Hanka Lemańska "Chichot losu" - fragment 2.

Spojrzałam na zegarek - szósta! Miałam odebrać Łukasza z przedszkola! Co oni robią, jak się nie odbierze na czas? Oddają do przechowalni?
/ 06.10.2006 12:58
chichot1.jpgLubię swoją pracę. Może nie tyle firmę w której pracuję, nie współpracowników, bo tych, co może wydawać się niemal nieprawdopodobne, znam prawie wyłącznie służbowo, nie szefa nieustannie usiłującego wycisnąć z nas ostatnie krople krwi, szefa, którego poza robotą nikt i nic nie obchodzi, ale samą pracę.(...)
Telefon szefa przerwał moje dywagacje. Miałam meldować się zaraz, natychmiast, najlepiej pół godziny temu, przynieść w zębach materiały do projektu i nastawić na intensywną pracę. Nastawiłam się.
Nie powiem, trochę mi w tym nastawianiu przeszkodził telefon od Marka.
- To jak? W sobotę? – zapytał.
Marek to mój... Bo ja wiem? Sama nie wiem, jak go określić – stały facet? Narzeczony? Wieloletni partner? No, w każdym razie ktoś, z kim spotykam się od dobrych pięciu lat.
- W sobotę, jak zwykle – potwierdziłam.
Takie telefony to rytuał. Marek dzwoni koło wtorku, umawiamy się na sobotę, spędzamy wspólnie sobotni wieczór, rozstajemy się w niedzielę rano. Koło wtorku Marek ponownie dzwoni, żeby potwierdzić nasze sobotnie spotkanie. Właściwie niczego mi w tym związku nie brakuje, chociaż ostatnio raz czy dwa przemknęła mi przez głowę myśl o tym, co dalej.
Głupia myśl, przyznaję. Przecież póki co jest dobrze tak, jak jest. Tylko czasem mi tak jakoś... O ile dobrze pamiętam, pomyślałam coś o rutynie w długofalowych związkach. Że to normalne. I że do pewnego stopnia nasz związek, o ile można to nazwać związkiem, od samego początku wyglądał właściwe tak samo. Znaczy był przesiąknięty rutyną.
Marek to dobre kolacje w dobrych knajpach, wspólne pogadanie o znajomych, wymiana informacji na tematy zawodowe. Po prostu jesteśmy razem. Od dawna wszyscy traktują nas jak parę, więc najpewniej jesteśmy parą.
Marek to najbliższa mi osoba w tym wielkim, obcym mieście. Marek i dziewczyny. Rodzice daleko, rodzeństwa nie posiadam. Dobrze, bo przynajmniej z rodzeństwem nie muszę rywalizować.
O przyszłości z Markiem nie rozmawiamy, bo i po co. Wiadomo, że oboje chcemy osiągnąć jak najwięcej, dopóki to jeszcze możliwe. Dopóki jesteśmy jeszcze młodzi, nie uwikłani w żadne pozazawodowe obowiązki. Co tu ukrywać, oboje wysoko mierzymy. Oboje nastawieni jesteśmy na sukces i oboje gotowi jesteśmy dać z siebie wszystko. Mamy dla siebie mało czasu, ale w tej sytuacji to normalne. Z góry ustalony rytm naszych spotkań daje mi swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa. Poza tym Marek mnie nie ogranicza i nie stwarza problemów. Nigdy nie pyta, z kim i jak spędzam pozostałe wieczory.
No, może z tym spędzaniem to trochę przesadziłam. Rzadko kiedy mam dosyć siły, by spotkać się z dziewczynami, a po przeczytaniu dwóch stron książki po prostu zasypiam. Myślę, że z Markiem jest dokładnie tak samo.

Od kilku godzin pracowaliśmy sobie z szefem nad wyraz intensywnie i z obopólnym zadowoleniem, gdy niechcący spojrzałam na zegarek. Rany boskie, szósta! O piątej miałam odebrać dziecko z przedszkola! Co oni robią, jak się nie odbierze na czas? Oddają do przechowalni? Trzeba zapłacić karę? Nie zapytałam Elki, idiotka jedna, przecież wiadomo było, że coś może mi wypaść! Teraz nie ma już czasu na pytanie, natychmiast muszę gnać po tego jej dzieciaka.
Szef był wyraźnie zaskoczony, kiedy zaczęłam nieskładnie mówić coś o dziecku do odebrania z przedszkola, że właściwie to godzinę temu i że naprawdę muszę. Pracujemy razem od kilku lat i jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żebym w połowie rzucała rozpoczętą robotę.
Dobrze, że po szóstej korki w tym mieście są mniejsze. Jechałam zdecydowanie za szybko, a mimo to dotarcie do przedszkola zajęło mi prawie pół godziny. Na szczęście budynek przedszkola wyraźnie odróżniał się od otoczenia. Przynajmniej nie musiałam tracić już czasu na poszukiwanie.
Światła w całym budynku były pogaszone, tylko w jednym okienku przy wejściu paliła się lampka.
Na progu przywitała mnie bezbarwna kobieca postać w szarym ubraniu.
- Pani po Łukasza? Czy pani nie wie, która godzina? Dzieci odbiera się do piątej, to nie przechowalnia! Jak tak można! Ludzie serca nie mają!
Nawet nie miałam ochoty jej przepraszać. W końcu wiadomo, że ludzie pracują i każdemu może coś wypaść. A z resztą, nie miałam zamiaru wdawała się w dyskusję. Od razu widać, że ta kobieta i tak niczego nie rozumie. Nie dość, że z dobrego serca zgodziłam się wziąć na siebie zajmowanie się dwójką obcych dzieciaków przez najbliższe trzy dni, to teraz jeszcze ktoś ma do mnie pretensje.
Jeden z tych dzieciaków siedział sobie właśnie najspokojniej na ławeczce w holu, jakby nie zdawał sobie sprawy, że to przez niego to całe zamieszanie. No, może nie całkiem najspokojniej.
Pyzata buzia nosiła wyraźne ślady łez. Na niego pewnie też ta wstrętna baba nakrzyczała.
Ależ on jest nieziemsko brudny! Czy Elka naprawdę nie mogła go rano ubrać w coś czystego? Dobrze, że zapadał już zmierzch, inaczej wstydziłabym się iść z nim przez podwórko.
Podeszłam do niego trochę niepewnie i usiłowałam wziąć go za rękę. Mały zaczął mi się wyrywać.
- Hej, Łukasz, to ja, Joanna. Mama pewnie ci mówiła, że dzisiaj to ja przyjdę po ciebie i że spędzimy razem najbliższe trzy dni? – ze wszystkich sił starałam się być sympatyczna.
Miałam przeczucie, że jeśli się od razu nie dogadamy, to najbliższe trzy doby zamienią się w koszmar.
- Mam mówiła, że przyjdzie po mnie ciocia i że ona ma na imię tak jak ty, ale to nie możesz być ty, bo ona miała być miła, a ty nie jesteś – stwierdził mały.
No nie! Nie dość, że mam się nim zająć, to jeszcze będzie mnie oceniał! Będzie mi mówił, że nie jestem miła! Jakim prawem takie pięcioletnie coś pozwala sobie mówić cokolwiek do mnie na mój temat?! Ocenia mnie i to negatywnie, bezczelny bachor.
- Nie jestem niczyją ciocią. – zaprotestowałam. - A poza tym, miła czy nie miła, idziemy! – Skoro nie da się polubownie, to trudno. Muszę od początku postawić granice, bo inaczej gotów mi wejść na głowę. Ciekawe, czy jego siostra jest taka sama, równie pyskata i arogancka?
I na dodatek ten cholerny kot w perspektywie! Co będzie, jeśli okaże się, że mam alergię na koty?
- Niech go pani przynajmniej ubierze w kurtkę, przecież to marzec! I kapcie niech mu pani zdejmie! Niech założy buty! I niech pani weźmie klucze!– pokrzykiwała za nami ta bezbarwna.
Cofnęliśmy się od wyjścia. No tak, podobno się spóźniłam, a ona nawet nie zadbała, żeby dzieciak się przebrał. Gdyby wypełniała swoje obowiązki jak należy, to teraz wszyscy stracilibyśmy o wiele mniej czasu. Łukasz jest chyba opóźniony, bo sznurówki butów za nic nie chcą poddać się jego palcom. Ciekawe, Elka nic nie mówiła. Może się wstydzi?
Podczas, gdy mały szamotał się z kurtką, przyglądałam mu się z zaciekawieniem.
Nie był podobny do drobnej, chudej Elżbiety. Dobrze zbudowany, wręcz masywny, duże, niebieskie oczy, strzecha jasnych włosów.
Tylko piegi ma Elki. I zadarty nos. Nie jest ładny. I też chyba nie jest sympatyczny. No cóż, widać mamy ze sobą coś wspólnego.
W milczeniu szliśmy obok siebie przez podwórko. Byłam u nich raz czy dwa i na szczęście zapamiętałam lokalizację bloku.
Zaraz, które piętro? Chyba czwarte. Na wszelki wypadek wolałam nie pytać Łukasza.
Drzwi otworzyła nam miniaturowa kopia Elżbiety.
Zanim zdążyłam otworzyć usta, Łukasz dał wyraz swojemu niezadowoleniu.
- Aśka, zobacz, ona dopiero teraz po mnie przyszła!
- Nie jestem żadna ona – powiedziałam – Mam na imię Joanna, a spóźniłam się, bo miałam coś ważnego do zrobienia w pracy. Nie mogę tak po prostu zostawić swojej roboty i wyjść – próbowałam się usprawiedliwiać, bo nie wiedzieć czemu zrobiło mi się głupio przed tą smarkatą.
Przez przedpokój przebiegła ruda smuga.
- To Platon – odezwała się w końcu Aśka.
Domyśliłam się, że chodzi o kota. Jeszcze przez chwilę wszyscy staliśmy w milczeniu.
- Może napije się pani herbaty – zaproponowała w końcu Aśka przerywając niezręczną ciszę. – Pewnie po całym dniu jest pani zmęczona.
- Nie pani, mówcie mi po imieniu – nie da się ukryć, poczułam się zaskoczona. Nie jestem przyzwyczajona do czyjegoś zainteresowania i troski, powodowanej choćby tylko względami dobrego wychowania. Nie ukrywam, że zrobiło mi się z tym dziwnie.
- Mama mówiła, że pani dużo pracuje. W jakiejś ważnej firmie – Aśka robiła, co tylko mogła, żebyśmy wszyscy poczuli się bardziej normalnie.
Znowu zrobiło mi się głupio. Z nas dwóch to przecież ja jestem dorosła i to mnie powinna przypaść w udziale ta rola. Ale z drugiej strony to przecież ja tu jestem gościem – próbowałam usprawiedliwiać się sama przed sobą.
- Tak, to prawda, rzeczywiście dużo pracuję.
Co ja mówię? Przecież ja właściwie tylko pracuję, ale co ją to może obchodzić. Taka smarkata nie rozumie praw rządzących światem dorosłych.
- Wasza mama mówiła, że po dobranocce macie iść spać – zaczęłam, próbując narzucić jakieś ramy temu, co się tu dzieje.