„Mama wiele lat trwała przy ojcu alkoholiku, ale pewnego dnia wyszła z domu z jedną walizką. Zaczęła nowe życie”

Ojciec, który jest alkoholikiem fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Ojciec zawiódł mnie najbardziej ze wszystkich ludzi. Zniszczył mi dzieciństwo. To mama była głową rodziny i dbała o pieniądze. Jej pensja szła na jedzenie i podstawowe potrzeby. Kłopoty się pojawiały, gdy tata wydał całą swoją wypłatę na wódkę…"
/ 11.08.2021 14:14
Ojciec, który jest alkoholikiem fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Kochałam tatę za wiele rzeczy. Choćby za to, że robił to, co uważał za stosowne. W nosie miał to, że mieszkamy w małej miejscowości, gdzie wszyscy wszystko o sobie wiedzieli, wytykali człowieka palcami, jeśli nie poszedł w niedzielę do kościoła, i gdzie wypadało być tradycyjnym, despotycznym ojcem. On nie ulegał presji.

Dla mamy był partnerem. Oboje pracowali, dzielili się obowiązkami domowymi, uwielbiali wyjeżdżać na wycieczki za miasto. Od dziecka tata wpajał mnie i mojej siostrze, Elwirze, że możemy być, kim tylko chcemy, a on będzie nas wspierał w każdym życiowym wyborze. Zdawać by się mogło, że miałam radosne, pełne swobody dzieciństwo, którego niejedna nastolatka mogłaby mi pozazdrościć. Niestety, nie cały czas było tak różowo.

Tata miał problem. Pił

To przychodziło falami. Miewał okresy, kiedy się zarzekał, że już nigdy nie zajrzy do kieliszka, i trwał w postanowieniu nawet przez kilka miesięcy. Przeżywaliśmy wtedy szczęśliwy czas. Całą rodziną chodziliśmy na spacery, wspólnie gotowaliśmy, jedliśmy, śmialiśmy się dużo, snuliśmy wakacyjne plany. Rodzice zachowywali się jak zakochane nastolatki.

Pamiętam, że gdy w okresie trzeźwości wypadały urodziny moje albo Elwiry, mogłyśmy liczyć na niesamowite prezenty. Tata zawsze starał się obdarować nas czymś wyjątkowym, przemyślanym, co służyło długie lata albo po prostu było spełnieniem naszych marzeń.

Nigdy nie zapomnę, jak specjalnie sprowadził z USA koszulkę z nadrukiem przedstawiającym mój ulubiony zespół. Nikt w kraju takiej nie miał, a już na pewno nikt w naszym mieście. A Elwira na dzień przed studniówką dostała obłędne srebrne szpilki. Dobre chwile kończyły się zwykle po trzech, czterech miesiącach.

Jak wyglądał trudny czas? Z zewnątrz nie najgorzej. Tata nigdy nie zachowywał się agresywnie. Na imprezach był duszą towarzystwa. Upijał się w sztok, ale na wesoło. Problem miała mama, gdy musiała wciągać pijanego męża do domu, bo usypiał na ganku, nim dotarł do środka. Albo gdy wysłuchiwała jego bełkotliwych przeprosin. Na nasze szczęście nigdy pod wpływem alkoholu nie zmieniał się w domowego terrorystę.

Mama nie miała komu się zwierzyć

Niestety, tata stawał się niebezpieczny w inny sposób. A to wsiadł do auta po dwóch czy trzech piwach, a to postawił na gazie czajnik i o nim zapomniał. Trzeba było mieć cały czas oczy dookoła głowy i pilnować, żeby nie zrobił czegoś głupiego.

Mama starała się trzymać nas z dala od tych kłopotów, ale przez to zmieniała się w kłębek nerwów. Poza tym nie dało się nas z tego wykluczyć. Mieszkaliśmy pod jednym dachem i picie ojca stanowiło problem całej naszej rodziny. Biedna mama, prócz nas, nie miała komu się zwierzyć, poskarżyć, bo w naszej miejscowości mąż, który pije, ale nie bije, i w dodatku normalnie pracuje, uchodził niemal za ideał. Niepijący zaś był podejrzany.

Największe zmartwienie stanowiły pieniądze. To mama dbała o rachunki, więc terminów pilnowała jak w zegarku. Jej pensja szła na jedzenie i podstawowe potrzeby. Kłopoty się pojawiały, gdy tata wydał całą swoją wypłatę na wódkę…

Nigdy nie zapomnę, jak nie mogłyśmy z Elwirą pojechać na wycieczkę z okazji zakończenia roku, bo nas nie było stać. Albo jak tata wyłączył telewizor, w trakcie gdy my oglądałyśmy ulubiony serial, bo musiał zawieźć go do lombardu.

Do domu pukali wierzyciele. Kumple od wódki przychodzili pożyczyć stówkę, której nigdy nie oddawali. Nigdy nie wiedziałyśmy, ile tata narobił długów. Po niezliczonych próbach przemówienia mu do rozumu, po prośbach i groźbach, na granicy majątkowej zapaści, mamie udawało się jakoś zapanować nad ojcem i bałaganem, jakiego narobił. Przejmowała finanse, oddawała długi, regulowała zaległości, a po pewnym czasie zaczynało się od nowa. I tak w kółko.

Od pozornej sielanki do dramatu

Wraz z upływem lat okresy pijaństwa stawały się coraz dłuższe i częstsze. Pomagałyśmy mamie, ile się dało. Brałyśmy dorywcze prace, żeby dorzucić się do domowego budżetu. Zamieszkałyśmy z Elwirą w jednym pokoju, żeby mama mogła mieć swój własny, bez męża cuchnącego wódką. Ich kiedyś udane małżeństwo stało się fikcją. Zachowywali się jak współlokatorzy.

Mówiłyśmy mamie, że cokolwiek postanowi, będziemy ją w tej decyzji wspierać. Jednocześnie tkwiłyśmy między młotem a kowadłem. Wciąż kochałyśmy tatę. Wciąż stać go było czasem na rozczulające gesty. Przeważały jednak krzywdy.

Pierwsza zbuntowała się Elwira. Wyjechała na studia daleko od domu. Przestała nas odwiedzać. Ja też chciałam wyjechać jak najdalej, ale rodzice wybili mi to z głowy. Oboje. Tata obiecał kolejną poprawę, mama załatwiła mi pokój u koleżanki w pobliskim mieście. Szybko znalazłam pracę.

W dzień chodziłam na uniwersytet, wieczorami pracowałam jako kelnerka w restauracji. Powiedziałam mamie, że od tej pory nie musi wspierać mnie finansowo. Życie toczyło się dalej, ale więzi między nami się rozluźniały. Ani ja, ani Elwira nie miałyśmy pojęcia, co dzieje się w domu.

A działo się to, co zwykle. Tata nie wytrwał w postanowieniu.

Czy zaskoczyła mnie nagła decyzja mamy? Nie. Moim zdaniem była sporo spóźniona. Kiedy więc oznajmiła, że odchodzi od ojca, niemal ucałowałam ją przez słuchawkę. To był przełomowy moment w życiu nas wszystkich. Bała się zostawić go samego, ale przekonywałam ją, że postępuje właściwie. Należało jej się coś od życia.

Kiedy wysiadła z pociągu z jedną walizką w ręce, rzuciłam się jej na szyję. Wynajęłyśmy razem mieszkanko dwupokojowe. Mama zatrudniła się w mojej restauracji w kuchni. Cieszyłyśmy się wspólnymi chwilami.

Do ojca dzwoniłam co sobotę, żeby sprawdzić, jak sobie radzi, upewnić się, czy niczego nie potrzebuje. Mama słuchała naszych rozmów, ale się nie wtrącała. Wreszcie stanęła na nogi. Ja tymczasem poznałam chłopaka i przeniosłam się do niego.

Od tamtego czasu minął rok

Miesiąc temu zadzwonił do mnie tata. Przygotowywali go do operacji. Miał wrzody. Bardzo cierpiał. Prosił, żebym go odwiedziła w szpitalu. Operowali go w moim mieście.

Pojechałam, oczywiście. Nie zastanawiałam się nawet chwili. Ledwo odpoczął po operacji, już stałam w progu jego pokoju. Leżał w szpitalnym łóżku z głową odwróconą w stronę drzwi. Czekał na mnie. Wyglądał jak siedem nieszczęść, ale uśmiechnął się pogodnie na mój widok.

– Tato… – szepnęłam. Łzy stanęły mi w oczach.

Usiadłam przy nim, na stołku. Chwyciłam go mocno za rękę.

– Córciu, przepraszam za wszystko – powiedział cicho. – Za los, jaki wam zgotowałem. Nie takim ojcem chciałem być. Nie takim mężem…

Cóż mogłam powiedzieć mężczyźnie, który przez wiele lat był moim wzorem, dał mi siłę, bym sama ruszyła w świat, a zrazem był człowiekiem, który najbardziej w świecie mnie zawiódł?

– Okej, tato, co się stało, już się nie odstanie – odparłam. – Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Jesteś najlepszym ojcem, jakiego mam.

Roześmialiśmy się.

Po kilku dniach tata wyszedł ze szpitala. Zawiozłam go do domu. Umówiłam się z chłopakiem, że pomieszkam z ojcem, dopóki nie wydobrzeje. Mój chłopak dobrze wiedział, że mimo ciężkich prób, na jakie ojciec wystawiał naszą rodzinę, nadal bardzo go kocham.

Na początku tata był słaby. Odczuwał nie tylko następstwa operacji, ale także wieloletniego picia. Ponieważ głównie leżał, dużo rozmawialiśmy. Nie traciliśmy czasu na błahostki. Od razu przeszliśmy do spraw najważniejszych. Musiałam wiedzieć, jak tata wyobraża sobie dalsze życie.

Nie zaskoczył mnie. Powiedział, że zrywa z piciem na zawsze. Operacja przestraszyła go nie na żarty. W szpitalu miał dużo czasu na przemyślenia. Dotarło do niego, że zniszczył rodzinę i siebie. Nie spocznie, dopóki nie naprawi chociaż części szkód. Coś w jego oczach, dłoni zaciśniętej na mojej, mówiło mi, że nie kłamie. Naprawdę tak myśli, naprawdę chce się zmienić. Może tym razem się nie ugnie, może tym razem wytrwa. Uwierzyłam, bo bardzo chciałam uwierzyć.

Pomagam tacie dojść do siebie. Wygląda coraz lepiej, kryzys minął. Rozmawiamy o przyszłości, robimy konkretne plany. Czasem żartujemy, jak dawniej nam się zdarzało, zanim smutek i poczucie krzywdy zabiły radość. Czasem dzwoni mama. Pyta o jego zdrowie, służy radą. Zachowuje dystans, nie zamierza wracać, ale w głębi serca tata zawsze będzie jej bliski. Trzyma za niego kciuki. 

Elwira też wie o chorobie taty, ale nie jest gotowa, by wybaczyć. Nie chce widzieć ojca. Cóż, ona bardziej niż ja to wszystko przeżywała. Była pierworodną córką, ulubienicą tatusia, oboje wymagali od siebie więcej. Ale tylko ona się starała i nie dostała za to nagrody. Potrzebuje czasu. Musi znaleźć sposób na zaakceptowanie sytuacji.

Ja nie składam broni. Liczę na to, że w końcu uda mi się ją przekonać, by dała tacie jeszcze jedną szansę. Tak jak mam nadzieję, że tata mnie nie zawiedzie. Wiem, nadzieja jest matką głupich. Ale ja wolę inne powiedzenie, że nadzieja umiera ostatnia.

Szczególnie że Elwira wciąż trzyma w szafie obłędne srebrne szpilki, a mnie czasem zdarza się włożyć spraną koszulkę z nadrukiem mojego idola sprzed lat.

Czytaj także:
„Syn powiedział w przedszkolu, że go maltretuję. Szybko dostał nauczkę. Weekend spędził na pogotowiu opiekuńczym"
„Mąż na siłę chciał mnie zmienić w ideał. Zmuszał do ćwiczeń, solarium, wyzywał od wielorybów. Nie mogłam dłużej tak żyć"
„Dla córki odrzuciłam wielką miłość. Jej życie wisiało na włosku. Tylko tak mogłam odwdzięczyć się za ocalenie dziecka"

Redakcja poleca

REKLAMA