„3 razy brałem ślub, choć całe życie kochałem tylko 1 kobietę. Jak się okazało, od przeznaczenia nie można uciec”

zakochana para fot. iStock by Getty Images, thebigland88
„Oboje doszliśmy do wniosku, że nie ma co dalej ciągnąc tego wózka, bo każde z nas szarpie jego dyszel w swoją stronę. Kiedy sąd ogłaszał, że od tej pory przestajemy być mężem i żoną, przypomniałem sobie wróżbę Cyganki. Więc było w niej ziarnko prawdy… A niech to! Tylko kto w takim razie będzie moją kolejną żoną?”.
/ 15.08.2023 17:30
zakochana para fot. iStock by Getty Images, thebigland88

Tylko raz pozwoliłem Cygance powróżyć sobie z dłoni. Chociaż, dokładniej rzecz biorąc, Cyganki były dwie: jedna pełniła funkcję naganiaczki, druga czarownicy. Opowiem może jednak wszystko od początku. A ów początek datuje się na czerwiec 1974 roku.

Byłem wówczas 18-letnim młodzieńcem, absolutnie przekonanym, że wkrótce zawojuję cały świat, a do owego zawojowania potrzeba naprawdę niewiele. Ot, pstrykniesz palcami – i spełni się wszystko, co sobie tylko zamarzysz. Oczywiście na sukces w każdej dziedzinie trzeba ciężko popracować, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem.

Właśnie skończyłem ogólniak i zdałem na wymarzone studia. Czekało mnie pięć lat wspaniałego studenckiego życia. Od lat byłem zakochany w Irenie, która mieszkała w tym samym bloku co ja, i to zakochany z wzajemnością. Zaczynały się wakacje, była piękna pogoda, a Polska na Mistrzostwach Świata w Piłce Nożnej w Niemczech pokonała Haiti 7:0. Cóż więcej potrzeba młodemu człowiekowi do szczęścia?!

3 razy staniesz na ślubnym kobiercu

Po owym pamiętnym meczu wyszedłem na bulwar nad Wisłą, żeby się przejść i uspokoić piłkarskie emocje. Usiadłem na ławce i przymknąłem oczy, rozkoszując się przyjemnym ciepełkiem. Znienacka do moich uszu dotarł natarczywy głos:

Powróżyć?

Rozchyliłem powieki. Przede mną stała młoda, dosyć ładna Cyganka. Byłem w dobrym nastoju, więc wyciągnąłem przed siebie dłoń. Zerknęła na nią i zaczęła coś wołać w stronę kępy krzaków. Chwilę potem wyszła z nich stara Cyganka. Ile mogła mieć lat – 80, 90?

– Ja ci powróżę – powiedziała. – Ale najpierw połóż na dłoni duży pieniądz, wtedy powiem ci prawdę.

Nie miałem przy sobie wielkich pieniędzy, ale tego, co miałem, też nie chciałem stracić. Spojrzałem na nią podejrzliwie.

– Ja położę pięć dych, a ty dasz nogę w krzaki i tyle cię będę widział – stwierdziłem.

Na te słowa Cyganka roześmiała się, ukazując bezzębne dziąsła.

– Ja powiem o tobie wszystko. Jak uznasz, że skłamałam, możesz mi nie zapłacić. Ale wiem, że dasz mi te pieniądze. Trzymaj je w kieszeni i pokaż swoją dłoń.

Na taki układ mogłem przystać.

Cyganka zaczęła opowiadać pewne fakty z mojego życia, o których żadną miarą nie mogła wiedzieć. Zachowałem nieruchomą twarz pokerzysty, lecz w duszy wszystko przewracało mi się ze zdumienia. Wreszcie, na koniec, po dłuższym oglądaniu boków mojej dłoni, stwierdziła jednoznacznie:

– Ty będziesz trzy razy szczęśliwy, gdyż trzy razy staniesz na ślubnym kobiercu. Dobrze zapamiętaj, trzy razy będziesz mówił: „I nie opuszczę cię aż do śmierci”.

Na koniec wyciągnęła rękę po pieniądze. Nie myśląc wiele, wyjąłem z kieszeni pięć dych i wręczyłem je Cygance.

Sześć lat później wziąłem ślub z moją Ireną. Oboje mieliśmy po 24 lata i uważaliśmy, że nadchodzące dni mogą ofiarować nam szczęście i tylko to, co najlepsze. O my naiwni!

Zamieszkaliśmy w mieszkaniu moich rodziców, w ciasnym pokoiku. Byliśmy niby dorośli, ale nadal nieodpowiedzialni. Ja poszedłem do pracy, ale Irena wylegiwała się do południa i niekiedy pozwalała się nawet obsługiwać mojej mamie. W ogóle nie pomagała w domu, nie robiła nic.

Pierwsza wielka kłótnia między nami wynikła już pod koniec miodowego miesiąca. Naszych rodziców nie było stać na zafundowanie nam podróży do Bułgarii nad Morze Czarne, więc pojechaliśmy tylko na tydzień na wczasy pod gruszą. Tak wówczas mówiło się o wycieczkach, które zakłady pracy wykupywały swoim pracownikom w prywatnych domach w mazurskich wioskach. Irena od razu wyskoczyła do mnie z pretensjami, że pokój brzydki i nie mamy balkonu. Potem zaczęła jęczeć, że pieczywo jest nieświeże, a schabowy w stołówce śmierdzi. Po prostu nic się jej nie podobało!

Wciąż miałem przed oczami jej twarz

Pewnego dnia, wkurzony jej nieustannym marudzeniem, trzasnąłem drzwiami i poszedłem z nowo poznanymi miejscowymi chłopakami na piwo. Oczywiście wróciłem dobrze ululany i bez pieniędzy. Nie pamiętam, co się z nimi stało; pewnie ktoś mi je po prostu zwinął. Bo raczej wątpię, żebym wszystko wydał w ten jeden wieczór.

Jak widać, oboje zachowywaliśmy się jak dzieci, które nie do końca zdają sobie sprawę z tego, na co je stać i jakie powinny mieć wymagania od życia. Byliśmy po prostu bardzo niedojrzali. No cóż, to oczywiście nie mogło się dobrze skończyć…

Rok później byliśmy już po rozwodzie. Oboje doszliśmy do wniosku, że nie ma co dalej ciągnąc tego wózka, bo każde z nas szarpie jego dyszel w swoją stronę. Kiedy sąd ogłaszał, że od tej pory przestajemy być mężem i żoną, przypomniałem sobie wróżbę Cyganki. Więc było w niej ziarnko prawdy… A niech to! Tylko kto w takim razie będzie moją drugą żoną?

Przez następne pięć lat jakoś nie udało mi się znaleźć kandydatki. Miałem przelotne romanse, ale żaden z nich nie miał tej intensywności co tamten z Ireną.

Pewnego dnia wracałem z pracy trochę wcięty, przynajmniej tak mi się wydawało. Natomiast obiektywnie byłem nawalony jak szpadel i w pewnej chwili nogi zwyczajnie odmówiły mi posłuszeństwa. Musiałem przysiąść na parkowej ławce. Jak usiadłem, tak i wkrótce usnąłem.

Obudziłem się… w jakimś łóżku. Byłem rozebrany i przykryty kołdrą aż pod szyję. Wokół ładnie pachniało, a ja, spanikowany, zastanawiałem się, jakim cudem trafiłem do obcego domu. W mojej głowie ziała czarna dziura – nie pamiętałem niczego. W pewnej chwili w drzwiach pojawiła się… Irena. Okazało się, że wracając z pracy przez park, zobaczyła mnie na ławce i zrobiło się jej mnie żal. Kiedy się ocknąłem, dałem się jej grzecznie zaprowadzić do mieszkania i potem równie grzecznie poszedłem spać.

– Zawsze byłeś po wódce dżentelmenem, więc wiedziałam, że nie sprawisz mi kłopotów – powiedziała Irena.

Dostałem śniadanie, a że tego dnia wypadała akurat wolna sobota (w tamtych czasach nie wszystkie soboty były wolne), nie musieliśmy się spieszyć do pracy. Zaczęliśmy rozmawiać i wspominać stare, dobre czasy. Wprawdzie wytknęliśmy sobie nawzajem popełnione przez siebie błędy, ale po przyjacielsku i z humorem. Żadne nie miało już żalu ani pretensji do drugiej strony.

– Od czasu naszego rozstania byłem z kilkoma dziewczynami – przyznałem się jej – ale nigdy nie czułem się przy nich tak dobrze jak przy tobie… To znaczy, nigdy mi tak mocno nie biło serce. Cholera, mimo wszystko byłem z tobą szczęśliwy!

Okazało się, że ona również miała kilku partnerów, ale to też były jedynie przelotne romanse. Chwilę później wylądowaliśmy w sypialni. Stara miłość nie rdzewieje, powiecie. Coś w tym jest. Zostaliśmy ze sobą.

Może tym razem nam się uda

Rok później po raz drugi wzięliśmy ślub i spróbowaliśmy od nowa. Już nic nas nie uwierało, żadne chciejstwa i marzenia nie do spełnienia. Wiedzieliśmy, że życie daje tylko tym, którzy ciężko pracują i uparcie dążą do wyznaczonego sobie celu. Dwa lata później urodził nam się syn. Szalałem z radości i niemal nosiłem Irenę na rękach. To były najszczęśliwsze dni naszego związku.

Pół roku później nasz synek umarł. Dopadł go jakiś wirus. Irena popadła w straszną rozpacz i zaczęła obwiniać mnie o śmierć małego. Twierdziła, że stale wyjeżdżałem w delegacje, praca była dla mnie ważniejsza od rodziny i nie zajmowałem się synkiem nawet wtedy, gdy raczyłem się pojawić w domu. Zaczęliśmy skakać sobie do oczu i wzajemnie zrzucać na drugie winę. A przecież żadne z nas w tej sprawie nie zawiniło… Wszystkie złe słowa i pretensje podpowiadała nam rozpacz i niemożność pogodzenia się ze śmiercią ukochanego dziecka.

Kilka miesięcy później sąd dał nam rozwód. Każde z nas poszło w swoją stronę ze zranionym i krwawiącym sercem.

Mimo wszystko czas leczy rany. Twarz synka zatarła się w mojej pamięci, ale twarz Ireny, choć próbowałem, nie chciała zniknąć mi głowy. Już dwa razy było nam ze sobą dobrze, lecz i dwa razy źle. „Powinienem w końcu poznać kogoś nowego” – myślałem. Lecz im mocniej wypychałem Irenę z serca, tym mocniej ją kochałem. Nie mogłem przestać wspominać naszych pięknych chwil.

Biłem się tak z samym sobą przez trzy lata, aż w końcu zrozumiałem, że nie chcę żadnej innej, bo tylko Irena może dać mi szczęście. Pojechałem pod jej stary adres, jednak tam powiedziano mi, że jakiś czas temu wyprowadziła się do innego miasta. Nie mogłem zrobić absolutnie nic. Jej rodzice nie żyli, ze wspólnymi znajomymi Irena zerwała kontakt. Miałem tylko nadzieję, że wspomnienia szczęśliwych chwil z moją byłą żoną wystarczą mi do końca życia. A z dnia na dzień tęskniłem za nią coraz bardziej.

Pewnego dnia, późną wiosną, napisałem do radia. W liście opowiedziałem o swojej miłości i poprosiłem, żeby mi pomogli odnaleźć Irenę. Nie wierzyłem, żeby ktokolwiek odpowiedział, jednak pewnego dnia usłyszałem swój apel na antenie.

Tydzień później rozległ się dzwonek do drzwi. W progu stała moja ukochana. Ona też za mną tęskniła, ale nie wierzyła, że po tym wszystkim mogę ją jeszcze kochać. Opowiedziałem jej przepowiednię Cyganki i wtedy Irena orzekła, że w takim razie muszę się z nią znowu ożenić.

– Nie przeżyłabym, gdybyś teraz oświadczył się komuś innemu – powiedziała i zaciągnęła mnie do urzędu.

Niezależnie od uroczystości w USC, trzeci raz przysiągłem Irenie, że nie opuszczę jej aż do śmierci. Jesteśmy już razem ponad 20 lat, więc może się uda.

Czytaj także:
„Po trzech rozwodach miałem dość kobiet. Nie chciałem ani kolejnej żony, ani kochanki. Skupiłem się na miłości do córki”
„Nie miałam pojęcia, że jestem 4 żoną mojego męża. I że wszystkie wcześniejsze nie żyją. Za wszystkim stała moja teściowa”
„Kochałem ją nad życie, ale ona odeszła bez słowa. Po 6 latach wróciła i przyjąłem ją z otwartymi ramionami”

Redakcja poleca

REKLAMA