„Żona przyprawiła mi rogi i odeszła. Po 5 latach przeprasza i chce wrócić. Wybaczyłem, bo nie umiem bez niej żyć”

Mężczyzna, który wybaczył żonie fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„To, co się stało 5 lat temu, zmieniło diametralnie mnie i moje życie. Nie umiałem się z tym pogodzić, wymazać z serca i pamięci”.
/ 08.11.2021 12:40
Mężczyzna, który wybaczył żonie fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Opuściła mnie żona. Nie, nie dzisiaj. Ani wczoraj. To się zdarzyło 5 lat temu. Nie jestem nieogolonym facetem siedzącym nad kolejnym kieliszkiem w barze po północy, który mamrocze do znudzonego barmana, że kobiety są złe. Tamta złość i rozgoryczenie dawno minęły, a ja mam w swoim życiu wszystko pod kontrolą. Dodatkowo wiem, czego mogę oczekiwać od siebie i innych, jestem dojrzały i pozbawiony złudzeń co do otaczającego mnie świata.

Jednak to, co się stało 5 lat temu, zmieniło diametralnie mnie i moje życie. Nie umiałem się z tym pogodzić, wymazać z serca i pamięci. I wciąż zastanawiałem się, co bym powiedział, gdyby ona wróciła. Ustalałem różne scenariusze.

Najpierw był jasny, choć szalony plan zamordowania Julki wraz z kochasiem, dla którego mnie rzuciła. Najlepiej nożem lub siekierą, w łóżku, gdzie biała pościel pięknie kontrastowałaby z czerwienią krwi. Niedługo potem zmiękłem. I gdyby wróciła, czekałaby ją jedynie piekielna awantura, wymówki, wyzwiska oraz… przebaczenie. O tamtym mężczyźnie już wtedy nie myślałem. Tak jakby był on jedynie dodatkiem, który można wyrzucić w dowolnym momencie. Potem nadszedł czas pogardy. Gdyby chciała być znowu ze mną, wycedziłbym zimno, że nie ma litości dla zdrajczyń, i wyszedł z pokoju bez jednego spojrzenia za siebie.

Jednakże teraz zupełnie inaczej się na to zapatruję. Dwa nieudane związki, szarość mijających dni – to wpływa na człowieka, zmienia go, wygładza, łagodzi. W pamięci zostały głównie magiczne wspomnienia naszych paru udanych lat małżeństwa, wypierając te gorsze. Wszystko to sprowadzało się do jednej konkluzji: tęskniłem za nią.

Raczej nie wpadła do mnie przypadkiem…

Pewnego pięknego dnia postanowiłem wrócić wcześniej z pracy i pojechać na wycieczkę rowerową. To grzech marnować słoneczny dzień na biurowe nasiadówki. Mogłem te godziny odrobić kiedy indziej. Zbliżając się do domu, zauważyłem kobietę stojącą przed furtką. Gdy podjechałem bliżej, serce mi zamarło. Pod bramą stała moja żona. Tak, żona, bo chociaż byliśmy po rozwodzie, to nadal łączył nas ślub kościelny. Taki problem dotyczy wielu par, które oprócz cywilnej drogi rozwodowej muszą starać się o kościelne unieważnienie małżeństwa. My się nie staraliśmy, ja nie chciałem.

Zatrzymałem się na podjeździe i przez szybę obserwowałem Julkę kręcącą się nerwowo pod moim domem. Miała ze sobą torbę, o wiele za dużą jak na zwykłą torebkę. Co jest? Chce się tu wprowadzić? Dziś? Po tylu latach i tych wszystkich bojach w sądach – ona oczekuje, że ją przyjmę? Tak, to byłoby w jej stylu…

Ogarnęła mnie panika. Co teraz? Z jednej strony się ucieszyłem, z drugiej kusiło mnie, żeby zrealizować jeden z moich dawno obmyślanych scenariuszy. Zabić – nie zabiję, ale może poczęstuję niewierną lodowatym spojrzeniem i każę się jej wynosić precz. Albo rozpętam karczemną awanturę? Nie, jednak nie. Przerobiłem to wszystko w swojej duszy dawno temu i dziś byłem gotowy na spokojne spotkanie.
Julia zorientowała się, że ją zauważyłem. Przez jej twarz przebiegł cień niepewności. Pewnie bała się, że nie będę chciał z nią rozmawiać. A ja się zastanawiałem, co zrobić. Musiałem przyznać, że wyglądała pięknie. Jeszcze chwilę pomarudziłem w aucie, wreszcie wysiadłem.

– Cześć – rzuciłem krótko.

„Dobrzy przyjaciele po rozwodzie” to nie był nasz przypadek.

– Cześć, Andrzej – przywitała się i umilkła, choć widziałem, że chce powiedzieć coś jeszcze.

Cholera, nadal nikogo nie znałem lepiej od niej.

– Przechodziłaś i wpadłaś? – zapytałem, chcąc jakoś ożywić tę drętwą konwersację.

Mina Julii wskazywała, że to nie jest przypadkowa wizyta. Jednak zabrakło jej odwagi, by to wyznać. Skinęła tylko głową.

– Proszę, wejdź – zaprosiłem ją.

Nie zaproponowałem pomocy przy wniesieniu torby, choć wyglądała na dość ciężką. Postanowiłem ignorować fakt, że Julia zjawiła się z bagażem, i traktować to jak zwykłą damską torebkę (a tych się za kobietę nie nosi).

– Dziękuję – odpowiedziała.

Jeszcze za wcześnie na poważne pytania

Wyraźnie jej ulżyło. Pierwsza przeszkoda pokonana: nie pogoniłem jej, gdzie pieprz rośnie.

– Słuchaj, Andrzej. Ja tu przyjechałam specjalnie. Nie przypadkiem, przejazdem czy…

– To miło, bardzo miło – wszedłem jej w słowo.

Nie musiała kończyć, już wiedziałem, że chce ode mnie czegoś więcej. Ale ja nie byłem w tej chwili gotowy, by odpowiedzieć na pytanie, które zamierzała mi zadać. Musiałem się zastanowić, przywołać wszystkie za i przeciw, porozmawiać sam ze sobą…

– Miałem taki plan na popołudnie, żeby pojechać na wycieczkę rowerem. Wybierzesz się ze mną?

Julkę wyraźnie zamurowało. Wycieczka rowerowa? Po dłuższej chwili skinęła głową. Była najwyraźniej bardzo zdesperowana. Żadnych pytań i dyskusji. Zgadzała się na wszystko.

– To ja pójdę pożyczyć rower od sąsiada, a ty weź z lodówki dwie butelki wody. Dziś jest gorąco – zakomenderowałem i prawie uciekłem z domu, byle nie zadała mi tego zasadniczego pytania.
Potrzebowałem czasu do namysłu. Musiałem ogarnąć myśli.

Sąsiad zza płotu zdziwił się prośbą, ale pożyczył mi damkę swojej żony. Przestrzegł jednak, że rower jest nieprzygotowany po zimie i trzeba go wyregulować, dopompować. Podziękowałem. Nim wróciłem do domu, zaszyłem się w krzakach, usiadłem wśród listowia i zastanawiałem, co dalej. Panika powoli ustępowała. Przecież chciałem, żeby wróciła, tęskniłem za nią jak pies za swoim panem! Z drugiej strony gryzło mnie poczucie, że coś tu jest mocno nie tak. Ona odchodzi, robi, co chce, a potem wraca – ot tak, jakby nic się nie stało? Bez problemu, jakichkolwiek ustaleń, wyjaśnień, przeprosin? Bo się nie udało, a miły Andrzejek zawsze przygarnie?

Co robić, co robić? Wreszcie wychynąłem z krzaków. Julia przebrała się w białe legginsy. Zawsze umiała dostosować strój do sytuacji. Pewnie gdybym powiedział, że zaraz idziemy na bal, stanęłaby w sukni i szpilkach. Rzuciłem jej spojrzenie pełne podziwu. Wyglądała jeszcze ładniej niż przed chwilą. Jednak jej twarz nie była wesoła. Podkrążone oczy, zmarszczki układające się w wyraz zmartwienia. Ogarnęło mnie współczucie, jednak szybko zgasiłem ten odruch.

– Masz rower. Trzeba trochę napompować koła – postawiłem pożyczoną damkę pod ścianą
i podałem jej pompkę.

Znałem jej antytalent do wszelkiej mechaniki, dlatego z fascynacją obserwowałem, jak moja żona chwyta za pompkę i przykłada ją do wentyla. Gdybym kazał jej coś takiego zrobić dawniej, naraziłbym się na potężną burę. Tymczasem teraz potulnie robiła, co trzeba. Potem ruszyliśmy i na końcu ulicy wjechaliśmy w pola. Znałem teren jak własną kieszeń, od lat jeździłem po okolicy. Coś trzeba robić, by zabić samotność.

Pomęczymy się, może coś z tego będzie

– Słuchaj, Andrzej, ja… – zaczęła z przymilnym uśmiechem, próbując dotrzymać mi tempa.

Trochę się zadyszała, bo pożyczony rower rzeczywiście był kiepski, a ona bez kondycji.

– Kto pierwszy przy lasku! – krzyknąłem, udając głuchego, i nacisnąłem na pedały.

Z tyłu słyszałem zgrzytanie nienasmarowanych trybów i łańcucha oraz głośne sapanie Julki. Tak wszystko zaaranżowałem, że nie było szans na jakąkolwiek sensowną rozmowę. Podjazdy, wertepy, nawet przeniesienie roweru przez błoto. Po kilkunastu kilometrach wróciliśmy. Julia wyglądała na strasznie zmęczoną. Zaprosiłem ją do środka, opadła na fotel jak nieżywa. Postanowiłem wziąć prysznic. Potem porozmawiamy.

– Mścisz się? – dogoniło mnie ciche pytanie z fotela, a ja zamarłem w pół kroku.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Chyba racja. Trochę się mściłem. W każdym razie miałem nielichą satysfakcję, że udało mi się ją tak zmęczyć.

– Trudno, jeśli taka jest cena, to się mścij. Masz prawo – dodała ugodowym tonem.

– Cena za co? – rzuciłem, choć domyślałem się, do czego dąży.

– Żebym mogła tu zostać choć na chwilę – odparła poważnie.

Właśnie nadszedł czas na to oczekiwane pytanie i odpowiedź. Znowu chwila milczenia.

– Nie, nie będzie żadnej zemsty. Tylko długa i trudna droga. O wiele trudniejsza niż ta wycieczka. Jeśli się nie boisz, to mogę cię zabrać. Pomęczymy się razem i może coś z tego będzie.

– Dobrze, zabierz. Zniosę wszystko… – zamilkła na chwilę, by zaraz podjąć mocnym głosem: – Szukałam szczęścia daleko od ciebie. Goniłam za momentami zapierającymi dech w piersiach, ale nie spotkałam nikogo, z kim lepiej znosiłoby się trudy. To ważniejsze niż wyimaginowane szczęście. Ono wypływa z wewnętrznego zadowolenia, pogodzenia się z samym sobą, a ja czułam się spokojna i bezpieczna tylko przy tobie. Choć kiedyś nazwałam to nudą i rutyną. Cztery lata trwało, zanim zrozumiałam swój błąd.

Od ostatniego trzaśnięcia drzwiami minęło pięć lat, dwa miesiące i trzy dni. Zawsze odejmowała jeden rok przy obliczaniu swojego wieku. To też się nie zmieniło. Pokiwałem głową i uśmiechnąłem się, ale serce waliło mi jak szalone. Wróciła! Poszedłem do kuchni i po chwili przyniosłem dwie szklanki soku.

Jednak Julia już spała. Jeżeli sińce pod oczami były z niewyspania, to tych kilkanaście kilometrów na rozklekotanym rowerze sąsiadki przepełniło czarę zmęczenia. Przykryłem ją kocem, a potem stałem długo, przypatrując się tej twarzy, o której śniłem przez ostatnie pięć lat. Chętnie bym ją pocałował, jednak wiedziałem, że to jeszcze dziś niemożliwe. Przed nami długa i trudna droga.

Czytaj także:
„Moja przyjaciółka nie żyje. Ja szybko uwiodłam jej męża. Teraz nawet jej córka mówi do mnie >>mamo<<”
„Po śmierci żony wydało się, że miała romans. Jej kochanek nie wie, że zginęła. Niech myśli, że puściła go kantem”
„W ostatniej chwili uniknęłam ślubu z maminsynkiem. Po zerwaniu zabrał mi pierścionek i podarował go… własnej matce”

Redakcja poleca

REKLAMA