z ekspresu oraz pysznym ciastem, które dostałam od teściowej na imieniny. Piekła pierwszorzędne słodkości i to pewnie przez nie tak się roztyłam. No i oczywiście przez nogę.

Od jutra się odchudzam

Wiosną miałam wypadek rowerowy, złamałam ją w dwóch miejscach z przemieszczeniem. Zrastanie kości i rehabilitacja zajęły miesiące: najpierw wyciąg, potem chodzik, teraz kule. Aż do dziś cieszyła mnie myśl o rychłym powrocie do zdrowia, tymczasem Joanna uświadomiła mi skutki uboczne bezczynności.

Uziemiona w mieszkaniu umilałam sobie czas słodyczami: bombonierkami od mojego męża Tomka, pączkami od dzieci, lodami z bitą śmietaną czy sernikami od teściowej. Zawsze byłam łasuchem, ale dbałam o figurę, dużo ćwiczyłam i jeździłam na rowerze. Z nogą w gipsie było to niewykonalne, bo o żadnym sporcie nie mogło być mowy. Teraz musiałam zrzucić zbędne kilogramy, wrócić do szczupłej sylwetki.

Tymczasem Joanna zabrała się z apetytem za trzeci spory kawałek ciasta. Jak na złość, była nieodmiennie chuda.

– Pyszne! Zaraz zjem wszystko sama, jeśli się nie przyłączysz – lojalnie ostrzegła, dokładając sobie kolejną porcję imieninowego smakołyku.

Już miałam powiedzieć, że właśnie przeszłam na dietę, ale szarlotka pachniała tak uwodzicielsko, że postanowiłam odchudzać się dopiero od jutra. Kilka godzin to w końcu żadna różnica. Kiedy ciasto zniknęło z patery, dopadły mnie wyrzuty sumienia żarłoka. Mogłam tego nie jeść, biadoliłam w duchu, wystarczyło trochę silnej woli. Byłam zdołowana, nieszczęśliwa i czułam się jak ogromny baleron.

– Od jutra przechodzimy na dietę – oznajmiłam Tomkowi tego samego wieczora. Spojrzał na mnie z przestrachem, jakbym chciała odebrać mu jego ukochany fotel.

– Wszyscy? – zaskoczony zamrugał oczami. – Tak nagle?

– No nie, właściwie tylko ja – zauważyłam ulgę w spojrzeniu męża. On to miał dobrze, nigdy nie potrzebował liczyć kalorii, zawsze był wysoki i szczupły.

– Zamierzasz katować się sałatą i fasolą? Po co, dobrze wyglądasz – zapewniał.

– Jestem gruba jak hipopotam – jęknęłam żałośnie, wywołując współczucie męża.

– Nie jesteś wcale gruba – próbował mnie pocieszyć – tylko bardziej przytulna. Mnie to pasuje.

– A mnie nie – oznajmiłam ze złością za tę „bardziej przytulną”. Zależało mi na zgrabnej sylwetce, chciałam czuć się atrakcyjna.

Ciężko wytrwać w postanowieniu

Postanowiłam intensywnie się odchudzać. Liczyłam na wsparcie najbliższych. Spodziewałam się większego entuzjazmu i współpracy, tymczasem moja rodzina podzieliła się na dwa obozy: dietetyczny, czyli ja z szesnastoletnią córką Basią, i wszystkożerny – mój mąż i syn Julek.

Pichciłam potrawy według niskokalorycznych przepisów. W internecie wyszukałam gotowe menu na odchudzanie. Zaopatrzyłam kuchnię w egzotyczne przyprawy, których nazw nawet nie potrafiłam spamiętać. Córka była zadowolona z odmiany, też chciała być szczupła, dziewczynom w jej wieku zależy na wyglądzie. Chłopcom mniej.

– Wiesz, mamo, ja już jadłem – stwierdził Julek, ujrzawszy moją cieciorkę po indyjsku – byłem z kolegami na pizzy.

– Na mnie nie licz, kochanie – stwierdził Tomek na widok gołąbków sojowo-rybnych – wolę kanapkę z serem i czarną kawę.

Razem z córką trzymałyśmy dietetyczny rygor, spożywałyśmy niewielkie porcje o stałych porach, rezygnując z przekąsek, soków i słodyczy.

Tymczasem Tomek i Julek nie przejmowali się zupełnie swoim menu. Nie liczyli kalorii, jedli to, na co mieli właśnie ochotę, niezależnie od pory dnia. Zamawiali pizzę z dostawą do domu, czasem coś chińskiego, smażyli jajecznicę na bekonie albo omlet. Bawili się przy tym świetnie.

Z zazdrością patrzyłam, jak opychają się na moich oczach czymś smakowitym i apetycznie pachnącym. Ciasta i pierniczki od teściowej zjadali zamiast kolacji, a w lodówce zawsze mieli lody, którymi raczyli się przed ekranem telewizora.

Ciężko było w takich warunkach wytrwać przy diecie, z każdym dniem miałam jej coraz bardziej dość. Nęciły mnie wędliny, białe pieczywo i moje ukochane słodycze. Czego się jednak nie robi dla figury? Pocieszałam się, że już niedługo odzyskam dawny wygląd i znów poczuję się atrakcyjnie.

Na pewno będę szczęśliwsza

Mijał miesiąc moich kulinarnych wyrzeczeń. Postanowiłam wreszcie sprawdzić, ile zbędnych kilogramów udało mi się zrzucić. Byłam przekonana, że sporo. Wzięłam długą kąpiel w olbrzymiej ilości piany, wskoczyłam w szlafroczek i stanęłam na wadze bosymi stopami. O mało nie zemdlałam! Tyle wyrzeczeń, a schudłam zaledwie kilogram!

Zeszłam z wagi, sprawdziłam, czy jest dobrze wytarowana, i stanęłam na niej jeszcze raz. Ponownie taki sam wynik. Kopnęłam ją pod umywalkę i zła jak osa wyszłam z łazienki. Kilogram to prawie nic, żaden sukces. I po co ja jadłam te wszystkie wynalazki dietetyków, które bez przypraw smakowałyby jak duszony papier z pietruszką? Nawet nie było na kogo złożyć skargi ani zażalenia…

Zrezygnowana poszłam do salonu, gdzie wszyscy siedzieli przed ekranem i oglądali jakiś film science fiction. Julek wyciągnął się na dywanie, machinalnie sięgał do półmiska po popcorn, Basia – zdrajczyni – chrupała orzeszki z obszernej torby, a Tomek siedział koło wielkiej pizzy z salami i żółtym serem, który się ciągnął w nieskończoność przy każdym kęsie.

Opadłam na fotel, nikt nie zwrócił na mnie uwagi, byli wpatrzeni w telewizor i każdy ze smakiem sięgał po swoje przekąski, nie odrywając oczu od filmu. Zignorowali mnie, to nawet dobrze, miałam tak fatalny nastrój, że mogłabym w każdej chwili wybuchnąć. Z zazdrością zerkałam na pizzę męża. Ależ ona pachniała! Musiała być pyszna, Tomek przy każdym kęsie przymykał oczy w zachwycie.

– Poczęstujesz się? – spytał jak gdyby nigdy nic. Żadnych komentarzy ani dociekań, ile schudłam.

– Nie, dziękuję. Jest za późno na jedzenie – odpowiedziałam, patrząc, jak kolejny kęs Pepperoni niknie w ustach męża. Zapach oregano mieszał się z aromatem chrupiącego ciasta. Jeszcze trochę i nie wytrzymam, myślałam. Poczułam się nagle taka głodna, że mogłabym zjeść wszystkie pizze świata.

– Jak wolisz – odparł, nie patrząc w moją stronę – więcej dla mnie.

W pudełku zostały jeszcze trzy kawałki. Zaraz znikną w żołądku Tomka. Nie wytrzymałam. Skoro zaprasza, to biorę. A co mi tam, może nie będę zgrabniejsza, ale na pewno szczęśliwsza. Pochłonęłam pierwszy kawałek, jakbym nigdy w życiu niczego nie jadła, drugi wciągnęłam jak makaron, trzeci i ostatni z pudełka po prostu zjadłam bez pospiechu. Oblizałam palce, otarłam usta serwetką i uśmiechnęłam się do Tomka.

– I pomyśleć, że tyle mnie ominęło – stwierdziłam ze skruchą.

Koniec z odchudzaniem

Uświadomiłam sobie, że podczas gdy ja szykowałam swoje cudowne dietetyczne posiłki, moja rodzina spędzała miło czas, niestety, beze mnie. Z mojego odchudzania niewiele wyszło, straciłam jedynie miesiąc wspólnych wieczornych seansów filmowych, podczas których można było się razem pośmiać i oddać przy okazji drobnym przyjemnościom. Komu szkodzi kilka moich kilogramów więcej?

I właściwie dla kogo ja chciałam być taka atrakcyjna? Przecież Tomek kochał mnie zawsze niezmiennie, jasno powiedział, że moja tusza mu nie przeszkadza.

– Koniec z odchudzaniem, za wiele wyrzeczeń mnie to kosztowało – stwierdziłam, zachowując pokerową twarz.

– To dobrze – stwierdził Tomek – miałem już dość tych orientalnych zapachów z kuchni – zażartował – wolę zwykły rosół i schabowego z mizerią.

Poczułam, jak pąsowieję, ale było mi miło. Nie wyśmiał mnie, nie kpił, kilkoma słowami dodał otuchy.

– Nie skończyłam jeszcze pracować nad swoim wyglądem – puściłam do niego perskie oko – i myślę, że mam ochotę na dokładkę pizzy.

Tomek bez słowa sięgnął po telefon. Zamówił największą porcję ze wszystkimi moimi ulubionymi dodatkami wraz z olbrzymią colą. Tego wieczora kładłam się spać z kojącą myślą, że u boku męża zawsze będę spełniona, szczęśliwa i akceptowana. Kocha mnie taką, jaka jestem, nie muszę męczyć siebie dietami.

Gdy tylko noga wydobrzeje, znów będę jeździć na rowerze w towarzystwie najbliższych, to o wiele przyjemniejsze. Będę uprawiać sport dla zdrowia, nie urody. A na razie do swoich nowych kilogramów po prostu się przyzwyczaję, w końcu zdaniem Tomka dobrze mieć przytulną żonę!

Czytaj także:
„Co to za dzieciństwo bez słodyczy?! Ola faktycznie była okrągła, ale paczka chipsów czy batonik nikogo nie zabiły”
„Koleżanki drwią, że się odmóżdżam, siedząc z dzieckiem w domu. Ich zdaniem powinnam robić karierę z niemowlakiem pod pachą”
„W wieku 45 lat zostanę po raz drugi mamą i po raz pierwszy babcią. Nie planowałam tego, ale tak w życiu bywa”

Redakcja poleca

REKLAMA