To nieistotne, czy miłość to przeznaczenie. Kiedy przychodzi, a właściwie przylatuje jak ptak, po prostu to czujesz. I wszystko inne traci znaczenie. Nigdy nie będziesz mieć drugiej szansy na zrobienie pierwszego wrażenia – mawiała moja babcia Stefania z przejętą miną.
Była to jedna z tych złotych myśli, które powtarzała najczęściej – dlatego musisz się pilnować. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze, dziecko, pamiętaj o tym, określa cię w czyichś oczach na zawsze.
Jeśli wpadniesz mężczyźnie w oko, masz go. Potem możesz utyć, zbrzydnąć, zestarzeć się, a on i tak będzie cię widział taką samą. Jeśli nie wpadniesz, to choćbyś pękła, niczego nie wskórasz. Pozostaniesz dla niego przezroczysta, niewidoczna, nawet ubrana w królewskie szaty.
Zgadzałam się z babcią i w naszych rozmowach o życiu dodawałam własną refleksję: nigdy nie wiesz, w którym momencie spotkasz miłość swojego życia. A może ten ktoś akurat przechodził będzie, gdy ty tylko na chwilę wyskoczysz ze śmieciami w przydeptanych kapciach i włosami w strąkach?
Popatrzy na ciebie z niesmakiem albo w ogóle cię nie zauważy. I coś, co mogłoby odmienić tory życia was obojga, nie zaistnieje.
– Co za debilna logika – moja mama zawsze podśmiewała się z naszych pogaduszek – równie dobrze mogłabyś wcale nie wyjść z tymi śmieciami i w ogóle „miłości swojego życia” nie napotkać. Więc i tak by nie „zaistniała”. Rządzi nami przeznaczenie, kochane. Zero przypadku. Co ma być, to będzie, wyjdziesz czy nie, w kapciach czy w szpilkach, wpadniesz w oko albo i nie wpadniesz – jeśli macie być razem, będziecie bez względu na wszystko. Spotkacie się i na księżycu. Zakochasz się w nim, nawet jeśli będzie brudny i śmierdzący, bo cały dzień pracował w upale. On oszaleje na twoim punkcie, mimo że będziesz „niezrobiona”, „nieubrana”, a nawet „nieuczesana”. Wystarczy, że jesteś mu przeznaczona. To jest silniejsze od wszystkiego.
Babcia się wtedy obrażała. Babcia miała rację, szczęściu trzeba pomagać, losowi również.
– Duby smalone pleciesz! Nic nie wiesz o życiu, to już Gosia jest od ciebie mądrzejsza, chociaż taka młoda.
Pewnie, że trzymałam stronę babci
Zawsze imponowała mi swoją elegancją i stylem życia. Nosiła kapelusze z wielkim rondem, długie szale omotane wokół szyi i buty na wysokich obcasach. Pończochy w upał, bluzki z kokardami. Cieszyłam się, gdy przychodziła po mnie do przedszkola, bo wszystkie koleżanki mi jej zazdrościły.
Potem w szkole też. Taka była piękna i nie zajmowała się lepieniem pierogów albo robótkami na drutach, tylko na potęgę żyła – umawiała się z przyjaciółmi, chodziła do teatru, jeździła na wakacje.
Nic dziwnego, że miała aż trzech mężów i gdy tylko zostawała wdową, natychmiast ktoś zaczynał się wokół niej kręcić. Nawet gdy trzeci raz owdowiała, znalazła przyjaciela, który był z nią do końca. A mama?
Mama do dziś czeka na swoje przeznaczenie i jeszcze się nie doczekała. Najwidoczniej nie był jej przeznaczony mój ojciec – rozstali się, gdy miałam dwa lata. Tak samo „wujkowie” przewijający się przez nasze mieszkanie, nawet ci najfajniejsi, co słuchali rockowej muzyki i nie urządzali awantur. Prędzej czy później zawsze okazywali się nie „tymi”.
Czy taka kobieta, zawieszona w wiecznym oczekiwaniu i trochę nieistnieniu, może być wiarygodna? Przecież to oczywiste, kto w tym sporze miał rację. Szczęściu trzeba pomagać, przeznaczeniu również. Trzeba się rozglądać, szukać, działać. Oczekiwanie na to, co przyniesie los, jest nieskuteczne, bo ów los przynosi jedynie zawód, frustrację i gorycz.
Dlatego zawsze postępowałam zgodnie z radami babci. Jestem świadoma swojej obecności w świecie i sama generuję wrażenie, jakie czynię na ludziach. Nawet po świeże bułki rano idę też świeża – wymyta i pachnąca, na spotkanie z nowym dniem, który jest pierwszym z reszty mojego życia. Tylko ode mnie zależy, co z nią zrobię.
Chcę się podobać i chcę być lubiana. Ludzie mają się we mnie zakochiwać, więc uśmiecham się do nich przyjaźnie i mówię rzeczy, które chcieliby słyszeć. Unikam sytuacji konfliktowych. Nie lubię nachalnie demonstrować swojego zdania, i tak im go nie narzucę. „Moje na wierzchu” – to nie jest moja dewiza. Swoje i tak wiem, ale po cichu. Niech się cieszą, mnie to samopoczucia nie psuje. Taka jestem – „po babci”.
Mama patrzy na mnie , jak na kosmitkę
– Słuchaj, nie można się wszystkim podobać. To niemożliwe. Na co ci te dziesiątki przyjaciół, z których żaden nie jest prawdziwy? Ci ludzie nawet cię nie znają, jedynie pozór, który czynisz.
– Nieprawda. Znają i lubią mnie. Nie mogłabym żyć tak jak ty, między czernią a bielą, nic szarego pośrodku, w tę albo w drugą stronę, kochaj albo rzuć, a najlepiej od razu rzuć, nie kłopocz się moją skromną osobą…
– Jesteś wstrętną konformistką, wiesz? Wszystko ci zawsze przypasuje. To się bierze z tchórzostwa. Jesteś jak lizus w szkole.
– Nie, po prostu wszędzie dopatruję się czegoś dobrego. Czy to naprawdę takie złe?
Nie możemy się z mamą dogadać. W moim świecie ona jedna właśnie mnie nie lubi. Za mało się o to staram. Jeśli chodzi o facetów, to oni raczej za mną szaleją. Aktualnie spotykam się z trzema, gdyby ulepić z nich jednego, byłby to ten jeden jedyny właśnie, ale oczywiście takiego stopu stworzyć się nie da.
Szkoda. Na orbicie są jeszcze dwaj inni, ale z nimi to na pewno nic nie wyjdzie. Więc tak sobie lawiruję, jak długo się da, nie wiedząc, na kogo się zdecydować. I właściwie po co się decydować?
Nie mam zamiaru wiązać się z Piotrem na stałe, wystarcza mi romans. Jacek mnie uwielbia i twierdzi, że jestem kobietą jego życia. Chce się żenić, płodzić dzieci, wić gniazdko. Ze swoim chorobliwym poczuciem obowiązku to naprawdę niezły kandydat na głowę rodziny i powinnam się zdecydować, ale z drugiej strony ten facet mnie trochę nudzi.
Nawet jedno spotkanie trudno mi z nim wytrzymać, każdą randkę odreagować muszę z kimś bardziej fascynującym. Takim kimś jest Piotr – enigmatyczny, do końca nie zdefiniowany. Piotr prowadzi jakieś swoje życie, o którym niewiele wiem, pilnie strzeże prywatności.
To mnie zależy na widywaniu go, ale on nigdy nie odmówi, najwyżej muszę trochę poczekać. „Masz piękną pupę” – gdy leżymy w łóżku zmęczeni seksem, zastanawiam się, czy gada tak do każdej, czy może właśnie ta część mnie jest dla niego wyjątkowa i działa jak magnes.
Jeśli tak, to i dobrze. Nie mam zamiaru wiązać się z Piotrem na stałe, wystarcza mi nasz sekretny romans. Jestem przy nim złą dziewczynką, tak jak przy Jacku – dobrą i poczciwą. Przy Arturze może najbardziej jestem sobą, ale on najchętniej zamknąłby mnie w klatce i zaryglował drzwi.
Gdyby nie ta zaborczość, byłby najbardziej do przyjęcia, ale nie jest. Bywa, że jego zazdrość mi schlebia, ale coraz częściej wkurza. Chyba z nim skończę. Myślę, że mama mi zazdrości, dlatego jest taka kąśliwa.
Zawsze trzyma w zanadrzu złośliwy komentarz. Jasne, ktoś, kto całe życie czeka na jednego przeznaczonego, po prostu musi nienawidzić kobietę, której los nieustannie zsyła prezenty. Nawet jeśli tą kobietą jest własna córka.
– Od przybytku głowa ponoć nie boli, ale ty to jednak musisz cierpieć chronicznie.
– Nie, dlaczego?
– Chyba ciężko walczyć na tylu frontach?
– Przeciwnie, dość przyjemnie. Co złego w kilku frontach? Zamierzasz prawić morały, ty, która spławiłaś mi ojca?
– To nie są morały. Pragnę twojego dobra, jak to matka.
– Mnie jest dobrze.
– A ja myślałam, że ciężko tak żyć, w rozkroku, tymczasowo, byle jak.
– Wcale nie byle jak i wcale nie ciężko. Lekko. Daj mi wreszcie spokój.
Mam trzech facetów, a mogłabym mieć i pięciu, mam przyjaciół, koleżanki, kolegów, jestem ładna, bystra, dowcipna – dlaczego ma mi być źle? Czego moja matka ode mnie chce? Niech się lepiej zajmie sobą i swoimi frustracjami.
Nie są mi potrzebne jej głupie rady
Dlaczego pozwalam jej się prowokować? Złość szkodzi urodzie, a silne emocje wyniszczają. Wiadomo, że nie ma racji, to pewne.
Przypatrywał mi się od pewnego czasu, czułam na sobie jego wzrok, intensywne, mocno niebieskie spojrzenie. Niedawno zamieszkał na naszym osiedlu i dwa razy dziennie, rano i wieczorem, wyprowadzał swojego psa do parku.
Czasem mijałam go rano, w drodze do pracy, czasem wpadaliśmy na siebie wieczorem, gdy biegłam na randkę albo inne spotkanie. Raz nasze oczy zderzyły się, ale tylko na ułamek sekundy, moje w każdym razie wyszły z tego wypadku potłuczone.
Nie chciałam mieć do czynienia z tym facetem. Moja niechęć wynikła z owego babcinego „pierwszego wrażenia”. Było ono jednoznacznie negatywne. Jakieś poszarpane ubranie, długie włosy, ostentacyjna abnegacja – w jaskrawy sposób nie mój typ. Postawić go obok Piotra, Jacka czy Artura, śmiech na sali. Niech się łaskawie odczepi.
Gdyby tylko przestał się na mnie gapić, mogłabym łatwo o nim zapomnieć, w ogóle go nie dostrzegać. Ale on sobie mnie upatrzył, wydawało mi się to nad wyraz bezczelne i nie do zniesienia, jego wzrok mnie drażnił, wkurzał. Wreszcie za którymś razem nie wytrzymałam:
– A czemuż to zawdzięczam pana uwagę, bo nie wiem i szczerze mówiąc, wcale mi ona nie schlebia. Ani trochę!
Zatkało go. W tym momencie uświadomiłam sobie, że bodaj pierwszy raz w życiu nie jestem miła dla kogoś obcego. Nie umiałam być obcesowa nawet w stosunku do nachalnych podrywaczy, ileż to razy wylądowałam na kawie z jakimiś beznadziejnymi nudziarzami, których nie umiałam się potem pozbyć.
Ile razy wyszłam z kina, bo facet włożył mi rękę pod spódnicę – wybiegłam, poryczałam się, ale awantury nie zrobiłam. Co ma w sobie mój nowy sąsiad, że nagle tak się zachowuję?
– Nie wiem – bąknął nagle spłoszony, skulony w sobie – chyba zawdzięcza to pani wrażeniu, jakie na mnie czyni. Nie potrafię przejść obok pani obojętnie.
– To niech się pan lepiej czym prędzej nauczy – mój ton był dalej opryskliwy, zły.
– Postaram się, ale to trudne, naprawdę – doszedł do siebie i uśmiechnął się szelmowsko, uwodzicielsko.
– No to rzucam panu wyzwanie. Tylko trudne sprawy są fascynujące – skłonność do złotych myśli też mam po babci, chociaż i mama jest w tym dobra.
Patrzył na mnie zaciekawionym spojrzeniem. A teraz gwałtowny odwrót – nakazałam sobie – żadnych uprzejmości. Trzeba go zniechęcić, pozbyć się go, przekonać, że jestem nieznośną zołzą. Zrobiłam najbardziej odpychającą minę, jak tylko potrafię.
– Żegnam pana.
Chciał chyba coś powiedzieć, ale nie zdążył. Posunęłam w stronę przystanku krokiem dragona, dla wzmocnienia efektu wymachując wypchaną jak zawsze, ciężką torbą…
– Lepiej jednak zmień spodnie, włóż jakieś nowsze, lepsze. Wiesz, przyszłym szefom ten strój może nie przypaść do gustu.
– Co to, to nie. Mój imidż jest święty, sam jestem jego strażnikiem!
– Wiem, wiem – roześmiałam się – to był tylko żart.
Mieszkamy z Mikołajem już dwa lata. Rzuciłam dla niego, bez odrobiny żalu, wszystkich facetów z wszystkich orbit. Nie są mi już do niczego potrzebni. Pierwszy raz w życiu wiem, że naprawdę kocham. I pierwszy raz w życiu czuję, że jestem kochana.
Mikołaj jest… Brakuje słów, bym mogła go opisać
Fantastyczny, jedyny, niepowtarzalny. Czuję się przy nim – jak wyżej. Budząc się rano widzę te niebieskie ślepia wpatrzone we mnie z miłością i natychmiast mam ochotę wtulić się w niego, nie rozstawać się ani na chwilę, nigdy. Jest moją drugą połówką, uzupełniamy się, dopełniamy. Mama triumfuje.
– Widzisz, jednak przeznaczenie. Czym innym można nazwać to, co tak cię pchnęło w jego ramiona?
Mikołaj tylko się z tego śmieje. Lubi się z nią podroczyć.
– Mnie tam pchnęło pierwsze wrażenie. Zobaczyłem Gosię i mało się nie przewróciłem. Zrozumiałem, że to moja przyszła żona. Wiedziałem, że nią będzie.
– No właśnie – przeznaczenie!
– Pierwsze wrażenie.
Dystansuję się od tych ich przekomarzań, nie mają już dla mnie żadnego znaczenia. Gdybym ukuć miała kolejną złotą myśl, to powiedziałabym, że miłość jest jak ptak, który nadlatuje nie wiadomo skąd i kiedy. Czasem zatrzyma się, przysiądzie albo odleci w siną dal. Jakimś cudem udało mi się złapać go w locie. Jest tak cenny, że nigdy go nie wypuszczę. Tak trzymać!
Czytaj także:
„Synowa jest może i zaradna, ale kawał z niej zołzy. Zajęła moją kuchnię i zaczęła przestawiać meble, by mnie wypłoszyć”
„Żona spuściła mnie ze smyczy i chciałem zaszaleć. Poszedłem na panienki, wróciłem w skarpetkach i z pustym kontem”
„Eliza wykorzystała swój seksapil, żeby okradać innych. Faceci ślinili się na jej widok, a ona plądrowała im mieszkania”