Niecałe 3 lata temu wróciliśmy do kraju z Wielkiej Brytanii. Sądziliśmy, że w Polsce ze znajomością języka i zdobytym doświadczeniem będzie nam dużo łatwiej znaleźć pracę niż siedem lat temu, kiedy byliśmy oboje młodzi i bez wielkiego doświadczenia. Niestety, przeliczyliśmy się, i już po kilku tygodniach doszliśmy oboje do wniosku, że jednak za granicą żyło się nam dużo lepiej i wygodniej. Odzwyczailiśmy się już od tego, że dobrą posadę można dostać co najwyżej po znajomości, tak jak to ma miejsce w naszej niewielkiej mieścinie, gdzie liczą się mocne plecy, a nie wykształcenie czy znajomość języków.
Tutaj nikogo nie obchodziło, że perfekcyjnie mówię po angielsku, kiedy szukano asystentki dla burmistrza, chociaż to było wypisane w wymaganiach. Posadę dostała pani, która w tym języku ledwie duka, za to jest krewną burmistrza. Ja musiałam się zadowolić o wiele niższym stanowiskiem i co za tym idzie, oczywiście niższą pensją. A kiedy trzeba było napisać jakieś pismo po angielsku lub towarzyszyć zagranicznej delegacji, to oczywiście natychmiast wołano mnie jako tłumaczkę. Za darmo.
Mąż także dostał pracę poniżej swoich kwalifikacji
Niby mówi się, że w Polsce jest coraz niższe bezrobocie, ale chyba nie w jego zawodzie. Dlatego przez ostatnie tygodnie siedział na rozmaitych zagranicznych forach i szukał korzystnej oferty da siebie. Aż w końcu znalazł. W Szwecji. W pierwszym momencie się tego przestraszyłam, ale potem, kiedy sobie poczytałam o tym kraju i tamtejszej Polonii, doszłam do wniosku, że to naprawdę dobre rozwiązanie. Po kilku dniach gorących dyskusji ogłosiliśmy nowinę naszemu jedenastoletniemu synowi.
– Krystian, wyjeżdżamy! Byliśmy pewni, że on także się z tego ucieszy.
A tymczasem usłyszeliśmy:
– Ale ja zostaję.
– No co ty, dlaczego? Co ci synku strzeliło do głowy? Przecież byłeś taki nieszczęśliwy, kiedy przeprowadziliśmy się z Wielkiej Brytanii do kraju – zaczęliśmy wypytywać Krystiana jedno przez drugie.
– Tak, ale teraz chcę wreszcie poczuć, że gdzieś przynależę! – powiedział na to Krystian, po czym odwrócił się i zniknął w swoim pokoju.
Kiedy poprzednio wyjeżdżaliśmy z Polski – wtedy sądziliśmy, że na zawsze – syn był maluszkiem. Wydawało się nam wtedy, że takie małe dziecko powinno adaptować się do nowych warunków błyskawicznie i bez żadnego problemu. W Londynie Krystian poszedł do lokalnego przedszkola i musiał szybko nauczyć się mówić po angielsku, chociaż opuszczając Polskę nie znał w tym języku ani słowa. Byliśmy jednak pewni, że przez zabawę nauka przyjdzie mu łatwo.
Tyle że zapomnieliśmy o tym, że Krystian nawet w Polsce kiepsko dogadywał się z innymi dziećmi, on po prostu jest typem samotnika. Tak już ma…
Syn trudno się adaptuje do nowych warunków
W Anglii bardzo źle zniósł to przeniesienie w zupełnie inną rzeczywistość, i z tego powodu na kilka dobrych tygodni w ogóle przestał się odzywać. Także po polsku. Nagle mieliśmy w domu smutnego milczka. Widać było, że Krystian rozumie, co do niego mówimy, bo wykonywał wszystkie nasze polecenia. Po prostu się do nas nie odzywał. Ani do nikogo innego. Odchodziliśmy od zmysłów i już myśleliśmy o powrocie do kraju, chociaż psycholog w przedszkolu powiedziała nam, że synkowi ten stan powinien minąć. Na szczęście miała rację i faktycznie, pewnego dnia Krystian po prostu znowu zaczął mówić, i to natychmiast w obu językach.
Po angielsku początkowo mniej płynnie, ale dawał sobie radę, i już pod koniec naszego pobytu w Wielkiej Brytanii mówił lepiej niż po polsku. Z polskim bowiem niewiele miał styczności. Owszem, z nami rozmawiał po polsku, porozumiewał się też z dziadkami i innymi krewnymi, z którymi często rozmawiał przez internetowy komunikator.
Przyjeżdżaliśmy kilka razy w roku do Polski z okazji różnych świąt i wakacji. Ale wiadomo, że na co dzień mówił tylko po angielsku, tym językiem, można powiedzieć, niemal oddychał. Co gorsza, Krystian wciąż miał problemy w kontaktach z rówieśnikami. W jego klasie przeważali rdzenni Anglicy i nie wszyscy byli dobrze usposobieni do jedynego Polaka. Może nie dawali mu tego odczuć na co dzień, ale zdarzały się sytuacje, gdy podkreślano, że on jest jednak „obcy”. Jak chociażby wtedy, gdy Anglia grała mecz z Polską. Koledzy z góry założyli, że Krystian będzie za Polakami, chociaż on, prawdę mówiąc, chciał kibicować Anglikom. Polska to był dla niego kraj, w którym mieszkali jego dziadkowie, ale nie koledzy, z którymi czuł się związany.
Czy naprawdę powinniśmy go zostawić u babci?
Kiedy zdecydowaliśmy się wrócić do ojczyzny, byliśmy z mężem przekonani, że tutaj syn z miejsca będzie „swój”. Nic przecież nie wskazywało na to, że wychował się za granicą. Nie miał na nazwisko Smith, tylko zwyczajnie – Malinowski. Nikt z nas jednak nie miał zamiaru ukrywać, że chodził do tej pory do szkoły w Londynie. I, no cóż, to właśnie okazało się brzemienne w skutkach.
Do tej pory uważałam, że syn, mimo pobytu za granicą, dobrze mówi po polsku. Może czasami z lekkim akcentem, ale sądziłam, że szybko go zgubi, kiedy będzie dłużej przebywał w kraju. Wyszło jednak na to, że to, iż w domu rozmawialiśmy z nim w ojczystym języku, nie wystarczy! Syn z dobrego ucznia w angielskiej szkole nagle stał się zaledwie mierny. Nie mogliśmy tego pojąć, bo przecież kiedy porównywaliśmy programy, to wydawało się nam, że są podobne. Trochę to trwało, zanim zrozumieliśmy, że Krystian zwyczajnie nie rozumie wielu tekstów i poleceń!
No tak, nie rozmawialiśmy z nim przecież w domu o ilorazie i iloczynie, nie znał nawet takiego, wydawałoby się prostego, zwrotu jak powstanie! Nie miał pojęcia, co to jest powstanie warszawskie, musiał sobie to dopiero tłumaczyć na angielskie – uprising. Kiedy podczas klasówki użył tłumacza Google, nauczyciel to zauważył i oskarżył go o ściąganie. Na nic się zdały wyjaśnienia, że chciał tylko lepiej pojąć polecenie. Nauczyciel zezłościł się, że robi z niego naiwniaka, a koledzy się śmiali, że jest takim ignorantem i musi sobie tłumaczyć najprostsze rzeczy.
Przez wiele miesięcy przezywali go potem Angolem, co wcale nie było w smak Krystianowi. Nie chciał się znowu różnić od wszystkich. Nauczyciele także, zamiast pochylić się nad jego problemem z językiem, zakładali, że w Anglii jest gorszy system edukacji, i dlatego Krystian wielu rzeczy nie wie lub nie rozumie. I na przykładzie syna i na swoim własnym odczuliśmy, jak bardzo rodacy potrafią być zazdrośni, nawet jeśli nie mają o co.
W naszym miasteczku jest sporo całkiem bogatych ludzi. Ktoś ma szklarnie, ktoś prowadzi piekarnię. Z góry jednak założono, że myśmy się za granicą nieźle dorobili, chociaż to akurat nie jest prawda. Kiedy kupiliśmy sobie samochód, ktoś go nam w nocy porysował. Sprawcy nie wykryto, a od sąsiadów usłyszeliśmy, że jesteśmy bogaci, więc kupimy sobie nowy. Dlatego z pewną ulgą przyjęłam fakt, że mąż znowu myśli o wyjeździe. Szwecja? Czemu nie! I naprawdę nie spodziewałam się, że Krystian się zbuntuje.
– Mogę mieszkać u babci – oznajmił. – Już ją pytałem i się zgodziła bez problemu. Tu już się polubiłem z kolegami, wreszcie przestali mi dokuczać. Nie chcę znowu poznawać nowych i przeżywać tego samego od początku. Nie mam na to siły ani ochoty!
Jestem zdruzgotana uporem Krystiana. Wiem, że jak mu każemy, to będzie musiał z nami pojechać. W końcu jest dzieckiem, a my rodzicami. Jednak nie mamy ochoty walczyć z własnym synem i robić mu na złość, rozumiemy jego racje. On po prostu chce mieć swoje korzenie. Nie wiemy, co teraz zrobić. Na razie stanęło na tym, że mąż wyjedzie sam. Co dalej?
Czytaj także:
Straszne czasy nastały. Mężczyzna nie może być miły dla dzieci, bo posądzą go o nie wiadomo co
Przez 11 lat byłem samotnym ojcem. Gdy odnalazłem miłość, córka błagała, żebym się nie żenił
W wieku 60 lat wreszcie poczułam się dorosła. Wzięłam rozwód, założyłam konto w banku