Przeglądałam właśnie maile, kiedy wśród wielu reklam i ofert dostrzegłam wiadomość od Elizy, mojej przyjaciółki z liceum. Wprawdzie szkołę skończyłyśmy już dawno temu i nie widywałyśmy się zbyt często, bo ja wyjechałam z rodzinnego miasta, jednak raz na jakiś czas wymieniałyśmy się mailami. Za każdym razem cieszyłam się, widząc nową wiadomość od niej.
Tym razem również. Okazało się, że Eliza zaprasza mnie na klasowy zjazd. „W maju mija 15 lat, odkąd zdaliśmy maturę. Dasz wiarę?! Jak ten czas leci… A my dalej piękne i młode, he, he. W każdym razie nasz przewodniczący, czyli Robert, organizuje zjazd (…). Będziesz?”. – przeczytałam.
Pomyślałam, że z chęcią spotkam się znów z ludźmi, z którymi spędziłam cztery zwariowane lata. Potem przeleciało mi przez głowę, że pewnie każdy przywiezie album pełen rodzinnych zdjęć – mąż, żona, dzieci, dom, wakacje… A ja? Co ja zawiozę? Swoje portfolio? Niczym innym nie mogłabym się pochwalić.
Bo w życiu zawodowym, owszem, wiodło mi się nieźle. Jestem cenionym fotografem, mam na koncie pierwsze sukcesy. Ale jeśli o życie prywatne chodzi, to w zasadzie go nie miałam. Nadal byłam sama, po kilku przelotnych związkach, z których nic nie wyszło.
Przyznaję, że z mojej winy. Nie miałam czasu na miłość, siedziałam w pracy non stop, czasem nawet nocowałam w ciemni. Znajomi żartowali, że to praca jest moją drugą połówką, a ślub powinnam wziąć z aparatem.
Siedziałam tak i rozmyślałam, kiedy nagle przypomniał mi się on – Marcin. Moja pierwsza wielka miłość. Chodziliśmy ze sobą od połowy trzeciej klasy aż do matury. Byliśmy w sobie szaleńczo zakochani, ale potem nasze drogi się rozeszły.
Tata Marcina zmarł, dlatego on zrezygnował ze studiów i poszedł do pracy – aby pomóc mamie. Ja od podstawówki wiedziałam, że chcę fotografować i rozwijać się właśnie w tej dziedzinie. Serce mi wprawdzie krwawiło, lecz wyjechałam na studia do Warszawy.
Potem wywiało mnie do Londynu, gdzie mieszkali moi rodzice. Tam również się doszkalałam, rozpoczęłam dwuletni staż, a potem wróciłam do stolicy i zostałam aż do dziś. Kontakt z Marcinem szybko się urwał.
Żadne z nas nie chciało zrezygnować z podjętej decyzji. Marcin miał żal, że jestem egoistką goniącą tylko za swoimi marzeniami, podczas gdy on nie może zostawić mamy. Ja zaś uważałam, że wszystko dałoby się pogodzić, gdyby tylko chciał. Każda nasza rozmowa kończyła się kłótnią, więc w końcu przestaliśmy rozmawiać, i tak milczeliśmy kilkanaście lat.
Im dłużej myślałam o Marcinie, tym bardziej się denerwowałam. On wciąż był gdzieś tam, na dnie mojego serca. Zaczęłam się zastanawiać, czy on też czasem o mnie myśli. Jak potoczyło się jego życie? Pewnie się ożenił, ma dzieci i jest szczęśliwy. Czy mogłam powiedzieć to samo o sobie? Praca mnie bardzo satysfakcjonowała, ale czy to wystarczało…?
Marcin, przepraszam, nic o tym nie wiedziałam!
W końcu nadszedł maj. Jak zwykle w ostatniej chwili jechałam w stronę rodzinnego miasteczka. Obiecałam sobie, że się nie spóźnię, ale wsiąkłam w pracę. Nie było szans, by zdążyć na 18, spóźniłam się 40 minut. Weszłam, kiedy akurat jakaś blondynka pokazywała zdjęcia dzieci i coś o nich opowiadała.
Po dłuższej chwili rozpoznałam w niej Zosię. Pomyślałam, że bardzo wyładniała…
– Marcelka! Jesteś jednak! Nareszcie! – usłyszałam radosny głos Elizki.
Zaczęło się witanie, uściski i pytania. Wzrokiem szukałam Marcina. Niestety, nigdzie go nie było. Eliza od razu zorientowała się, kogo tak wypatruję, bo szepnęła mi do ucha:
– Będzie później, musi córkę położyć spać.
Zrobiło mi się przykro. I wściekłam się na jego żonę! Najbardziej za to chyba, że w ogóle istniała, że zajęła miejsce w jego sercu. Ale poza tym – nie mogła sama zaśpiewać dziecku kołysanki? W końcu chodziło o zjazd klasowy, a nie wyjście z kumplami!
Chyba ten jeden wieczór mogła mu odpuścić? Nic jednak głośno nie powiedziałam. Zaczęłam słuchać, jak pozostałym układa się życie, no i opowiadać o sobie.
Kilka minut po 20 otworzyły się drzwi. Od razu rozpoznałam Marcina. Wciąż był tak samo przystojny, a może nawet bardziej. Zmężniał, na jego głowie pojawiło się sporo siwych włosów, co tylko dodawało mu uroku.
Towarzystwo szybko go wchłonęło. Część kolegów była już pod znacznym wpływem alkoholu, zaraz zaczęli męczyć Marcina o „karniaczka”, ale odmawiał. Dopiero po dwóch godzinach udało mi się z nim porozmawiać.
Wyszedł przed restaurację zapalić, akurat wtedy, kiedy ja poszłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Zamieniliśmy kilka ogólnikowych zdań, aż wreszcie zebrałam się na odwagę i spytałam (nie bez złośliwości):
– Widzę że szczęściara, która cię usidliła, krótko cię trzyma. Nie mogła raz położyć córki?
Miałam wrażenie, że Marcin przez moment zastygł w bezruchu, potem zaciągnął się papierosem i milczał jeszcze dłuższą chwilę. W końcu powiedział:
– Pewnie by mogła, a nawet chciała.
Dopiero po chwili dodał cicho:
– Moja żona nie żyje.
Tak, bardzo chętnie znowu się z tobą zobaczę
Zatkało mnie, odruchowo zasłoniłam usta dłonią. Poczułam się jak kretynka! Nie miałam o tym pojęcia, Eliza nic mi nie wspominała. W sumie nigdy nie rozmawiałyśmy o Marcinie, ale musiała o tym słyszeć. Dlaczego mi nic nie powiedziała?!
Zaczęłam go przepraszać, tłumaczyć, że nie wiedziałam. Machnął tylko ręką i zmienił temat. Było mi jednak strasznie głupio i rozmowa jakoś się nie kleiła. W końcu wróciliśmy do środka. Od razu poszłam po drinka. Nadal nie mieściło mi się to wszystko w głowie. Pomyślałam, że życie nie oszczędzało mojego pierwszego chłopaka. Najpierw nagła śmierć taty, potem żona… Wiele wycierpiał.
Chciałam do niego iść, porozmawiać z nim, powiedzieć coś pocieszającego. Tylko nie wiedziałam co. Najbardziej chciałam go mocno przytulić, ale przecież nie mogłam. Siedziałam tak, rozmyślając, od czasu do czasu ktoś podszedł zagadać albo się pożegnać. W końcu podeszła Eliza.
– No to zostałyśmy same i wreszcie możemy spokojnie pogadać! – powiedziała.
Rozejrzałam się dookoła – rzeczywiście nie było już nikogo z naszej klasy. Zrobiło mi się smutno i poczułam rozczarowanie, że nawet nie zauważyłam, kiedy Marcin poszedł. A w zasadzie to byłam zła, że nawet się nie pożegnał… Jednym uchem słuchałam przyjaciółki, która analizowała losy wszystkich kolegów po kolei. Nagle dostałam SMS-a.
„Przepraszam, że nawet się nie pożegnałem. Mama zadzwoniła, że Kasia ma gorączkę, musiałem szybko wracać. Zostajesz w mieście na dłużej? PS. Miło było Cię zobaczyć”.
Poczułam dziwny ucisk w żołądku, przyjemny. Bardzo ucieszyła mnie ta wiadomość. Zastanawiałam się, skąd Marcin ma mój numer. Po chwili uświadomiłam sobie, że przecież rzuciłam na stolik wizytówki, pewnie wziął jedną.
Na poczekaniu wymyśliłam ból głowy, obiecałam Lizce znaleźć dla niej czas w najbliższych dniach dniach i pognałam do babci, u której miałam się zatrzymać. Po wymianie kilku wiadomości byłam umówiona z Marcinem na obiad następnego dnia. „Kolacja odpada, wiesz – kładę córkę” – napisał, dodając emotikon z uśmiechem.
Nie mogłam zasnąć. Wspominałam nasze pierwsze, szalone pocałunki i nieśmiałe pieszczoty. Pierwszy taniec, ognisko, wypad pod namioty…
Rano próbowałam podpytać babcię o żonę Marcina, niewiele jednak wskórałam. Babcia to kochana, ale milcząca osoba. Wyciągnęłam od niej tylko tyle, że tamta kobieta zmarła przy porodzie jakieś cztery lata temu.
Bałam się spotkania z Kasią. Niepotrzebnie
Kiedy wchodziłam do restauracji, serce biło mi jak szalone, jakbym szła na randkę. Wbrew moim obawom było bardzo miło, tematy do rozmów nam się nie kończyły. W końcu jednak nie wytrzymałam i powiedziałam:
– Marcin, ja przepraszam, że o to spytam, nie musisz odpowiadać, ale… Jak sobie radzisz sam? Pewnie nie jest ci łatwo, co? Ile twoja córka ma lat?
Uśmiechnął się, przez chwilę patrzył w okno, a potem zaczął opowiadać:
– No, łatwo nie jest, ale mam na szczęście mamę. Bardzo dużo mi pomaga. Mama Moniki, mojej żony, też. Zresztą przy Kasi nie można nie mieć sił – uśmiechnął się. – To żywe sreberko i wszystkich zaraża swoją energią.
A potem zaczął opowiadać. Śmiał się, złościł, smucił, a ja cały czas uważnie słuchałam. Mówił, że Monika była wspaniałą kobietą…
– Nie zasługiwałem na nią. Znaliśmy się z pracy, potem na imprezie integracyjnej za dużo wypiliśmy i wylądowaliśmy w łóżku. Następnego dnia oboje doszliśmy do wniosku, że to był błąd. Jednak po kilku tygodniach okazało się, że Monia jest w ciąży. Była załamana, ja postanowiłam zachować się, jak należy, był więc szybki ślub. Szanowaliśmy się, lubiliśmy, ale nie można tu mówić o wielkiej miłości. Kto wie, może uczucie przyszłoby z czasem? Nie dane nam było się tego dowiedzieć. Podczas porodu doszło do komplikacji, krwotoku… Pamiętam tylko biegających lekarzy, zdenerwowane pielęgniarki, a potem ten strach w ich oczach, kiedy mówili, że Moniki nie dało się uratować. Że zostało dziecko.
Poczułam, jak po policzkach spływają mi łzy, jednak nie przerywałam Marcinowi. Mówił o swoim bólu, bo Monika była mu naprawdę bliska. O niedowierzaniu i strachu, jak poradzi sobie sam z córką. Mówił o kłótniach z teściową, która początkowo to jego o wszystko obwiniała, i odgrażała się, że odbierze mu Kasię.
– Kiedy tylko ją zobaczyłem, taką malutka i bezbronną, wiedziałem, że oddam za nią życie. To była moja córka, MOJA, rozumiesz?
Długo potem milczeliśmy. Przetrawiałam to, co właśnie usłyszałam, próbowałam sobie jakoś poukładać w głowie, szukałam słów, które mogłyby Marcinowi pomóc.
– Słuchaj, mam do ciebie prośbę – to on przerwał krępującą ciszę. – Kasia ma w przyszłym miesiącu czwarte urodziny, może mogłabyś wpaść i zrobić kilka zdjęć? Ma bzika na tym punkcie i już dawno musiałem jej obiecać, że na imprezie będzie prawdziwy fotograf! – powiedział z uśmiechem.
Zaskoczył mnie, nie spodziewałam się takiej prośby, ale chętnie się zgodziłam. Potem pogadaliśmy jeszcze trochę o mojej pracy i zaczęliśmy się zbierać.
– Bywasz tutaj czasem, Marcela? Miło byłoby znów się spotkać – zapytał.
– Trudno powiedzieć… A ty odwiedzasz stolicę? – uśmiechnęłam się.
W końcu stanęło na tym, że będziemy w kontakcie. Pożegnaliśmy się nieśmiałym uściskiem i buziakiem w policzek. Poczułam, że się rumienię… Kolejne dni wlokły się niemiłosiernie. Myślałam o Marcinie, czekałam, aż się odezwie, ale milczał.
Zadzwonił dopiero w czwartek. Po krótkiej rozmowie już wiedziałam, że w ten weekend również wybiorę się w rodzinne strony – nie mogłam odrzucić zaproszenia na niedzielny spacer. W kolejnym tygodniu Marcin przyjechał do Warszawy w interesach, udało nam się zjeść razem lunch. I tak upłynęło kilka tygodni, w czasie których widywaliśmy się dość często.
Nadeszły urodziny Kasi. Bardzo się denerwowałam. Wprawdzie miałam tam być służbowo, jednak zależało mi na Marcinie. Na nowo się w nim zakochałam i miałam wrażenie, że ja również nie jestem mu obojętna.
Nasze wiadomości były coraz bardziej intymne, pożegnania coraz czulsze… Mimo to jako profesjonalistka musiałam stanąć na wysokości zadania i punktualnie o 15.00 zapukałam do drzwi.
Kasia skradła moje serce!
To prześliczna, radosna, mądra i bystra dziewczynka. I rzeczywiście kocha obiektyw – zrobiłam mnóstwo zdjęć. Pozowanych, ale też przypadkowych. To popołudnie było naprawdę przemiłe.
– Jak ty wypiękniałaś, Marcelinko! Pamiętam cię jako nastolatkę! – usłyszałam w którymś momencie głos mamy Marcina. – Cieszę się, że znów pojawiłaś się w życiu Marcina. Tak miło widzieć go szczęśliwego.
Poczułam, jak ciepło zalewa całe moje ciało. Bałam się, co myśli o mnie ta kobieta. W końcu kiedyś zostawiłam jej syna w momencie, kiedy bardzo mnie potrzebował. Wieczorem przeglądałam efekty swojej pracy, kiedy zadzwonił Marcin.
– Możesz wyjść? Będę pod domem twojej babci za kwadrans – powiedział.
Poszliśmy na spacer do pobliskiego parku. W pewnym momencie chwycił mnie za rękę.
– Kasia bardzo cię polubiła. A mama lubiła cię zawsze. Masz zaproszenie na jutrzejsze dojadanie resztek tortu… Tym razem prywatnie – zaśmiał się, a potem mnie pocałował.
Czułam się taka szczęśliwa! Oczywiście poszłam, potem znów – z gotowymi zdjęciami, potem byłam u nich na obiedzie. Kilka razy zaprosiłam Marcina z Kasią do siebie, do Warszawy. No i cóż – już nie jestem sama.
Czytaj także:
„Zerwałam z narzeczonym, bo śniło mi się, że ma romans z mężczyzną. Do dziś pluję sobie w brodę”
„Moja matka piła całą ciążę i porzuciła moją siostrę zaraz po urodzeniu. Teraz ja chciałabym ją zaadoptować”
„Siostra oszukiwała wszystkich, że ma idealne życie. Tolerowała nawet zdrady męża, żeby wszyscy jej zazdrościli”