Tamtej środy nawalił mi samochód. Przez kilka minut z pomocą pana Tomka z ochrony budynku usiłowałam go uruchomić, w końcu machnęłam na to ręką – pogoda była piękna, więc równie dobrze mogłam zostawić auto na firmowym parkingu i wrócić do domu pieszo.
„W końcu to tylko parę przecznic, a spacer po całodziennym ślęczeniu za biurkiem dobrze mi zrobi” – powiedziałam sobie. W centrum było gwarno i kolorowo – minęłam zatłoczony, pełen straganów z kwiatami plac targowy i ruszyłam wzdłuż Grodzkiej. Nagle zachciało mi się sernika. „Najlepiej takiego z malinami” – rozmarzyłam się i weszłam do „Szarlotki” – niewielkiej, prowadzonej przez dwie siostry bliźniaczki kawiarenki z tonącym w pelargoniach ogródkiem.
Usiadłam w wiklinowym fotelu i wysłałam SMS-a do siostry, kiedy przy sąsiednim stoliku ulokowały się dwie atrakcyjne, ciemnowłose kobiety. „Matka i córka” – pomyślałam, przyglądając im się ukradkiem.
Były bardzo do siebie podobne i z całą pewnością świetnie się dogadywały. Nawet ubrane były podobnie – w beżowe, lniane sukienki i krótkie, ciemne żakieciki. Z tym że córka założyła do zestawu oryginalną, etniczną biżuterię i szpilki z imitacji wężowej skóry, a matka postawiła na srebro i płaskie sandałki.
Rozmawiały o wyjeździe do Włoch – córka chciała zabrać matkę do Toskanii, ale nie mogły zgrać terminu. Przyglądałam im się, mimowolnie słuchając, o czym mówią. „Matka jest mniej więcej w moim wieku” – pomyślałam i coś ścisnęło mnie w sercu. „Czy my też mogłybyśmy tak wyglądać, gdybym nie oddała mojej córeczki zaraz po jej narodzinach?”. Minęły dwadzieścia trzy lata, a ja codziennie się nad tym zastanawiałam...
– Karta dla pani – młody, piegowaty kelner podał mi menu i zapalił stojącą na moim stoliku świeczkę.
– Mamo, daj spokój! Byłyśmy już przecież w zeszłym roku w Rzymie! Po co jechać dwa razy w to samo miejsce, skoro jest wiele innych, równie pięknych. Toskania jest o wiele lepszym pomysłem. Poza tym mam tam znajomych i nie będziemy musiały spać w hotelu – upierała się córka.
Matka nachyliła się nad nią i poprawiła coś przy kołnierzyku jej żakietu. Córka lekko się skrzywiła, jakby zirytowała ją przesadna, matczyna troska, jednak chwilę później wymieniły ciepłe spojrzenia i zaczęły mówić coś o jakimś Fryderyku. Zdążyłam się jeszcze domyślić, że Fryderyk to chory kot, kiedy ponownie pojawił się przy mnie kelner.
– Czy mogę już przyjąć pani zamówienie? – zapytał, a ja zdałam sobie sprawę, że ochota na sernik jakoś mi minęła.
Oboje zwyczajnie mnie zaszantażowali
– Wie pan co, ja chyba jednak muszę już iść – powiedziałam i pospiesznie zabrałam z sąsiedniego fotela swój żakiet, teczkę z dokumentami i torebkę.
Matka z córką posłały mi zdziwione spojrzenia, ale już po chwili znów były zajęte rozmową.
Do domu wróciłam taksówką – nagle wizja spaceru przez zatłoczone centrum prawie mnie przeraziła. Wchodziłam do mieszkania, kiedy w torebce rozdzwoniła się moja komórka.
Nie odebrałam – wiedziałam, że to Ela. Przyjaciółka chciała mnie wyciągnąć na jakiś thriller i wstępnie obiecałam, że z nią pójdę, jednak chyba mi się odechciało. Chciałam tylko opuścić rolety w oknach, zmyć makijaż, owinąć się frotowym szlafrokiem i zaszyć w ciemnej sypialni.
„Wiem, nie powinnam reagować tak emocjonalnie” – pomyślałam, ściągając sukienkę.
„W końcu lata temu pogodziłam się z myślą, że moją córkę chowają obcy ludzie. Sama ją im oddałam...”. Zawsze najbardziej zaskakiwało mnie, że wspomnienia są takie świeże – zamykałam oczy i przenosiłam się dwadzieścia trzy lata wstecz, do niewielkiej, dusznej sali starego, położniczego szpitala, w którym mając niespełna osiemnaście lat urodziłam moją dziewczynkę.
Kiedy było po wszystkim, położna ułożyła mi ją w ramionach i chociaż minęło tyle lat, często wydaje mi się, że wciąż pamiętam każdy szczegół. Wątłe, czarne włoski córeczki, jej maleńkie piąstki i śliczną buzię. W końcu do sali weszła moja matka i ostrym tonem kazała pielęgniarkom zabrać dziecko.
– Masz jeszcze tyle czasu, żeby założyć rodzinę. Nie marnuj sobie życia – powtarzała mi, kiedy krzyczałam, że nie oddam nikomu mojej córki.
Ojciec wypowiedział się w podobnym tonie i od razu zaznaczył, że jeśli zdecyduję inaczej, z całą pewnością mi nie pomoże. Dziś myślę, że oboje zwyczajnie mnie zaszantażowali, ale wtedy strasznie się przestraszyłam.
Zostawił mnie na lodzie
I w końcu, pomimo moich łez i próśb, rodzicom jakoś się udało namówić mnie na oddanie małej do adopcji. Kilka miesięcy po porodzie wyjechałam do Niemiec – rodzice wysłali mnie do ciotki, pewnie z nadzieją, że zapomnę o dziecku i zacznę nowe życie.
Cóż, nawet się starałam – poznałam mnóstwo nowych znajomych, imprezowałam do białego świtu i zmieniałam facetów częściej, niż byłam w stanie spamiętać ich imiona, ale gdzieś tam pośrodku tego kalejdoskopu wydarzeń, przygód i podróży, stale myślałam o małej. Lubiłam sobie wyobrażać, że ma na imię Dominika i jest podobna do mnie. O jej ojcu wolałam nie myśleć. Niby dojrzały, prawie trzydziestoletni mężczyzna, a zostawił mnie na lodzie, kiedy tylko dowiedział się o ciąży! Może gdyby mnie nie rzucił, mogłabym zatrzymać dziecko, ale tak...
Po studiach szybko wyszłam za mąż. Marzyła mi się duża rodzina, przynajmniej dwójka dzieci, pies i domek z ogródkiem. Niestety – mojemu Piotrowi do rodzicielstwa nie było po drodze. Skupił się na karierze, otworzył własną kancelarię, dużo podróżował i stawiał na egoistycznie pojętą wolność. Zaczęliśmy się kłócić.
Coraz bardziej rozpaczliwie pragnęłam dziecka, ale on kompletnie ignorował moje potrzeby. A kiedy w końcu, po ośmiu latach małżeńskiej szarpaniny, postawiłam mu ultimatum, zwyczajnie mnie zostawił.
Później próbowałam jeszcze ułożyć sobie życie ze starszym ode mnie o siedem lat wdowcem, samotnie wychowującym dwie córki, ale zerwał ze mną po półrocznej znajomości. Bardzo to przeżyłam, głównie ze względu na dziewczynki – od razu nawiązałyśmy świetne relacje, a po moim rozstaniu z ich ojcem, nagle urwał nam się kontakt.
Chciałam nawet regularnie zapraszać dziewczynki do siebie i utrzymywać tę znajomość, ale Tadeusz się nie zgodził. Co gorsza, nawet mi nie wyjaśnił, czemu tak właściwie zdecydował się mnie zostawić i to chyba ostatecznie przelało czarę goryczy – czasem myślałam sobie, że dobrze byłoby się jeszcze z kimś związać, ale za bardzo bałam się kolejnego odrzucenia.
I oto jestem – czterdziestojednoletnia, samotna i żyjąca przeszłością. Gdybym mogła cofnąć czas, nigdy nie oddałabym mojej córki obcym ludziom, ale czasu cofnąć się przecież nie da...
Niedawno odeszła moja mama – długo miałam do niej żal o to, że kazała mi oddać córkę. Jednak kiedy się rozchorowała, wiele rozmawiałyśmy i w końcu zdołałam jej wybaczyć. „Chciała przecież dla mnie jak najlepiej” – pocieszałam się czasem. Ostatnio wyżaliłam się Ani, mojej najlepszej przyjaciółce.
– Wiesz, za każdym razem mówię sobie, że już jakoś to przebolałam, a później wystarczy jeden taki incydent, jak to spotkanie w „Szarlotce” i całkowicie się rozklejam.
– A nie chciałabyś jej odnaleźć? – zapytała Anna. – Przecież widzę, że dosłownie zżera cię to od środka.
Jeśli będzie chciała, sama mnie znajdzie
– Rozmawiałyśmy już o tym, pamiętasz? Niby chciałabym, ale czy mam prawo? Wychowali ją ludzie, którzy pewnie wiele jej poświęcili. Jak mogę zjawić się teraz, po dwudziestu trzech latach i czegokolwiek od niej chcieć? Przecież dla niej jestem praktycznie obcą osobą, tak samo, jak ona dla mnie. Myślę o niej, jak o swojej córce, a nie wiem nawet, jak ma na imię. Myślisz, że chciałaby mnie poznać po tym, jak porzuciłam ją dwa dni po porodzie? Dziewczyno, ja dla niej nie istnieję – powiedziałam cicho.
– Skąd wiesz? Może ona też za tobą tęskni? Może ona też w każdej podobnej do niej kobiecie widzi swoją matkę?
– A może nawet nigdy nie dowiedziała się, że została adoptowana...
– Może. Ale tego się nie dowiesz, jeśli nie zaryzykujesz – powiedziała Anna.
Wróciłam do domu, usiadłam przed laptopem i wynotowałam sobie nazwiska trzech prywatnych detektywów. Jednak tego samego wieczoru zdecydowałam, że nie będę córki szukać.
Jeśli będzie chciała, sama mnie znajdzie. Ja nie mam prawa wchodzić w życie jej rodziny i żądać czegokolwiek. Swoją szansę straciłam na tamtej dusznej szpitalnej sali, szóstego sierpnia, dwadzieścia trzy lata temu.
Czytaj także:
„Mąż zamiast dbać o swoją ciężarną żonę, ganiał jak piesek do wylaszczonej sąsiadki. Ciekawe, czy łóżko też już z nią testował”
„Nie lubię i nie chcę mieć dzieci, podobnie jak mąż. Mamy siebie i to nam wystarcza. Gdy o tym mówię, ludzie załamują ręce”
„Nowa pracownica robiła błędy, jak dziecko z podstawówki. Długo mi zajęło nim odkryłam, że to nieoszlifowany diament”