„5-letni syn wykrzyczał mi, że nowy fagas mamusi jest fajniejszy niż ja. Obraziłem się i zerwałem z dzieciakiem kontakt”

Zakochałem się w sekretarce fot. Adobe Stock, Anna Jurkovska
„>>Masz nowego tatusia? To się nim ciesz!<<, powtarzałem sobie w myślach przez następne dni. Byłem dotknięty. Choć w głębi serca wiedziałem, że tak naprawdę synek mnie kocha i potrzebuje, nie potrafiłem się wznieść ponad małostkową urazę. Przestałem go odwiedzać, zabierać na lody czy plac zabaw, nawet do niego dzwonić. W ogóle zerwałem kontakty”.
/ 25.02.2023 09:15
Zakochałem się w sekretarce fot. Adobe Stock, Anna Jurkovska

Sprzedawca, u którego kupowałem rower dla dziesięciolatka, przyglądał mi się z politowaniem.

– Jaki jest wzrost chłopca?

– Nie wiem – wzruszyłem ramionami. – Chyba typowy dla jego wieku…

– Będzie jeździł po mieście czy raczej w terenie?

– Hm, nie mam pojęcia.

– Jaki kolor preferuje?

– Tego też nie wiem.

Byłem coraz bardziej zmieszany

Ja, człowiek, który jeszcze rok temu twardą ręką kierował firmą zatrudniającą kilkadziesiąt osób, zaczynałem się czuć jak nieprzygotowany do lekcji uczniak. Żeby więc wreszcie uwolnić się od dociekliwych pytań, wziąłem po prostu najdroższy model, jaki mieli w sklepie. Uff. Wyszedłem na parking, sprzedawca zapakował rower do bagażnika mojego auta, wyjechałem na ulicę. Dzień był gorący, a do przejechania miałem jeszcze pół miasta. Wlokłem się od świateł do świateł, czując narastający strach. Czy na pewno chciałem to zrobić? Czy nie za późno na takie gesty?

Jeszcze w nocy wszystko wydawało się jasne i proste, ale dziś, na parę chwil przed spotkaniem, czułem, jak po plecach cieknie mi pot. Spotkanie? Nie, ja nie jechałem na spotkanie! Przecież nikt tam mnie nie zapraszał, nikt mnie nie oczekiwał. Przystając przed następnym skrzyżowaniem, wbrew woli wróciłem do wspomnień. Wiedziałem, że akurat teraz nie powinienem dopuszczać ich do siebie. Odbierały mi resztkę pewności siebie, wzbudzały jeszcze większy żal i wyrzuty sumienia. Nie potrafiłem ich jednak powstrzymać. To było ponad 30 lat temu. Rok po rozwodzie, który skłócił mnie z Anną do reszty. Trwające tygodniami pranie brudów przed sądem, powoływanie przyjaciół na świadków. Krzyki, oskarżenia, srogie miny adwokatów. A w tym wszystkim mały, zagubiony człowiek. Czteroletni Szymek, nasz jedyny syn. W końcu dostaliśmy rozwód, a skromny majątek podzielono. Chłopczyk został przy matce, zachowałem jednak do niego pełnię rodzicielskich praw. Pamiętam, że czułem wtedy ogromną ulgę. Myślałem, że po zakończeniu tego sądowego korowodu najgorsze już za mną. Choć szczerze nie cierpiałem jego matki, planowałem jak najczęściej zabierać małego do siebie (byłem wtedy początkującym przedsiębiorcą, liczyłem więc na to, że szybko uskładam na nieduże mieszkanie), wyjeżdżać na wspólne weekendy, uczyć konnej jazdy i wędkowania.

Kochałem go przecież! Był moim synem

Nie miałem wątpliwości, że dam radę ułożyć z nim świetną ojcowską relację. Niestety, nie doceniłem siły własnego gniewu… Zaczęło się od tego, że ktoś mi doniósł – i to już miesiąc po rozwodzie – że Anka ma kogoś. I to na stałe. Jej nowy facet sprowadził się do niej (czyli do mieszkania, które kiedyś osobiście kupiłem) i zgrywał ważniaka przed moim synem. Trafił mnie szlag. W pierwszym odruchu chciałem tam pobiec, wyważyć drzwi i nakłaść kolesiowi po mordzie. Zawsze byłem raptus, pewnie dlatego – nawet w siermiężnej szarzyźnie końcowego PRL-u – tak dobrze mi szło w interesach. Na szczęście jakoś się powstrzymałem. Poprzestałem na podjechaniu pod swój dawny blok i wyszpiegowaniu, że gach byłej żony jest niższym ode mnie o głowę kurduplem zaczesanym w przedziałek, a do tego z rzadkim wąsem pod perkatym nosem.

A to sobie Anka zrobiła podmianę! – zaśmiałem się na jego widok.

Cała złość mi przeszła. Przynajmniej pozornie. Przecież taki przecinek nie mógł stanowić dla mnie żadnej konkurencji! Kto, jak kto, ale mój synek z pewnością szybko się na nim pozna. Zwłaszcza gdy będzie miał porównanie ze mną, czyli swoim prawdziwym supertatusiem. Bomba wybuchła jednak parę tygodni później. W piątek zabrałem Szymka na tor kartingowy. Zapach spalin i palonej gumy, jazgot motorów, śmigające po torze gokarty. Czyli to, co chłopaki w każdym wieku lubią najbardziej. Nie wsadziłem rzecz jasna mojego czterolatka za kierownicę samego. Wziąłem go na kolana i, nawet nie tak znowu szybko, wyjechałem na tor. Synek się jednak popłakał. Popłakał? Wpadł w taką histerię, że musiałem zjechać do zatoczki i zrezygnować z dalszej jazdy. Zły o to, że inni ojcowie patrzą na mnie z pobłażaniem, trochę za mocno go szarpnąłem. Nieco zbyt zdecydowanie zestawiłem na ziemię. Rozpłakał się jeszcze bardziej.

– Nie bądź beksą, bo wyrośniesz na takiego samego lewusa, jak ten twój nowy wujek! – warknąłem, zanim zdążyłem się zastanowić, co mówię.

– Wujek Stefan wcale nie jest lewusem! – wycedził przez łzy Szymek.

– Jest! Widziałem go. Wygląda jak mały pokurcz. Kurdupel!

– Wcale, że nie! On jest fajny. Fajniejszy od ciebie. To on jest moim nowym tatusiem! – wydarł się dzieciak, a ja poczułem, że ogarnia mnie furia.

W głuchym milczeniu odstawiłem szczeniaka prosto do domu.

„Masz nowego tatusia? To się nim ciesz!” – powtarzałem sobie w myślach przez następne dni.

Byłem dotknięty do żywego

I choć w głębi serca wiedziałem przecież, że tak naprawdę synek mnie kocha i potrzebuje, nie potrafiłem się wznieść ponad małostkową urazę. Przestałem go odwiedzać, zabierać na lody czy plac zabaw, nawet do niego dzwonić. W ogóle zerwałem kontakty. Zachowywałem się, jakbym miał do czynienia z dorosłym, a nie kilkulatkiem, zagubionym w wojnie toczonej przez dorosłych.

Dojechałem na miejsce. Dziesięciopiętrowy blok, w którym mieszkałem kiedyś z Anią i Szymonem. Mieszkanie na czwartym piętrze. Nie byłem tutaj od przeszło 30 lat. Rachityczne krzaczki na trawniku zamieniły się w strzeliste topole, w miejsce szarego tynku pojawiło się kolorowe ocieplenie. Poza tym bez zmian. Tylko parking pod blokiem był bardziej zatłoczony niż za moich czasów. Wszystko, co wiedziałem o swoim dorosłym już synu, to to, że nadal tu mieszkał. Kilkanaście lat temu, po śmierci Stefana (zdaje się, że miał zawał), Ania kupiła sobie kawalerkę, zostawiając Szymkowi i jego żonie trzy pokoje z kuchnią. Wcisnąłem swój wielki suv, niepasujący do stłoczonych pod blokiem przeciętnych autek, na miejsce obok trzepaka, wysiadłem. Uderzył mnie w uszy harmider bawiących się na podwórku dzieci, jazgot telewizorów nadających przez otwarte okna, zgrzyt tramwajów wykręcających na pobliskiej ulicy. Odzwyczaiłem się od tego. W willowej dzielnicy, gdzie stoi mój dom, najgłośniejszym dźwiękiem jest szczebiot ptaków dobiegający z pobliskiego parku. Uliczki są puste, najwyżej czasem przemknie nimi joggingowiec lub patrol firmy ochroniarskiej, dzieci bawią się w domach swoimi tabletami…

Tak, ułożyło mi się w życiu. Przynajmniej od strony materialnej. Wkrótce po rozwodzie z Anią założyłem firmę, zbiłem majątek, ożeniłem się. Ilona urodziła mi dwie córki. Wspaniałe, dziś już dorosłe i samodzielne dziewczyny. Otoczony luksusem i nową rodziną, zaabsorbowany robieniem interesów i kontaktami handlowymi, powoli zapomniałem o Szymku. Uraza, którą we mnie wzbudził wtedy na torze kartingowym, w końcu przeminęła. Jej miejsce zajęła… obojętność. Spróbowałem wprawdzie, bez przekonania, po kilku latach odnowić z nim kontakt, ale nastoletni już wtedy chłopak nie chciał ze mną rozmawiać. Nie, to nie. Ograniczyłem więc swoje ojcowskie obowiązki jedynie do regularnego płacenia alimentów. Pół roku temu, zimą, wydarzyło się jednak coś, co zmusiło mnie do obejrzenia się wstecz. Siedziałem akurat do późna w swoim gabinecie, przeglądając umowy z kontrahentami, gdy nagle – kiedy wstawałem, by dolać sobie kawy – podłoga uderzyła mnie w twarz. Krótko mówiąc, padłem z nóg jak stos cegieł. I nie mogłem się podnieść. Prawa strona mojego ciała stała się obca i zdrętwiała, lewa – za słaba, żeby choć doczołgać się do telefonu. Miałem szczęście, że moja asystentka, którą pół godziny wcześniej zwolniłem do domu, wróciła po coś do biura. Znalazła mnie na podłodze półprzytomnego, toczącego ślinę z ust, z wykrzywioną twarzą. Na szczęście udar nie spowodował większych zniszczeń w moim mózgu. Pobyt w szpitalu, potem rehabilitacja i sanatorium, przywróciły mnie niemal do dawnej formy. Stało się jednak jasne, że nie mogę już żyć tak intensywnie jak dotychczas. Mój neurolog wyraził się jasno – albo zmiana stylu życia, albo za kilka miesięcy lub lat, kolejny udar mózgu.

Sprzedałem więc firmę

Kupiłem komplet wędek, terenowy samochód, mały domek na Mazurach i… zacząłem się potwornie nudzić. Żona miała swoją pracę i swoje życie, córki rozjechały się po świecie. Znajomi? Miałem tylko tych z kręgu biznesu. Kiedy wypadłem z obiegu, przestali odbierać ode mnie telefony. Poczułem się bardzo samotny. Kilka tygodni temu, podczas kolejnej bezsennej nocy, uznałem, że mam dość gapienia się w sufit. Już od dłuższego czasu moje myśli krążyły wokół Szymona. Nie mogłem powstrzymać się od zadawania sobie pytań z gatunku: „Coby było, gdyby…” . Gdybym nie obraził się na niego przed laty. Gdybyśmy widywali się nadal, co najmniej raz, dwa razy na miesiąc? Gdybym zabierał go na wakacje, kupował prezenty na gwiazdkę i urodziny, po prostu wpuścił do swojego życia? Czy wówczas pozostałbym jego ojcem? Czy dziś byłbym dla niego kimś bliskim?

Te pytania gryzły mnie coraz mocniej. I trudno było mi od nich uciec. Aż w końcu, tej nocy właśnie, zerwałem się z łóżka, włączyłem komputer i poszukałem profilu Szymka na portalu społecznościowym. Znalazłem go bez trudu. Wysoki po mnie, mocny, pewny siebie facet. Na zdjęciach z poprzednich wakacji, które spędzał gdzieś nad naszym morzem, pozował z żoną Ewą i synkiem Kubusiem. Moim, nieznanym wnukiem… Nie odważyłbym się do niego zadzwonić, zresztą nie znałem przecież numeru jego komórki, napisałem więc wiadomość i zaprosiłem do grona internetowych znajomych. Wiadomość pozostała bez odpowiedzi, zaproszenie odrzucił. W sumie, nie ma się czemu dziwić. Nie mogłem jednak powstrzymać się od śledzenia życia jego rodziny. Codziennie wpatrywałem się w społecznościowe profile Szymona i Kuby, czytając udostępniane dla ogółu użytkowników notki. Syn nie pisał o sobie wiele. Bardziej wylewny był wnuk. Z humorem relacjonował swoje małe codzienne sukcesy i porażki, zamieszczał opowiastki o szkolnych i podwórkowych perypetiach. Niewiele tego było, całym sobą chłonąłem więc każdą, najdrobniejszą choćby wiadomość. Aż nagle przeczytałem coś, co mnie zelektryzowało.

Kubuś lada dzień miał mieć urodziny

I dowiedział się od swego ojca, że nie dostanie wymarzonego roweru. Wypłynęły jakieś zaległe rachunki, płatności… Grunt, że Szymka i Ewy nie stać było na tak „wypasiony” prezent. Czytając to, poczułem ukłucie w żołądku. Rower… Zwykły rower był dla mojego wnuka nieosiągalnym luksusem, podczas gdy ja, niemal od ręki dopiero co kupiłem duży wóz i domek nad jeziorem. Cholera! Wtedy podjąłem decyzję. Koniec biernego gapienia się na ich zapisane w internecie życie. Czas działać! Otworzyłem bagażnik i wyciągnąłem rower dla Kuby. Chyba nie wyglądał najgorzej, bo zaraz otoczyło mnie kilku podwórkowych urwisów.

– Dla kogo pan to przywiózł?

– Kim pan jest?

– Ile kosztował?

Odpowiadając na pytania, zauważyłem na ich obliczach coś jakby szacunek. Rower i dobrze sytuowany dziadek wyraźnie zaimponował tym młodym wilczkom, a Kuba zyskał w ich oczach. Ośmielony sukcesem dźwignąłem jednoślad i wszedłem do bloku.

– To ty? – wyższy ode mnie o głowę mężczyzna z krótko przyciętą brodą, który otworzył drzwi, wybałuszył na mnie oczy.

– Tak, to ja, synu.

– Nie masz prawa mnie tak nazywać. Sam wykreśliłeś się z mojego życia!

– Chciałbym spróbować to naprawić. Podobno nigdy nie jest za późno – powiedziałem.

– Ktoś nagadał ci głupot, staruszku – oczy Szymona zwęziły się jak szparki. – Nie masz pojęcia, ile się jako dzieciak naczekałem na twój telefon. Ile razy pytałem mamę, dlaczego tata mnie nie kocha.

Zawiesił głos, a ja poczułem jak miękną mi kolana. Brzemię winy przygniotło mnie tak, że nie byłem w stanie wydusić słowa. Zresztą, co tu powiedzieć?

– Daj Kubie ten rower – wychrypiałem, podsuwając Szymkowi prezent.

Odwróciłem się na pięcie i chwiejnym krokiem powlokłem do schodów. Byłem już z powrotem pod trzepakiem, kiedy usłyszałem za sobą dziecięce wołanie:

– Niech pan zaczeka!

Odwróciłem się i zobaczyłem Kubę. Był wyższy niż na zdjęciach, chudy jak patyk i wpatrywał się we mnie badawczo oczami swojego ojca.

– Naprawdę jest pan moim dziadkiem? – zapytał.

– Naprawdę – westchnąłem.

– No to zapraszam na przyjęcie urodzinowe – odparł wesołym tonem.

Obawiam się, że twój tata nie życzy sobie, żebym ja…

– To moje urodziny i moja balanga! – przerwał mi mały, podskoczył do mnie i chwycił moją rękę.

Następna godzina była dla mnie jedną z najtrudniejszych w życiu. Rzeczywiście nieświadomie wstrzeliłem się w sam środek przyjęcia. Mój wnuk, który zaimponował mi charakterem i stanowczością, usadził mnie przy stole, za którym siedziała rodzina i… zniknął w pokoju, w którym bawił się z rówieśnikami. Zostałem na placu boju sam. Szymon ostentacyjnie mnie ignorował, była żona patrzyła tak, jakby chciała zabić mnie wzrokiem, synowa próbowała pełnić honory domu. Odliczywszy 60 minut, wstałem i zacząłem się żegnać. Nikt mnie nie zatrzymywał.

Po co fundujesz im i sobie ten cyrk? – pytałem samego siebie w drodze do domu. – Jakim prawem nagle rozwalasz im spokojne życie?”.

Z mocnym postanowieniem, że już nigdy więcej nie będę nękał rodziny syna, zaparkowałem w garażu i przeszedłem do domu. Żony nie było, apetytu na kolację nie miałem, zasiadłem więc do komputera. I zobaczyłem wiadomość od Kuby:

– Dzięki za rower, dziadku! Jest zajebisty! – napisał mały.

„Dziadek” – przez dłuższą chwilę smakowałem to słowo.

Pisaliśmy ze sobą do późna

Wiele się dowiedziałem o swoim wnuku. Był przeciętnym uczniem, interesował się futbolem, chciał nauczyć się łowić ryby i pływać łódką. Zaprosiłem go więc do swojego domku na Mazurach.

– Będzie ciężko – odpisał bez ogródek. – Tata cię nienawidzi. Ale spróbujmy. Fajnie by było!

Nazajutrz zadzwoniłem do Szymona pod podany przez Kubę numer. Tak jak się spodziewałem, bez wahania odpowiedział, że nigdy w życiu nie puści swojego dziecka na wakacje z kimś takim jak ja. Siła perswazji mojego wnuka była chyba jednak większa, bo kilka dni później dostałem SMS-a: „Możesz go zabrać na tydzień i ani dnia dłużej. I codziennie macie się meldować przez telefon”. Myślałem, że oszaleję ze szczęścia. Żaden biznes, najlepsza choćby transakcja, nie sprawiły mi nigdy większej radości!

Wiesz, jesteś nawet spoko, dziadku – powiedział mi Kuba, kiedy miesiąc później moczyliśmy wędki w rzeczce wpadającej do „naszego” jeziora. – Tylko dlaczego wcześniej się nie ujawniłeś?

Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w wodę, usiłując wymyślić jakąś sensowną odpowiedź. Aż w końcu odpowiedziałem szczerze:

– Nie wiem, Kuba, sam nie rozumiem. Ale bardzo tego żałuję. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA