„15 lat temu mój ojciec zostawił mamę dla kobiety, którą z czasem pokochałam jak własną matkę”

Macocha, która jest jak matka fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Przez te wszystkie lata druga żona taty była dla mnie jak druga mama. A ja tego nie widziałam”.
/ 11.10.2021 16:15
Macocha, która jest jak matka fot. Adobe Stock, Halfpoint

Najpierw zadzwoniłam do męża, który dopiero za tydzień miał wrócić z delegacji. Popłakaliśmy się oboje… Potem wsiadłam w samochód i pojechałam do mamy. Jak najszybciej chciałam przekazać jej dobrą nowinę.
– To będzie twój pierwszy Dzień Matki – powiedziała, przytulając mnie mocno.
Po wizycie u niej wybrałam się do domu taty i Joanny. Oni też powinni się dowiedzieć, że zostaną dziadkami. To znaczy, że tata zostanie dziadkiem…
– Tadeusz pojechał do marketu – Joanna objęła mnie bystrym spojrzeniem.
– Masz coś pilnego?
– Pilnego nie… – uśmiechnęłam się od ucha do ucha, myśląc o tym, że prawdopodobny termin porodu to styczeń przyszłego roku. – Zaczekam, jeśli pozwolisz.

Poszłyśmy do kuchni. Joanna zwykle najpierw nastawiała wodę na herbatę, opowiadając mi przy tym, jaki to świetny nowy przepis ostatnio znalazła. Tym razem jednak zamiast gadać o gotowaniu, popatrywała na mnie, a na jej twarzy pojawiły się rumieńce oczekiwania. Nagle z brzękiem odstawiła napełniany wodą czajnik do zlewu i wypaliła:
– Będziesz miała dziecko?!
– Tak! – przyznałam z radością.
W jej oczach błyskawicznie pojawiły się łzy, a przecież nie należy do kobiet, które płaczą na zawołanie. Zdążyłam się o tym przekonać przez ostatnich 15 lat, bo właśnie od tylu jest żoną mojego taty.
– Dziecko. – zawołała teraz i rzuciła się do mnie z otwartymi ramionami.
– Tak… – pozwoliłam się jej przytulić. – Nie planowaliśmy go teraz, ale widać samo się zaplanowało.
– Słuchaj, Kalinko, usiądź, taka jesteś rozpalona – nakazała Joanna, podsuwając mi krzesło. – A może ja ci zrobię nie czarnej, a białej herbaty? Jest zdrowsza.
– E, chyba nie trzeba – machnęłam ręką. – Kawy nie będę pić ani alkoholu, ale herbaty z cytryną sobie odmawiać nie muszę.
– Może w okresie ciąży nie, ale potem, przy karmieniu lepiej tak.
„Joanna daje mi lekcje karmienia piersią? – przeleciało mi przez głowę. – Przecież ona nie ma dzieci”.
Zauważyła moje podniesione brwi.
– Czytałam o tym – wzruszyła ramionami. – Dobrze, więc zrobię ci tej twojej ulubionej czarnej z cytryną.
Wyjęła ze zlewu czajnik, kręcąc przy tym głową jak zawsze wtedy, kiedy trudno jej w coś uwierzyć. Widać było jednak, że jest bardzo uradowana. Ja też nie potrafiłam przestać się uśmiechać…

I pomyśleć, że 15 lat temu nienawidziłam kobiety, dla której mój tata zostawił mamę. Trzynastolatce nie przychodziło do głowy, że skoro małżeństwo rodziców się posypało, widocznie już od jakiegoś czasu nie było stabilne. Współczułam załamanej mamie. Mówiła wtedy, że ta obca baba ukradła jej męża, rozbiła mi rodzinny dom. Och, jak ja nienawidziłam Joanny.

Kiedy odwiedzałam tatę w jej mieszkaniu, po prostu omijałam ją wzrokiem, ignorowałam, ledwo odpowiadając na pytania. W tacie starałam się wzbudzać poczucie winy: przy każdej okazji dawałam mu do zrozumienia, że bez niego mama sobie nie poradzi, a ja mogę nawet zawalić rok szkoły. Tak naprawdę nauka szła mi prawie tak samo dobrze jak wcześniej, ale on przejął się i poszedł omówić sprawę mojej traumy do szkolnej pedagog.

Potrzebowaliśmy czasu na oswojenie się z tym. Przy następnym spotkaniu ze mną nagadał mi do słuchu. A wtedy Joanna weszła mu w słowo:
– Daj spokój, Mariusz, przesadzasz. Dziewczyna przecież przeżywa sytuację…
Obroniła mnie przed tatą. Wtedy musiałam na nią spojrzeć inaczej, za to zaczęłam obwiniać tatę. Przecież to on mamę opuścił, był niewierny, nielojalny wobec naszej rodziny, a teraz miał pretensje do mnie. Uznałam, że oschłość należy się jemu.

Niedługo potem Joanna zrobiła mi pierwszą dorosłą herbatę, nie słomkową, zaparzaną w dużym dzbanku z jednej torebki, ale nasyconą, aromatyczną, taką, jaką sama lubiła. A potem powiedziała:
Wiesz, Kalinko, twój tata nigdy nie chciał cię skrzywdzić. Czasem w życiu tak się układa, że ludzie nie mogą się dogadać, więc się rozstają, a…
– Najpierw się rozstają – przerwałam jej buntowniczym tonem. – A dopiero potem wiążą się z kimś innym.
– Tak, najlepiej tak – zagryzła na chwilę wargi. – Czasem jednak dobre uczucia w małżeństwie wypalają się już dużo wcześniej, i zdarza się, że mąż albo żona wchodzi wtedy w jakiś nowy związek. Nikt nie jest idealny. A twój tata bardzo przeżył to, że mu z twoją mamą nie wyszło.

Uwierzyłam jej. Obwinianie ukochanego taty bardzo mnie męczyło. Później przyszedł trzeci etap mojego radzenia sobie z rozwodem rodziców. U taty i Joanny czułam się już dobrze, oni naprawdę do siebie pasowali – mieli wspólne zainteresowania, uzgadniali wszystko razem…

Zaczęły do mnie wracać wspomnienia rodzinnego domu z okresu, zanim tata odszedł od mamy. Każde z nich miało osobne sprawy do załatwienia, prawie ze sobą nie rozmawiali. Albo robiłam coś z mamą, albo z tatą, nigdy z nimi wspólnie. Teraz wracałam od taty i Joanny do smutnej mamy, a wszelkie wzmianki o tym, co fajnego robiłam podczas odwiedzin „u tamtej”, jeszcze bardziej pogarszały jej humor.

„Nic dziwnego, że tata ją zostawił – podsumowałam kiedyś. – Przecież życie z nią to jeden wielki dół!”.
– Nie chce mi się wracać – westchnęłam wieczorem w Boże Narodzenie, niedługo po moich siedemnastych urodzinach.
Całe popołudnie układaliśmy w trójkę puzzle z tysiąca kawałków i świetnie się przy tym bawiliśmy. Układanka nie była jeszcze skończona, a ja miałam wracać do mamy na noc.
– Wolałabym zostać u was. – przyznałam, na co tata uśmiechnął się i powiedział:
– Ja cię przecież do niej nie wyganiam.
Wtedy Joanna potrząsnęła głową:
– Kalinko, mamie byłoby bardzo przykro, gdybyś zostawiła ją samą na resztę świąt. A do nas przecież znowu wpadniesz za parę dni, wtedy dokończymy układanie.
Chyba wtedy nauczyłam się, że niektóre rzeczy wymagają czasu – jak puzzle…

Wyjście z dołka po nieudanym małżeństwie jest jedną z nich. Dałam mamie więcej czasu i nasze układy wróciły do normy. Przestałam kogokolwiek obwiniać, po prostu na nowo zaczęłam cieszyć się życiem.

Nawet nie składałam jej życzeń na Dzień Matki

Joanna podała mi kubek z herbatą.
– Nie chciałaś mieć własnych dzieci? – spytałam cicho. – Świetnie byś się sprawdziła w roli mamy…
W jej oczach błysnął smutek. Pożałowałam, że zadałam to pytanie, ale było już za późno. Joanna przysunęła sobie taboret, usiadła i przez chwilę milczała, jakby musiała zebrać myśli.
– Wiesz, na początku mojego związku z twoim tatą ważne było przede wszystkim to, żebyś ty jak najmniej ucierpiała na rozwodzie. Kiedy się w końcu zdecydowaliśmy na dziecko, okazało się, że mam wadę serca. W codziennym życiu to nie przeszkadza, ale ciąża byłaby takim wysiłkiem dla organizmu, że mogłaby mnie zabić. Nie chciałam umrzeć. Nie chciałam, żeby Tadzik cierpiał, myślałam, że i dla ciebie nie byłoby to dobre. Byłaś jeszcze taka młodziutka, zaczynałaś studia. Poza tym miałam już 40 lat. Twój tata 45 lat. Miałby sam zajmować się noworodkiem, gdybym umarła?

Przypomniały mi się te wszystkie prezenty, które dostawałam od Joanny na Dzień Dziecka aż do moich osiemnastych urodzin. Jej przecież nikt nigdy nie dawał prezentów na Dzień Matki…
Przyjrzałam jej się ze współczuciem.
– To nie było tak, że ja wcale nie miałam dzieci – uśmiechnęła się serdecznie. – Byłaś ty. Mogę cię z okazji Dnia Matki zaprosić do tej nowej knajpki wegetariańskiej? Mają tam zdrowe jedzenie, w sam raz na ciążę. Znajdziesz czas, żeby ze mną wyjść?
– Znajdę – ścisnęłam jej dłoń. – Ale to ja ciebie zapraszam.

Więcej prawdziwych historii: „Za miesiąc mój ślub, ale ja kocham innego. Żeby uprawiać seks z narzeczonym, muszę wcześniej się napić wina”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”„Wychowuję nie swoje dziecko. Żona mnie zdradziła i zaszła w ciążę z... moim bratem”

Redakcja poleca

REKLAMA