"Jak nie zabiłam męża" - We-Dwoje.pl recenzuje

„Nie ma takiego problemu w życiu, którego nie dałoby się załatwić za pomocą dobrej listy” - taką zasadę wyznaje Mary, żona i matka. Zatem kiedy dochodzi do wniosku, że jej największym „problemem” jest mąż, postanawia stworzyć tabelę, która będzie jej tablicą demotywacyjną do kontynuowania tego małżeństwa. Efekt tych zapisków jest jednak co najmniej zaskakujący.
Marta Kosakowska / 27.04.2011 07:00

„Nie ma takiego problemu w życiu, którego nie dałoby się załatwić za pomocą dobrej listy” - taką zasadę wyznaje Mary, żona i matka. Zatem kiedy dochodzi do wniosku, że jej największym „problemem” jest mąż, postanawia stworzyć tabelę, która będzie jej tablicą demotywacyjną do kontynuowania tego małżeństwa. Efekt tych zapisków jest jednak co najmniej zaskakujący.

Mary zaprasza nas do swojego domu. Nie jest to jednak proszona wizyta, na poczet której dom został wysprzątany na wysoki połysk, ale zupełnie niespodziewany nalot. Trafiamy zatem w sam środek domowego chaosu, którego źródłem jest wyznający odmienne od żony standardy czystości, mąż Joel oraz dwóch poczętych z, jakby się mogło wydawać, niegdysiejszej miłości, synów. Ta trójka pod jednym dachem, z mocą bomby atomowej, rozrzuca wokół siebie wszystko od brudnych ubrań poczynając, a na torebkach po zaparzonej herbacie kończąc. Brzmi znajomo?

Mary mówi dość. Postanawia poważnie zastanowić się nad rozwodem z Joelem, wulkanem ziejącym lawą z brudnymi skarpetkami. Jako kobieta perfekcyjna, nie ma zamiaru jednak pójść na walkę z żywiołem w afekcie. Wszystko chce roztropnie przekalkulować. W związku z czym tworzy listę, do której raz po raz dopisuje irytujące oraz bałaganiarskie nawyki męża. Lista zapełnia się z prędkością światła, a rozwód wydaje się być sprawą przesądzoną. Jednak, kiedy tak stąpamy po domu Mary, niepewnie stawiając kroki pomiędzy niewyniesionymi workami ze śmieciami, zalegającym stertami prania i nieopróżnionym nocnikiem, zauważamy, że ta miłość wciąż jeszcze się tli gdzieś pomiędzy przybrudzoną łazienką a sypialnią z niezbyt świeżą pościelą.

„Jak nie zabiłam męża, czyli babski punkt widzenia” to powieść, którą czyta się równie szybko, jak podgrzewa się wczorajszy obiad w kuchence mikrofalowej. Choć zawiera ona prawdy prawie równie powszechne, co codzienne płatki śniadaniowe, to bywa, że czasem zaskoczy wykwintnym smaczkiem szampana i truskawek podanych prosto do łóżka w niedzielny poranek. Rozbraja szczerością i powoduje turlanie się ze śmiechu po nieumytej podłodze.

Mary nie zabija własnego męża. A lista, którą tak pieczołowicie sporządzała miesiącami, z jej sprzymierzeńca ku rozwodowi, staje się jej przekleństwem. Los daje jej prztyczka w nos. A złoty środek i remedium na wszelkie plamy na małżeństwie, lista, okazuje się być zarzewiem jeszcze większego bałaganu. Tym razem nie w domu, lecz w życiu.

Fot. Prószyński i S-ka

Redakcja poleca

REKLAMA