Kiedy straciłam pracę, byłam pewna, że gorzej już być nie może. Ale mama, jak to mama, zawsze znajdowała wyjście z każdej sytuacji. Tym razem zaproponowała, żebym poszukała czegoś w innych miastach.
To była dobra decyzja
– Kamilo, przecież hotele są wszędzie! A ty masz doświadczenie.
Miała rację. Po kilku dniach szukania znalazłam ofertę – szefowa ekipy sprzątającej w dużym hotelu. Odpowiedziałam na ogłoszenie i zanim się obejrzałam, dostałam propozycję pracy.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Spakowałam swoje życie i dobytek do kilkunastu pudeł. Kaja, moja siedmioletnia córka, była podekscytowana – nowe miasto, nowe przygody. Ja trochę mniej, bo przeprowadzka zawsze oznaczała chaos.
Wujek, który zgodził się przewieźć naszą miniaturową fortunę swoją furgonetką, żartował, że w nowym miejscu na pewno spotka mnie coś wyjątkowego. Nie wiedziałam wtedy, że miał rację.
Kilka dni później, stojąc przed naszym małym mieszkaniem, spojrzałam na córeczkę, zmęczoną, ale uśmiechniętą, i pomyślałam: „Może tutaj wreszcie uda nam się zacząć od nowa”.
W pracy dużo się działo
Pierwsze dni w pracy były intensywne, ale dobrze mi szło. Zespół szybko mnie zaakceptował, a menedżer okazał się pomocny. Problem polegał na tym, że w domu wszystko było w kartonach. Po pracy byłam zbyt zmęczona, by cokolwiek rozpakowywać.
Któregoś dnia w środku zmiany zwołano odprawę. Menedżer, wyraźnie spięty, zaczął od słów:
– Mamy sytuację awaryjną. Na przedmieściach wybuchł gaz, domy zostały uszkodzone, a mieszkańcy ewakuowani. Do nas trafi trzydzieści osób. Musimy ich przyjąć jak VIP-ów – prasa na pewno będzie o tym pisać.
Oczywiście hotel od razu zamienił się w miejsce pełne chaosu. W holu rozlegały się krzyki, płacz dzieci i niecierpliwe pytania. Wśród tłumu moją uwagę przykuł mężczyzna z dwójką dzieci. Starszy chłopiec mógł być w wieku Kai, a młodsze, niemowlę w nosidełku, spało.
– Czy ma pan już przydzielony pokój? – zapytałam.
– Siostra właśnie załatwia – odpowiedział, wskazując na recepcję. – Mam nadzieję, że macie coś większego, bo jesteśmy w piątkę.
Poszłam sprawdzić, czy pomieszczenie, które mieli dostać, jest gotowe. Kilka minut później kończyłam sprzątać łazienkę, kiedy usłyszałam, jak wchodzą. Kobieta prowadziła nerwową rozmowę przez telefon, a mężczyzna zapytał mnie, gdzie można coś tanio zjeść.
Było mi żal tego mężczyzny
Następnego dnia hotel wciąż przypominał ul. Sienkiewicza w godzinach szczytu. Ludzie krążyli po holu, dopytując o nowe informacje, a na zewnątrz grupki gości nerwowo paliły papierosy. Władze miasta poinformowały, że mieszkańcy ewakuowanych domów będą musieli zostać w hotelach dłużej, bo uszkodzenia okazały się poważniejsze, niż przypuszczano.
W czasie przerwy zauważyłam mężczyznę z poprzedniego dnia. Stał przed wejściem z synem. Uznałam, że to dobry moment, by sprawdzić, czy udało im się zorganizować jedzenie.
– Znaleźliście coś niedrogiego do jedzenia? – zapytałam, podchodząc bliżej.
– Podobno jest tu niedaleko kebab – odpowiedział, a jego głos zdradzał zmęczenie. – Przy okazji… jestem Patryk. A to mój syn, Julian. Julek, przywitaj się.
Julek spojrzał na mnie nieśmiało i kiwnął głową. Zgodnie z regulaminem hotelu, nie powinnam nawiązywać z gośćmi osobistych rozmów, ale ta sytuacja była inna. Mężczyzna, opierając się o barierkę, zaczął opowiadać o wybuchu – zniszczonej ścianie łazienki, zalanych pokojach i chaosie, w jakim musieli opuścić dom. Wspomniał mimochodem, że jego żona zmarła kilka lat temu, a do tego wszystkiego jeszcze przeprowadził się niedawno, żeby być bliżej swojej siostry.
Zaproponowałam wspólny obiad
W tej historii było coś, co mnie poruszyło. Przez chwilę milczałam, czując, że coś muszę zrobić.
– Wie pan co? – zaczęłam, wciąż walcząc z myślą, czy powinnam. – Dzisiaj zabieram Kaję na pierogi. Może dołączycie? Dzieciaki mogłyby się poznać.
Patryk spojrzał na mnie zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął się.
– To świetny pomysł – odparł. – Julek, co ty na to?
Chłopiec pokiwał głową z entuzjazmem.
Wieczór w pierogarni okazał się strzałem w dziesiątkę. Dzieci szybko złapały wspólny język, a my z Patrykiem znaleźliśmy chwilę, by wymienić kilka ciepłych zdań. Na koniec Julian i Kaja koniecznie chcieli się spotkać następnego dnia. Spojrzeliśmy na siebie z Patrykiem i choć byliśmy nieco skrępowani, przystaliśmy na ich prośbę.
– Może spacer w parku? – zaproponowałam.
– Dobry pomysł – zgodził się. – Do zobaczenia jutro.
Polubiliśmy się
Następnego dnia spotkaliśmy się zgodnie z planem w parku. Pogoda sprzyjała spacerom – słońce łagodnie przygrzewało, a dzieci biegały po alejkach, rzucając sobie piłkę. Patryk okazał się świetnym kompanem do rozmowy. Mówił z ciepłem o Julianie, o tym, jak radzą sobie po śmierci jego żony, i o ostatnich miesiącach, które były dla niego pełne wyzwań.
Ja opowiedziałam o przeprowadzce, o Kaji, która z każdym kolejnym miastem uczyła się czegoś nowego, ale zawsze tęskniła za stabilnością.
– Wiesz, chciałabym w końcu znaleźć miejsce, które będzie naszym domem – powiedziałam, obserwując, jak Kaja i Julian bawią się w berka.
Patryk uśmiechnął się lekko.
– Czasem nie trzeba szukać daleko.
Jego słowa utkwiły mi w pamięci, ale nie miałam czasu się nad nimi zastanowić, bo niebo nagle zasnuło się chmurami.
– Zaraz będzie lało – zauważył Patryk.
Deszcz lunął, zanim zdążyliśmy dojść do wyjścia z parku. Wszyscy biegliśmy, śmiejąc się z tej nagłej ulewy.
– Tu mieszkamy! – krzyknęłam, kiedy dobiegliśmy do mojej ulicy. – Chodźcie do nas, przeczekamy deszcz.
Nie zastanawiając się długo, Patryk zgodził się, a dzieci piszczały z radości na myśl o ciepłym domu i suchych kocach.
Miło spędzaliśmy czas
Wpadliśmy do domu, ociekając wodą, ale dzieciaki były w świetnych humorach. Kaja od razu pobiegła po suche koce, a ja wstawiłam mleko na gorącą czekoladę.
– Mamo, gdzie są moje gry? – zawołała nagle Kaja. – Chcemy z Julkiem w coś pograć!
Spojrzałam na stosy nierozpakowanych pudeł w kącie i westchnęłam. – W pudłach w twoim pokoju, kochanie. Wygrzebcie coś, tylko nie bałagańcie za bardzo.
Dzieci zniknęły na górze, a ja usiadłam z Patrykiem przy kuchennym stole. Rozmowa toczyła się swobodnie. Opowiedział o swoim domu, o planach odbudowy i o tym, jak Julian radził sobie z nagłą zmianą.
– Czasem zastanawiam się, czy mu to wystarczy – wyznał. – Staram się, ale wiesz, jak to jest... Wychowanie dziecka w pojedynkę to wyzwanie.
Skinęłam głową, rozumiejąc go aż za dobrze. Sama wychowywałam Kaję od lat i wiedziałam, jak to jest być wszystkim naraz – rodzicem, przyjacielem, a czasem i bohaterem.
Nagle naszą rozmowę przerwała podejrzana cisza.
– Coś tam za cicho – zauważyłam, unosząc brwi.
– Może znaleźli coś ciekawego? – zaśmiał się Patryk.
Poszliśmy sprawdzić, co knują, a w pokoju zastaliśmy dzieci pochylone nad starym albumem fotograficznym. Na jednej ze stron widniało zdjęcie małej dziewczynki w białej sukience i z welonem z firanki.
– Mamo, to ty? – zapytała Kaja. – Byłaś panną młodą?
Uśmiechnęłam się, przypominając sobie tamto przedszkolne przedstawienie.
Co za zbieg okoliczności!
Pochyliłam się nad zdjęciem.
– Tak, to ja – potwierdziłam z uśmiechem. – To była taka zabawa. Miałam może pięć lat i bawiliśmy się w ślub.
Julek, który siedział obok Kai, nagle wykrzyknął:
– Tato, ty masz takie samo zdjęcie!
Spojrzałam na Patryka z uniesionymi brwiami, ale on zamiast zaprzeczyć, podszedł bliżej i przyjrzał się fotografii.
– Poczekaj – powiedział, jakby coś mu świtało. – To... naprawdę wygląda znajomo.
Zamilkł, po czym dodał.
– Ja mam takie samo zdjęcie! To było w przedszkolu.
Nie wierzyłam własnym uszom.
Nie żartujesz?
– Podał nazwę, a potem, że to było przedszkole numer dwa, a ja już wiedziałam, że mówi prawdę.
– Panią nazywaliśmy „Buką”, bo zawsze była taka poważna – dodał.
Nie mogłam w to uwierzyć
Śmiech przerwał moją niedowierzającą ciszę. Wszystko się zgadzało – to byłam ja, a ten chłopiec na zdjęciu, z kawałkiem sprężyny jako obrączką, to był Patryk.
– To chyba my! – wykrzyknęłam w końcu.
Kaja i Julek byli zachwyceni tym odkryciem. Kręcili się wokół nas, pytając, czy to oznacza, że jesteśmy „prawdziwym” małżeństwem. Spojrzałam na Patryka, który uśmiechał się pod nosem.
– Co za przypadek – powiedział w końcu. – Może to znak?
– Znak? – zapytałam, a on, zbierając się na odwagę, dodał:
– Skoro kiedyś wzięliśmy ślub, to może teraz spróbujemy… umówić się na randkę?
Nie mogłam powstrzymać śmiechu, ale skinęłam głową. Może to rzeczywiście było przeznaczenie.
Daliśmy sobie szansę
Kolejne dni zbliżyły nas jeszcze bardziej. Dzieci niemal codziennie chciały się widywać, a my z Patrykiem mieliśmy coraz więcej wspólnych rozmów. Kiedy ewakuowani zaczęli wracać do swoich domów, poczułam, że żegnanie Patryka będzie trudniejsze, niż myślałam.
– Nie musisz nas żegnać – powiedział pewnego dnia. – Możemy zostać częścią waszego życia.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem, a on dodał: – Zawsze marzyłem, żeby mieć dużą rodzinę. Może czas dać sobie szansę na prawdziwy początek?
Nie umiałam odpowiedzieć, ale czułam, że to coś więcej niż tylko zbieg okoliczności.
Dzisiaj patrzę na zdjęcie z przedszkolnego „ślubu” i uśmiecham się do wspomnień. To zdjęcie stoi teraz w naszym wspólnym domu, który wypełniają śmiechy dzieci i zapach porannej kawy. Czasem przypadek naprawdę potrafi zmienić całe życie.
Kamila, 36 lat
Czytaj także: „Tolerowałam zapach obcych perfum na koszulach męża, ale do czasu. Nie chciałam żyć jak babcia i mama”
„Na imprezie firmowej koleżanki zapominały, że mają mężów, byle dostać awans. Ja byłam grzeczna i ugrałam więcej”
„Mąż żałował mi na podpaski, bo wiecznie oszczędzał. Odkryłam, że za jego skąpstwem stoi grzeszna rozpusta z młodości”