„20 lat straciłam z mężem, który mnie nie kochał, byłam eksponatem. Teraz poszliśmy na układ: ja milczę, on mi płaci”

Żona polityka fot. Adobe Stock
„Do moich najważniejszych zadań należało bywanie na wszystkich oficjalnych i mniej oficjalnych uroczystościach, rozdawanie ciepłych uśmiechów i prowadzenie zdawkowych rozmów, często z ludźmi, których nie lubiłam i nie szanowałam”.
/ 05.04.2022 18:47
Żona polityka fot. Adobe Stock

Mój małżonek jest politykiem. Wprawdzie nie z pierwszych stron gazet, ale w naszym regionie dobrze znanym. Kimś, z kim trzeba się tutaj liczyć. A ja przez prawie 20 lat byłam żoną. Wyłącznie. Do moich najważniejszych zadań należało bywanie na wszystkich oficjalnych i mniej oficjalnych uroczystościach, rozdawanie ciepłych uśmiechów i prowadzenie zdawkowych rozmów, często z ludźmi, których nie lubiłam i nie szanowałam. Ale mąż robił karierę, więc liczył na to, że ładna i miła żona mu w tym pomoże.

Ładna żona miała pomóc w karierze

Jednak zaczęło mnie to w końcu tak męczyć, że coraz częściej wymawiałam się od brania udziału w różnych uroczystościach. Pewnie byłoby inaczej, gdybyśmy mieli dzieci. Niestety, okazało się, że nie ma szans, żebym zaszła w ciążę. Przez te wszystkie lata moim wsparciem była tylko Marianna.

Zaprzyjaźniłyśmy się w liceum plastycznym i nasza przyjaźń jakimś cudem przetrwała wszystkie zawirowania. Cudem, bo Tomasz wprost nie znosił Marianny, a ona z kolei uważała go za cynicznego snoba. Zależało mi, żeby się nawzajem zaakceptowali, lecz każde ich spotkanie kończyło się tym, że przerzucali się złośliwościami i skakali sobie do gardeł.

Dlatego przestałam wreszcie próbować łączyć ogień z wodą i kilka razy w roku jeździłam do Marianny do Sopotu sama. Spędzałam u niej dwa czy trzy radosne dni, które działały na mnie jak dobra psychoterapia. Ale pewnego dnia to się skończyło – Marianna pojechała do Stanów.
– No i bardzo dobrze – mruknął Tomasz, kiedy dowiedział się o wyjeździe mojej przyjaciółki. – To jest jakaś świrowata feministka, która robi ci wodę z mózgu. Kiedy od niej wracasz, mam ochotę schować się w mysiej dziurze.
– Ty jak zwykle myślisz tylko o sobie. Nawet nie próbujesz zastanowić się na tym, co ja czuję – odparłam z wyrzutem. – Będzie mi jej brakowało. Nie mam rodziny, żadnych kuzynek. A ciebie całe dni nie ma.
– Zajmij się czymś, moja droga – poradził bez szczególnego zainteresowania. – Mogłabyś na przykład założyć jakąś fundację. Moja żona powinna udzielać się społecznie. Tyle razy cię o to prosiłem...

Zapewne powinnam coś ze sobą zrobić, lecz ja wprost nie cierpiałam towarzystwa, z którym musiałabym współpracować. Może jestem dziwaczką, jak uważał Tomasz, ale nie umiałam się z tymi ludźmi zaprzyjaźnić.

To były wszystko osoby z kręgu „znajomych” mojego męża, czyli polityczna hołota, nie z mojej bajki. Po ślubie doszłam do wniosku, że mogłabym uczyć plastyki… Co z tego. Mąż mi nie pozwolił. Jego żona miała błyszczeć, a nie użerać się z dzieciakami. Przez długie lata żyłam więc tak, jak on chciał.

Chciałam od niego odejść

Taka refleksja pojawiła się późno. Skończyłam już 40 lat, nie miałam własnych pieniędzy, nic nie umiałam, a świat wydawał mi się przerażający. Ktoś może powiedzieć, że przewróciło mi się w głowie. Miałam dom, zaradnego i przystojnego męża, nie musiałam przez pół życia jeździć na szóstą rano do fabryki, a potem przez 12 godzin urabiać sobie ręce po łokcie, nie martwiłam się, że mnie zwolnią, a moje dzieci nie będą miały co jeść. Wszystko to prawda… Jednak niewola jest niewolą – nawet w złotej klatce.

Tomasz świetnie sobie radził bez mojego wsparcia. Kolacje z prezesami i dyrektorami zdarzały się coraz częściej. Prezesi mieli... długie blond włosy, a dyrektorzy dekolty do samego pępka. Nie robiło to już na mnie wrażenia. Zobojętniałam. Tylko coraz bardziej doskwierała mi samotność. Zaczęłam popijać. Niedużo, nigdy się nie upijałam, ale niepostrzeżenie alkohol stał się moim przyjacielem.

Pewnego dnia postanowiłam zrobić porządek w starym kufrze, który od lat leżał zapomniany na strychu. Nie pamiętałam już nawet, co w nim kiedyś schowałam. Okazało się, że są tam moje stare obrazy, które malowałam jeszcze w szkole, bloki kartonowe różnego formatu, zaschnięte farby, ołówki i różne inne malarskie akcesoria. Odruchowo sięgnęłam po karton i miękki ołówek i zaczęłam szkicować.

Z rysunku wyłoniła się smutna kobieta-ptak uwięziona w klatce. Z następnego – też taka kobieta. To były autoportrety. Do tego, że znów rysuję, przyznałam się Mariannie, gdy gadałyśmy przez Skype’a.
– To jest naprawdę dobre – powiedziała, kiedy posłałam jej moje szkice. – Kiedy na to patrzę, zbiera mi się na płacz, widzę samotność i wielką rozpacz. Masz, dziewczyno, talent. Błagam cię, nie rezygnuj z tego. Co tydzień masz mi przysyłać przynajmniej jeden nowy rysunek.

Była dla mnie ogromnym wsparciem

Teraz nad kartką papieru spędzałam całe dnie. Nie zastanawiałam się, co chcę za pomocą tych obrazków powiedzieć. Moje prace były intuicyjne; rysowałam to, co czułam. Pokazałam kilka Tomkowi.
– Nawet ładne, ale dlaczego takie ponure? I co to właściwie mają przedstawiać? – spytał. – Może zaczniesz malować jakieś pejzaże albo miejskie zaułki latem… Tak, to dobry pomysł. Zrobilibyśmy wystawę w ratuszu, zaprosilibyśmy telewizję, jakiegoś życzliwego krytyka sztuki…
Popatrzyłam na niego zimno.
– Pejzaże niech ci namaluje ten prezes, którego zapraszasz na kolacje – rzuciłam. Tomasz wszystko próbował przerobić tak, żeby służyło jego karierze. Cwaniak!

Tego dnia znów nalałam sobie drinka. Na jednym się nie skończyło. Byłam na prostej drodze do alkoholizmu. Aż kiedyś…
– Justyna, usiądź, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia. Za miesiąc wracam do kraju – usłyszałam w słuchawce głos mojej przyjaciółki. – Mam pomysł na życie i jesteś mi do tego potrzebna. Wyplątuj się z tej swojej sieci i szykuj do przeprowadzki. Mam pieniądze i co najważniejsze, kontakty. Otworzymy galerię i będziemy sprzedawać również twoje rysunki. Wyobraź sobie, jak będą wyglądały za szkłem oprawione w czarne cienkie ramki!
– Ale… – zaczęłam.
– Żadne ale, daj sobie szansę. Jeżeli z nim zostaniesz, on cię wykończy.

Podjęłam decyzję. Marianna miała rację.
– Jak to, wyjeżdżasz do Gdańska? Oszalałaś? – Tomasz był tak zaskoczony, że nawet na mnie nie krzyczał. – Przecież ty nic nie umiesz. Jak zamierzasz dać sobie radę sama w obcym mieście, bez pracy?
Powiedziałam mu, co chcę robić.
– Rozumiem – po raz pierwszy od bardzo dawna spojrzał na mnie uważnie – widzę, że moje protesty na nic się nie zdadzą. Już od dawna nie jesteśmy drużyną. Zresztą nie wiem, czy kiedykolwiek byliśmy. Na razie nie mówię „nie”– podniósł do góry rękę. – Daj mi czas do namysłu.
Skinęłam głową i postanowiłam czekać.

Wrócił do rozmowy następnego dnia
– Może to nie taki głupi pomysł, żebyś na trochę stąd wyjechała. Będziesz nadal moją żoną, bo chyba na rozwodzie ci nie zależy? Żona – mówił dalej Tomasz, nie czekając na moją odpowiedź – która prowadzi w Gdańsku znaną galerię sztuki, nie jest może rozwiązaniem idealnym, ale chyba i tak lepszym od obecnego. Od żony, która jest, ale jakby jej nie było. Nie odezwałam się, bo i po co?
– Proponuję ci układ – ciągnął Tomasz. – Będziesz tu przyjeżdżać co najmniej raz w miesiącu i na jakieś ważne uroczystości, a ja zobowiązuję się wypłacać ci coś w rodzaju stypendium. Zgadzasz się?
Skinęłam głową. „Niech tak będzie – pomyślałam. – Warunki układu zawsze można przecież zmienić”.

Od dawna nie byłam taka szczęśliwa

Okazało się, że od dawna miała upatrzony lokal, a zatrudniona przez nią agencja mieszkaniowa wynajęła go od miasta. Pół roku zasuwałyśmy od świtu do nocy, żeby to pomieszczenie, doprowadzić do stanu używalności. Poza tym trzeba było załatwić wszystkie formalności i sprowadzić pierwszą partię towaru. To była ciężka praca, również fizyczna; sypiałyśmy po kilka godzin na dobę, żywiłyśmy się kawą i zupkami w proszku, a mimo to czułam, że rozsadza mnie energia. Od dawna nie byłam taka szczęśliwa. Galeria jest prawie gotowa, a moje rysunki wiszą na ścianie na wprost wejścia. Otwieramy ją w najbliższą sobotę.

Raz w miesiącu zgodnie z umową jeżdżę do Tomasza, żeby się pokazać. Co najdziwniejsze, nasze relacje bardzo się zmieniły. Jestem teraz partnerką, a nie zahukaną żoną, która nic nie umie. Opowiadam mu o naszych perypetiach, a on słucha uważnie. Bywa nawet, że podsuwa mi jakieś rozwiązania. Niewykluczone, że pomysł Marianny uratował nie tylko mnie, ale również moje małżeństwo.

Czytaj także: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”

Redakcja poleca

REKLAMA