Około dziewiątej zaczęłam już być wściekła. Elki nie było, a poczta głosowa na jej komórce nieustannie sugerowała nagranie wiadomości. Nie chcę nagrywać żadnej wiadomości, ja chcę, żeby Elka w końcu wróciła! Do cholery, przecież pewne normy obowiązują! Z Katowic wyjechała o czasie, nie powiem, nawet zadzwoniła wyjeżdżając. A dalej co? Wpadła do kogoś po drodze? Postanowiła odwiedzić gacha i zapomniała mnie o tym poinformować? Jak długo mamy jeszcze na nią czekać?
(...)
Byłam wściekła, a jednocześnie gdzieś z tyłu głowy, poza wściekłością czaił się niepokój. To do Elki niepodobne – tak sobie po prostu nie wrócić, nie dając znaku życia. A może źle ją oceniłam? Może ona tylko robi takie dobre wrażenie, a w gruncie rzeczy jest nieodpowiedzialna babą? Może skorzystała z okazji, z darmowej opieki nad potworami i teraz gdzieś baluje? Wyłączyła komórkę, żebym nie mogła jej dopaść? Może ona po prostu taka jest? Wiem o niej tyle, ile sama mi opowiedziała, a i tak nie wszystko z tego pamiętam. A może miała gdzieś stłuczkę? Może ukradli jej telefon? Może... Do cholery, nikt nie najął mnie do zgadywania, gdzie podziała się szanowna mamusia! Nie jestem jasnowidzem, wróżką też nie. Mam własne życie i w myśl naszej umowy od wczoraj od dwudziestej miałam być wolna. Niech ja ją tylko dopadnę! Nigdy więcej, nigdy więcej w życiu nie zrobię nikomu uprzejmości. Nawet najmniejszej. Kretynka, zgodziłam się i teraz mam. Proszę bardzo, mam na własne życzenie! Zachciało mi się być przyzwoitym człowiekiem. Samarytanka, cholera jasna...
Nie położyłam się już spać. Robiłam sobie kawę za kawą i byłam coraz bardziej niespokojna. Jutro będę miała dzień do luftu przez tą idiotkę.
Rano było jeszcze gorzej. Aśka odmówiła pójścia do szkoły, twierdząc, że będzie czekała na mamę. W porządku, poradzi sobie, nie muszę jej pilnować.
Łukasz z trudem dał mi się namówić na pójście do przedszkola. Mazał się nieustannie przez cały poranek.
Komórka Elki nadal reagowała tak samo: „Nie mogę teraz odebrać telefonu, proszę zostaw wiadomość”. Czy ta kretynka nie zdaje sobie sprawy, że jej dzieci są przerażone? Jak ona może? A tak ciepło zawsze o nich mówiła. No tak, mówić to co innego, a jak co do czego przychodzi, to proszę bardzo... Sympatyczna mamusia, nie ma co.
Co godzina dzwoniłam z pracy do Aśki. Mała najwyraźniej była przerażona. W pracy u Elki też niczego nie wiedzieli. Do wczoraj nie dawała znaku życia.
(...)
Najbliższa komenda policji odmówiła przyjęcia zgłoszenia o zaginięciu Elżbiety. Stwierdzili, że to jeszcze za wcześnie. Kazali spokojnie czekać. Proszę bardzo, ja sobie mogę spokojnie czekać. Powiedzmy, że względnie spokojnie, zanim mnie szlag nie trafi, ale w przypadku dzieciaków to niewykonalne. Aśka jeszcze bardziej milcząca niż zwykle, zaryczany Łukasz...
Zaraz, jutro sobota, przecież jak zwykle mam spotkać się z Markiem. Teoretycznie nie ma cudów, Elka powinna się do jutra pojawić. Chyba ją zabiję! A jeśli się nie pojawi? Mam iść na randkę w towarzystwie dwóch piegowatych przyzwoitek? Spędzić noc z facetem w mojej kawalerce razem z potworami?
I co, może Platona też powinniśmy zabrać, żeby nie czuł się osamotniony?
Jasna cholera!
Na wszelki wypadek postanowiłam zadzwonić do Marka.
- Słuchaj, muszę odwołać nasze jutrzejsze spotkanie. – zaczęłam – Bo widzisz, wyszło tak, że ktoś nawalił i mam coś ważnego i nie mogę.
- Coś z pracą? – zaniepokoił się.
- Nie, z pracą nie, tylko... No, długa historia. Zostałam z dwójką dzieci koleżanki i ona nie wróciła, to znaczy do tej pory nie wróciła i jeśli nie wróci, to ja ich nie mogę zostawić.
- Jak to, nie wróciła? Jak to, nie wróci?! To co ty masz za koleżanki? Jak to, nie możesz ich zostawić? Oczywiście, że możesz. Sama sobie będzie winna, jeśli coś się stanie.
- Marek, zrozum, nie mogę. Pierwszy raz nie mogę. Oni to okropnie przeżywają. Sama zaczynam się bać, że coś mogło się jej przytrafić.
- Nic się nie stało. Co się mogło stać? Marsjanie ją porwali? Zrobiła sobie wolne i tyle. Przez ciebie odłożyłem do poniedziałku służbowy wyjazd, a ty mi teraz mówisz, że nie możesz.
- Marek, zrozum moją sytuację...
- Tu nie ma nic do rozumienia, tu trzeba umieć podejmować decyzje. To jak, tam gdzie zwykle?
- Marek, nie. Zadzwonię do ciebie, jak tylko się coś wyjaśni.
Chyba się na mnie wściekł, bo bez pożegnania odłożył słuchawkę.
No, ładnie. Ale mi Elka narobiła bigosu! Nie dość, że haruję przy jej bachorach, to jeszcze przez swoje fanaberie skomplikowała mi życie osobiste. Marek pewnie się obraził. Nic dziwnego, pokrzyżowałam mu plany. A z drugiej strony, jak on sobie to wyobraża? Że ze złości na Elżbietę zostawię ryczącego Łukasza i radośnie, w podskokach pognam na randkę z szanownym panem? A jeśli naprawdę coś się stało? Nawet słowem się nie zająknął na temat ewentualnej pomocy. Może zadzwoni wieczorem, jak mu trochę minie złość. To w gruncie rzeczy całkiem przyzwoity facet. Był zaskoczony i tyle. Coś takiego zdarzyło się po raz pierwszy. Nic, może mu przejdzie. Oby, bo sama przed sobą muszę się przyznać, że czułabym się o niebo pewniej, gdyby był tu teraz razem ze mną. A może to ja oczekuję zbyt dużo? Ale skąd on ma o tym wiedzieć? Powinien zgadnąć? Bzdura. Ani słowem nie wspomniałam, że w tej sytuacji czegokolwiek od niego oczekuję. Zaskoczył mnie swoim atakiem, bo nie da się ukryć, że to, co powiedział, odebrałam jako atak. A przecież sama nie wspomniałam nawet słowem, że przydałaby mi się jego pomoc. Nawet niekoniecznie pomoc. Zwykłe ludzkie zainteresowanie w zupełności mogłoby wystarczyć.
Może jestem przewrażliwiona? Może faceci tak mają?
Z trudem udało mi się zagonić dzieciaki do łóżek. Łukasz długo nie mógł zasnąć i nawet czytanie „Puchatka” niewiele pomagało.
Sama położyłam się koło pierwszej i zanim udało mi się na dobre zasnąć z pokoju dzieci dobiegł krzyk.
To mały krzyczał przez sen. Resztę nocy spędziłam przy jego łóżku.
Dzwonek do drzwi zadzwonił o ósmej rano. Elżbieta? Zgubiła klucze? Nic, ważne, że jest.
Zaraz je zabiję. Jak mogła mnie tak wystawić? Powlokłam się do drzwi.
Otworzyłam i oniemiałam. Zamiast Elżbiety w progu stał obcy mężczyzna w mundurze. Policjant?
- Sierżant Andrzej Jakubczyk – przedstawił się.
Moja pierwsza myśl dotyczyła moich wykroczeń drogowych, bo żadne inne popełnione ostatnio przestępstwo nie przychodziło mi do głowy. No tak, ale zapewne parę wykroczeń by się znalazło.
- Czy tu mieszka pani Elżbieta Nowacka?
- Owszem, ale chwilowo nie ma jej w domu.
- Czy zastałem może męża pani Elżbiety albo kogoś z rodziny?
- Męża nie, wyjechał do Stanów jakieś cztery lata temu, może pięć i nikt nie wie, czy i kiedy wróci. Są tylko dzieci, ale jeszcze śpią. Mam je obudzić? – zapytałam.
- Nie, proszę ich nie budzić. Czy mogę wejść do mieszkania? Chciałbym wiedzieć, kim pani jest dla pani Elżbiety.
- Tak, proszę wejść, oczywiście. Jestem jej koleżanką. Może bardziej przyjaciółką. Opiekuję się dziećmi podczas jej nieobecności. We wtorek wyjechała służbowo do Katowic, miała wrócić w czwartek wieczorem, ale nie pojawiła się do tej pory. Wczoraj próbowałam nawet zgłosić to na komendzie, ale powiedziano mi, że musi upłynąć czterdzieści osiem godzin od momentu zaginięcia i.... – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
- Pani Elżbieta nie żyje. Zginęła w czwartek wieczorem w wypadku samochodowym pod Warszawą. Jej samochód wpadł w poślizg i uderzył w drzewo.
To już ostatni fragment powieści Hanki Lemańskiej "Chichot losu". Publikowany przez nas fragment kończy się smutno, ale to początek książki, tych którzy chcą się przekonać jak potoczą się losy dzieciaków i Joanny zapraszamy do naszego konkursu, w którym dzisiaj do wygrania 20 egzemplarzy książki.
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka.