„25 lat temu pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Dziś prawda o tamtych wydarzeniach, może zniszczyć życie mojej rodziny”

żona, która zdradziła męża fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse
„Chciałam odegrać się na Marku, choć przecież właściwie nie miałam za co... I zrobiłam to, co zrobiłam. Nawet nie mogę powiedzieć, że byłam pijana i nic nie pamiętam. Owszem, szumiało mi w głowie, ale pamiętam wszystko doskonale! Także swoje przerażenie, gdy dotarło do mnie, co robię…”.
/ 09.08.2022 21:30
żona, która zdradziła męża fot. Adobe Stock, InsideCreativeHouse

Siedzę na szpitalnym korytarzu i czekam na diagnozę lekarki. Moja córka już dawno miała robione badania, zaraz będą wyniki. A ja gryzę palce ze strachu. Wszyscy myślą, że tak bardzo denerwuję się jej zdrowiem, że to tylko o to chodzi. Owszem, to jest najważniejsze. Chociaż lekarka już mnie pocieszała, że u Dagmary nowotwór jest bardzo łagodny i nic nie wskazuje na to, żeby był agresywny.

– W najgorszej sytuacji czeka ją przeszczep, ale nie musi do tego dojść – powiedziała. – Poza tym dawcy zazwyczaj znajdują się wśród rodziny, najbliższych. Może to być pani, mąż, siostra Dagmary. Jednak sądzę, że wystarczy zwykłe leczenie. Oczywiście, muszę mieć jeszcze potwierdzenie, więc powiem to pani jutro, gdy będę miała wyniki badań.

Wszyscy czekamy więc teraz w napięciu. Moja mama dzwoni co chwilę. Mąż był z córką w domu, ale teraz musiał jechać do pracy. Trzeba normalnie funkcjonować... Zaraz nasza druga córka skończy zajęcia.

Nasza druga córka… Czuję, jak w brzuchu robi mi się gorąco, a do oczu znowu napływają łzy. Pielęgniarka, która akurat przechodzi korytarzem, patrzy na mnie współczująco. Na oddziale onkologicznym widok płaczących ludzi nikogo nie dziwi. Tak naprawdę powinnam dziękować Bogu – na kolanach iść do Częstochowy – że prawdopodobnie nic nie zagraża życiu mojej córki Dagmary. Przynajmniej wszystko na to wskazuje. Żeby jeszcze tylko okazało się, że przeszczep nie jest potrzebny.

To była tylko jedna chwila słabości

Tego boję się najbardziej. Bo tylko ja wiem, że naszą córką – moją i mojego męża – na sto procent jest młodsza, Ania, studentka pierwszego roku polonistyki. Natomiast Dagmara, z zawodu technik żywienia, na pewno jest MOJĄ córką. Ale, niestety, nie mam pewności, kto jest jej ojcem.

To był przypadek, wygłup, chwila słabości. Miałam niewiele ponad dwadzieścia lat, byłam w wieku Ani, kiedy poznałam Marka. Pokochaliśmy się, było nam naprawdę dobrze ze sobą, planowaliśmy ślub. Pełni radosnej energii stwierdziliśmy, że po ślubie jedziemy w podróż, a przed, klasycznie, robimy wieczór panieński i kawalerski. Ale nie tuż przed ślubem, tylko wcześniej. To był mój pomysł.

– Zawsze się robi takie imprezy tydzień przed ślubem, a to jest trochę późno, są ostatnie przymiarki i masę spraw do załatwienia – tłumaczyłam narzeczonemu. – A poza tym kojarzysz Zbyszka? Tego mojego kolegę z liceum? No więc on podczas wieczoru kawalerskiego pobił się z kimś i zamiast przed ołtarzem wylądował w szpitalu z poważnymi złamaniami.

– Nie mam zamiaru się bić – stwierdził mój przyszły mąż.– To ma być przecież zabawa w męskim gronie i tyle. A zrobimy, jak chcesz.

No i zrobiliśmy, chociaż niewiele brakowało, żeby do tego wieczoru w ogóle nie doszło. Ani do ślubu.

Pokłóciliśmy się. Poszło w sumie o drobiazg – dowiedziałam się, że Marek spotkał się ze swoją byłą dziewczyną. Koleżanka mi o tym doniosła. Wiem, że już jej nie kochał, w końcu był ze mną już od ponad dwóch lat! Ale i tak mnie to wkurzyło. Kiedy zapytałam go o to spotkanie, powiedział, że Karolina nalegała.

– Chciała się pożegnać, słyszała o moim ślubie, a poza tym ona wyjeżdża na długo – tłumaczył. – Po prostu poszliśmy na kawę.

Zrobiłam mu wtedy koszmarną awanturę. W dniu wieczoru kawalerskiego! Powód miałam podwójny – podobno zamierzali żegnać kawalerski stan, przyglądając się striptizowi! Rzuciłam mu nawet w twarz, że nie wiem, czy w ogóle dojdzie czy do ślubu…

Poszliśmy więc na zabawę pokłóceni. On pojechał do kumpli, a mnie dziewczyny wzięły na objazd knajp. Byłam wściekła jak osa i pewnie dlatego wypiłam trochę za dużo. Zresztą nie ja jedna – alkohol uderzył nam go głów i już po trzech godzinach koleżanki chciały wracać.

– Idźcie – powiedziałam im. – Ja jeszcze trochę zostanę, muszę porządnie odreagować.

– To ja zostaję z tobą – uznała moja druhna.

Sama nie wierzyłam w to, co robią 

No więc odreagowywałam. Byłam tak zła na Marka, że puściły mi wszystkie hamulce. I kiedy poznani przez nas chłopcy zaprosili nas na domówkę, poszłyśmy. Co prawda byłam tam razem z Moniką, ale ona uwiesiła się na jakimś chłopaku i kompletnie nie zwracała na mnie uwagi.

Mnie z kolei podobał się Paweł. Był przystojny, a ja chciałam odegrać się na Marku, choć przecież właściwie nie miałam za co... I zrobiłam to, co zrobiłam. Nawet nie mogę powiedzieć, że byłam pijana i nic nie pamiętam. Owszem, szumiało mi w głowie, ale pamiętam wszystko doskonale! Także swoje przerażenie, gdy dotarło do mnie, co robię…

Miałam potem strasznego kaca. Takiego po alkoholu też, ale przede wszystkim moralnego. Szczęście w nieszczęściu, że to byli studenci, którzy akurat świętowali zakończenie roku i wyjeżdżali już do domu. Paweł co prawda chciał wziąć ode mnie numer telefonu albo adres, ale go zbyłam. Było mi zwyczajnie wstyd. Dotarło do mnie, że zachowałam się jak ostatnia zdzira – tylko dlatego, że obraziłam się na Marka!

I kiedy mój narzeczony przyjechał wieczorem, skacowany, z kwiatami, żeby przeprosić mnie za spotkanie z Karoliną – wybaczyłam mu natychmiast. Miałam okropne wyrzuty sumienia. Bo w końcu okazało się, że to ja zdradziłam, nie on! Wtedy postanowiłam, że nigdy więcej nawet nie spróbuję flirtować, że to był ten jeden jedyny raz i że – bez względu na to, jak pomiędzy nami będzie – ja dochowam Markowi wierności.

Obietnicy dotrzymałam. Czasem się kłóciliśmy, jak to mąż i żona; niekiedy bywało nawet ostro. Ale nigdy przez myśl mi nie przeszło, by szukać pocieszenia u innego faceta. Ten jeden raz wystarczył mi na całe życie.

Stawką jest nie tylko zdrowie mojej córki

Niestety, ten jeden raz oznaczał też, że nie wiem, czyją córką jest Dagmara. Podczas naszej podróży poślubnej zorientowałam się, że jestem w ciąży. Marek cieszył się jak wariat, ja na początku również. Do momentu, w którym uświadomiłam sobie, że to wcale nie musi być jego dziecko…

I pewności co do tego, kto jest ojcem mojej starszej córki, nie mam do dziś. Dagmara jest podobna do mnie, ma moją grupę krwi. Jej siostra Ania to klasyczna mieszanka. Ma moje rysy, ale oczy i włosy Marka. Zresztą, w jej przypadku nie miałam wątpliwości, kto jest ojcem. Ale Dagmara…

To dlatego teraz tak boję się tego, co powie lekarka. Najbardziej martwię się oczywiście o córkę, o jej zdrowie. A wieść, że nie trzeba robić przeszczepu, oznacza, że ryzyko jest minimalne, że wszystko będzie dobrze. Ale oznacza też, że nikt o niczym się nie dowie. 

Bo przecież gdyby przeszczep był konieczny, muszą pobrać krew. Ode mnie, Marka i od Ani. I wtedy wszystko się wyda. Badania pokażą, że Marek nie jest biologicznym ojcem, a zgodność z krwią Ani też nie będzie aż tak wysoka, jak powinna. Wtedy będę musiała się przyznać. Powiedzieć Markowi o tym jednym, jedynym razie, którego tak bardzo się wstydzę i o którym najchętniej bym zapomniała na zawsze. Który miał nigdy nie wracać: ani we wspomnieniach, ani w rozmowie. Ale teraz może to być konieczne.

Co gorsza, może się okazać, że jej biologiczny ojciec mógłby być dawcą. Co ja wtedy zrobię? Jak go znajdę?! Wiem tylko, że miał na imię Paweł i studiował matematykę… Nie znam nazwiska; nie mam pojęcia, gdzie mieszka. Żadnych szans na odnalezienie…

To dlatego mam zapuchnięte oczy i obgryzione paznokcie. Jeśli się okaże, że przeszczep jest konieczny, wszystko legnie w gruzach. Moje dotychczasowe życie, małżeństwo... Ani Marek, ani córki mi tego nie wybaczą. To będzie dla nich szok, zawali im się cały świat. A jeżeli się okaże, że ja nie mogę być dawcą? Że trzeba poszukać ojca? Że jeśli go nie ma, to szanse na wyzdrowienie mojej córki gwałtownie spadną?! Jak mam żyć ze świadomością, że przez chwilę głupoty, przez jeden wybryk, zrujnowałam życie tylu osób?…

W gabinecie co chwila otwierają się drzwi. Kręcą się pielęgniarki, lekarka wchodzi i wychodzi, czasem puka jakiś pacjent. Ja czekam na rejestratorkę, która przynosi wyniki. Gdy na korytarzu pojawia się kobieta z plikiem papierów, moje serce zaczyna bić jak oszalałe. Idzie dokładnie tu, do mojej lekarki. Tych wyników jest dużo, nie ja jedna na nie czekam. Wokół siedzą zapłakane matki i ojcowie, mężowie i żony. Dla nich wszystkich te badania to albo wyrok, albo nadzieja.

Dla mnie również, tylko trochę inaczej…

Czytaj także:
„Byłam dziewczyną na telefon i spotkałam na imprezie byłego klienta. Patrzył na mnie bezwstydnie, a obok stał mój narzeczony"
„Mąż mówił, że nie jestem go godna, wytykał mi brak wykształcenia. A jednak nie odeszłam, bo był dobrym ojcem”
„Przepisałam dom na córkę, bo liczyłam, że pozwoli mi tam mieszkać. Po latach wyrodne dziecko wyrzuciło mnie na bruk”

Redakcja poleca

REKLAMA