No bo niby można długi weekend traktować jak zwykły weekend + 1. Czyli uprać, umyć podłogę, pójść na spacer, nadrobić zaległości z pracy, obejrzeć film. Ale to jest społecznie niepoprawne, bo trendy jest wyjeżdżanie i nie wiadomo, co odpowiadać na krępujące pytania znajomych w pracy „a gdzie ty byłeś?”. Jeszcze trudniej jest zaś odpowiedzieć samemu sobie, gdy w piękny, ciepły, wolny majowy dzień dojdzie do ciebie, że go spędzasz, zamiast się nim cieszyć. Że życie w karacie pracy i wieczornego odrabiania obowiązków domowych pozbawiło cię umiejętności nabierania powietrza w płuca. Że mimo pozornej wolności na trzy dni i tak czujesz się spętany rutyną soboty czy niedzieli. To naprawdę warto przemyśleć.
Inna sprawa to faktyczne możliwości wyjazdu czy organizacji czegoś niecodziennego - wycieczki rowerowej, imprezy ogrodowej, pikniku na plaży. O dziwo, nie finanse są tu największą przeszkodą, tylko sytuacja rodzinna i mentalność. Podam Wam dwa przykłady…
Organizujemy ze znajomymi majówkę - rowery, namioty, dzika trasa, jeziora, malownicze Kaszuby i wspaniała przyroda. Ale nagle ktoś z zaproszonych okazuje się mieć dzieci i ze swobodnej, młodzieńczej wycieczki impreza zmienia się w kinderparty, gdzie wszystko musi być zaplanowane a nocować musimy w domkach, w ośrodku. Oddycham z ulgą, że sama mogę jechać w krzaki, bo dzieci nie mam w planach, ale potem uderza mnie wizja, że wszyscy nasi młodzi przyjaciele są zaręczeni i świeżo zaślubieni i za dwa, trzy lata nikt już nawet o namiotach i gitarze nie wspomni. Będą samochody kombi, kosze zabawek i zabawy w chowanego. Stracona wolność czy społeczny awans? Ja jakoś nie mam wątpliwości.
Przykład drugi - spotykamy na rolkach znajomego, 40-latka o wybitnie zdrowym i aktywnym podejściu do życia. Macha do nas, bo jesteśmy sami na ścieżce i mówi: „no wiedziałem, Czesi! Polacy siedzą w centrach handlowych”. Rozmawiamy chwilę, a on wychwala przed moim narzeczonym zza południowej granicy wrażenia z pobytu w Czechach - gdzie wszyscy są aktywni, biegają, maszerują, pływają, od maleńkiego po starego. Zamyślam się chwilę i nie mogę zaprzeczyć - 2 lata spędzone w Republice Czeskiej były kulturowym szokiem: babcia w każdy weekend robi 15 km piechotą klubem seniora, rodzice całe weekendy jeżdżą ze znajomymi na rowerach, na biegówkach, chodzą po górach i lasach, przystając tylko co kilka godzin na rytualne piwko. „Widzieliście jak było tutaj w zeszłą niedzielę?” - pyta znajomy - „Zaroiło się nagle od ludzi, dziki tłum… Wszystko tylko dlatego, że zamknęli sklepy z powodu żałoby narodowej”.
Życzę więc naszym Czytelnikom, żeby znaleźli w sobie i ochotę do wyrwania się z codzienności, głód aktywności, świeżego powietrza oraz trochę zwykłej swobody w towarzystwie, z którym można konie kraść. Pranie, zmartwienia i „Wiadomości” odłóżmy do wtorku…
Agata Chabierska